Następnego
dnia Hermiona przyjęła od swojego asystenta papierowy kubek z kawą, po czym bez
słowa zamknęła się w gabinecie. Teodor jeszcze przez dłuższą chwilę patrzył na
drzwi, czując palącą potrzebę pójścia za nią i zamienienia chociaż dwóch zdań,
aż wreszcie westchnął i zabrał się do pracy. A tej miał sporo, zważywszy na liczbę
samolocików, które wylądowały na jego biurku już o ósmej rano.
Cały
Departament Przestrzegania Prawa od początku poprzedniego tygodnia intensywnie
przygotowywał się do spotkania z Ministrem Magii. Zaplanowano je na piątek i
miała w nim uczestniczyć Granger, Burke, szef Biura Aurorów Gawain Robards wraz
z kilkoma ważniejszymi aurorami oraz przedstawiciele innych urzędów. Spotkanie
miało zająć całe popołudnie i Teodor zaczął gromadzić wszelkie potrzebne
raporty, dane oraz dokumenty, tak by żadna poruszana sprawa nie zaskoczyła jego
szefowej. Niestety, wymagało to częstych kontaktów z innymi pracownikami
departamentu, a ci nie przepadali za Nottem, zresztą ze wzajemnością. Od
Malfoya dowiedział się, że po całym ministerstwie szaleją plotki na jego temat,
począwszy od dziwnego pojawienia się znikąd i jeszcze bardziej niespodziewanego
zostania na dłużej, a na rzekomym śmierciożerstwie skończywszy. Teodor może i
by nie poświęcił im za dużo swojego cennego czasu, jednak gdy dotarły do niego
pogłoski o romansie z panią dyrektor, bo ktoś
widział ich kiedyś śmiejących się z czegoś w drodze do wind, czuł, jak
ogarnia go zimna furia. Wiedział, że nie są już w szkole, gdzie wszelkie takie
rewelacje można było puścić mimo uszu, tak samo jak doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, że musi o wiele bardziej uważać na swoje czyny i słowa, ale nie
mieściło mu się w głowie, że ludzie są zdolni do tak prostackich prób podkopania
autorytetu Granger.
– Charlie
słyszała, jak jakieś prukwy z Departamentu Współpracy omawiają z ożywieniem
wszelkie informacje na temat związku szlamy z Weasleyem – powiedział Draco, gdy
Teodor wstąpił do niego przy okazji odbierania dokumentów z biura obok.
– Czy one nie
mają już o czym rozmawiać?
– Ależ mają.
To było między obgadywaniem jej wtorkowej spódnicy i czwartkowego wyroku w
sprawie tych oprawców młodych hipogryfów.
Najgorsza w
tym wszystkim była bezsilność, bo Teodor nie mógł zrobić absolutnie nic, by
uciszyć pojawiające się co tydzień jak grzyby po deszczu coraz to nowsze
sensacje. Ich autorów było zbyt wielu, by do każdego dotrzeć i dać w pysk (zwłaszcza
że przeważały w tej grupie kobiety, a Teodorowi daleko było do miana damskiego
boksera), zresztą wiedział, że nic by to nie dało. Rozpowszechnianie pozytywnych
plotek też nie wchodziło w grę, bo te z kolei nie trzymały się długo na scenie
– nikt nie ma przecież zamiaru rozprawiać na lewo i prawo o sukcesach innych.
Jedyne, co mu pozostało, to niedopuszczenie, by cokolwiek dotarło do Granger. Ona
sama na pewno była w pełni świadoma sytuacji, ale nie chciał narażać jej na
dodatkowy stres i negatywne myśli. Udawałaby, że to jej nie obchodzi, a później
siedziałaby do późna w gabinecie, żeby udowodnić, że jest warta o wiele więcej,
niż mówią.
Teodor
westchnął ciężko. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że od dobrej minuty wbija
wzrok w drzwi, za którymi zniknęła Hermiona, więc wrócił do sprawdzania
dokumentacji przesłanej przed chwilą z Biura Aurorów. Coś w jego piersi rwało
się, by wbrew jej protestom zmusić ją do dokończenia przerwanej przez Zabiniego
i Stewart rozmowy albo chociaż poruszyć temat nieudanego spotkania
Stowarzyszenia, ale wiedział, że to by tylko pogorszyło i sytuację między nimi,
i jej humor.
Granger, masz mnie. Nie zapominaj o tym, pomyślał
gorzko.
Otrząsnąwszy
się, obiecał sobie, że przynajmniej do lunchu więcej nie spojrzy w tamtą
stronę.
– Nott? – I
wszystkie jego plany poszły się gonić. – Mogę cię prosić na chwilę?
Z gabinetu
wystawała tylko jej głowa, ewidentnie czymś zmartwiona głowa. Teodor poczuł tak
silne ukłucie niepokoju, że musiał sam się w duchu upomnieć. To dyrektor
departamentu. To twoja przełożona. To cholerne Gryfiątko!
Biurko
Hermiony zniknęło pod papierami; po raz pierwszy od dłuższego czasu widział je
w takim nieładzie. Za zaczarowanym oknem siąpił deszcz, a niebo spowiły
grafitowe chmury. Coś było bardzo nie tak.
– Muszę cię
prosić o pomoc – powiedziała bez ogródek Granger, stanąwszy przed Teodorem. – I
jednocześnie o pełną dyskrecję.
– Bo przecież
zawsze idę i rozpowiadam całemu ministerstwu twoje najskrytsze tajemnice. – Po
jej minie zobaczył, że to zdecydowanie nie czas na kpiny. – Granger, co jest?
Hermiona
zaczęła chodzić w tę i z powrotem, wykręcając sobie z nerwów palce.
– Pamiętasz,
jak jakiś czas temu wspominałam ci o czarnomagicznych przedmiotach u mugoli?
O tak,
pamiętał bardzo dobrze. Gdy mówiła, że chce zająć się tą sprawą sama, w jej
oczach igrały wojownicze błyski.
– Cztery
przypadki – potwierdził. – Znalazłaś jakiś związek między nimi?
– Jeszcze nie,
a najgorsze jest to, że od tamtego czasu doszło ich kolejne siedem. – Teodor aż
uniósł brwi. Siedem? Siedem? Gdyby
były to zwykłe zaczarowane przedmioty, które potem są użytkowane przez mugoli, liczbę
tę uznałby za śmiesznie niską. Jednak w tym wypadku w grę wchodziła czarna
magia, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. – Tworzę raport na ten temat i w
piątek chcę go przedstawić Kingsleyowi, zanim samo to do niego dojdzie,
nieważne, czy stąd, czy z innego departamentu, czy w ogóle spoza ministerstwa,
a nie daj Merlinie z Proroka Codziennego.
– To dlatego
ciągle potrzebne ci są świeże raporty z Urzędu Niewłaściwego Użycia Produktów
Mugoli – stwierdził powoli Teodor, połączywszy wątki. – Szukasz koincydencji,
związku między rutynowymi sprawami a twoimi przypadkami.
– Tak –
odrzekła Hermiona, nie przestając maltretować swoich dłoni – ale to nie
wystarczy. Albo mam za mało danych, albo po prostu szukam w złym miejscu.
