Wrzesień nie
od razu przyniósł ze sobą jesień, choć słońce nie grzało już tak mocno,
wieczory były krótsze, a zieleń drzew zaczęła tracić swą soczystość. Lato nie
opuściło jeszcze Londynu, dlatego też w któreś popołudnie Teodor wyciągnął
Malfoya na lunch poza ministerstwo. Poszli do pizzerii, w której mogli usiąść
pod parasolem i cieszyć się z wciąż ładnej pogody.
– Jak się
czuje Astoria? – zagaił Teodor, gdy złożyli zamówienia.
– Fizycznie
dobrze, ale psychicznie nie jest z nią najlepiej. Obłożyła w domu każdą ostrą
krawędź, brzegi stołu i klamki gąbką, żeby przypadkiem się nie nadziać i nie
zrobić krzywdy dziecku. Ledwo wybiłem jej z głowy wyłożenie tym podłogi.
– Ona po
prostu myśli przyszłościowo. Zostawicie gąbki, aż mały Draco Junior podrośnie i
zacznie biegać po całym domu. Będzie jak znalazł.
– Nott,
zamknij się, tylko ja mogę kpić z mojej żony. – Kelnerka przyniosła napoje,
dwie cole z lodem. – W dodatku nie będzie żadnego Dracona Juniora, nie
skrzywdzę swojego dziecka tak jak mój ojciec.
– O, naprawdę?
– Teodor odpalił papierosa. – To o jakim imieniu myślicie?
– Jeśli
faktycznie urodzi się chłopiec, nazwiemy go Scorpius.
Teodor zamarł
na kilka sekund, a potem wybuchł śmiechem.
– Nie chcę cię
martwić, ale jesteś takim samym sadystą jak twój ojciec – stwierdził, po czym
znowu zarechotał. – Skąd wytrzasnąłeś to imię?
Malfoy, który
od minuty sztyletował przyjaciela spojrzeniem, kazał Teodorowi opuścić lokal,
tylko użył do tego nieco innego czasownika.
– Pytam serio,
jestem ciekawy – drążył Nott, dalej uśmiechając się szeroko.
– To rodzinna
tradycja – wycedził przez zaciśnięte zęby Draco. – Jedyna, która mi się podoba
i którą chcę kontynuować.
– Ach, tak…
Niebo pełne Malfoyów i Blacków. – Teodor rozłożył się wygodniej na krześle i
zaciągnął porządnie. – Zapomniałem, że wy we wszystkim od zawsze musieliście
być cool.
Dostali swoje
dania po zaskakująco długim czasie, więc musieli pospieszyć się z posiłkiem, co
jednak nie przeszkodziło Teodorowi w natrząsaniu się z przyjaciela, dopóki ten
w końcu nie rzucił w niego koszyczkiem po sztućcach. Niewiele później wzięli na
drogę po ostatnim kawałku pizzy i ruszyli z powrotem do ministerstwa.
– Wy też macie
taki spokój? – spytał blondyn, łapiąc w locie skrawek sera.
– Ta, od rana
przyszły do Granger może ze trzy notki, ale ona i tak znalazła sobie jakąś
robotę. Nie wyściubia nosa z gabinetu.
– Ona jest
chora.
– Źle to
wymawiasz – zaprzeczył Teodor, kręcąc głową. Przełknął ostatni kęs pizzy. – Dy-rek-tor de-par-ta-men-tu. Ona ciągle
ma coś do zrobienia.
– Może znowu
planuje ratować świat. – Malfoy wytarł dłonie w chusteczkę, prychając pod
nosem. – Ten wyskok ze skrzatami domowymi całkowicie pozbawił mnie złudzeń, że
pod tym gniazdem znajdują się jakiekolwiek szare komórki. Nawet Astoria
stwierdziła, że to było porwanie się z motyką na słońce, nie mówiąc już o
znajomych Dafne. Gdybyś słyszał, co gadają o Granger, obiłbyś im po kolei
mordy.
Teodor
zmarszczył brwi.
– Nikogo nie
będę bił za Granger.
– Kwestia
czasu.
Zatrzymali się
na przejściu dla pieszych, czekając na zielone światło. Teodor odwrócił się do
Dracona z westchnięciem dezaprobaty.
– Musisz się
bardziej postarać, jeśli chcesz zeswatać mnie z Granger – stwierdził. –
Zwłaszcza że masz przeszkodę w postaci Weasleya.
– Nie obrażaj
mnie. To nie ja chcę was zeswatać, tylko Zabini. Uważa, że to byłoby bardzo
zabawne.
– On? – Malfoy
zaczął przechodzić na drugą stronę ulicy, zostawiwszy kilka kroków za sobą skonsternowanego
Teodora. – Myślałem, że nie można
marnować mojej krwi. Zwłaszcza na szlamę.
– Owszem, zwłaszcza
na szlamę Granger – dodał Draco. – Nie udawaj, Nott. Przecież widać, że na nią
lecisz.
– Powinieneś
zainwestować w okulary. Będziesz wtedy wyglądał jak twój święty Potter.
Malfoy
zacmokał z przyganą.
– Bardzo tania
zagrywka.
– Daj mi
spokój.
– Coraz
bardziej udowadniasz, że mam rację. Nie uciekniesz od tego, Nott.
– Ale ja nawet
nie próbuję, bo nie mam od czego uciekać – zdenerwował się Teodor. Na całe
szczęście majaczyło już przed nimi wejście do ministerstwa. – Nie patrzę na nią
w ten sposób, to moja szefowa.
– No i co?
– To – odparł
powoli, tracąc cierpliwość – że nawet gdyby była wolna, to i tak bym niczego
nie próbował.
– Akurat.
– Malfoy,
zamknij się wreszcie, bo jeszcze pomyślę, że przyklaskujesz świetnemu pomysłowi
Zabiniego. Co się w ogóle z nim stało? Przecież jeszcze do niedawna obiecywał,
że wymyśli na nią jakąś autorską klątwę, byleby odczepiła się w końcu od
Chimery.
– Cóż, jakby
nie patrzeć, to rzeczywiście mogłoby być zabawne – stwierdził Draco, wzruszając
ramionami. – Granger, szlama, która pomogła pokonać Czarnego Pana, rzuca
Łasica, który również pomógł pokonać Czarnego Pana, dla czystej krwi syna
śmierciożercy. W dodatku – kontynuował, nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na
gotującego się obok ze złości przyjaciela – Blaise już jej odpuścił.
Zorientował się, że Burke znał kiedyś
jego matkę i chce spróbować zdziałać coś u niego w sprawie kasyna, zwłaszcza że
w końcu ucichła sprawa tego żałosnego artykułu w Proroku.
Teodor aż
przystanął, chociaż byli już w połowie placyku znajdującego się przed
ministerstwem.
– Burke? –
powtórzył z niedowierzaniem. – Otto Burke?
– Dokładnie on
– potwierdził Malfoy. – Ten sam Burke, który tak uwielbia twoją szlamcię. Jeśli
nie wyda zgody na kasyno ze względu na dawne znajomości, to zrobi to, żeby
utrzeć nosa Granger.
– Przecież
Zabini nie może do niego iść! – wybuchnął Teodor. – Granger się wścieknie! W
dodatku pomyśli, że to moja robota!
– A co cię to
obchodzi? Przecież to tylko twoja szefowa, ta sprawa nie powinna cię
interesować.
– Malfoy,
dopiero niedawno udało mi się ją przekonać, że nie przyszedłem do niej pracować
ze względu na tego matołka. Jeśli Zabini pójdzie do Burke’a, a co najgorsze,
Burke się zgodzi, wszystko się posypie!
– Och, czyli
nie kibicujesz swojemu przyjacielowi? – Blondyn zmrużył gniewnie oczy. –
Chimera to jego życie. Szlama aż tak zawróciła ci w głowie, że już o tym
zapomniałeś?
