Hermiona nie
poszła z Ronem ani na drinka, ani na kolację. Gdy wieczorem fiuknęła się do
domu, rudzielec siedział na dywanie nad radiem, które jeszcze poprzedniego dnia
wygrywało skoczne melodie, a teraz leżało rozłożone na czynniki pierwsze.
Zapytał, jak było w pracy. Odpowiedziała, że dobrze. To świetnie. Podasz mi
tamten śrubokręt? Podała mu wszystkie trzy spoczywające na stoliku odsuniętym
pod ścianę. Obrzuciła go beznamiętnym spojrzeniem. Zamknęła się w gabinecie.
Wiedziała, że
nie powinna się na niego denerwować, zwłaszcza że jej złość była spowodowana
stresującym i wyjątkowo wyczerpującym spotkaniem z ministrem. Ale on znowu nie
pamiętał. Nie pamiętał, choć chodziła rozedrgana od dwóch tygodni. Nie żaliła
się codziennie, jednak zwierzyła mu się ze swoich obaw, a on znał ją ponad
dziesięć lat, na tyle długo, by wiedzieć, że chociaż nie trajkocze jak
katarynka o tym, jak się boi, to czuje strach. Nie jest przecież robotem.
Z drugiej strony
czuła zadowolenie, że Rona najwyraźniej zaabsorbowało nowe hobby. Już dawno
stracił zainteresowanie quidditchem, choć wcześniej często z Harrym chodzili na
mecze, a już na pewno nie opuścili żadnego, w którym brała udział Ginny.
Hermiona raz czy dwa dała się wyciągnąć, gdy pozwoliły na to obowiązki, i
bardzo jej się podobało. Każdy gol strzelony przez Ginny nagradzała szaleńczymi
oklaskami, wrzeszcząc jak wariatka, i choć z meczy wracała bardziej wypompowana
niż po najcięższym tygodniu w pracy, czuła się jednocześnie dziwnie
oczyszczona. Teraz, oparłszy się z westchnięciem o drzwi, starała się wmówić
sama sobie, że cieszy się z jego szczęścia, a nie dlatego, że pojawiła się
szansa, że Ron przestanie czepiać się jej późnych powrotów do domu.
Patrzyła przez
dłuższą chwilę na rubinowe obłoki wiszące daleko na horyzoncie za oknem. W
końcu odłożyła na biurko wypchany do granic możliwości segregator, zrzuciła
szpilki i wyjęła wsuwki ze schludnego koka; jej włosy rozsypały się na plecy.
Rozważyła zaparzenie sobie kawy, ale wskazówki zegarka wyraźnie wskazywały
kilkanaście minut po dziewiętnastej, co Teodor skwitowałby spojrzeniem pełnym
przygany.
Teodor… Serce
Hermiony wykonało jakieś niedorzeczne salto, za które zganiła się w duchu. Wystarczy,
że przez pół zebrania jej myśli krążyły wokół niego jak jakieś uparte osy wokół
słodkiej bułki. Dopiero gdy Minister Magii poprosił ją o zabranie głosu, w
końcu wyrzuciła go ze swojej głowy.
Usiadła przy
biurku i potarła dłonią czoło. Czuła, jak wychodzi z niej stres ostatnich dni,
dając o sobie znać między innymi bólem głowy. Najchętniej poszłaby prosto do
sypialni i już do rana stamtąd nie wyszła, ale przecież obiecała coś
Kingsleyowi. A przede wszystkim samej sobie.
***
W sobotni
poranek Hermiona pozwoliła sobie pospać na tyle długo, że gdy weszła w
szlafroku do salonu, nie zastała tam już Rona. Był ostatni dzień wakacji, a co
za tym idzie – ostatnia szansa na naprawdę duży utarg, zanim większość
angielskich dzieci pojedzie do Hogwartu. Magiczne Dowcipy Weasleyów w ciągu
roku szkolnego także cieszyły się dużą popularnością, jednak nie trudno było dostrzec
największy ruch właśnie pod koniec sierpnia, kiedy młodzież robiła zapasy na
umilenie sobie dziesięciu miesięcy nauki. Gdy ostatnio rozmawiała z Ronem,
dowiedziała się, że nareszcie plany otwarcia drugiej filii w Hogsmeade nabrały
realnych kształtów. Podobno George znalazł lokal wystawiony niedawno na
sprzedaż przez jakąś wiekową czarownicę, której wystarczyło bagatela osiemdziesiąt
lat prowadzenia własnego biznesu. Postanowili poczekać, aż szaleństwo w sklepie
trochę się uspokoi, a potem zająć się tym pełną parą, w czym miała im pomóc
dziewczyna George’a, Angelina Johnson. Była Gryfonka zajęła się po szkole
studiowaniem zaklęć, co przerwała jej po dwóch latach wojna. Na studia już nie
wróciła, jednak to, czego się nauczyła, z powodzeniem wykorzystywała w firmie
swojego ojca zajmującej się magicznymi remontami, oraz przy produkcji nowych
wynalazków do sklepu.
Cała trójka,
dwóch rudowłosych braci oraz Angelina, stworzyli świetny zespół wkładający dużo
zapału, zaangażowania oraz przede wszystkim radości w prowadzenie Magicznych
Dowcipów. Początkowo Hermiona czuła się trochę odizolowana, czasem tylko
podsuwając przydatne zaklęcia czy nazwy eliksirów pomocne przy powstawaniu kolejnych
gadżetów, jednak szybko zdała sobie sprawę, że przecież sama stanęła na uboczu,
zająwszy się karierą w Ministerstwie Magii. Pewnego razu na wspólnym lunchu
Angelina wprost – bo zawsze mówiła bez ogródek, dokładnie to, co myślała –
zaproponowała, by Hermiona spróbowała z nimi pogłówkować. Hermiona natomiast,
której myśli były wtedy zajęte najnowszym raportem o atakach wilkołaków na
mugoli dla ówczesnego dyrektora departamentu, spuściła wzrok.
– Nie, nie
nadaję się do tego – odparła cicho, przypominając sobie te wszystkie soczyste
żarty, które wypowiedziane przez nią na głos okazywały się suche jak łodyżki
niepodlanych od miesiąca paprotek, smętnie zwisających z parapetu sypialnianego
okna.
– No to może
obronne gadżety? – zaproponował Ron, po czym wepchnął sobie do ust wielki kawał
ziemniaka. – ‘Ecież o się ‘awsze sprzehaje.
Hermiona i do
tego nie była przekonana, bo chociaż jeszcze w Hogwarcie podziwiała zdolności
magiczne oraz kreatywność bliźniaków, to zdecydowanie bardziej przemawiały do
niej uroki wysyłane z jej własnej różdżki czy techniki maskowania się na polu
bitwy, których uczono na kursie aurorskim.