Dlatego muszę cię o coś prosić, właściwie powinnam była zrobić to już
wcześniej, ale nie chciałam cię w to w ogóle angażować, przynajmniej nie w
takim stopniu…
– Granger, już
ci coś mówiłem na ten temat – wtrącił ze znudzeniem, wywracając oczami.
Hermiona przystanęła i obrzuciła go badawczym spojrzeniem. – Pomogę ci tak, jak
tylko będę potrafił. Czego potrzebujesz?
Wzięła głębszy
oddech.
– Dużo
przemieszczasz się po ministerstwie, zdecydowanie więcej niż ja. Chcę, żebyś
miał oczy i uszy szeroko otwarte, żebyś znalazł się w pobliżu, jeśli usłyszysz
skrawek jakiejkolwiek podejrzanej rozmowy, żebyś nie bał się zaglądnąć komuś
przez ramię albo odwrócić zasłoniętą kartkę. Wiem, że proszę o coś
niemoralnego, ale obawiam się, że nie mam wyjścia. W ministerstwie nigdy nie
pracowali sami prawi czarodzieje. – Zawahała się. – Wiem też, że przyjaźnisz
się z Draconem. Chciałabym, żebyś zapytał go, czy wie coś na ten temat.
Teodor
zamrugał szybko.
– Podejrzewasz
go?
– Nie! –
zaprzeczyła gorliwie. – Ufam mu. Dalej nie mogę na niego patrzeć, ale ufam mu,
skoro Kingsley mu ufa. Wiem, że jego rodzina miała różne dojścia do różnych
rzeczy i osób i zastanawiałam się, czy może po prostu coś nie obiło mu się o
uszy na ten temat, jakakolwiek pogłoska...
Jeszcze nigdy nie
wyglądała na tak zdenerwowaną. Niepokój w jej głosie mieszał się ze strachem i
niepewnością, a ręce na przemian rozluźniała i zaciskała tak mocno, że musiało
to sprawiać jej ból. Teodor w jednej chwili miał ochotę znaleźć tego gnojka od
czarnej magii i skopać mu dupsko.
– Dobrze –
mruknął. – Podpytam Malfoya, postaram się zrobić to jeszcze przed piątkiem. Nie
jestem tylko pewien, czy on cokolwiek będzie wiedział, już lata temu pozbył się
zabawek ojca i zerwał kontakty z typami spod ciemnej gwiazdy. Zrobił się z
niego straszny pantofel.
Z ulgą
zobaczył delikatny uśmiech rozjaśniający twarz Hermiony.
– Dziękuję. –
Nabrała powietrza, jakby jeszcze chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili
się rozmyśliła. – No to… no to nie trzymam cię już.
Usiadła za
biurkiem, a Teodor dałby sobie rękę uciąć, że unika jego wzroku.
– Wiem, że się
boisz – te słowa wyszły z jego ust za szybko, by zdołał je powstrzymać. Cóż, i
tak już ich nie cofnie. Wreszcie odnalazł oczy Hermiony. – I wcale nie mam na
myśli piątkowego spotkania.
Zacisnęła
tylko usta w odpowiedzi, więc wyszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
Teodor
postanowił nie czekać na rozwój wypadków, tylko od razu wziąć sprawy w swoje
ręce. Choć w samym ministerstwie na razie nie napotkał żadnej informacji, która
okazałaby się przydatna, to specjalnie postarał się uwinąć z robotą na tyle
szybko, by móc urwać się z pracy kilka minut przed osiemnastą. Miał w tym swój
cel. Punkt szósta zupełnym przypadkiem zatrzymał się nieopodal Fontanny
Magicznego Braterstwa, podziwiając wodę rozpryskującą się malowniczo na szacie kamiennego
czarodzieja. Usłyszał pyknięcie jednej z wind, zerknął przez ramię i udał, że
akurat szuka czegoś zawzięcie w torbie, kierując się wolno do strefy Sieci
Fiuu.
– Tam nie
znajdziesz swojej godności – rozległo się za jego plecami. Teodor odwrócił się
i ujrzał swój cel. – Zostawiłeś ją na gdzieś na drugim piętrze.
– Twoją zabrał
ze sobą do grobu Moody, Malfoy.
Mógł ugryźć
się w język, zważywszy na to, co zamierzał zaraz wyciągnąć z przyjaciela, ale
nie mógł odpuścić sobie tego subtelnego przypomnienia o najcudowniejszym
popisie transmutacji ludzkiej, jakiej był świadkiem.
– Jesteś
bardzo zabawny jak na kogoś, kto nie potrafi upilnować swojego skrzata
domowego.
O nie, teraz
to już się wkurzył. Teodor przestał grzebać w torbie i spojrzał ze złością na
uśmiechającego się kpiąco Dracona.
– Nie
przeginaj – warknął. – Ten skrzat jest bardziej wartościowy od wielu
czarodziejów, z tobą na czele.
– Ależ jesteś
nerwowy, Nott. Co w ogóle Granger sobie myślała, organizując takie spotkanie?
Czemu nie wybiłeś jej tego z głowy?
– Wierz mi, że
do samego końca próbowałem, ale jak ona się uprze, że chce kogoś uratować, to
musiałbyś ją przywiązać do krzesła i zakneblować, żeby tego nie zrobiła.
Draco
westchnął.
– Gryfoni.
– Gryfoni –
zgodził się Teodor. – Właściwie dobrze, że cię tu spotkałem, bo mam do ciebie
sprawę.
– Mów dalej – zainteresował
się Malfoy, gdy ruszyli powoli w stronę kominków.
– Wiem, że do
tej części swojego życia nie chcesz wracać, ale potrzebuję kilku… kontaktów. Nie, nie dowiesz się po co –
dodał Teodor, widząc wytrzeszczone oczy blondyna. – Mam sprawę do załatwienia,
a boję się, że mogę potrzebować do tego kilku artefaktów podobnych do tych z
piwnicy twojego rodzinnego domu.
Draco aż się
zatrzymał i zmarszczył brwi.
– Po co ci to?
– Już ci
powiedziałem, że się nie dowiesz. Zdaję sobie sprawę, że proszę o wiele, ale
tylko do ciebie mam tyle zaufania, by zapytać.
Jeśli Malfoy
jest na tyle głupi, żeby uwierzyć w te słodkie słówka, to Teodor zacznie się
zastanawiać nad doborem znajomych o nieco wyższym ilorazie inteligencji.
Zapadła pełna
napięcia cisza zakłócana tylko odgłosem kroków czarodziejów przemierzających
atrium. Draco patrzył podejrzliwie na Teodora, Teodor wyczekująco na Dracona,
aż w końcu okazało się, że to były bardzo gorzkie słodkie słówka.
– Czy ty
chcesz pomóc szlamci? – zapytał Malfoy, a na jego pieprzonej arystokrackiej
gębie wykwitł chyba najbardziej złośliwy uśmieszek, na jaki było go stać. Teodor
z trudem zachował kamienną twarz.
– Co? –
zdziwił się. – Co ona ma do tego?
– Proszę cię,
Nott, pytasz o piwnicę mojego rodzinnego
domu kompletnie znikąd, podczas gdy nigdy wcześniej nie interesowała cię
ani ona, ani cokolwiek tego rodzaju, tyle że spoza rzeczonej piwnicy. – No,
czyli przynajmniej nie był taki głupi. – W dodatku nie wyobrażam sobie, po co
miałoby ci się coś takiego przydać, skoro prędzej Granger złamie prawo niż ty.