– Nie o to
chodzi…
– Dokładnie o
to – przerwał mu Malfoy. – Nie chciałeś mu pomóc, gdy zacząłeś u niej pracować
– dobrze, Granger zawsze była uparta i świętsza niż sam papież, a ty nigdy nie
lubiłeś się w nic mieszać. Nie stanąłeś po stronie Zabiniego, ale uznaliśmy, że
po prostu jesteś tchórzem. Nie miej mu jednak teraz za złe, że zaczął działać
na własną rękę, skoro ty bałeś się kiwnąć palcem.
– „Kiwnąć
palcem” czyli przeszukać jej gabinet, tak? – prychnął Teodor. – To jest według
ciebie tchórzostwo?
– Tak, jeśli w
grę wchodzi dobro twojego przyjaciela. – Ślizgoni i ich pieprzone poczucie
lojalności. – Ale masz rację, reszta była czystym egoizmem, żeby tylko nie
zrazić Granger i nie zaprzepaścić szansy przelecenia jej w przerwie na lunch.
Teodor nie do
końca wiedział, co wydarzyło się później. Nagle zabuzowała w nim wściekłość, do
głowy dotarł wyrzut adrenaliny i już po chwili trzymał Malfoya za przód
koszuli, gotów gołymi rękami zetrzeć mu z twarzy kpiący uśmieszek.
– Nie mów tak
o niej – wycedził. Jego oczy przypominały burzowe niebo, szare i ciemne. Miarka
się przebrała, złość, która wzbierała w nim już od początku rozmowy o Granger,
w końcu przerwała tamę.
– A nie
mówiłem, że jeszcze trochę i będziesz chciał wszystkich za nią bić? – wydusił z
trudem Draco, bo Teodor, wyższy od niego o kilka dobrych centymetrów, niemal
unosił go do góry, przez co kołnierzyk wbijał mu się w gardło.
– Masz szczęście,
że nie jesteś tego wart – syknął brunet, po czym puścił przyjaciela, odrzucając
go z pogardą. – W takich chwilach cieszę się, że wyjechałem z kraju. Po sześciu
latach w waszym towarzystwie stałbym się taki sam jak wy.
– Nie chcę cię
martwić, Nott – zaczął zgryźliwie Draco, poprawiając koszulę – ale jesteś taki
sam. Nie bez powodu byliśmy w Hogwarcie w jednym domu.
– To nie ma
nic do rzeczy…
– Ależ ma. –
Uśmiechnął się kącikiem ust. – Daj znać, jak znowu zaczniesz myśleć głową.
Teodor
patrzył, jak Malfoy odchodzi niespiesznie w stronę ministerstwa, spokojny,
jakby jego własny kumpel wcale nie chciał go przed chwilą pobić. A kumpel ten
stał bez ruchu, zaciskając jedynie mocno pięści i oddychając ciężko. Poniosło
go, oczywiście, że go poniosło i nie powinien był atakować tego
arystokratycznego dupka, ale już nie mógł słuchać tych bzdur ani patrzeć na ten
ironiczny wyraz twarzy. Był wzburzony na tyle, że jeszcze nie zdążyło zrobić mu
się głupio, jednak wiedział, że prędzej czy później przyjdą wyrzuty sumienia.
Na razie nie myślał o niczym innym, jak o tym, że Malfoyowi już od dawna się
zbierało – za każdą „szlamę”, za każdy przytyk w jej stronę i za bycie
upierdliwą, nietolerancyjną, wredną, cyniczną, egocentryczną, podtatusiałą
łajzą!
Nie wiedział,
jak długo stał na środku placyku, jednak na pewno wystarczająco, by zostało mu
zaledwie kilka minut na ostatniego papierosa przed powrotem do pracy. Przycupnął
na niskim murku, na którym zazwyczaj siadał, a w chwili, gdy wyciągał z
kieszeni nowiutką paczuszkę pełną skarbów, jego oczom ukazała się Gemma Ashton.
Odkąd tylko
dowiedział się od Charlie, że Ashton dużo pali, starał się znajdować jak
najwięcej luk w pracy na wyskoczenie na szybkiego papierosa. Przeczucie go nie
zawiodło – „przypadkiem” spotkali się już tyle razy, że nie wiedzieć kiedy,
zaczęli witać się skinieniem głowy. Nigdy jednak Teodor nie znalazł ani
pretekstu do rozmowy, ani czasu, by na spokojnie wprowadzić swój plan w życie.
Teraz pomyślał, że ten dzień nie może skończyć się tak beznadziejnie, to znaczy
na próbie pobicia Malfoya, przywitał się więc z Ashton odpalającą papierosa.
Była ona wysoką i bardzo chudą kobietą – prawie tak wysoką jak cholerny Malfoy
i prawie tak chudą jak sam Teodor za czasów szkoły. Na jej kościstych rękach
wyraźnie odznaczały się błękitnawe żyły, policzki miała niezdrowo zapadnięte, a
skórę jakby szarą, bez blasku. Ciemne włosy były matowe, zgarnięte w schludne
upięcie. Mimo nieco upiornego wyglądu, Teodor nie powiedziałby, że jest chora.
Stała pewnie na szpilkach, patrząc obojętnie przed siebie, a palce jej prawej
dłoni bawiły się leniwie zapalniczką. Musiała mieć około czterdziestu lat i z
jednej strony wyglądała, jakby czas obszedł się z nią okrutniej niż innymi, a z
drugiej – jej krok nie stracił energii oraz sprężystości nastolatki.
Teodor odegrał
krótką scenkę dramatycznych poszukiwań zapalniczki, aż w końcu podniósł się i
podszedł do kobiety.
– Przepraszam
– zaczął; zielone oczy obrzuciły go zaciekawionym spojrzeniem – masz może…
Nie dokończył,
bo kiwnęła głową i bez słowa podała mu zapalniczkę.
– Dzięki.
Odpalił
papierosa i zaciągnął się głęboko. Rozmyślnie nie wrócił na swoje poprzednie
miejsce.
– Straszny
dzisiaj spokój – skomentował. Kątem oka dostrzegł kolejne kiwnięcie.
– Cisza przed
burzą – odparła markotnie Ashton. – Nie było jeszcze tak spokojnego dnia, który
nie skończyłby się katastrofą.
– Długo tu
pracujesz? – zapytał Teodor, znając odpowiedź.
– Trochę ponad
rok. – Czyli Charlie niczego nie zmyśliła, by mu się przypodobać. – W
Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
– Jego głową
jest słynny, niezatapialny Baker, prawda?
– Prawda. –
Zaciągnęła się. Wciąż patrzyła w nieokreślony punkt gdzieś w dali. – Mam
nadzieję, że w końcu uderzy w górę lodową, bo mało kto jest w stanie znieść
jego humorki.
Teodor zaśmiał
się z tych pobożnych życzeń.
– O tak. Nigdy
nie mogę być pewny, czy spróbuje złamać mnie grobowym milczeniem, czy zwyzywa
od leni i nierobów.
– Musisz
zorientować się, czy to parzysty, czy nieparzysty dzień miesiąca. – Ashton wreszcie
na niego spojrzała, jakby oceniająco. W końcu wyciągnęła rękę. – Jestem Gemma.
– Teodor.
– Och, wiem,
kim jesteś – uśmiechnęła się prawie niezauważalnie, trochę jak McGonagall, gdy poprosił
ją o polecenie jakichś książek na temat animagii: jakby przejrzała go na wylot
i z zaciekawieniem czekała na kolejne posunięcie. – Pracujesz dla Hermiony
Granger, w Departamencie Przestrzegania Prawa.
– Skąd wiesz?
– zdziwił się Teodor, po czym coś kliknęło w jego umyśle. – No tak, nasz zakład
pracy jest jedyny w swoim rodzaju. Spokojnie, nie wezwę Czarnego Pana, o ile
mnie nie sprowokujesz.