Dobrowolnie odsunęła
się od jakiejkolwiek ingerencji w działalność sklepu, a jednak długo zajęło jej
zdławienie w sobie rozżalenia. Zaczęła patrzeć na wszystko pod innym kątem, dopiero
gdy bliżej przyjrzała się zmianie zachodzącej w Ronie. Dalej była zawiedziona
porzuceniem przez niego pracy w Biurze Aurorów, tak bardzo, że poprosiła
Kingsleya, by przemówił mu do rozsądku, jednak z czasem nie mogła powstrzymać
dumy rozpierającej jej serce. Chłopak z każdym kolejnym tygodniem coraz
bardziej wciągał się w mechanikę prowadzenia własnego biznesu, stawał się coraz
bardziej odpowiedzialny, zapobiegliwy, przewidujący, zorganizowany i po prostu odpowiedni do bycia współwłaścicielem
dobrze prosperującej firmy.
I dalej była z
niego diabelnie dumna. Tylko teraz bała się, że to za mało.
Do południa
krzątała się po mieszkaniu przy dźwiękach na nowo skręconego przez Rona radia,
ścierając kurze z każdej powierzchni płaskiej, zrobiła pranie i wypiła kawę,
siedząc na parapecie wyłożonym miękkim pledem. Patrzyła z góry na gwarną
Pokątną, na czarodziejów odwiedzających rozmaite stoiska, na dzieciaki tłoczące
się przy pobliskim sklepie ze sprzętem do quidditchana, na którego wystawie
pyszniła się najnowsza miotła Grom; patrzyła na najróżniejsze gatunki sów
przelatujących co jakiś czas nad głowami przechodniów, aż w końcu jej wzrok
zatrzymał się na majaczącym w oddali gmachu banku Gringotta. Mimowolnie
ścisnęła mocniej kubek z kawą. Ron i Harry godzinami zaśmiewali się z ich
ucieczki na smoku, ale Hermionie do tej pory wcale nie było do śmiechu.
Wiedziała, że tego wymagała wojna, że nie mieli innego wyjścia, a gdyby tego
nie zrobili, nie pokonaliby Voldemorta, jednak czasem sama nie mogła uwierzyć,
ile nielegalnych rzeczy zrobiła, odkąd zaczęła trzymać się z tymi dwoma
półgłówkami. Uwarzenie Eliksiru Wielosokowego w szkolnej łazience to jedno, ale
pomoc w ewakuacji smoka poza teren Hogwartu, założenie podziemnej organizacji czy
przetrzymywanie żywego człowieka w słoiku
to zupełnie co innego.
Ostatni raz
rzuciła okiem na śnieżnobiały budynek banku i zeskoczyła z parapetu. Teraz
musieliby ją długo namawiać, żeby zrobiła cokolwiek z tej listy.
Boże, straciła
pazury.
Głos spikera poinformował
ją, że właśnie wybiło południe; najwyższy czas wziąć się do pracy. Spojrzała na
fusy na dnie kubka i nagle wpadła na iście szatański pomysł, przez który nagle
zrobiło jej się gorąco i za który skarciła się w myślach tak surowo, że powinna
sama postawić się do kąta.
Teoretycznie
planowała w poniedziałek opowiedzieć Teodorowi o spotkaniu z Kingsleyem, a
zwłaszcza o ich rozmowie w cztery oczy, ale chciała zabrać się do pracy już
teraz, jednocześnie chcąc znać jego opinię. I nie chciała zwlekać z tym ani
chwili. I nie chciała, by ktokolwiek ich podsłuchał. I chciała wreszcie zrobić
krok do przodu. I, niech to szlag, po prostu chciała go zobaczyć.
– To w końcu
czego ty chcesz, idiotko? – warknęła pod nosem, miotając się po salonie jak
obłąkana.
Nie, nie mogła
tego zrobić, to prawie jak zdrada.
Ron na pewno by tego nie zrobił. Ale przecież tak naprawdę to nie było nic
złego: spotkanie służbowe, tyle że w weekend. Spontaniczne. I niekoniecznie w
miejscu przeznaczonym do tego typu spotkań.
Nienawidząc samej
siebie, czując absurdalną ekscytację, pobiegła do sypialni się przebrać, a
potem do gabinetu po dokumenty. Zostawiła na stoliku w salonie notkę, po czym
wyszła i skierowała się prosto do swojego stałego punktu teleportacji.
***
Gdyby ktoś – a
zwłaszcza czarodziej – wyszedł w sobotnie przedpołudnie przez tylne drzwi do
ogrodu posiadłości rodziny Nottów, mogłoby to skończyć się atakiem serca albo postradaniem
zmysłów. Otóż na tyłach domu, gdzie ogród rozciągał się o wiele okazalej niż na
przedzie i sięgał aż do pobliskiego lasu, wystawiono dwa składane leżaki oraz
stół ze szklanym blatem. Na jednym z leżaków, co wydawało się całkiem normalne,
grzał się Teodor Nott, w krótkich spodenkach i bez koszulki, ale za to z
ciemnymi okularami na nosie. Za to na drugim leżaku wiercił się skrzat domowy
ubrany w miniaturowe szorty i również w okularach przeciwsłonecznych.
– No i czego
się tak kręcisz – mruknął Teodor, nawet nie otwarłszy oczu, ale rozpoznawszy po
dźwiękach, że jego towarzysz zdecydowanie nie może znaleźć sobie miejsca.
– Brudek
pierwszy raz się opala! – zaskrzeczał Brudek. – I dziwie się czuje, sir.
– Ale
kłamiesz. Kręcisz się, bo zabroniłem ci cokolwiek robić aż do obiadu i cię
nosi.
– To
nieprawda, sir!
– Prawda. –
Teodor podniósł się z leżaka. – Spróbuj przez chwilę uspokoić swój skrzaci zew,
a ja idę po lemoniadę.
– Sir, nie!
Brudek przyniesie!
– Wszyscy
święci i święty Boże, siedź na tym swoim kanciastym tyłku!
Teodor wszedł
do chłodnego domu, w duchu ciesząc się, że mimo uwolnienia Brudek dalej odczuwał
pokręconą potrzebę wykonywania wszystkich jego poleceń. Nigdy nie śmiał
wykorzystać tej potrzeby dla własnych celów, jednak kiedy w grę wchodziło dobro
skrzata, nawet w tak przyziemnym znaczeniu jak odpoczynek na leżaku w słoneczny
dzień, nie wahał się sięgnąć po ten środek. Tym bardziej, że wciąż odczuwał
palące poczucie winy za każdym razem, gdy spoglądał na bliznę szpecącą długie
ucho.
Akurat wrzucał
do dzbanka całą garść świeżej mięty, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, a
zaraz po nim odległy odgłos szybkich kroków.
– Stop! –
rzucił w przestrzeń Teodor. Tupot ucichł. – Wracaj na leżak.
Sam poszedł
otworzyć, nie zważając na skrzeczące protesty dochodzące od strony ogrodu. Jakież
było jego zdziwienie, gdy na progu zobaczył Granger – w dodatku Granger w
ogrodniczkach, z włosami zebranymi w koński ogon i jeszcze mniejszą niż zwykle,
bo szpilki zamieniła na baleriny. W ramionach trzymała opasłe teczki.
– Co ty
wyprawiasz? – sapnęła na jego widok zamiast powitania.
Teodor
uśmiechnął się ironicznie.
– Przyszłaś do
mojego domu, w weekend, bez
zapowiedzi, i masz problem z tym, że zachowuję się swobodnie? Może chociaż
jakieś „dzień dobry”?