A po trzecie i najważniejsze: dziwnym trafem w piątek jest zebranie twojego
departamentu. Czy tylko ja tu widzę dziwną nić połączenia…?
– Merlinie,
dobra, masz mnie – prychnął Teodor, wywracając oczami. – Potrzebuję tych
informacji, ale nie na piątek, tylko prosto dla niej.
– Po co?
– Nie mogę
powiedzieć. Nie patrz tak na mnie, naprawdę nie mogę! – Rozejrzał się, czy nie
ma nikogo niepowołanego w pobliżu. – Granger pracuje nad jakąś sprawą, ale
utknęła w martwym punkcie i potrzebuje jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
– Dlaczego
myślisz, że obchodzą mnie jej problemy? – prychnął Malfoy.
– Bo jej
problemy to też twoje problemy. Twoje, moje i wszystkich, których tu widzisz.
– Nie będę
taki jak ty, nie będę jej pieskiem na posyłki.
– Nie dziwię
się, że z takim nastawieniem nie przyjęli cię do Departamentu Współpracy. To
zwykła przysługa, Malfoy, ona nawet nie dowie się, że to od ciebie.
– A co, wstyd
prosić o pomoc byłego śmierciożercę?
Teodor
wypuścił powoli powietrze z płuc. Zaraz nie wytrzyma i będzie musiał spędzić
resztę życia w Azkabanie za zabójstwo.
– Czy ty w
ogóle siebie słyszysz? – warknął, czując gotującą się w nim złość. – Każde z
nas zostawiło swoją przeszłość daleko za sobą, w dodatku Granger naprawdę ma w
dupie twoje tatuaże, skoro kryłeś Pottera, kiedy zaszła taka potrzeba.
– Do tej pory
tego żałuję. Nie będę pomagał szlamie, Nott.
– Jesteś
dziecinnie uparty.
– Wiesz, że
jeśli dam ci te informacje, to mogę być też martwy? – syknął ze złością
blondyn, zmieniając taktykę.
– Ale nie
będziesz, bo nikt się nie dowie. – Teodor zniżył głos prawie do szeptu. –
Malfoy, ona oszukała w Gringotcie gobliny, że jest Bellatrix Lestrange.
Naprawdę myślisz, że wszędzie zostawi za sobą twój ślad?
Draco
wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, jakby oceniając, czy na pewno może
zaryzykować.
– Nie
wiedziałem, że podpytywanie przyjaciela tak, by ten się nie połapał, też należy
do twoich obowiązków – wymamrotał w końcu z przekąsem. Teodor poczuł, jak
uchodzi z niego powietrze. Udało się.
– Nie należy –
odparł – ale nie kłamałem, mówiąc, że tylko tobie ufam w całym tym cholernym
budynku.
– Bo się rozpłaczę.
Na kiedy to potrzebuje?
– Na szybko.
– Świetnie. –
Draco potarł dłonią czoło. – Dobrze, że mam chociaż tyle czasu, żeby się
zastanowić.
– Witam w moim
świecie.
– Nie
sądziłem, że szlama kiedykolwiek mnie o coś poprosi.
– Zaraz złamię
ci nos.
– Przecież nie
powiedziałem niczego nieprawdziwego, Granger to szlama.
– A ty jesteś
wieśniakiem, a nie żadnym zakichanym arystokratą – też nie powiedziałem niczego
nieprawdziwego.
– Nie dogryzaj
mi, bo twoja szlamcia nic nie dostanie. – Draco tym razem roześmiał się na
widok wściekłej miny Teodora. Wycofał się do najbliższego kominka, aż nagle się
zatrzymał, jakby coś mu przyszło do głowy. – Wiesz, że podobno nie układa jej
się z Weasleyem?
– Dlaczego
myślisz, że mnie to obchodzi? – spytał Teodor, klnąc na siebie w myślach tak
szpetnie, że powinien się sam na siebie obrazić.
Draco wzruszył
ramionami.
– Nie wiem,
może z tego samego powodu, przez który przypadkiem spotkaliśmy się w atrium. –
Pomachał niemalże wesoło z zielonych płomieni i już go nie było.
Teodor fiuknął
się do domu niewiele potem, wyciągając na Malfoya najgorsze określenia ze
swojego słownika wyrazów wulgarnych. Dał się podejść jak zwykły dzieciak, w
dodatku mało inteligentny. Tak naprawdę zamiast wyciągnąć informacje, sam je
oddał, i to bez walki. Zdziwiło go tylko podejście Dracona – nie pasował do
niego taki ton głosu podczas mówienia
o takich relacjach z Granger,
zwłaszcza po pogodzeniu się z pomysłem wyświadczeniem jej przysługi. Albo on
oszalał, albo Teodor zgubił na drugim piętrze nie tylko swoją godność, ale i
zdrowe zmysły.
Rwący potok
jego myśli przerwały przytłumione głosy dobiegające z jadalni. Jeden z nich na
pewno należał do Brudka, a drugi… był dziewczęcy…
– Niemożliwe –
mruknął do siebie i czym prędzej poszedł w stronę źródła. Już w połowie drogi
zorientował się, że miał rację, bo niby zresztą jakim cudem miałaby się znaleźć
w jego domu Granger, skoro zostawił ją dwadzieścia minut wcześniej w gabinecie.
W jadalni zastał niecodzienny widok: Brudka trzymającego paczkę chusteczek oraz
siedzącą u szczytu stołu, blondwłosą, zaryczaną, zasmarkaną… – Astoria?
Dziewczyna podniosła
na niego żałosne spojrzenie zbitego psa, po czym zaniosła się szlochem.
– Jezus Maria.
– Panicz
Teodor! – zapiszczał Brudek. – Panienka Astoria przyszła niedawno… Brudek nie
wiedział co robić!
Skrzat był
kompletnie spanikowany i Teodor wcale mu się nie dziwił.
– Co się
stało? – spytał, kucając przed nią jak przed dzieckiem, które przewróciło
choinkę i teraz płakało nad swoją stratą. Ona tylko bardziej się obsmarkała. –
Mam ściągnąć tu Malfoya?
– Nie! –
wychrypiała Astoria. Miała opuchnięte oczy i czerwony nos, a w ręku ściskała
garść chusteczek. – Nie, nie ściągaj go…
– Brudek
pójdzie szykować kolację! – pisnął skrzat, ale Teodor dałby sobie rękę uciąć,
na Merlina, DWIE RĘCE, że po prostu chciał się ewakuować jak najdalej od
płaczącej niewiasty, a nie wypełniać swoje obowiązki wobec domu.
– Hej, hej,
popatrz na mnie – poprosił Teodor, kiedy wzrok Astorii znów zagubił się gdzieś
w podołku. Niechętnie wykonała polecenie. – Powiesz mi, co się stało?
Chwilę się
powstrzymywała, aż w końcu zawyła:
– D-draco mnie zdraaaadza!
Teodor zamarł na kilka dobrych
sekund, po czym się roześmiał. Po prostu się roześmiał, bo większej bzdury
dawno nie słyszał.