Ashton dalej
się uśmiechała. Zerknęła na jego lewe przedramię odsłonięte przez rękaw koszuli
podwinięty do łokcia.
– Chyba nawet
nie miałbyś jak – stwierdziła. – Nie strasz mnie, młodziku.
– Wypraszam
sobie, nie jestem o wiele młodszy. – Zaciągnął się. – Czym się zajmujesz w
swoim departamencie?
– Niczym tak
podniosłym, jak wskazywałaby na to jego nazwa. Razem z kilkoma innymi osobami
zajmujemy się pododdziałem pododdziału transportu międzynarodowego. Ściśle
współpracujemy z Biurem Głównym Sieci Fiuu, pilnujemy, żeby kominki spełniały
odpowiednie wymagania…
– Zaraz –
przerwał jej Teodor, bo już nie mógł się powstrzymać – to sieć Fiuu obejmuje
też inne państwa?
– Nie
wiedziałeś? Wprawdzie tylko w wyjątkowych przypadkach, to znaczy można połączyć
na przykład kominek brytyjski z hiszpańskim i zazwyczaj dzieje się to na
wysokich szczeblach, dla lepszego kontaktu między rządami, ale tak, to jest
możliwe. My zajmujemy się kontrolą atestów różnych proszków Fiuu i ich
transportu do kraju. Ogólnie nasza praca jest zbliżona do tej Departamentu
Transportu Magicznego, tyle że przełożona na realia areny międzynarodowej.
– To bardzo
odpowiedzialna praca – orzekł z podziwem w głosie Teodor. – A przynajmniej
większy wstyd, jeśli coś zepsujecie.
– Tak, i
zdecydowanie większy stres – potwierdziła Ashton. – Nie mamy tyle roboty, ile w
transporcie, ale zajmujemy się tym w kilka osób, więc wystarczy dla wszystkich.
– Dzisiaj nikt
nie ma za dużo roboty – mruknął Teodor, rzucając papierosa na beton. Zerknął na
zegarek na nadgarstku i zaklął w duchu. Granger go zabije. – Muszę uciekać,
zasiedziałem się. Dzięki za zapalniczkę! – dodał przez ramię i popędził do
biura.
Nie zastał
Hermiony w gabinecie. Poczuł dziwne ukłucie niepokoju, że coś się jednak
wydarzyło, a ona pobiegła ratować świat, podczas gdy on jak gdyby nigdy nic
gawędził sobie z Ashton. Ruszył do kuchni pracowniczej, gratulując sobie w
duchu pomyślnego przebiegu misji. Teraz już nie musiał się ukrywać podczas
obserwacji Gemmy, tylko ewentualnie zrzucić to na przypadkowe spotkanie. Mógł
teraz ją zagadać, kiedy uzna to za stosowne i delikatnie podpytać. Nie miał
pojęcia, że sieć Fiuu działa międzynarodowo, i już zaczynał besztać się w
myślach za tę niewiedzę, lecz po chwili stwierdził, że właściwie wyszło na jego
korzyść. Teraz mógł bezkarnie udawać nieświadomego w wielu kwestiach, do tego
niedoświadczonego, bo przecież pracował u Granger od niedawna, i nie wyda się
to Ashton podejrzane. Czuł, że zrobił duży krok w stronę rozwiązania tajemnicy
Burke’a, a w prostej linii – tajemnicy Departamentu Tajemnic oraz usunięcia
większości problemów jego szefowej; jej oraz prawdopodobnie dużej części
ministerstwa.
Wciąż
zatopiony w myślach, w drzwiach kuchni zderzył się z samą zainteresowaną.
– O nie –
jęknęła Hermiona na widok połowy zawartości swojego kubka teraz drwiącej z niej
z podłogi.
– Mogłaś mi
też od razu zrobić – burknął oskarżycielsko Teodor i machnąwszy różdżką, usunął
plamę. – Myślałem, że coś ci się stało, bo od trzech godzin nie wyściubiłaś
nosa z gabinetu, a teraz nagle zniknęłaś.
– Nadrabiałam
papierkową robotę, wymknęłam się tylko po kawę – odparła lekko, nastawiając
jeszcze raz ekspres. Wyjęła z szafki drugi kubek. – Korzystam z tego, że nikt
niczego ode mnie nie chce. Strasznie dzisiaj spokojnie.
– Aż zbyt
spokojnie – zgodził się Teodor. Założył ręce na piersi i uśmiechnął się
drwiąco. – Ale nie wiem, co nadrabiasz, skoro dokumenty masz pewnie uzupełnione
z zapasem na przyszły rok.
W odpowiedzi uśmiechnęła
się słodko.
– W
przeciwieństwie do ciebie. Gdy wychodziłam, na twoim biurku akurat wylądowało
co najmniej pięć samolocików.
– Czyli
prawdopodobnie za chwilę wylądują na twoim biurku.
Granger
zmrużyła oczy.
– Nie bądź
taki mądry. Ugh, śmierdzisz papierosami jak stary pirat – dodała, krzywiąc się.
– Au, to
bolało.
– Bo miało.
– Hej,
Granger, co byś powiedziała, gdybym zapytał, czy mogę wyjść dzisiaj wcześniej?
Uniosła brwi.
– A co, masz
randkę? – zakpiła. Teodor uśmiechnął się łobuzersko. Od pamiętnego ostatniego
dnia wakacji, który prawie w całości spędzili razem w jego domu, coraz częściej
pozwalała sobie na docinki w jego stronę, ale wiedział, że to zachowanie wynika
z coraz większego komfortu w jego obecności, więc z ochotą na nie odpowiadał.
– A co,
zazdrosna?
– Masz o sobie
za wysokie mniemanie. – Postawiła przed nim kubek parującej kawy i oparła się
biodrem o blat. – Jeśli do szesnastej utrzyma się taki spokój, będziesz mógł
wyjść. Tylko odbiję ci to z twoich nadgodzin, bo kosztujesz ministerstwo
zdecydowanie za dużo.
– Tak jakby to
była moja wina. – Skierowali się z powrotem do biura, uważając, żeby nie ulać
ani kropelki cennego czarnego złota. – A ty co? Znowu będziesz siedzieć do
nocy? Może jeszcze urządzisz samobiczowanie, masochistko?
– Zaskoczę
cię: dzisiaj wychodzę punktualnie o osiemnastej.
– Chyba
żartujesz. Co to za święto? Też masz randkę?
– A co,
zazdrosny?
– Ciężko być
zazdrosnym o Weasleya.
– Cicho siedź
– fuknęła ze złością. Weszli do poczekalni, po czym Hermiona jedną ręką zgarnęła
wszystkie samolociki z biurka Teodora. Otworzyła drzwi do gabinetu i skinęła
zachęcająco głową. – Chodź, mam coś dla ciebie.
Krajobraz za
zaczarowanym oknem przedstawiał dzisiaj pastwiska, a za nimi odległe pasmo
górskie, muśnięte już jesiennym złotem. Na biurku spoczywały ułożone w równe
kupki dokumenty oraz otwarta na środku teczka prawdopodobnie z aktami jakiegoś
przestępcy. Teodor rozsiadł się na krześle dla interesantów. Obserwował
Hermionę odkładającą ostrożnie kubek na podkładkę, a później porywającą torebkę
z oparcia fotela. Ku jego pozytywnemu zaskoczeniu, wyjęła z niej książkę –
niezbyt grubą, z kolorową okładką, z której spoglądał dostojny lew z bujną
grzywą.
–
Zaniedbaliśmy twoją literacką edukację – oznajmiła, wręczając mu ją. – Mamy
dużo do nadrobienia.
– Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara
szafa – przeczytał Teodor. – Kojarzę ten tytuł. Czy to ta śmieszna analogia
Biblii?
– Wiesz, co
jest najpiękniejsze w czytaniu książek? Oprócz tego, że można dać się porwać wyobraźni?