– Dzień dobry
– powiedziała automatycznie. Potem jakby się otrząsnęła. – Ja… czy ja
przeszkadzam?
– Ależ skąd. –
Odsunął się, robiąc jej przejście. – Co tam, Granger? Stęskniłaś się?
Posłała mu
spojrzenie pełne politowania.
– Oczywiście,
te kilkadziesiąt godzin w tygodniu, które z tobą spędzam, to wciąż mało,
Teodorze. – Jej głos ociekał słodyczą. Wskazała na swoje teczki. – Chciałam jak
najszybciej przekazać ci, co było na zebraniu.
– Poniedziałek
rano to najwyraźniej niewystarczająco szybko?
– Nie – odrzekła
z wyższością Hermiona. Skrzywiła się na widok coraz większego rozbawienia
wpływającego na twarz Teodora. – Skoro tak chętnie zadeklarowałeś pomoc, to
teraz masz za swoje.
– Następnym razem
będę bardziej uważał na słowa, dzięki. Gdzie ty idziesz? – spytał ze
zdziwieniem, kiedy Hermiona skierowała się do salonu.
– Tam?
– Chyba sobie
nie myślisz, że będę siedział w środku w tak piękny dzień? To, że praca
przyszła do mnie, zamiast ja do niej, nie znaczy, że założę koszulę i spędzę
kilka godzin przy biurku.
Nie czekając
na jej reakcję, wrócił z powrotem do kuchni. Dopiero po chwili pojawiła się za
nim, z miną wyraźnie wskazującą, że nie do końca wie, co robi, a już na pewno
zaczyna żałować, że w ogóle tu przyszła.
– Masz gościa?
– spytała, patrząc na trzy wysokie szklanki, do których teraz Teodor wsypywał
pokruszony lód.
– Jesteś beznadziejna,
Granger – orzekł z przyganą. Chwycił ostrożnie tacę i wymaszerował z kuchni. –
Przypominam, że nie mieszkam sam.
Choć niedawno
minęło południe, temperatura na pewno przekroczyła dwadzieścia stopni. Niebo
było bezchmurne, drzewami co jakiś czas poruszał lekki wietrzyk i szum liści
mieszał się ze śpiewem ptaków. Teodor uwielbiał takie dni jak ten – było
ciepło, ale nie na tyle, by nie dało się wytrzymać w promieniach słońca. W
dodatku po wczorajszym spotkaniu z żoną pana Robinsona czuł dziwny spokój, co
zaowocowało pobudką w naprawdę dobrym nastroju. I choć nie planował dzisiaj
opuszkiem palca tknąć roboty, to ucieszył się na widok swojej szefowej, nawet
jeśli oznaczało to złamanie złożonego przyrzeczenia.
Położył tacę
na stole, podczas gdy Brudek zerwał się w panice z leżaka.
– Panienka
Granger! – pisnął, kłaniając się nisko, tak że okulary zsunęły mu się z nosa. –
Proszę nie patrzeć na Brudka, Brudek zaraz włoży na siebie coś bardziej
odpowiedniego.
Tak jak Teodor
podejrzewał, trybiki w mózgu Granger odpowiadające za zdolność percepcji w tym
momencie skapitulowały. Przez chwilę wyglądała, jakby oberwała klątwą pełnego
porażenia ciała.
– Absolutnie
nie – wydusiła w końcu. – Czuj się jak u siebie, Brudku.
– W końcu jest
u siebie – mruknął pod nosem Teodor.
– Może… może
ja jednak pójdę – stwierdziła niepewnie Hermiona, powoli się wycofując. – Nie
chcę wam psuć tej… pięknej soboty.
– Granger,
uspokój się – powiedział ze znudzeniem Teodor i machnięciem różdżki wyczarował
dodatkowy leżak. – Niczego nie psujesz, mamy lemoniadę, jest piękny dzień, ja i
tak zamierzałem siedzieć na zewnątrz, a czy będę siedział bezproduktywnie, czy
dzieląc z tobą twój pracoholizm, to już wszystko jedno. A ty wracaj tu i ani mi
się waż pracować – warknął na skrzata, który już pod nosem planował dodatkowe
trzy dania na obiad, skoro prawdopodobnie miała zostać na nim jeszcze jedna
osoba. – Mamy zupę jarzynową i gulasz, wystarczy je podgrzać. Siadaj, bo
inaczej cię uwolnię.
– Panicz
wybaczy, sir, ale Brudek chce przypomnieć, że panicz już dawno go uwolnił.
– A wolne
skrzaty siedzą na słońcu, odpoczywają i piją lemoniadę. Tak słyszałem. – Brudek
nie wyglądał na przekonanego. – Jezu, pomóż – dodał Teodor, patrząc błagalnie
na Granger, która prawie na pewno dostała udaru. – Czy możecie usiąść na tych
cholernych leżakach, wziąć tę cholerną lemoniadę i spróbować SIĘ ZRELAKSOWAĆ?
Ten wybuch
skutecznie otrzeźwił i jedno, i drugie stworzenie, tak więc chwilę później cała
trójka leżała rozłożona na leżakach, sącząc orzeźwiający napój. Teodor sięgnął
po papierosy i zapalił jednego z błogością. Patrzył przez chwilę na niemal
białe nogi Granger, odkryte do połowy uda przez krótkie ogrodniczki.
– Wyglądasz
jak córka młynarza – skomentował. Hermiona zamrugała szybko. – Kiedy ostatni
raz się opalałaś?
– W wakacje.
– Chyba te dwa
lata temu.
– Trzy.
– Ach, byłem
blisko. – Zaciągnął się. – I co, nie uważasz, że to całkiem miłe? Tak
posiedzieć bez myślenia o aktach, tabelkach, popatrzeć na zieleń, pooddychać
świeżym powietrzem?
– Bardzo
świeżym – odparła kąśliwie Hermiona, patrząc znacząco na chmurę dymu nad głową
Teodora.
– Przynajmniej
w większości świeżym. Brudku, wszystko w porządku? – zaniepokoił się, widząc,
że skrzat przymknął oczy i znieruchomiał.
– Tak, sir –
odparł ten, już wyraźnie spokojniejszy. – Brudek czuje ciepło.
Teodor zaśmiał
się i kątem oka dostrzegł, że Granger też się uśmiecha. Zrzucił klapki,
wyciągnął nogi i odwrócił twarz z powrotem do słońca. Przez minutę czy dwie
ciszę zakłócało tylko ćwierkanie ptaków fruwających między gałęziami pobliskich
jabłoni.
– Rzeczywiście
jest przyjemnie – odezwała się w końcu Hermiona, a gdyby nie wyglądało to tak
głupio, to Teodor sam przybiłby sobie piątkę. – Masz naprawdę piękny ogród,
zwłaszcza tę wierzbę na końcu.
Ogród
rzeczywiście był piękny, ogromny i zadbany, typowo angielski, ze skupiskami rosnących
blisko siebie krzewów oraz drzew o rozległych koronach, z ławką nieopodal
ukrytą w cieniu magnolii, z kamiennymi rzeźbami rozsianymi to tu, to tam oraz z
fontanną pluskającą beztrosko gdzieś w głębi. Gdzie nie odwróciło się wzroku,
widziało się grządki z kwiatami, a przy północnej granicy, w niewielkim
labiryntem z żywopłotu, można było natknąć się na studnię. Im bliżej lasu, tym
bardziej dziki stawał się teren, rośliny rosły gęściej, a trawa wyżej. Natomiast
tuż przy zachodniej granicy posiadłości do nieba sięgała okazała wierzba
płacząca, której długie witki poruszały się delikatnie z każdym dotknięciem
wiatru.