– Nie możesz mu zrobić sceny
zazdrości albo czegoś w tym stylu? – zapytał, dalej rechocząc pod nosem. –
Kobiety są w tym dobre.
Astoria pokręciła tylko żałośnie
głową.
– Czyli wolisz wpadać w histerię
i przybiegać tutaj? – Tym razem kiwnięcie. – Jezu. Dobrze. Dobrze, przynajmniej
wiemy, co się dzieje. Jak się uspokoisz, to wytłumaczę ci, dlaczego jesteś
głupia, ale musisz przestać płakać, bo mi zestresowałaś skrzata.
Jakimś cudem w drzwiach do
jadalnia pojawił się wielki gramofon na wątłych nóżkach, a właściwie sam Brudek
na wątłych nóżkach, dźwigający wielki gramofon.
– Brudek pomyślał… że tak będzie
miło – wydusił, po czym postawił sprzęt na stoliku pod ścianą. – Zaraz... się…
tym zajmie.
I zasapany znów zniknął w
kuchni.
Teodor przejechał dłonią po
twarzy. Wysłał Astorię do łazienki, a potem z komody wyjął obrus i pomógł
Brudkowi nakrywać do stołu.
– Zjesz z nami, co? – zaproponował,
gdy skrzat ustawił dwa nakrycia. Ten popatrzył na niego wielkimi oczyma; prawe
ucho magicznie się zrosło, ale w blasku zachodzącego słońca wyraźnie odznaczała
się na oliwkowej skórze różowa blizna. – Astorii zrobi się bardzo miło.
Ten argument był na tyle
przekonywujący, że piętnaście minut później do suto zastawionego stołu usiedli
we trójkę. Astoria wyglądała lepiej, choć ręce dalej jej drżały, a oczy miała
zaczerwienione. W trakcie kolacji zagadywała przyjaźnie Brudka, który wpatrywał
się w nią jak w swoją osobistą boginię. Z gramofonu sączyła się powolna
melodia, a gdy za oknem dogasały ostatnie promienie sierpniowego słońca i
skrzat poszedł po ciasto, Astoria odezwała się skruszonym tonem:
– Przepraszam, Teodorze, nie
sądziłam, że zrobi się z tego takie zamieszanie.
– Nie przejmuj się – uciął Nott,
wycierając dłonie w lnianą serwetkę – to jest normalne, choć przyznam, że dawno
nie widziałem tego gramofonu. Ani tej porcelany – dodał, oglądając talerzyk w
barwinki. – Nie wiem, jak ci się to udało, Astorio, ale wyciągnęłaś go z
rozpaczy, od wczoraj plątał się po domu jak duch i ledwo się odzywał.
– Och, tak,
słyszałam, co się stało, bardzo mi przykro. – Astoria wyglądała na szczerze
zmartwioną i nawet biel jej zwiewnej bluzki jakby straciła swój blask. –
Faktycznie nie był w najlepszym stanie, kiedy tu przyszłam, ale potem chyba go
na tyle przestraszyłam, że jakoś zebrał się w sobie.
Broda jej
drżała, więc Teodor szybko nalał im po kieliszku wina, jakby to miało zapobiec
katastrofie.
– Malfoy wie,
że tu jesteś? – spytał cicho.
Astoria
potrząsnęła głową.
– Zostawiłam
mu notkę, że wybrałam się z Dafne na kolację – wyjaśniła, spuszczając wzrok.
Teodor odetchnął głęboko.
– Wiesz, że on
nie może się dowiedzieć, że tu byłaś? To nie w porządku, ale prędzej urwie mi
głowę, niż zrozumie, że chciałaś tylko porozmawiać.
– Wiem – szepnęła
tylko. – Przepraszam, Teo, po prostu nie wiedziałam, co robić. Ja…
spanikowałam.
Nie ty jedna,
pomyślał Teodor, patrząc na Brudka wnoszącego tacę z trzema rodzajami ciast.
– Wygląda
smakowicie, Brudku – zachwyciła się Astoria, na co sam zainteresowany prawie
się przewrócił.
– Skąd w ogóle
przyszło ci to do głowy? – spytał Teodor. – Malfoy jest w tobie zakochany jak
gówniarz.
– Bo jego
ciągle nie ma w domu! – wybuchła dziewczyna, odrzucając widelczyk na talerzyk.
– Ciągle wieczorami gdzieś wychodzi i jeszcze wmawia mi, że chodzi do klubu
tego łajdaka!
– Bo chodzi.
Astoria
zamrugała szybko.
– Co?
– Bo chodzi –
powtórzył Teodor, wzruszając ramionami. – Malfoy ciągle siedzi w Chimerze i
wyrzuca z siebie stresy nad krwawą Mary. Jeśli nie mam urwania głowy w pracy,
to siedzę razem z nim, a na pewno zawsze towarzyszy mu Zabini.
– No a ta
ślicznotka z jego biura? – nie dawała za wygraną Astoria, choć już z mniejszym przekonaniem
w głosie. – Kiedyś podrywała go na moich oczach.
– Bardzo
szybko sprowadził ją na ziemię, i to dość dosadnie. Charlie to modliszka –
wyjaśnił Teodor i upił łyk wina. – Stałem się jej celem, jak tylko mnie
zobaczyła, a z tego, co wiem, zabrała się teraz za Blaise’a. Albo on za nią,
zależy jak na to spojrzeć.
Astoria
wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, aż w końcu ukryła twarz w dłoniach i
znowu się rozpłakała. Brudek zwiał do kuchni w poszukiwaniu chusteczek, które przecież
wcale nie leżały na środku stołu.
– Jestem
beznadziejna – wychlipała.
– Nie jesteś,
daleko ci do tego – zapewnił ją Teodor. – Malfoy jest w tobie po uszy
zakochany, a w dodatku cholernie się o ciebie martwi. Mężczyźni wbrew pozorom
też czują i jakoś muszą to odreagowywać, żeby nie oszaleć. Okej, uciekanie z
domu do klubu kumpla to nie jest najlepszy sposób i postaram się mu to
delikatnie wyperswadować, ale cóż, on cię przynajmniej nie okłamuje, gdzie się
znajduje.
Astoria
pociągnęła głośno nosem, jednak Teodor wiedział, że musiała to usłyszeć. Od
kłamstwa rozpadała się każda relacja, nawet ta najlepsza, nieważne, jakiej
natury, i im szybciej to ukrócą, tym lepiej. Ona przestanie kłamać, on
przestanie ukrywać uczucia, przede wszystkim – zaczną rozmawiać.
Granger jak
zwykle miała rację, muszę przestać robić za poradnię małżeńską, pomyślał
Teodor, podsuwając blondynce chusteczki. Ta wysiąkała głośno nos. Albo
przynajmniej zacząć brać za to pieniądze.
– Napij się
wina – zaproponował, wyciągając paczkę papierosów z kieszeni. – Uspokoisz się
trochę.
– Nie mogę –
szepnęła Astoria. Teodor kątem oka zauważył czającego się w wejściu Brudka,
który najwyraźniej badał sytuację.
– Dlaczego? –
spytał i zaciągnął się dymem.
– Bo jestem w
ciąży.
Brudek nie
wytrzymał i osunął się na podłogę.