To, że każda interpretacja jest dobra.
– Nie obrażaj
się, nie wiedziałem, że jesteś wierząca.
– Nie jestem –
wzruszyła ramionami i opadła na swój fotel – ale gdybym była, faktycznie
poczułabym się urażona. Powinieneś zastanowić się, zanim rzucisz taką uwagę.
– Och, daj
spokój, Granger, i tak już za późno na moje wychowanie. – Ułożył się wygodniej
i założył ręce pod głowę. – A ty co? Wychodzisz wcześniej, bo planujesz wieczór
z książką, czy dlatego, że masz randkę?
Hermiona upiła
łyk kawy i uśmiechnęła się niewinnie.
– Ani to, ani
to. Esy i Floresy na Pokątnej są czynne do dziewiętnastej, a chcę kupić
najnowsze wydanie Standardowej księgi
zaklęć. Dzisiaj przy śniadaniu przeglądałam poziom siódmy, ale wydaje mi
się, że pewne informacje są już nieaktualne.
– Myślałem, że
owutemy masz za sobą. Czy czegoś o tobie nie wiem? Może tak dobrze znasz się na
machlojstwach, bo sama musiałaś po nie sięgnąć?
– Jesteś
przezabawny, Teodorze, boki zrywać.
– Zdaję sobie
z tego sprawę, dziękuję. Ale wiesz, Granger, dobrze, że odważyłaś się zacząć
dzień od lektury, szkoda, że akurat podręcznika, jednak to zawsze coś. Teraz
zostało tylko oderwanie cię od tego kajetu – dodał, spoglądając z niesmakiem na
Kalendarz.
Hermiona
westchnęła rozdrażniona.
– Nie będzie
żadnego odrywania. Od czegokolwiek. To moje narzędzie pracy, Nott, trochę tak
jak mugolski komputer. W dodatku przestań mówić o nim tak, jakbym była
uzależniona.
– Przecież on
ci układa życie, czy to nie jest forma uzależnienia?
– Bez niego
nie siedziałabym tu, gdzie teraz, a ty prawdopodobnie pracowałbyś dla Ottona.
Teodor
przypomniał sobie o niecnych zamiarach Zabiniego i mimowolnie poczuł przypływ
złości.
– Nigdy bym
dla niego nie pracował! – oburzył się.
– No to dla
Kingsleya, obojętne, sęk w tym, że po prostu prawdopodobnie dalej grzałabym
siedzenie w boksie na drugim końcu tego piętra. Dzięki poukładaniu i
zorganizowaniu udało mi się przejść suchą stopą przez lata pracy tutaj, a ty
doskonale o tym wiesz.
– Oczywiście,
Granger, wbrew pozorom nie jestem idiotą, jednak jeśli nie możesz obejść się
bez kawałka makulatury i panikujesz, jeśli nie możesz go znaleźć – tak jak w
ostatni czwartek – to chyba niezbyt dobrze o tobie świadczy.
– Wcale nie
panikowałam! – zaprotestowała. – Po prostu… zestresowałam się.
Teodor zaśmiał
się gardłowo i znów rozwalił jak na leżaku.
– Jasne. A
Potter świetnie widzi bez okularów.
Rozległo się
pukanie, po którym sekundę później w drzwiach stanął Metalowy Chłopiec. Obrzucił
zdezorientowanym spojrzeniem przyjaciółkę spokojnie sączącą kawę w towarzystwie
swojego asystenta, który wyraźnie czuł się nad wyraz swobodnie w jej gabinecie.
– O, o wilku
mowa – ucieszył się Teodor. Podniósł się z miejsca. – Potter, jaką masz wadę
wzroku?
– Pięć i pół –
odparł automatycznie Harry, marszcząc z konsternacją brwi. Teodor porwał swój
kubek z biurka i popatrzył z satysfakcją na Hermionę.
– Mówiłem? Nie ma nawet takiej opcji – po czym
wyszedł dziarskim krokiem z gabinetu.
Zbliżała się
czwarta, więc Teodor zabrał się za ogarnianie swojego stanowiska pracy i
robienie notatek, czego musi dopilnować następnego dnia. Potter spędził u
Granger nieprawdopodobnie dużo czasu, przez co Nott zaczął zastanawiać się, czy
nie był to jednak jakiś napastnik po Eliksirze Wielosokowym. W końcu oboje
wyszli z gabinetu, śmiejąc się z czegoś wesoło, a gdy Srebrny Chłopiec się
oddalił, Hermiona podeszła do biurka Teodora.
– Harry jedzie
z nami do Polski – oznajmiła radośnie. – Robards oddelegował jego i jeszcze
innego aurora do ochrony.
– Nie
wiedziałem, że jestem taki ważny – zdziwił się Teodor, na co ona tylko
zachichotała pod nosem. Zauważył, że gdy nie było w biurze tyle pracy, Granger
była wyraźnie bardziej rozluźniona i skora do zaczepek oraz żartów. – Myślisz,
że faktycznie może się tam coś wydarzyć?
– Nie, ale to
standardowe procedury. W Polsce będzie za dużo ważnych osób w jednym miejscu,
żeby zostawić ich samych sobie.
– Do jakiego
miasta w ogóle jedziemy? Nie mów tylko, że gdzieś nad morze, bo to wygwizdów.
– Na szczęście
nie, też wolę góry. Zjazd odbędzie się na południu, w Krakowie, to podobno
bardzo ładne, zabytkowe miasto.
– Przejeżdżałem
kiedyś przez Pragę, a tam też jest pełno atrakcji turystycznych. Myślisz, że
uda nam się trochę pozwiedzać?
– Och, mam
nadzieję, też o tym myślałam! – podekscytowała się Hermiona. – Wyjdzie w
praniu. Zależy, jak będą przebiegać spotkania, mamy dużo spraw do omówienia,
trochę ich się nazbierało, głównie w kwestii małoletnich czarodziejów.
Chwilę jeszcze
porozmawiali, czego mogą spodziewać się podczas delegacji, aż w końcu każde
wróciło do swoich obowiązków. W międzyczasie złość na Malfoya stopniowo
uleciała z Teodora. Zaczął wyrzucać sobie poprzednie zachowanie. W gruncie
rzeczy lubił Malfoya, dobrze się dogadywali jeszcze od czasów szkoły, a teraz
tworzyli z Zabinim paczkę. Jego głupie teksty były tylko po to, żeby go
zdenerwować, zwłaszcza że obaj dobrze wiedzieli, że nie mają one odzwierciedlenia
w rzeczywistości, więc powinien był je puścić mimo uszu. Jeszcze przed
opuszczeniem ministerstwa postanowił udać się do Departamentu Transportu
Magicznego i przeprosić Dracona za ten wybuch. Podejrzewał, że nie obędzie się
bez kolejnych prostackich komentarzy, ale chciał to zrobić, żeby mieć i czyste
sumienie, i spokój podczas kolejnego wypadu do Chimery.
Kogo ja chcę
oszukać, pomyślał ze zrezygnowaniem, chowając do szuflady ostatnie akta. Omiótł
spojrzeniem biurko i zerknął na zegarek. Było dwie po czwartej.
Jak na
zawołanie, z gabinetu wynurzyła się Granger.
– O, właśnie
miałam ci mówić, żebyś się zbierał. Przecież twoja randka nie może czekać –
dodała zgryźliwie.
– Zaraz
naprawdę pomyślę, że jesteś zazdrosna – odrzekł Teodor, z satysfakcją
zauważając, jak rumienią się jej policzki. – Nie mam żadnej randki, Granger.
Mówiłem ci o żonie pana Robinsona, ostatnio wpadam do niej wieczorami po pracy
i pomyślałem, że dzisiaj wybiorę się wcześniej.
To istotnie
było prawdą. Pierwsza wizyta u Sophie przebiegła lepiej, niż się spodziewał.