– Kiedyś z
Mattem się na nią wspięliśmy i zleciałem na pysk – odparł Teodor,
bezceremonialnie gasząc papierosa w trawie. – Właściwie to na rękę, bo zwichnąłem
łokieć. Ojciec był wściekły, wprawdzie szybko mi go nastawił, ale gdy Matt
wrócił do siebie, nieźle dostałem. Nie przejmuj się – dodał na widok zmieszania
na twarzy Hermiony. – Nie opowiadam ci tego, żebyś mi współczuła, tylko w
ramach anegdotki.
– Opowiedz mi
w takim razie dla równowagi jakąś wesołą anegdotkę – poprosiła, dolewając sobie
lemoniady. Teodor nie mógł powstrzymać rosnącego w nim zadowolenia.
– Proszę
bardzo. Gdy wróciłem do domu na ferie wielkanocne w siódmej klasie, Brudek
robił porządki w ogrodzie, a ja chciałem chociaż trochę go odciążyć, więc
zaczarowałem takie duże nożyce, żeby same przycięły tamten żywopłot. I owszem,
zrobiły to, całkiem sprawnie w dodatku, ale nie omieszkały zająć się później
mną. Zostały mi dwie kępki włosów, ale na szczęście krew się nie polała.
– Właściwie
trzy, sir – sprostował nieoczekiwanie Brudek ze swojego leżaka. Znów założył okulary.
– Lepiej
posmaruj się kremem, bo spalisz sobie ten długi nochal.
Hermiona
zachichotała nad swoją szklanką.
– Czy teren
jest otoczony jakimiś zaklęciami antymugolskimi? – zaciekawiła się.
– A wiesz, nie
mam pojęcia. Chyba tak, bo nigdy nie przyszedł tu listonosz. Prawie na pewno
ojciec rzucił na posiadłość zaklęcia ochronne, wiesz, Czarny Pan i tak dalej,
ale bardzo możliwe, że uległy dezaktywacji wraz z jego śmiercią.
– Musicie
czasem robić odgnamianie? – spytała znowu.
– Już od lat
nie widziałem tu gnoma – odparł Teodor, obserwując wiewiórkę przemykającą przez
trawnik. – Kiedyś ugryzł ojca w kostkę, ojciec się wkurzył i rozstawił wokół
ogrodu jakieś odstraszacze.
– Ooo,
naprawdę? – Hermiona usiadła po turecku na swoim leżaku; Teodor pomyślał, że
właśnie tak musiała patrzeć na swoje pierwsze podręczniki szkolne. – Słyszałam,
że podobno liście akonitu mocnego wydzielają substancje zapachowe odstraszające
różne szkodniki.
– Tak, ale
trzeba co jakiś czas wsadzać w ziemię nowe, a w dodatku są bardzo toksyczne i
wielu ludzi uważa tę metodę za niehumanitarną. Wiesz, coś zje przez przypadek
taki liść i masz na sumieniu zwierzątko. Nie żeby mój ojciec kiedykolwiek
zachowywał się humanitarnie, ale na pewno nie chciałoby mu się zaprzątać sobie
głowy pamiętaniem o jakichś liściach. To musi być coś mocniejszego. Jak znowu
postanowisz zrobić mi inspekcję domową, to następnym razem możemy pochodzić wokół
ogrodu i spróbować znaleźć ten cudowny sposób na gnomy. – Hermiona spłonęła
rumieńcem i spuściła wzrok, więc obawiając się, że ją przestraszył, Teodor
dodał szybko: – Dobra, Granger, pokaż, co tam masz, bo jeszcze pomyślę, że
naprawdę zaczęłaś odpoczywać.
Nie musiał dwa
razy powtarzać. Hermiona odłożyła lemoniadę i sięgnęła po teczkę.
– Najpierw
chcę ci podziękować – zaczęła cicho, odnajdując oczy Teodora. – Za to, że
pomogłeś mi z usystematyzowaniem danych z Urzędu Substancji Odurzających za zeszły
miesiąc. Otto zawsze, zawsze znajdował
coś, do czego mógłby się przyczepić, a wczoraj miał zamkniętą buzię
przynajmniej na te dziesięć minut.
– Albo po
prostu miał gorszy dzień – zauważył Teodor, odpalając kolejnego papierosa.
– Nie, bo
zebrało mu się mnóstwo do powiedzenia, jak przeszłam do omawiania raportu z
naruszeń Namiaru podczas wakacji. Tak czy siak, dziękuję, Teodorze, i
przepraszam, że tak się opierałam przed twoją pomocą.
– Nie ma
sprawy – odparł, wzruszając ramionami i tym samym za wszelką cenę starając się
nie pokazać, jak bardzo podobają mu się jej słowa. – Poruszyliście sprawę
O’Connell?
– Tak, ale…
– Hej, Brudku,
mówiłem serio o tym kremie! – zawołał nagle do skrzata, który wciąż smażył się
na słońcu. – Przesuń leżak w cień. I w dalszym ciągu zabraniam ci pracować!
Przepraszam, Granger, mów dalej.
Hermiona
jednak wyglądała, jakby zbierała się w sobie.
– Mógłbyś się
ubrać? – zasugerowała, bawiąc się uparcie gumką od teczki. Teodor zsunął sobie
okulary na czubek nosa.
– A co, zawstydzam
cię?
– Nie, ale
dziwnie jest rozmawiać z tobą o pracy, kiedy jesteś półnagi.
– Jakoś nie
miałaś problemu, żeby rozmawiać ze mną o ogrodzie, a wydaje mi się, że wtedy
również byłem półnagi.
– Nott.
Teodor
uśmiechnął się złośliwie na widok rumieńca obejmującego już całe policzki
Hermiony. Założył koszulkę, którą wcześniej rzucił na oparcie swojego leżaka,
jednocześnie odganiając myśl, że nie miałby nic przeciwko rozmawianiu z nią o
pracy, gdyby to ona była półnaga.
Pół godziny
później oboje schowali się w cieniu posiadłości, bo grzejące mocno słońce
zrobiło się niebezpieczne. Nie zdołali powstrzymać Brudka, który pobiegł
dorobić lemoniady, a wrócił z dwiema pokaźnymi porcjami lodów truskawkowych.
– Mogłeś od
razu wziąć dla siebie – zamarudził Teodor.
– Nie przed
obiadem, sir.
– Czyli nas
będziesz tuczył, tak?
– To dla
pańskiego dobra, paniczu.
– Jest kochany
– stwierdziła Hermiona, gdy Brudek zniknął z powrotem w domu. Miała oczy pełne
łez. – Jemu naprawdę na tobie zależy i to wcale nie przez zaklęcie, bo ono już
was nie łączy, odkąd go uwolniłeś.
– Draco czasem
mówi, że zachowuję się jak ojciec, trochę jakbym go wychowywał – odparł Teodor.