***
– Co ty tu
robisz?
Granger
podskoczyła i prawie straciła równowagę. Teodor zwalczył uśmiech; było tak
blisko, już prawie się wyłożyła.
– Nott –
syknęła zduszonym głosem. W dłoni ściskała Kalendarz, a drugą już sięgała do
drzwi. – Coś ty nagadał Malfoyowi?
– Zależy od
tego, po co stoisz przed jego biurem – odpowiedział ostrożnie. Hermiona
zerknęła, czy nikt nie idzie korytarzem, i podała mu złożony pergamin schowany
wcześniej w Kalendarzu. Teodorowi wystarczyło zerknięcie na pierwszą linijkę,
żeby wiedzieć, że ma przesrane.
Następnym razem wystarczy zapytać.
A pod spodem
było wypisanych przynajmniej dziesięć nazwisk z krótkimi notatkami, czego
spodziewać się po tychże jegomościach, i kolejne kilka adresów, pod którymi
Hermiona może szukać interesujących ją poszlak. Teodor z ociąganiem oddał jej
list.
– Miałeś być
dyskretny – syknęła Granger – a nie trąbić, po co ci takie informacje.
– Starałem
się, ten śliski wąż mnie przejrzał – usprawiedliwił się Teodor, pocierając
dłonią czoło. Nagle zerknął na nią podejrzliwie. – Czego od niego chcesz?
Hermiona
spłonęła rumieńcem.
– Chcę mu
podziękować – wyznała cicho. Teodor wytrzeszczył oczy. – Nie musiał tego robić,
zwłaszcza gdy się wygadałeś, o co chodzi.
Nagle zza
drzwi, przed którymi stali, dobiegł zduszony łomot. Teodor zmarszczył brwi, a
Granger, Pierwsza Ratowniczka Magicznego Świata, wkroczyła do boju.
Po czym
wycofała się ze zgrozą i zatrzasnęła za sobą głośno drzwi. Teodor zaczął dusić
się ze śmiechu, bo mimo że przez ułamek sekundy, to zdążył zobaczyć wszystko. Granger wyglądała, jakby też
się zapowietrzyła, ale z oburzenia.
– Obrzydliwe!
– sapnęła, krzywiąc się z odrazą.
– Co jest
obrzydliwe?
Teodor
roześmiał się głośno, słysząc zaciekawiony głos Malfoya. Draco szedł korytarzem
z segregatorem pod pachą.
– Co tu się
dzieje? – Obrzucił Granger zdziwionym spojrzeniem. – Proszę, proszę, skoro już
mam tak znakomitych gości, to zapraszam do biura.
– Nie wchodź
tam – zaprotestowała Hermiona, a Teodor pomyślał, że lepiej chyba być nie może.
– Bo? Nie
przypominam sobie, żebyś miała tutaj wpływy, Granger – syknął Draco, na co byłe
Gryfiątko zarumieniło się po cebulki włosów. W tym momencie Teodor postanowił
wkroczyć.
– Zabini
gorzej się poczuł, musimy dać mu chwilę – wyjaśnił pospiesznie, szczerząc zęby
do Hermiony. Dla niej to było za dużo, bo wyrzuciła ręce w górę, prawie
upuszczając drogocenny Kalendarz.
– Wyglądał na
całkiem zdrowego, pieprząc na biurku twoją koleżankę!
– CO robiąc?
– Ej, nie
doszedł jeszcze do tej bazy – wtrącił z oburzeniem Teodor, ignorując Dracona,
który przepchnął się do drzwi i wparował do środka.
– Zabini!
Stewart, do cholery jasnej, masz swoje biurko! Jesteście obrzydliwi!
– Chodź,
Granger, później do niego wpadniemy – zachichotał Teodor, ciągnąc Hermionę za
łokieć w stronę wyjścia z departamentu. – Nie chcę już dzisiaj oglądać
Zabiniego bez spodni. Chyba że ty chcesz, to możemy wrócić.
Gdyby
spojrzenia mogły zabijać, Teodor już dawno leżałby martwy.
– Jak oni
mogli? Przecież to Ministerstwo Magii, a nie dom schadzek! – Wcisnęła guzik
windy tak mocno, że ten zaklinował się w swojej szczelinie. – Merlinie drogi!
Zaczęła
grzebać i wciskać paznokcie, ale na nic to się nie zdało. Gdy wyciągnęła do
pomocy różdżkę, rozległ się za nimi radosny okrzyk.
– Czekajcie!
Teodor
uśmiechnął się na widok Blaise’a dopinającego w biegu koszulę, za to Hermiona
wydała z siebie pełen zrezygnowania jęk.
– Boże, nie.
– Hola, hola.
– Zabini zatrzymał się i uśmiechnął łobuzersko do Hermiony, unosząc ręce w
obronnym geście. – Ale bez trzymania na różdżce.
Granger była
na twarzy tak czerwona, jakby dopiero co wróciła z godzinnego biegu. Dopiero po
sekundzie ocknęła się, że rzeczywiście celuje w Zabiniego. Czym prędzej
schowała różdżkę do torebki i odchrząknęła.
– Ministerstwo
Magii to nie miejsce na tego typu… spotkania – oświadczyła z wyższością. –
Myślałam, że skoro tak szczycisz się swoim pochodzeniem, to wiesz, czym są
dobre maniery, a przynajmniej gdzie są granice przyzwoitości.
Wpakowali się
w trójkę do pustej windy.
– Słyszałeś,
Nott? Ona może mi dokuczać, a ja jej już nie? – obruszył się Zabini, wciskając koszulę
w spodnie. Granger prychnęła głośno. – Mówiłaś coś, moja droga? Ej, Astoria
znowu jest w ciąży!
– Naprawdę? –
Teodor udał szczerze zdziwionego. Wczoraj jak tylko docucili Brudka, wyrzucił
Astorię do domu, by jak najszybciej poinformowała o tym Dracona, zamiast
wygadywać głupoty o jego domniemanej zdradzie. Właśnie dlatego dzisiaj jeszcze
przed pracą postanowił zajrzeć do Departamentu Transportu Magicznego, żeby
delikatnie wybadać sytuację. – Malfoy pewnie w siódmym niebie.
– Tak, ale nie
wiedzieć czemu, chciał miotnąć we mnie przed chwilą zaklęciem. Kazał ci
przekazać, że Astoria zaprasza nas dzisiaj na kolację o dziewiętnastej.
Teodor zerknął
kątem oka na Granger, ale ta uparcie wbijała wzrok w przestrzeń.
– Mam trochę
pracy – odparł wymijająco. – Zobaczę, jak się wyrobię.
Winda
zatrzymała się i Hermiona ruszyła szybkim krokiem w stronę swojego gabinetu.
– Szlama za
bardzo cię osacza – mlasnął z przekąsem Zabini, jednak Teodor pożegnał się
skinięciem głowy i podążył za swoją szefową. Dogonił ją w połowie korytarza.
– O dziewiątej
rozprawa tych sukinsynów, którzy znęcali się nad tą biedną charłaczką –
przypomniał, wyciągając z torby notatki. – A o dziesiątej trzydzieści spotkanie
z Robardsem. Hej, Granger, nie obrażaj się na mnie za Zabiniego.