Kobieta szczerze ucieszyła się na jego widok, a nawet trochę podekscytowała. Od
razu zganiła męża, że nie ostrzegł jej o przyprowadzeniu gościa, potem zaś
próbowała wstać z łóżka, na co została natychmiast spacyfikowana. Teodor
obserwował tę scenę, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić, aż w końcu
bąknął przeprosiny za niespodziewane najście.
– Nieważne –
Sophie machnęła szczupłą dłonią – o ile masz drożdżówki jagodowe.
Miał i to było
jego przepustką do spędzenia jednego z najspokojniejszych, a zarazem
najlepszych wieczorów w życiu.
Został u
Robinsonów na kilka dobrych godzin; ich mieszkanie opuścił, gdy słońce
zaczynało chylić się ku zachodowi. Nawet nie zorientował się, kiedy atmosfera
zrobiła się prawie rodzinna, a on sam rozsiadł się z kubkiem herbaty w wygodnym
fotelu przy łóżku Sophie. Najpierw długo rozmawiali o jego podróżach – okazało
się, że w młodości Sophie również uwielbiała podróżować, a zaczęło się od
studiowania konserwacji sztuki we Francji kilka lat po wojnie. Zwiedziła pół
Europy, wykonując kolejne zlecenia. Niedługo po chwilowym powrocie do Anglii
poznała Jacka Robinsona i ich historia tak się potoczyła, że już nie opuściła kraju,
nie licząc zagranicznych wakacji.
Teodor słuchał
jej jak urzeczony. Chyba tak powinna wyglądać rozmowa z babcią, pomyślał,
przypominając sobie swoich dziadków, zawsze wyniosłych i chłodnych, którzy na
jego szczęście zmarli mniej więcej w czasie, gdy rozpoczynał naukę w Hogwarcie.
Herbata, słodkie bułeczki, przytulna, ciepła sypialenka, pogawędka na temat
książek oraz ta niezwykła aura spokoju roztaczana przez łagodną, acz bardzo
bezpośrednią staruszkę. Tak, zdecydowanie tak to powinno wyglądać.
Od tamtej pory
wpadł do Sophie jeszcze kilka razy, jednak z racji późnej pory na o wiele
krócej. Zawsze wychodził od niej lżejszy o kilka kilogramów stresu,
odpowiedzialności, szalonych myśli i wspomnień. Tego dnia też planował złożyć
jej wizytę, a przy okazji zaproponować panu Robinsonowi umawianie się od czasu
do czasu na jego przyjście, tak by starszy mężczyzna mógł zamknąć antykwariat o
stałej porze.
– Nott –
wyrwał go z zamyślenia poważny głos Hermiony – nie łamiesz prawa, prawda?
– Co? – Teodor
uniósł wysoko brwi. – Przecież normalnie płacę za drożdżówki, które kupuję.
– Nie udawaj
idioty.
– Naprawdę nie
wiem, o co ci chodzi – burknął Teodor, którego ubodły te słowa.
– Nie podajesz
jej żadnych specyfików na uśmierzenie bólu? Albo Eliksiru Wzmacniającego? –
Patrzyła na niego jak na niegrzecznego ucznia, którego na pewno sprawką była
łajnobomba odpalona w klasie. – Wiesz, że paragraf piąty rozdziału ósmego
wyraźnie zabrania…
– …ingerowania
w sprawy mugoli, tak. Podpunkt c podkreśla dziedzinę zdrowia. Granger, nie
jestem kompletnym kretynem, choć przyznaję, na wieść o jej nowotworze przez
pewien czas szukałem jakichś kruczków, by obejść ten zapis.
– Nott!
– No co? I tak
niczego nie znalazłem. – Wywrócił oczyma. – Ty też powinnaś się do niej
przejść, może wtedy byś się trochę uspokoiła.
Hermiona przez
dłuższą chwilę przyglądała mu się badawczo, aż zaczął się zastanawiać, czy nie
pada właśnie ofiarą użycia legilimencji. W końcu dziewczyna westchnęła.
– Masz rację,
przepraszam – wymamrotała, odwracając wzrok. – Chyba na siłę staram się
przyłapać kogoś na gorącym uczynku. Jest dzisiaj zdecydowanie za spokojnie.
– Nie
narzekaj, bo jeszcze wywołasz wilka z lasu. – Zarzucił sobie torbę na ramię i
ostatni raz zerknął na zmieszaną dziewczynę. – Na razie, Granger.
Zamiast do
atrium, winda zawiozła go na poziom szósty. Od razu wyczuł, że coś jest nie tak
– z bliska, jak i z daleka słyszał trzaski w pośpiechu zamykanych drzwi oraz
odgłosy szybkich kroków. Tuż przed jego nosem przeleciało stado samolocików,
zatrzymując się dopiero w windzie. Teodor natychmiast ruszył do biura Malfoya,
mijając po drodze wyraźnie czymś przejętego karła, ocierającego sobie czoło
chusteczką. Zapukał i po ostrym „Wejść!”, wsunął głowę do środka.
– Można? –
zapytał ostrożnie. Draco stał nad biurkiem i z wściekłością na twarzy układał
dokumenty, które wciąż mu się wyślizgiwały. Spojrzał szybko na przybysza.
– Po cholerę
tu przyszedłeś? – warknął.
– Żeby cię
przeprosić.
– Och, nie ma
sprawy, czasem tak się zdarza, kiedy zaczynasz myśleć tym, co masz w spodniach
– prychnął. Teodor tego właśnie się podziewał. – Coś jeszcze czy będziesz stał
tak bezproduktywnie?
Tego już się
nie spodziewał, więc obrzucił blondyna podejrzliwym spojrzeniem.
– Malfoy, co
jest? Czyżby skończył się spokój i nadeszła burza?
– Zamknij się
– syknął tylko Draco. – Nie mam czasu na słowne gierki. Ktoś wpadł na
przezabawny pomysł przekierowania pięćdziesięciu
ministerialnych kominków do mugolskiego sklepu
z kominkami.
– Może zrobił
to przez przypadek – zasugerował Teodor, przez co jego przyjaciel stracił
resztki opanowania.
– Tym bardziej
idiota! – zawołał. Wziął głęboki wdech i odrzucił jasne kosmyki opadające mu
bezczelnie na czoło. – Z każdego trzeba teraz zrobić analizę, a potem raport, a
potem jeszcze jeden wspólny raport. Dzięki Merlinowi, że tylko kilka osób jest
jeszcze na urlopach i mamy ręce do pracy.
– Jeśli nie
ustalono, czy to przez przypadek, czy specjalnie, chyba otrze się to o nas –
zastanowił się głośno Teodor.
Draco zaśmiał
się ponuro, przerażająco, po czym zaklął szpetnie.
– Nie chyba,
tylko na pewno. Tuż przed twoim przyjściem dostaliśmy wiadomość, że zawaliły
się dwa piętra kamienicy, w której znajdował się ten sklep.
– Co?
– Gówno. Ten
skończony kretyn Smith nie odłączył jednego kominka, wpakował się do niego
jakiś furiat, w dodatku ani krzty niemówiący po angielsku, i zamiast poczekać
spokojnie, aż ktoś go wyciągnie, spanikował i rozwalił pół budynku, a przy
okazji samego siebie. Nie dość, że w ministerstwie nie ma już amnezjatorów, bo
wszyscy zostali wysłani tam, trzech ratowników oberwało tak mocno, że nie
wiadomo, czy w ogóle przeżyją, nie mówiąc o jak
na razie dwóch martwych mugolach, których wyciągnięto spod gruzów, podobno
stado reporterów przyleciało nie wiadomo skąd, to jeszcze zaangażowali w to
aurorów na czele ze świętym Potterem, gdyby jakimś cudem była to czarna magia,
a nie pojebany żart!