– Osobiście uważam, że jest zupełnie na odwrót.
Hermiona
roześmiała się, ale i tak kilka łez popłynęło po jej policzkach. Szybko je
otarła, po czym zabrała się za pałaszowanie lodów. Teodor przyglądał jej się
ukradkiem, gdy ta wpatrywała się w bluszcz pokrywający całą tylną fasadę, a
delikatny wiatr omiatał jej twarz, unosząc kosmyki, które wymknęły się z
kucyka. Bez włosów ułożonych w schludny kok, makijażu, bez idealnie
odprasowanej garsonki i butów na obcasie wyglądała tak młodo. Tak spokojnie,
choć miał cichą nadzieję, że akurat to było jego zasługą. Rozluźniła się, co
dostrzegał w jej ruchach – w tym, że siedziała po turecku albo z podkulonymi
nogami zamiast ze sztywno wyprostowanymi plecami, że do tej pory ani razu nie
zaglądnęła do Kalendarza (a na pewno miała go w torebce), samo jej
niespodziewane przyjście tutaj było znaczącym odstępstwem od wewnętrznego przymusu
kontroli każdej sekundy dnia. Chciał spędzić sobotę na błogim lenistwie, ale
pracy w takim warunkach wcale nie odczuwał jak pracy, i dałby sobie rękę uciąć,
że Granger w głębi duszy uważała tak samo. Pracując w weekend, paradoksalnie
relaksowała się i – o to dałby sobie uciąć drugą rękę – wcześniej nawet nie
pomyślała, że tak się da.
Z rozbawieniem
zauważył, że jej nos robi się coraz bardziej czerwony, ale stwierdził, że może
później jej to powie. Tak samo jak to, że powinna częściej się tak ubierać.
Albo i nie
powie.
– Powiedziałaś
Shackleboltowi o swoim śledztwie? – zapytał, zanim zdążyłaby go przyłapać na
obserwowaniu.
– Mhm –
mruknęła z buzią pełną lodów; przełknęła – ale dopiero po zebraniu. Nie chcę
informować o tym departamentu, z tego samego powodu, dla którego poprosiłam
cię, żebyś miał oczy szeroko otwarte. Nie dość, że Otto już kilkukrotnie
udowodnił mi, że ściany mają uszy, to musimy brać pod uwagę każdą ewentualność:
po pierwsze, że w ministerstwie nie wszyscy mają dobre intencje, a po drugie, i
tu Kingsley się ze mną zgodził, że możemy mieć powtórkę z działań Voldemorta.
Teodor uniósł
brwi.
– Naśladowca?
Hermiona
pokręciła głową.
– Nie o to
chodzi – odparła ze zdecydowaniem w głosie. – Przecież nie tylko Voldemort
dążył do wykluczenia mugolaków z magicznej społeczności i zdegradowania mugoli
do poziomu robaków, których mógłby rozgnieść butem. Historia widziała już kilku
takich jak on, tyle że bez takich zdolności magicznych oraz przede wszystkim
umiejętności pociągnięcia za sobą tłumów. Przecież sama rodzina Malfoyów od
pokoleń była zagorzałym zwolennikiem ciągłości czystości krwi. A najbardziej
ironiczne jest to, że Voldemort był półkrwi. – Znowu pokręciła głową. – W tej
całej otoczce potęgi i bycia nadczłowiekiem, okazał się takim samym człowiekiem
jak ty czy ja, ogarniętym bardzo ludzkimi przywarami jak chociażby hipokryzja.
Zamilkła na
chwilę, po czym kontynuowała:
– Kingsley nie
był zdziwiony moimi podejrzeniami, bardziej zaskoczyło go, że tyle lat trwało
ujawnienie się kogoś, kto będzie podążał śladami Voldemorta. Nie było cię już
wtedy w Anglii, więc może o tym nie wiesz, ale „sprzątanie” po wojnie trwało
bardzo krótko. Zwolennikami Voldemorta wstrząsnęło to, że Harry znowu przeżył,
tym bardziej, że sam podłożył się pod różdżkę. Raz przeżyć Mordercze Zaklęcie
to cud, ale dwa? To już na pewno potężna czarna magia. – Uśmiechnęła się lekko
i wpatrzyła w rosnący za końcem ogrodu las. – Szybko wszystko zaczęło wracać do
normalności, mimo że z Zakonem obawialiśmy się rozpaczliwych zrywów pozostałych
na wolności śmierciożerców, łudzących się, że ich pan jeszcze kiedyś wróci. Nic
takiego się nie stało. Przez kolejne lata, oczywiście, pojawiali się
czarnoksiężnicy, jednak ich moc była niczym w porównaniu z tym, co osiągnął
Voldemort. Teraz okazuje się, że najwyraźniej była to tylko cisza przed burzą.
Jak gdyby nic
powróciła do deseru.
– Brzmisz tak
jakbyś go podziwiała – zauważył z konsternacją Teodor. O dziwo, nie zezłościła
się, tak jak się tego spodziewał, a tylko zmarszczyła brwi.
– Nie mogę
podziwiać kogoś, kto chciał zmieść mnie z powierzchni ziemi. Ale nie mogę mu
odmówić, że dokonał wielkich rzeczy w zakresie magii. Potwornych, ale wielkich.
– Spojrzała Teodorowi prosto w oczy, a on zobaczył w niej niepewność. – Harry i
Ron tego nie rozumieją. Powiedziałam im kiedyś to, co teraz tobie, i bardzo na
mnie naskoczyli. Wcale im się nie dziwię, zwłaszcza Harry’emu, który przez
Voldemorta stracił absolutnie wszystkich, których kochał, jednak gdy popatrzysz
na to z czysto… naukowego punktu widzenia, zobaczysz, jak wielkie miał
zdolności i predyspozycje.
– On podzielił
swoją duszę, prawda? – zapytał cicho Teodor. – Na kilka części?
Hermiona nie
odzywała się tak długo, że prawie stracił nadzieję, że w ogóle odpowie.
– Tak –
przyznała. – Gdy zniknęliśmy z Harrym i Ronem z Hogwartu, wyruszyliśmy na
poszukiwanie tych części. Wtedy, w maju, bitwa odbyła się przez nas, bo Voldemort dowiedział się, że odnaleźliśmy prawie
wszystkie, i musiał nas powstrzymać. Może gdybyśmy inaczej to rozegrali… albo
byli bardziej dyskretni… Może wtedy nie zginęłoby tylu ludzi, może wtedy w
ogóle nie byłoby bitwy…
– Wiesz, że
musiało do niej dojść – przerwał jej Teodor, patrząc w te duże, brązowe oczy,
wypełnione teraz bólem. – Prędzej czy później. Wojna wisiała w powietrzu, odkąd
Potter poinformował wszystkich, że Voldemort wrócił. Nie zrzucaj na siebie
całego zła tego świata, Granger, nie pochlebiaj sobie, bo nie jesteś aż tak
ważna. – Z ulgą powitał delikatny uśmiech na ustach Hermiony. – I masz rację,
dokonał wielkich rzeczy. Tylko, błagam, jeśli każesz nazywać się Madame Śmierć, to złożę wymówienie.