Hermiona nie
powiedziała ani słowa, ale wciąż była zarumieniona.
– Powinieneś
bardziej panować nad swoimi znajomymi – oznajmiła wyniośle, gdy znaleźli się w
poczekalni.
– Ja? Z tego,
co wiem, Blaise już od jakiegoś czasu odpowiada sam za siebie.
– Ale najwyraźniej
mu to nie wychodzi.
– Dlaczego ja
mam go pilnować, a nie Draco?
– Bo ty jesteś
bardziej odpowiedzialny.
– To Draco
jest prawdziwym mężem stanu, żonatym i wkrótce dzieciatym, ze stałą pracą od
kilku lat. W porównaniu z nim jestem bardzo niedojrzały. Kto wie, może zacznę
zachowywać się tak jak Blaise? – Hermiona spiorunowała go spojrzeniem i porwała
z jego biurka jeden z dwóch kubków z kawą, na co Teodor uniósł brwi. – Kto
powiedział, że to dla ciebie?
Granger
wywróciła oczami, po czym wkroczyła do gabinetu.
– Nie ma za co!
– zawołał za nią Teodor.
Dziewczyna
odetchnęła i oparła się o framugę. Teraz było widać, jak bardzo jest zmęczona.
– Podziękuj
ode mnie Malfoyowi – powiedziała cicho. – I pogratuluj jemu oraz Astorii.
Drzwi zamknęły
się za nią z cichym kliknięciem.
***
Piątkowe
popołudnie było parne, a chmury nad londyńskim niebem zapowiadały ulewę. Odkąd
rozpoczął pracę w Ministerstwie Magii, Teodorowi nie zdarzyło się jeszcze tak
wcześnie opuścić biura.
– Nie możesz
uczestniczyć w jutrzejszym spotkaniu – poinformowała go poprzedniego dnia Hermiona,
gdy wieczorem uzupełniali ostatnie tabelki oraz wykresy. O osiemnastej Nott
poszedł do kuchni po dwa parujące kubki kawy, a o osiemnastej pięć wpakował się
nieproszony do jej gabinetu, ignorując wszelkie protesty, że przecież poradzi
sobie sama. – Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, koło piętnastej
będziesz już wolny.
Nic takiego
nie miało miejsca, więc Teodor odprowadził Granger do sali konferencyjnej,
przekazał jej opasły segregator z dokumentami, po czym wyszedł z ministerstwa z
nieprzyjemnym poczuciem, że powinien być tam razem z nią choćby nie wiem co.
Dziwnie czuł
się, wychodząc na zalany słońcem plac przed ministerstwem. Nie miał pojęcia, co
robić, rosło w nim wrażenie zagubienia i dziwnej niepewności. Mógł wrócić do
domu i zrelaksować się przy lekturze jakiejś książki, ale Granger do tej pory nie
wznowiła zwyczaju pożyczania mu zbiorów swojej biblioteczki, a jego własne
przestały go już tak przyciągać.
Teodor oparł
się o niski murek, odpalił papierosa, po czym skierował twarz ku słońcu. Wrócił
myślami do poprzedniego wieczora i mimowolnie się uśmiechnął. Wyszli z gabinetu
dopiero po dziesiątej, ale tak naprawdę przygotowania do zebrania zakończyli
przed dziewiątą. Później Granger wyczarowała im po szklance mleka i talerz z
ciasteczkami czekoladowymi, i siedzieli tak, wpatrując się w milczeniu w
połyskującą w blasku księżyca za zaczarowanym oknem taflę jeziora.
– Sprawdziłaś
nitki od Malfoya? – spytał w końcu Teodor. Granger westchnęła ciężko.
– Tylko jedno
miejsce niedaleko Londynu – odparła – ale informacje od Malfoya były już
nieaktualne. Będę musiała poprosić Robardsa, żeby wysłał kogoś na obserwację.
Tylko nie Harry’ego, bo on jest w gorącej wodzie kąpany.
– Od razu
będzie chciał wszystkich aresztować – domyślił się Teodor.
– Tak –
zgodziła się Hermiona – a wtedy i spalę dojścia Malfoya, i mogę wystraszyć
potencjalnych winnych za te ataki.
Teodor
rozłożył się wygodniej na krześle i oparł nogi na skraju biurka. Granger
zamrugała szybko.
– Nie
zapominasz się? – syknęła.
On tylko
wyciągnął w jej stronę paczkę papierosów.
– A jak dam ci
jednego, to przestaniesz mnie strofować?
W odpowiedzi
tylko prychnęła lekceważąco, po czym podniosła się ze swojego miejsca i stanęła
przy oknie, ukrywając twarz w mroku. Była boso, rozpuściła też włosy, które
teraz opadały długimi skrętami na jej plecy. Oddychała spokojnie, obserwując
migoczącą wodę.
– Nie
uwierzyłaś mi – rzekł cicho Teodor. Granger spojrzała na niego, nie rozumiejąc.
– Kiedy powiedziałem, że ci pomogę.
Od razu odwróciła
się z powrotem do okna.
– Nie mam ochoty
do tego wracać – ucięła. Tego się spodziewał, zwłaszcza patrząc na jej
zachowanie w ciągu ostatnich dni, którego nie mógł w całości zrzucić na karb
zdenerwowania zbliżającym się zebraniem departamentu.
– Więc zamiast
tego wrócimy do wymieniania się aktami bez słowa, do wydawania poleceń i ich
wykonywania, a przede wszystkim do unikania przez ciebie moje wzroku, tak? –
spytał Teodor bez cienia złości w głosie. Ledwo zauważył kątem oka popiół
opadający na podłogę obok jego krzesła. – Aż dziwne, że przyjmujesz ode mnie
kawę, przecież może być zatruta.
Granger
milczała. Uparcie wpatrywała się przed siebie, ale nawet ta cisza nie była w
stanie przekonać go, że w jej głowie nie ma teraz wiru myśli. Czekał
cierpliwie, patrząc, jak, zastygła niczym posąg, objąwszy się ramionami,
studiuje krajobraz za oknem.
– Nie
potrzebuję niczyjej pomocy – powiedziała w końcu głosem niewiele głośniejszym
od szeptu.
– Wiesz, że to
nieprawda…
– Do
wszystkiego doszłam sama.
– I nikt ci
tego nie odmawia – odpowiedział łagodnie Teodor, zastanawiając się, czy tak
właśnie wyglądają rozmowy rodziców z ich upartymi, nastoletnimi dziećmi – ale
musisz zwolnić, bo oszalejesz. – Znów cisza, więc kontynuował, z namysłem
dobierając słowa: – Nie musisz pilnować dodatkowo wszystkich terminów, bo robię
to za ciebie. Połowę tabelek na jutro też mogłem z powodzeniem uzupełnić sam.
Dwie rozprawy z tego tygodnia chcieli wziąć inni sędziowie, na co ty nie
wyraziłaś zgody, bo najprawdopodobniej miałaś zbyt luźne przedpołudnia.
– Wcale nie
dlatego.
– Ależ tak. –
Teodor uśmiechnął się prosto w rozeźlone oczy Granger i zaciągnął się
papierosem. – Spróbuj zacząć swój dzień pracy rzeczywiście o ósmej, a nie tuż
po obudzeniu. Do kończenia go o normalnej porze dojdziemy później. I idź ze
swoim narzeczonym na drinka po jutrzejszym zebraniu.