Teodorem już
dawno nic tak nie wstrząsnęło. Odkąd zaczął pracować u Granger, stykał się z
najróżniejszymi przypadkami złamania prawa. Miał przed sobą akta złodziei,
oszustów, pedofilów, zoofilów, morderców. Widział mniejsze i większe
przewinienia, opisy najwymyślniejszych tortur, a także raporty ze
skomplikowanych śledztw, w których nic nie było takie, jakie wydawało się na
pierwszy rzut oka. Jednak jeśli Malfoy miał rację i rzeczywiście ktoś stwierdził,
że to niesamowicie śmieszne, to naprawdę straci wiarę w ludzkość. Przynajmniej trzy
ofiary… Odepchnął od siebie straszne obrazy podsyłane przez umysł i skupił się
na pracy, której przybędzie w najbliższym czasie.
A potem
pomyślał o dyrektor Departamentu Przestrzegania Prawa i zmroziło go.
Wypadł z
biura, nie zwracając najmniejszej uwagi na bluzgającego Dracona.
Wywołała wilka,
rozbrzmiewał mu w głowie jego własny rozgorączkowany głos, kiedy pędził z
powrotem do windy. Ona na pewno już o tym wie.
Winda zawiozła
go z powrotem na drugi poziom niemożliwie powoli, jakby specjalnie zmniejszając
szanse zatrzymania Granger i przemówienia jej do rozsądku. Wypadł na korytarz,
po którym samolociki latały tam i z powrotem z zawrotną szybkością.
Słyszał jej
kroki już z daleka, ale i tak zderzył się z nią na zakręcie.
– Przestań na
mnie wpadać – fuknęła. Jej policzki były zaróżowione, a oczy niezdrowo
błyszczały. – Co ty tu w ogóle jeszcze robisz? Myślałam, że wyszedłeś.
– Ale
wróciłem. Granger…
– Przepraszam,
Nott, ale nie mam czasu. – Wyminęła go, poprawiając torebkę na ramieniu. – W
centrum doszło do okropnego wypadku i muszę tam zaraz być.
Teodor niemal
truchtem ruszył za nią, kiedy szybkim krokiem skierowała się w stronę windy.
– Nie możesz
tam iść.
– Niby
dlaczego? – prychnęła.
– To
niebezpieczne, podobno zawaliło się pół kamienicy…
– A ty niby
skąd o tym wiesz? Puszczaj mnie! – zawołała z furią, kiedy chłopak chwycił ją
za nadgarstek i zmusił do zatrzymania się. Jej oczy, teraz jakby ciemniejsze
niż zwykle, ciskały gromy. – Nott, tam zginęli ludzie, jeśli szybko się tym nie zajmiemy, może być więcej ofiar! W
tej chwili mnie zostaw!
Próbowała
wyrwać rękę z jego uścisku, ale na próżno. Teodor wiedział, że prawdopodobnie
sprawia jej ból, jednak nie dbał o to, nie teraz, kiedy wszystko w nim
krzyczało, by wróciła do tego swojego cholernego gabinetu i siedziała tam
otoczona stertami dokumentów.
– Nie, nie
zostawię cię – warknął. Czuł, jak serce chce wyrwać mu się z piersi. – Nie możesz tam iść.
– Nie ty o tym
decydujesz!
– Masz ludzi
od tego, nie musisz sama bezsensownie pchać się w niebezpieczeństwo.
–
Bezsensownie? – powtórzyła Hermiona z niedowierzaniem. – Bezsensownie? Myślisz,
że moja praca to tylko rozprawy, wykresy i spotkania z ważnymi osobami?
Myślisz, że będę siedzieć bezczynnie, gdy inni się narażają? Nigdy, NIGDY bym
na to nie pozwoliła. Do tego dążyłam, odkąd dowiedziałam się o magii, odkąd
dowiedziałam się, że jako czarownica mogę chronić tych, którzy sami nie są w
stanie się obronić, odkąd odkryłam, że mogę znieść więcej od innych, więc teraz
zamierzam im pomóc, A TY PUŚĆ MOJĄ RĘKĘ!
Teodor, zbyt
zaskoczony tym wybuchem, natychmiast wykonał polecenie. Granger oddychała
ciężko po tej tyradzie, a z jej twarzy wręcz buchał żar. Popatrzyła mu prosto w
oczy, z taką mocą, że miał ochotę się cofnąć.
– Coś
zawiodło, Nott – powiedziała tonem niewiele głośniejszym od szeptu, lecz wciąż
z tym samym zdecydowaniem. – Nie rozumiesz tego? Coś zawiodło, a ja nie
zdołałam temu zapobiec.
– Przecież to
nie ty, tylko Departament Transportu Magicznego – zaprotestował Teodor, mając
nadzieję, że to chociaż odrobinę zmniejszy poczucie winy drżące jej głosem. –
To oni spieprzyli sprawę, oni i ten sfrustrowany idiota.
Potrząsnęła
tylko głową.
– Naprawdę nic
nie rozumiesz…
– Rozumiem! –
uparł się. – Rozumiem więcej niż ci się wydaje, Granger, chcesz otoczyć ich
wszystkich parasolem, być pieprzoną opoką dla każdej biednej istotki…
– Zamknij się.
– Jej głos przypominał stal. – Ostrzegam cię, zamknij się, Nott.
– Bo co?
Zwolnisz mnie? A może przeklniesz? – Nagle podjął decyzję. Zbliżył się o krok,
tak że dzieliła ich nie więcej niż stopa. Cień niepokoju przebiegł przez twarz
dziewczyny. – Skoro jesteś tak cholernie uparta, idę z tobą.
– Na pewno
nie!
– Musisz
zatrzymać mnie siłą, Granger.
– Nie bądź
śmieszny…
– To ty nie
bądź śmieszna.
– Chyba się
zapominasz, Nott – wysyczała coraz bardziej czerwona na twarzy. – Zabraniam ci i
jest to polecenie służbowe. Jeśli pójdziesz teraz za mną, nie będziesz musiał
pojawiać się jutro w pracy.
Przez chwilę
mierzyli się palącymi spojrzeniami, aż w końcu Hermiona odwróciła się na pięcie
i podeszła do windy. Stała tam, przestępując z nogi na nogę, a Teodor wpatrywał
się w bezruchu w jej plecy. Wszystko w nim wrzało, wrzeszczało, by ją
zatrzymał, oszołomił zaklęciem i zamknął do rana w gabinecie, tak by tylko mieć
pewność, że nic jej się nie stanie.
– Masz wrócić
bez nawet jednego zadraśnięcia – rzekł w końcu na wydechu. Nie poruszyła się
ani o milimetr, głucha na jego słowa. – Masz trzymać się na bezpieczną
odległość od tej kamienicy, masz nie wchodzić między gruzy, masz zająć się
rannymi z dala od tego bałaganu. Masz mieć cały czas różdżkę w pogotowiu,
zmienić buty po drodze i nie chodzić z torebką, żeby ci nie przeszkadzała. Masz
na siebie uważać, Granger, masz mi obiecać, że będziesz ostrożna.
Drzwi windy
rozsunęły się z cichym skrzypnięciem. Hermiona wkroczyła do środka, a gdy się
odwróciła, Teodor przysiągłby, na Merlina, PRZYSIĄGŁBY, że na jej policzku lśni
smuga łzy. Milcząc, nacisnęła guzik.
– Obiecuję –
powiedziała tak cicho, że gdyby nie jej poruszające się usta, stwierdziłby, że
na pewno mu się przesłyszało.
A potem zniknęła.
***
Wizyta u
Sophie przebiegła jak zwykle – no, prawie. Po raz pierwszy zdarzyło się, by
Teodor nie skupiał się w stu procentach na słowach pani Robinson, momentami
odpowiadał tylko nieprzytomnymi mruknięciami, a raz tak się zawiesił, że
dopiero donośnie klaśnięcie w dłonie wyrwało go z zamyślenia.