Mówiąc to,
zaoferował jej papierosa, którego tym razem przyjęła.
– Więc co z
tym śledztwem? – zapytał i po dżentelmeńsku podał jej ogień. – Masz zielone
światło?
Kiwnęła głową.
– Mam. –
Zaciągnęła się papierosem. – Mogę zaangażować w to wyłącznie tych, do których
mam zaufanie, skoro uważam, że tak będzie bezpieczniej, ale Kingsley chce
wiedzieć od razu, jeśli tylko się czegoś dowiem.
– I o kim
myślisz?
– Na pewno nie
o Robardsie, bo on trzyma się z Burke’iem, a nie mam ochoty wysłuchiwać
ciągłego kwestionowania moich decyzji, i to kwestionowania z czystej
złośliwości. Dlatego stwierdziłam, że poproszę o pomoc Harry’ego, on wie, kogo
z Biura Aurorów można w to zaangażować bez obawy o brak dyskrecji.
– Tylko musisz
go uprzedzić, że żadnego aresztowania wszystkiego, co popadnie, bo zrobi się
gorszy sajgon niż teraz.
– Wiem –
westchnęła Hermiona i znów powróciła jej zmęczona, lecz zdeterminowana wersja.
Siedziała teraz z nogami zgiętymi w kolanach, bez butów, a ręką bez papierosa
podpierała głowę. – Będę musiała też posiedzieć nad projektem nowej ustawy, bo
wszyscy, bez Ottona oczywiście, zgodzili się ze mną w sprawie nagminnego
stosowania magii w obecności małoletnich czarodziejów, co wpływa na ich rozwój
oraz kontakty z mugolami. O Merlinie, co tak ładnie pachnie? – spytała nagle,
węsząc w powietrzu jak kot.
– Brudek
najwyraźniej przygotowuje obiad – odpowiedział Teodor. – Zostaniesz, prawda? A
później zastanowimy się nad tą ustawą.
Hermiona
natychmiast się zmieszała.
– No nie wiem…
Powinnam wracać do domu…
– …żeby dalej
pracować? Co to za różnica, czy będziesz to robić tam, czy tutaj, gdzie możesz
posiedzieć na powietrzu zamiast wysłuchiwać jazgotu Pokątnej? Jeśli chcesz,
mogę ci nie pomagać, mogę się w ogóle nie odzywać, ale, Granger, jest ostatni dzień wakacji. Odpuść.
Przygryzła
wargę, po czym kiwnęła głową.
Kiedy weszli
do jadalni i Hermiona zobaczyła w lustrze odbicie swojego spalonego nosa,
opieprzyła Teodora z góry na dół, że jej nie przypilnował. Po krótkiej wymianie
zdań, podczas której Granger warczała jak rozwścieczony pudel, usiedli do
stołu. Oczywiście na blacie znalazło się pięć dań, a nie dwa, ale za to Brudek
przygotował trzy nakrycia, co silna i niezależna dyrektor całego departamentu
obrzuciła spojrzeniem pełnym łez.
– Wy, Gryfoni,
jesteście strasznymi mazgajami – rzucił Teodor znad pucharku z lemoniadą.
– A wy,
Ślizgoni, gburami.
– Wiedziałaś,
że masz czerwony nos?
– Zamknij się.
W czasie
obiadu Hermiona trochę się rozchmurzyła, gawędząc z Brudkiem o ogrodzie i jego
sposobach na utrzymanie roślin w dobrej kondycji. Między gulaszem a pieczoną
kaczką Teodor zapytał, choć znał odpowiedź:
– Chciałabyś
iść dzisiaj ze mną, Zabinim i Malfoyem na miasto?
Granger
zamrugała szybko.
– Nie?
– Będziesz
mogła postawić Malfoyowi kolejkę za informacje, które ci wielkodusznie
przekazał. W dodatku dzisiaj jest wyjątkowa okazja, bo będziemy oblewać ciążę
Astorii.
– A czy ona
przypadkiem nie zaprosiła was parę dni temu na kolację z tej okazji?
– Właśnie – na
kolację, nie na oblewanie. Chodź, Granger, a nuż okaże się, że jesteście sobie
bliżsi, niż ktokolwiek z was by podejrzewał.
– Chyba w
równoległej rzeczywistości – odparła kwaśno Hermiona. – Jestem wdzięczna
Malfoyowi, ale to nie powód, żebym dołączyła do waszych eskapad.
– Do jednej
eskapady – sprostował Teodor, ocierając sobie usta serwetką – i tym razem będę
cię pilnował, żebyś jeszcze przed północą grzecznie wróciła do narzeczonego.
– To nie jest
mój narzeczony.
– Tak samo jak
Draco nie jest pantoflem.
– Jak długo są
małżeństwem z Astorią? – spytała Hermiona, najwyraźniej próbując jak
najszybciej zmienić temat.
– Chyba jakoś
półtora roku.
– To będzie
ich pierwsze dziecko?
Teodor zawahał
się, po czym przypomniał sobie o niepewności w jej oczach, gdy potwierdziła informacje
o duszy Voldemorta.
– Można tak
powiedzieć – odparł powoli.
I nie wiedząc
kiedy, opowiedział jej wszystko: jak przez przypadek spotkał Dracona, jak potem
odwiedził ich w domu będącym zupełnym przeciwieństwem rodzinnej posiadłości
Malfoyów, opowiedział o pierwszej ciąży Astorii i o tym, jak przyszła do
ministerstwa tego dnia, gdy płaczącą w poczekalni zobaczyła ją Granger;
opowiedział o tragedii, która spadła na młode małżeństwo, o rozpaczliwym
pragnieniu dziecka, o frustracji blondyna, którą wyładowywał w Chimerze, i o
ryzyku, jakie wiązało się z kolejną ciążą, o której, co najśmieszniejsze,
najpierw dowiedział się sam Teodor, a dopiero później przyszły ojciec.
– Nawet nie
wiesz, jak zestresowała Brudka – zakończył zduszonym głosem, tak by skrzat
przygotowujący w kuchni kawę tego nie usłyszał. – Biedak najpierw wpadł w
panikę, a potem całkiem odleciał.
– A jesteś
pewny, że Malfoy…
– Granger. –
Teodor westchnął ze zniecierpliwieniem, nie pozwalając jej dokończyć. –
Draconowi można wiele zarzucić, a już na pewno nic nie usunie z jego
przedramienia Mrocznego Znaku, nawet jeśli wszyscy wokół wiedzą, że to nie był
jego wybór. Ojciec przez całe życie wpajał mu szacunek i lojalność wobec
rodziny, z taką samą zaciekłością, jak nienawiść do czarodziejów urodzonych w
niemagicznych domach. Nigdy nie zdradziłby Astorii i to właśnie jej
wytłumaczyłem, zanim wypłakała z siebie całą wodę.
Do jadalni
wkroczył Brudek, dźwigając srebrną tacę z serwisem kawowym, którą Teodor od
razu od niego przejął.
–
Prawdopodobnie uratowałeś ich małżeństwo – stwierdziła Granger, gdy nalewał jej
kawę do filiżanki. – Zrobiłeś coś dobrego.
Obrzucił ją
spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
– Cicho.