– To nie jest
mój narzeczony.
– Dobra, więc
idź ze swoim narzeczonym na kolację.
– To nie jest
mój narzeczony.
– Albo do
kina, nie wiem, gdziekolwiek, bylebyś chociaż trochę odreagowała cały ten
stres.
Hermiona
patrzyła na niego, przygryzając wargę. Widział, że walczy sama ze sobą. W końcu
westchnął i zgasił niedopałek w swoim kubku po kawie.
– Po prostu
przemyśl to, Granger – powiedział, wstając. Zaczął zbierać swoje rzeczy. – Na
dzisiaj dość tego spoufalania się, bo jeszcze oskarżę cię o mobbing.
O dziwo,
Hermiona uśmiechnęła się lekko. Znów zajęła swoje miejsce, porwała kolejne
ciastko, po czym podsunęła talerzyk w stronę Teodora.
– Wyciągnąłeś
te swoje patyki na moim biurku i
śmiesz mówić coś o spoufalaniu się?
Nie przyjęła
od niego papierosa, choć znów go zaproponował, ale odnosił przyjemne wrażenie,
że udało mu się naruszyć mur, który wyrósł między nimi tamtego dnia w jego
salonie. Swoje mleko dopijał przez następne pół godziny, byle jak najbardziej opóźnić
wyjście z jej gabinetu.
Teraz obserwował
ludzi kompletnie nieświadomie mijających Brytyjskie Ministerstwo Magii.
Oddychał głęboko, wciągając do płuc resztki letniego powietrza. Poprzedniego
wieczora jeszcze długo zastanawiał się, na ile Granger wciąż chce wszystkim
udowodnić, na co ją stać, a na ile jej zachowanie jest odzwierciedleniem
pokręconego przekonania o własnej nieomylności oraz o tym, że nikt nie wypełni
jej obowiązków tak dobrze jak ona sama. Wiedział, że przez lata wielokrotnie
ratowała z opresji Pottera i Weasleya, którzy bez niej już dawno skończyliby
martwi, i prawdopodobnie to zbudowało w niej to nienaruszalne przeświadczenie,
że jest niezastąpiona. Bał się, że takie myślenie w końcu doprowadzi ją do
ruiny, ją, a zaraz potem – z czego z przerażeniem zdał sobie sprawę – jego.
Boże, on się
starał. Naprawdę się starał. Starał się myśleć o niej jak o swojej przełożonej,
a jeśli to nie wychodziło, to chociaż jako o koleżance z pracy, a jeśli to
również nie chciało dotrzeć do jego zakutego łba, to przypominał sobie, że
przecież ona, do cholery, ma narzeczonego. Czy tam chłopaka, skoro tak
wypierała się rychłego stania się panią Weasley. Nie powinien zostawiać z nią
do późna w biurze, nie powinien – teoretycznie… – wyciągać jej na wódkę, skoro
czuła się przez to niekomfortowo, przede wszystkim nie powinien czuć się za nią
odpowiedzialny i rozbity, tak jak teraz, gdy nie mógł przy niej być!
Rzucił papierosa
na beton, po czym zgasił go butem.
I nagle,
niczym olśniony, już wiedział, dokąd powinien się udać.
Nie potrafił
powiedzieć, dlaczego swoje kroki skierował właśnie tam. Z poczucia obowiązku? A
może z egoistycznej potrzeby odcięcia się od aktualnych problemów, a jeżeli
nie, to chociaż porozmawiania o nich z kimś kompletnie bezstronnym, kto
spojrzałby na nie z zupełnie innej perspektywy i może doradził, co dalej? Albo
by przypomnieć sobie dawne życie, nieskomplikowane, proste, zwyczajne?
Nie,
powiedział sobie w duchu, maszerując przez zatłoczoną stację metra. Tamto życie
było łatwiejsze, ale czegoś w nim brakowało.
Idąc ulicą,
przy której mieściło się jego dawne miejsce pracy, zastanawiał się, czy wciąż
pamięta, jak wygląda od środka. Odtwarzał w głowie widok regałów wypełnionych
starymi woluminami, momenty, kiedy słońce wpadało przez okna i odbijało się od
delikatnych przedmiotów stojących na szklanych stolikach, i tykanie zegarów na
ścianach, jedyny dźwięk, który zakłócał ciszę, jeśli nikt nie zaglądał do
sklepu. Starał się powrócić do chwil, które spędził przy mahoniowym biurku,
zatraciwszy się w mugolskej literaturze albo rozmawiając z panem Robinsonem.
Zastanawiał się, czy jeśli nie pozna wnętrza, to dlatego, że zerwał z nim
więzi, czy dlatego, że coś w nim się zmieniło, a on po prostu nie potrafił od
razu tego dostrzec.
Ale poznał od
razu. Na pierwszy rzut wszystko było po staremu; dopiero, gdy Teodor zatrzymał
się na środku pomieszczenia i przyjrzał, dotarły do niego różnice. Brakowało
kompletu porcelany z pozłacanym wrąbkiem, a także dwóch mosiężnych słoników z
uniesionymi trąbami. W gablotce nie zauważył też przeklętej, ametystowej biżuterii:
jej miejsce zajął jednak misterny diadem spoczywający na aksamitnej poduszce.
Zegary na ścianach wciąż szeptały o upływie czasu, natomiast opasłe tomy jak
zwykle natychmiast przyciągnęły jego wzrok. Teodor odetchnął znajomym zapachem.
Był w domu.
Z głębi
antykwariatu dochodziły stłumione męskie głosy. Nott postanowił nie zakłócać
prawdopodobnego przebiegu transakcji, toteż podszedł do biblioteczki i zaczął
przyglądać się bardziej i mniej znajomym tytułom. Zobaczył potężne tomiszcze Ulissesa, a także kilkutomowe wydanie W poszukiwaniu straconego czasu.
Uśmiechnął się lekko na widok koślawych liter na grzbiecie Idioty. Boże, ile dałby za to, by móc znów spędzić dzień za
biurkiem, ukryty za jedną z podkradzionych lektur…
Po minucie czy
dwóch głosy się przybliżyły, aż wreszcie zza rogu wysunęła się poznaczona
śladami czasu twarz pana Robinsona. Starszy mężczyzna nie od razu zauważył
swojego przybysza, zajęty rozmową z korpulentnym, elegancko ubranym klientem,
dzierżącym już w dłoni książeczkę czekową. Najwyraźniej dokonywała się
finalizacja bardzo korzystnej dla obu stron transakcji; Teodor przysiągłby, że
ręka, na której opinał się złoty zegarek, skreśliła co najmniej trzy zera. Pan
Robinson na chwilę uniósł wzrok znad uzupełnianych papierów, ale nic nie
powiedział. Jednak gdy tylko elegancik wyszedł, jego bladobrązowe oczy
natychmiast skupiły się na Teodorze.
– Już
myślałem, że nigdy tu nie przyjdziesz – rzucił niemal oskarżycielsko, ale z
uśmiechem tym samym, co dawniej.
Uściskali się
serdecznie; Teodor odnotował w myślach, że jego dawny pracodawca nie ma już
takiej krzepy, co kiedyś.