– Przepraszam
– wykrztusił z mocno bijącym sercem. Sophie przyglądała mu się z troską.
– Teodorze, co
się dzieje? – zapytała.
Chłopak
wspominał już o swojej szefowej, jednak bardziej mimochodem i w kontekście
jakiejś anegdotki z pracy (oczywiście przekładając wszystko na mugolskie
realia, tak by zachować wszelkie zapisy Międzynarodowego Kodeksu Tajności
Czarodziejów). Teraz czuł dziwny opór przed wypowiedzeniem swoich obaw na głos.
Oczy Sophie, niebieskie i niezwykle jasne, wypełniało szczere zmartwienie i
niepokój. Patrząc w te oczy, Teodor wziął głębszy wdech.
– Hermiona, ta
dziewczyna, dla której pracuję… – zaczął. – Ona bierze na siebie więcej, niż
mogłaby unieść, w dodatku nie chce niczyjej pomocy. Dzisiaj posprzeczaliśmy
się, bo znowu stwierdziła, że odegra rolę zbawcy świata, a nie widzi, że w
scenariuszu pod jej imieniem jest dopisek „pierwsza męczennica”.
Do pokoju
wszedł pan Robinson, niosąc tacę z serwisem do herbaty. Teodor pomógł mu
wszystko wyłożyć na stolik obok łóżka chorej. Ostrożnie podał Sophie filiżankę,
dorzuciwszy do niej uprzednio kostkę cukru.
–
Zaprzyjaźniliście się – stwierdziła kobieta, na co Teodor, z pewnym ociąganiem,
kiwnął głową. – I chcesz jej pomóc.
– Oczywiście,
że tak! – Odstawił swoją filiżankę, by w nagle rozpierających go emocjach
niczego nie wylać. – Chcę jej pokazać, że można inaczej!
– Mówimy o
Lwicy? – upewnił się ze swojego fotela pan Robinson, chrupiąc maślane
ciasteczko.
– Tak,
kochanie. Teodorze, a zanim stwierdziłeś, że zaczniesz motać w jej życiu,
upewniłeś się, że ona tego chce? Że w ogóle tego potrzebuje?
Teodor zawahał
się, ale tylko na ułamek sekundy.
– Ona nie
myśli racjonalnie, proszę pani. Jest pracoholiczką, praca ustala jej porządek
dnia, ledwo udało mi się wyrwać ją z biura na drinka, żeby choć trochę się
rozluźniła!
– Może być w
tym szczęśliwa – wtrącił pan Robinson. – Ile ludzi, tyle charakterów. Nie
wszyscy muszą być do ciebie podobni.
– Och, ale to
nie chodzi o to! – zdenerwował się Nott. – Nie chcę, żeby była taka jak ja,
chcę, żeby była taka jaka jest, bo jest… jest dobrą osobą. Tylko ona nie zna
innych dróg, podąża schematem, pewnym i sprawdzającym się przez lata, najpierw
w szkole, a później w pracy. Chcę jej je pokazać, potem niech wybierze, co jej
bardziej odpowiada i co daje szczęście, ale na razie to wegetacja…
– Z tego, co
opowiadałeś, Hermiona bardzo spełnia się na swoim stanowisku. Przypomnisz mi,
co robicie w waszym biurze?
– Granger jest
szefem sporej komórki w Biurze Krajowym, w wielkim skrócie zajmujemy się tam
egzekwowaniem prawa, dużo papierkowej roboty w każdym razie.
– Może ta
papierkowa robota sprawia jej przyjemność, może wstawanie na ósmą do pracy i
czucie na sobie odpowiedzialności to jej sposób na życie.
Rzeczywiście
obrała świetny sposób na życie, prychnął w myślach Teodor, zwłaszcza jeśli
dzisiaj je zakończy w gruzach tej pieprzonej kamienicy.
A jednak w
drodze do domu ciągle myślał o rozmowie ze starszym małżeństwem. Powoli
zaczynał czuć delikatne szczypanie sumienia, że może rzeczywiście podjął
decyzję za nią i zmusił do przewartościowania życia, które na ogół ją
satysfakcjonowało. Wciąż jednak coś się w nim buntowało, zawzięcie powtarzając,
że dobrze robi, że przecież koniec końców i tak ona wybierze sposób, w jaki
chce dalej żyć. Niech nawet się odetnie, wyrzuci go, wróci do tego, co zastał w
czerwcu – ale nie wybaczyłby sobie, gdyby nawet nie spróbował.
Tak jak ona od
lat próbowała polepszyć ten marny świat.
Jadąc metrem i
spoglądając przez okno na zmieniający się krajobraz, zastanawiał się, co teraz
robi Granger. Czy wepchała się już w sam środek huraganu, czy trzymała się na
dystans, tak jak ją poprosił? Czy płakała nad kolejnymi ciałami, które na pewno
wyciągnęli spośród gruzów? Czy osobiście modyfikowała pamięć mugolom, czy tylko
nadzorowała amnezjatorów? Czy znalazła już winnego tej całej katastrofy, czy
dopiero rozpracowywała to z aurorami? Czy wróciła z tym do biura? Czy
zamierzała pracować do późnej nocy?
Rozpadało się,
kiedy szedł aleją kasztanową, ale nawet nie wyjął parasola. Stanął w
przedpokoju przemoczony i zdecydowanie bardziej przygnębiony, niż powinien być
asystent swojej przełożonej w podobnej sytuacji.
I zdawał sobie
z tego sprawę z niekłamanym rozdrażnieniem.
Sam rozpalił
ogień w kominku w jadalni, podczas gdy Brudek przygotowywał kolację. Skrzat był
zaniepokojony głuchym milczeniem swojego pana.
– Czy coś
panicza gnębi, sir? – zapytał, kiedy postawił na stole wazę parującej zupy.
Teodor
popatrzył na niego spode łba.
– Taka jedna
nieodpowiedzialna kretynka – mruknął.
Grzebał w
potrawce z kurczaka, a z jego głowy nie chciał wyjść obraz Granger. Widział jej
zaróżowione policzki i oczy lśniące determinacją, gdy uświadamiała go, że już
podjęła decyzję. Odkryłam, że mogę znieść
więcej od innych – oczywiście, udowodniła to tyle razy, że nie miał co do
tego wątpliwości, jednak za jaką cenę wciąż stała wyprostowana, gdy szarpała
nią wichura? Za jaką cenę wciąż podnosiła się z kolan, odrzucając pomoc innych,
byle nie dzielić się swoim brzemieniem? Teodor chciał ją chronić, nie tylko
przed wrogami, ale przede wszystkim przed samą sobą, bo coś mówiło mu, że w tym
tkwi większy problem.
Mogę znieść więcej od innych. Boże, niby
jak? Niby jak ktoś tak mały bez szpilek i tak niewinnie wyglądający w zwykłych
ogrodniczkach mógł w wieku zaledwie osiemnastu lat zmierzyć się z Czarnym Panem
oraz jego poplecznikami? Dokonała tak wiele w młodym wieku, była najlepszą
uczennicą od czasów Roweny Ravenclaw, a z tarapatów wyciągała wszystkich więcej
razy, niż potrafił zliczyć. To wszystko dało jej pewność, że może otoczyć skrzydłami
innych, bo sami sobie nie poradzą. I, Jezu, ona w to wierzyła! Wierzyła, że
wciąż da radę być dyrektorem najważniejszej części ministerialnej maszynerii, podporą
dla przyjaciół, oparciem dla chłopaka, a w przyszłości prawdopodobnie jeszcze jego
żoną i matką dzieci, których nawet nie chciała! Państwo Robinson twierdzili, że
ona może czuć się szczęśliwa i spełniona, ale Teodor po prostu nie mógł w to
uwierzyć.
Nie chciał w
to uwierzyć.