Przenieśli się
z kawą z powrotem do ogrodu, gdzie Hermiona tak ustawiła sobie leżak, by tylko
jej nogi znajdowały się w słońcu. Teodor poczęstował ją papierosem i kiedy jego
myśli pognały w kierunku wybudowania w przyszłym roku basenu, idealnego na
takie dni jak ten, Granger odezwała się dziwnie łagodnym tonem:
– W
listopadzie wyjeżdżam na tydzień do Polski. – Zawahała się, nawet nie zauważyła
słupka popiołu opadającej na trawę obok niej. – Chcę, żebyś pojechał ze mną.
Teodor
zastanawiał się tylko przez sekundę.
– W porządku –
zgodził się. – Chociaż wydawało mi się, że wakacje planuje się w lecie, a nie
na jesień.
Hemiona
uśmiechnęła się kącikiem ust.
– Jedziemy tam
w sprawach służbowych, Nott.
– Nie mów, że
to sesja Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów!
– Nie, jeszcze
nie – uśmiechnęła się. – To będzie trochę mniejsze spotkanie, zresztą, obrady
Konfederacji zaplanowano na za dwa lata. W dodatku jestem za młoda na zostanie
jej członkinią.
– Przecież nie
ma żadnej dolnej granicy wieku – Teodor zmarszczył brwi.
– Owszem, nie
ma – zgodziła się Hermiona – ale żeby zostać członkiem Konfederacji, musisz
mieć na koncie wybitne osiągnięcia na różnych polach, czy to magii samej w
sobie, czy polityki, ochrony zdrowia i tak dalej, lub działania na rzecz
wspólnego dobra czarodziejów.
– Czy w takim
razie Wizengamot nie powinien cię wybrać za samą pomoc w pokonaniu Czarnego
Pana?
– Właśnie: ja
tylko pomogłam, więc prędzej wybraliby Harry’ego. Ale wydaje mi się, że on też
na razie nie miałby szans, by do niej dołączyć, do Konfederacji wybierani są
najwybitniejsi czarodzieje w kraju.
– Czyli przyznajesz,
że Potter nie jest wybitny?
– Wiesz, o co
mi chodzi – fuknęła. – Na razie brytyjskim członkiem jest Baker, ale z tego, co
wiem, za bardzo się nie udziela. Po Nowym Roku mają się odbyć obrady
Wizengamotu, gdzie zdecydujemy, czy przedłużyć mu kadencję na kolejne sześć
lat, czy ktoś inny zajmie jego miejsce. I tutaj jestem rozdarta, bo z jednej
strony Baker niepotrzebnie zajmuje miejsce komuś, kto mógłby rzeczywiście
wnieść coś do międzynarodowej wspólnoty, a z drugiej zęby ostrzy sobie Burke, a
chyba padłabym trupem, gdyby dołączyłby do Konfederacji. Puszyłby się jeszcze
bardziej niż zwykle.
– Nie chcesz
kandydować?
– Tylko bym
się ośmieszyła. Konfederacja to coś dużo większego niż nawet stanie na czele
departamentu. Najgorsze, że Ottonowi może się udać, bo jakoś trzy lata temu
napisał olbrzymią i, niestety, doskonałą rozprawę o zmieniaczach czasu i
szansach na ich ponowne skonstruowanie, a nawet ulepszenie. Jestem prawie
pewna, że z jego pomysłów korzystają teraz w Departamencie Tajemnic, o ile już
nie udało im się czegoś stworzyć.
– Nikt o
zdrowych zmysłach nie rozpocznie współpracy z takim dupkiem, Granger – oświadczył
Teodor, upiwszy łyk kawy. – Nawet nie musisz się o to martwić. Ale jeśli to nie
sesja Konfederacji, to po co właściwie jedziemy?
– Cóż, podczas tego tygodnia będą poruszane
bardzo ważne sprawy, jednak nie tak ważne, jak na przykład ostatnie wydarzenia
na Bałkanach, ponieważ od tego jest właśnie Konfederacja. Zbiorą się
najważniejsi członkowie europejskich rządów, uczeni w prawie i inni. Na pewno
będziemy mówić o dzieciach czarodziejów, o charłakach i o magicznych
stworzeniach, wszystko w kwestii ograniczenia lub rozszerzenia ich praw. Już
dawno nie odbyło się tak długie posiedzenie, planowano to od miesięcy i
wyznaczono nareszcie termin oraz miejsce – Na jej twarzy zagościł prawdziwy
uśmiech, za który Teodor oddałby wszystko, by tylko pojawiał się częściej. – I
wiesz, właściwie tak. Właściwie można powiedzieć, że jedziemy na wakacje.
***
Hermiona
fiuknęła się do domu, gdy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Mieszkanie
wyglądało dokładnie tak samo, jak je zostawiła, a na stoliku w salonie dalej
leżała wiadomość zaadresowana do Rona.
Jestem u Abigail, będziemy omawiać z nią i z
Bradem plan działania stowarzyszenia. Wrócę wieczorem.
Hermiona
Godzinę
później w drzwiach wejściowych stanął Ron, wykończony, ale zadowolony.
– Jak
spędziłaś dzień? – zapytał, zdejmując buty w przedpokoju.
– W porządku,
pracowałam – odparła Hermiona z lekkim uśmiechem. – Zajęłam się planem nowej
ustawy o używaniu czarów w obecności małoletnich czarodziejów, mam już zarys.
– Wezmę
prysznic i o wszystkim mi opowiesz.
Pocałował ją w
czoło, po czym zniknął w łazience. Hermiona poszła do kuchni i już zaczęła
przygotowywać kolację, gdy jej wzrok przykuł skrawek papieru leżący na podłodze
obok lodówki. Od razu go podniosła i wyrzuciła do kosza, gdzie niewiele
wcześniej wylądował liścik z salonu potargany na maleńkie kawałeczki.
_______________
Wiem, że
momentami to opowiadanie to cyrk na kółkach i komedia – ale mam z tego za dużą
frajdę, żeby móc sobie odpuścić.
I tak, jadą do
Polski, bo nasz kraj jest tak samo fajny, jak inne kraje europejskie czy Stany
Zjednoczone. Co czytam jakiś fanfick, to jadą w delegacje w cholerę, zazwyczaj
piękną paryską lub malowniczą grecką cholerę, a tutaj pojadą do Polski. I
koniec.
Mam w
przyszłym tygodniu dwa grube egzaminy (dwa przedostatnie), także trzymajcie
mocno kciuki. Dwudziestka jedynka standardowo za dwa tygodnie, czyli 25.07.
Buziaki!
Oho, kłamanie w sprawie tego, dokąd się wychodzi (zwłaszcza gdy się wychodzi na spotkanie z innym facetem, o którego twój nie-narzeczony jest wyraźnie zazdrosny), to pierwszy sygnał alarmowy. Wprawdzie Hermionie się upiekło i to co powiedziała, w zasadzie nie było kłamstwem, ale i tak powinna jej się lampka zapalić. Ale cóż, o to właśnie chodzi, nie? ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym miło, że dla odmiany Hermiona pomyślała o pracy Rona w jakiś inny sposób niż z pogardą. Może i nie jest to "poważny" biznes w porównaniu z jej pracą, ale, nie oszukujmy się, o wiele bardziej opłacalny. Gdyby to był mały sklepik przy zapomnianej przez bogów i ludzi ulicy, można by zrozumieć traktowanie tego z pobłażaniem, ale to zaczyna już wyrastać na niezłą korporację. Zwłaszcza z tą filią w Hogsmeade. Miło, że mimo wszystko Hermiona to docenia, nawet jeśli nie do końca rozumie.
A ja wcale nie uważam, że to aż taki wielki cyrk na kółkach. Sceny w domu Notta były bardzo urocze i ciepłe, czuć chemię między Hermioną i Teo, z której oni sami zdają sobie sprawę tylko podświadomie. Gdyby to nie był romans, też byłaby z tego ładna relacja, oboje wyciągają najlepsze cechy z tej drugiej osoby.
No i Brudek, o maj, to było piękne. Choć chyba nie chciałabym zobaczyć skrzaciego ciała w samych szortach... No dzięki, teraz muszę to sobie odwyobrazić.
I powodzenia na egzaminach, kochana :*
Całuski,
Bea
Dokładnie! Uważam tak samo jak Ty, jeśli chodzi o Magiczne Dowcipy - to nie jest taki sobie tam sklepik, który ledwo wiąże koniec z końcem, tylko prawdziwy popis magii w kreatywnym jej użyciu. Hermiona to dostrzega, nawet jeśli ona sama chce podążać zupełnie inną ścieżką.
UsuńAww, bardzo się cieszę w takim razie! Momentami, pisząc Szczyt, boję się, że przesadzam i robi się z tego kabarecik, ale nie mogę powstrzymać się przed władowaniem scen jak ta w ogrodzie lub tekstów typu "Zabini, nie umiesz utrzymać na wodzy tego, co masz w spodniach". Czasem jednak coś we mnie odzywa się, że powinnam zachować większą powagę jak przy tworzeniu Wyjątku i nie robić z tego komedyjki, ale cóż, każdy dojrzewa na swój sposób :D
Bardzo dziękuję za łodzew ;* Buziaki!
Kochanie, czy w pisaniu fanfików nie chodzi o dobrą zabawę? Znaczy, sensowna fabuła, sympatyczni i dobrze zbudowani bohaterowie oraz dobry styl pisania mają znaczenie, ale w gruncie rzeczy to nie praca dyplomowa, masz się zwłaszcza dobrze bawić. Poza tym, nie obraź się, fanfiki to nie Szekspir, nie musi zawsze być poważnie :D Wiem, głupio to brzmi od osoby, która sama z umiłowaniem pisze i czyta fanfiki, ale cóż xD Uważam, że jeśli masz odhaczone te trzy punkty (a masz, wierz mi), to czytelnicy wybaczą Ci wszystko. Ja wybaczam. Lubię Twoich bohaterów i dobrze się bawię przy czytaniu, a "komedyjka" jest dla mnie wyłącznie plusem. Nawet Hermiona potrzebuje trochę radości w życiu ;p
UsuńCzy słyszysz jakiś krzyk w oddali? To tylko ja, nie przejmuj się.
OdpowiedzUsuńPrzez prawie cały rozdział uśmiechałam się jak głupia.
Hermiona, której myśli krążą wokół Teodora? O tak, poproszę.
Teodor, Hermiona i Brudek relaksujący się w ogrodzie jak gdyby nigdy nic? Pozbierajcie mnie z ziemi, moje serce tego nie wytrzymuje.To napięcie między nimi mnie dobija.
Tak samo jak wiszący w powietrzu dramat między Hermioną a Ronem. Chyba tak emocjonalnie podchodzę do ich związku, bo sama byłam świadkiem takiego związku z przyzwyczajenia, wygody i poczucia obowiązku.To w jaki sposób zmienia to człowieka jest niemal nie do uwierzenia. Tutaj też wydaje mi się, że tak jest. Kochają się, ale nie w ten sposób. Muszą tylko sobie to wreszcie uświadomić.
Nie wiem czemu twierdzisz, że to cyrk na kółkach. Ja czegoś takiego właśnie potrzebuję i nie żałuję niczego. Mogłabym poczytać jeszcze więcej o tym jak Hermiona, Teodor i Brudek grają w planszówki na przykład. Wiele bym dała, żeby przeczytać jak Brudek zareagowałby, gdyby wygrał.
Trzymam kciuki za egzaminy!
Cały związek Rona i Hermiony też traktuję bardzo osobiście, bo sama przez dwa lata w takim tkwiłam i masz rację - człowiek staje się kimś zupełnie innym, w bardzo złym tego słowa znaczeniu. Oni trochę wzajemnie się duszą, oboje mają swoje za uszami i oboje chcą iść róznymi drogami, a uparcie starają się jakoś połączyć je w jedno. Hermiona zaczyna zdawać sobie z tego sprawę, ale ratuje się w najgorszy możliwy sposób, w taki, jaki ja się ratowałam - robiąc to, co intuicja podpowiada za dobre, nie będąc jednocześnie szczerą. To bardzo niezdrowe, można się łatwo przejechać i wpaść w jedno wielkie bagno.
UsuńAch, bo mam takie wrażenie, że momentami za bardzo daję się ponieść i robię z tego opowiadania komedyjkę (patrz pijana Hermiona, patrz opalający się Brudek, patrz teksty Dracona i Blaise'a), ale kurcze, nie mogę się powstrzymać :D I na szczęście dzięki takim komentarzom jak Twój czy Beatrice mogę mieć na to z czystym sumieniem wywalone, haha <3
Dziękuję bardzo, ściskam mocno!
Siemanko :D Zacznijmy od tego:
OdpowiedzUsuńDo południa krzątała się po mieszkaniu przy dźwiękach na nowo skręconego przez radia, - brakło Rona chyba :D
– Wszyscy święci i święci Boże, siedź na tym swoim kanciastym tyłku! - kocham, chociaż w moim regionie jest "i święte Boże" lub "i święty Boże". Fragment naprawdę do mnie trafił :D
Co to za różnica, czy będziesz to robić tam, czy tutaj, gdzie - bez przecinka przed pierwszym "czy"
I nie wiedząc kiedy, opowiedział jej wszystko: jak przez przypadek spotkał Dracona, jak potem odwiedził ich w domu będącym zupełnym przeciwieństwem rodzinnej posiadłości Malfoyów, - postawiłabym przecinek przed "będącym", ale to opcjonalnie.
Wątek podróży do Polski - bardzo się cieszę, bo to takie ładne wplecenie narodowości naszej do historii, uśmiechnęłam się :)
Ogólnie dobrze mi się czytało, zresztą jak zawsze :D
Przepraszam za brak komentarza pod 19, ale nie mogłam wymyślić nic logicznego oprócz "podoba mi się!".
Rozdział z rzędu przyjemnych, uwielbiam postać Brudka, który jest tak typowo rowlingowy, że totalnie wprowadza nas z powrotem do kanonu potterowskiego :D
Czekam na dalsze części :D
Pozdrowienia,
Farfocel
Yaz, na Farfocla zawsze można liczyć. Dziękuję za poprawki, ogarnę, jak tylko siądę na dłużej do komputera <3 Buziaki!
Usuń