Zegar w głębi
posiadłości wybił jedenastą, kiedy wypił ostatni łyk herbaty ze swojego
ulubionego kubka w złote znicze. Siedział po turecku przed kominkiem, udając,
że czyta książkę poświęconą animagii, ale nad stroną czterdziestą pierwszą
modlił się już przynajmniej piętnaście minut. Już dawno przestał przeczyć sam
sobie i z niesmakiem przyjął do wiadomości, że cholernie martwi się o Granger,
po prostu się martwi i co najgorsze, nie potrafi nic z tym zrobić.
Nie rozumiem
tylko, czemu czekam na nią, jakby zaraz miała stanąć w drzwiach, prychnął w
myślach, idąc do kuchni po kolejną herbatę. Nie jestem jakimś cholernym
Łasicem.
Wkroczył z
powrotem do jadalni i wtedy ją zobaczył: maleńką sówkę trzęsącą się na
zewnętrznym parapecie zamkniętego okna. W dziobku trzymała zwitek pergaminu.
Czym prędzej wpuścił ją do środka, a ta usiadła na oparciu krzesła i
zatrzepotała z oburzeniem skrzydłami; choć już od dawna nie padało, temperatura
na zewnątrz zdecydowanie spadła. Teodor wziął od niej list, w zamian za niego
podsuwając jej garstkę przysmaku dla sów, które trzymał w pobliskiej komodzie
dla wszelkich doręczycielek odwiedzających jego dom. Sówka wyglądała na nieco udobruchaną.
Ze
zniecierpliwieniem rozprostował notkę.
Teodorze,
Wszystko
w porządku. Za chwilę będę w domu, wstąpiłam tylko na pocztę, by wysłać Ci tę
wiadomość. Opanowaliśmy sytuację i już rozpoczęliśmy dochodzenie. Resztę
opowiem jutro. Mam nadzieję, że już śpisz, a ja Cię nie obudziłam.
H.
PS
Nie miałam butów na zmianę. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, tato.
_______________
Tak, jadą do
mojego ukochanego miasta, w którym mieszkam od urodzenia. Bo mogą. A co.
Zdałam dwa egzaminy
(dziękuję za trzymanie kciuków!), a w przyszłym tygodniu czeka mnie już ostatni
– on oraz trzy dni praktyk i będę mogła pochwalić się statusem studentki trzeciego roku. Z tegoż powodu rozdział 22 pojawi się najpóźniej 8
sierpnia; może uda się wcześniej, ale nie mam jeszcze grafiku na sierpień i nie
wiem, jak będę stała z pracą. Zapraszam na Facebooka, bo tam pojawiają się
informacje wszelakie, na Aska, gdzie możecie anonimowo zapytać o cokolwiek, a
także na Wattpada, gdzie niedługo pojawi się reszta moich potworków, a gdzie na
razie pojawia się równolegle Szczyt.
Ściskam Was
mocno, kochani.
Wszyscy wiemy, że Draco ma rację, tylko wyraża to w ten swój pokrętny, malfoyowsko-idiotyczny sposób. Trudno się przez to dziwić Teodorowi, bo sama też chyba w końcu pacnęłabym blondaska w jego arystokratyczne ząbki.
OdpowiedzUsuńNo, wyszliśmy w końcu z biura. Znaczy, Granger wyszła. I chyba nie do końca rozumiem oburzenie Teodora. Okay, Hermiona nie jest aurorem/ amnezjatorem/ uzdrowicielem/ członkiem magicznego pogotowia ratunkowego, ale w sumie taki wypadek nieco podlega pod jej zakres obowiązków, nie? W końcu ktoś mógł ewentualnie złamać prawo, niezależnie czy to była pomyłka, czy bezbrzeżnie idiotyczny żart (równie debilny, co pomysłowy). Prędzej czy później na miejscu zjawiliby się pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa, a przy sprawach tego kalibru można nawet oczekiwać wizyty szefowej. No może nie do wyciągania rannych z gruzów, ale to Hermiona Granger, weteran wojenny, ludzie oczekują, że zna się na takich rzeczach. Rozumiem, że strach o Hermionę trochę zamącił Teodorowi w głowie. W zasadzie spodziewałam się, że zignoruje jej rozkaz i poleci za nią, ale może nie jest aż tak w gorącej wodzie kąpany.
Muszę przyznać, że jeśli jest to ciąg dalszy historii z magicznymi/ czarnomagicznymi przedmiotami u mugoli, to ktoś najwyraźniej się rozkręca.
Całuję,
Bea
PS. Właśnie obejrzałam ostatni odcinek "Panny Fisher". Nie wiem, czy też jesteś fanką, czy to tylko zbieżność nazwisk, ale Jack Robinson <3
Woah, jak ja lubię, jak ktoś czyta między wierszami ;> Teodorowi generalnie trochę odwala i widzą to wszyscy, oprócz niego samego. Nakręcił się na zmienianie życia Hermionie, a także na chęć ochrony jej, zapominając, że ona wielu spraw po prostu nie może odpuścić, nawet gdyby chciała. I swoją drogą ja też uważam, że ona powinna była iść na miejsce katastrofy, no cmon, ona po prostu musiała tam być.
UsuńI niestety to tylko zbieżność nazwisk, jestem z serialami bardzo na bakier :c
Dziękuję jak zawsze za odzew, bardzo dużo daje mi każdy z Twoich komentarzy <3 Buziaki!
Czy mi się wydaje czy Malfoy na swój dziwny sposób próbuje zeswatać Teodora z Hermioną? Może za dużo w tym odczytuję, ale coś tutaj mi śmierdzi.
OdpowiedzUsuńZ każdym rozdziałem coraz bardziej zakochuję się w postaci Teodora, naprawdę. Jestem pod tak ogromnym wrażeniem tego, w jaki sposób go kreujesz. Naprawdę chciałabym napisać tu złożoną analizę, ale nie mogę, bo kończy się to moim piskiem i brakiem możliwości sklejenia konkretnego zdania. No uwielbiam.
"Taka jedna nieodpowiedzialna kretynka" - wcale nie ma tutaj żadnych uczuć, ani trochę. Wcale.
No i wstąpiła na pocztę tylko, żeby dać jej znać, że wszystko jest ok!!
Jak zwykle życzę weny!
PS. Na składne komentarze z mojej strony jeszcze przyjdzie czas, ale póki co za bardzo wczuwam się w to wszystko.
Ahahah, cieszę się, że jesteś <3 Sprawa z Malfoyem i Zabinim jest w ogóle skomplikowana, bo z jednej strony pamiętają, że to dzięki Hermionie Teodor wrócił do magii i chcą jego szczęścia, a z drugiej to w dalszym ciągu święta Gryfonka i mugolaczka, a mimo że dawno skończyli szkołę, to w ich mniemaniu to w dalszym ciągu zdrada stanu. Na razie mogę obiecać, że dojdzie w końcu do konfrontacji Draco/Blaise/Hermiona, ale jak i gdzie, to się okaże ;>
UsuńDziękuję za każde słówko i całuję!
Witam.
OdpowiedzUsuńNatknęłam się na tego bloga już jakiś czas temu (kiedy ostatnim rozdziałem był 16ty), ale odłożyłam go "na później" z prostego powodu: mam niesamowicie dużo pochomikowanych fanfiction, które chciałabym przeczytać. Niedawno zakończyłam Twój "Wyjątek", którym rozkochałaś mnie w Theomione, po które do niedawna w ogóle nie sięgałam. Po lekturze zajrzałam do moich tajnych folderów i po autorze odnalazłam i ten link. Jeszcze się za "Szczyt" nie zabieram - życie w koronaczasach jest ciężkie i wymagające, ech - ale myślę, że po nowym roku z największą przyjemnością do niego usiądę.
Dziś dodaję bloga do obserwowanych, życzę natchnienia i wytrwałości.
Pozdrawiam, Glenka!