– Przepraszam
za to – odparł ze szczerą skruchą. – W biurze mamy urwanie głowy, ciężko złapać
oddech, a co dopiero znaleźć wolne popołudnie niezaczynające się wieczorem.
– Och,
domyślam się, wyglądasz na zmęczonego. – Jeśli on wyglądał na zmęczonego, to
Granger musiała wyglądać jeszcze gorzej, niż mu się wydawało na co dzień. –
Dzisiaj wolne?
– Niezupełnie.
Jest zebranie wyższych szczebli i nie zostałem zaproszony.
– Nie sprawiasz
wrażenia zawiedzionego.
– Ani trochę –
zgodził się Teodor, choć w duchu dalej coś uparcie ciągnęło go do sali, pod
którą zostawił Hermionę. Uniósł siateczkę ze świeżymi drożdżówkami, które kupił
po drodze. – Ma pan ochotę na podwieczorek?
– Właściwie to
miałem już zamykać – odpowiedział pan Robinson ku zdziwieniu Teodora.
– Tak
wcześnie? Ciekawe, co jeszcze się zmieniło podczas mojej nieobecności.
Mężczyzna
uśmiechnął się, ale tylko na sekundę. Po chwili na jego twarz wpłynął cień.
– Ostatnimi
czasy wychodzę wcześniej. Sophie potrzebuje mnie w domu.
Teodor zmieszał
się, a jeszcze bardziej głupio zrobiło mu się, kiedy uświadomił sobie, że przez
całe zamieszanie w Ministerstwie – a właściwie przez Granger – kompletnie
zapomniał o żonie pana Robinsona. A przecież kiedyś obiecał ją odwiedzić… Nabył
pewności co do swoich wcześniejszych rozważań: zdecydowanie i niezaprzeczalnie
był egoistą, i to w dodatku wobec ludzi, na których mu zależało.
Postanowił jak
najszybciej spróbować naprawić swój błąd.
– Czy mogę pójść
do niej z panem? – poprosił. – Oczywiście o ile nie zmęczę jej swoją
obecnością.
Starszy
mężczyzna uśmiechnął się blado.
– Oczywiście,
że możesz, Teodorze – zgodził się, kiwając głową – ale musimy kupić w takim
razie jeszcze jedną drożdżówkę.
***
Hermiona
wpatrywała się tępo w blat stołu konferencyjnego z rękami złożonymi na podołku.
Jakby zza ściany docierał do niej głęboki głos Kingsleya, ale ona była myślami
w innej części departamentu. Na ziemię sprowadziło ją dyskretne szturchnięcie w
ramię przez Harry’ego.
– Wszystko w
porządku? – szepnął, a jego okulary błysnęły. Hermiona zdołała tylko kiwnąć
głową. Z trudem powróciła do słuchania ministra, zerknąwszy przelotnie na
drzwi, przed którymi rozstała się z Teodorem.
Znowu ją
przejrzał. Czy była taka transparentna tylko dla niego, czy każdy już wiedział,
jaka w rzeczywistości jest słaba? Poprzedniego wieczoru poczuła się odsłonięta,
zupełnie jakby przerwała Zaklęcie Tarczy i akurat dostrzegła pędzącą w jej
stronę klątwę. Rozumiał ją czy po prostu przez przypadek trafił? Cholerny Nott.
W dodatku zwrócił uwagę, że unika jego wzroku. To na pewno nie były czysto zawodowe
relacje. Właśnie tego się obawiała, godząc się na to głupie wyjście na wódkę –
że zaczną przesuwać granicę, a co za tym idzie, ona odejdzie od kontroli. Nie,
nie, nie, to nie mogło dłużej tak wyglądać.
– …w
Azkabanie. Gawain, będziemy potrzebować…
A z drugiej
strony nie potrafiła go tak po prostu wypuścić ze swojego gabinetu. Później
cieszyła się, że tego nie zrobiła; choć dawno powinna była wrócić do domu,
musiała przyznać, że już dawno nie spędziła tak miłego wieczoru, przegryzając
ciastka i dyskutując o właściwościach kamienia księżycowego.
Boże, co się z
nią działo?
Zerknęła na
spoczywający przed nią segregator. Jedną z pierwszych w nim sekcji był
przygotowany w dużej części przez Teodora raport z rozpraw przeprowadzonych
przed Wizengamotem. Nie uwierzyłaś mi.
Oczywiście, że nie, nie była głupia. Potrafił wiele zrobić, jasne, jednak nie
wszystko, bez przesady. Wciąż był stosunkowo świeżym pracownikiem ministerstwa,
nie odważyłaby się zwrócić do niego o cokolwiek. Zresztą, nie miała nawet
pewności, czy w ogóle potrafiłaby poprosić go o pomoc, czy kogokolwiek potrafiłaby poprosić o pomoc. To wiązało się z
przyznaniem się do nieudolności. A ona nie była nieudolna.
Gdy nadeszła
jej pora na poprowadzenie spotkania, po prostu obleciał ją strach. Odetchnęła
głęboko. Zanim zabrała głos, pomyślała o salonie w wielkiej, ponurej posiadłości,
o promieniach słońca uwydatniających ostre rysy twarzy, żuchwie pokrytej
cieniem zarostu oraz o spojrzeniu pięknych, szarych oczu Teodora, pełnych
troski i wiary w nią.
Oddałaby
wszystko, by był teraz obok. Absolutnie wszystko.
_______________
Baardzo długi
rozdział, trochę w ramach zadośćuczynienia za opóźnienie. Generalnie jest
śmiesznie, bo wychodzę z domu o siódmej i wracam przed północą, jako że
najpierw siedzę w szpitalu na praktykach, a potem w pracy. Ale nie narzekam!
Czuję się pozytywnie zmęczona, a mój dzień nareszcie wrócił do normy.
Aha, i
zapraszam tutaj: KLIK. Ktoś dał mi cynk na Asku, że Wyjątek znalazł się na
Wattpadzie i no, troszku się wkurzyłam, ale potem stwierdziłam „A co tam, niech
żyje własnym życiem”. I zaczęłam publikować tam też Szczyt oraz inne moje
potworki, także jeśli ktoś nie lubi blogspota, to może się przerzucić tam.
Historia kropka w kropkę ta sama, a rozdziały będą pojawiać się równolegle z
tymi tutaj.
Do napisania!
Muszę przyznać, że lubię Twoich bohaterów, nawet Zabiniego, choć najczęściej jest irytujący. Nie sprawia to jednak, że jest odrażający, co mi się podoba, bo mam sentyment do tego bohatera. Lubię też sposób, w jaki kreujesz Dracona, jest bardzo naturalny i konsekwentnie wynikający z jego kanonicznej historii. I jeszcze Astoria. Morgano, ubóstwiam ją. Stworzyłaś bardzo miłą postać, delikatną, wrażliwą i uroczą, ale nie na tyle, żeby mnie wkurzała. Dobrze, ale dość o moich ukochanych Ślizgonach ;p Mogłabym pisać eseje na ich temat.
OdpowiedzUsuńJak pisałaś, że Hermionie i Teo długo zajmie uświadomienie sobie uczuć względem siebie nawzajem, nie sądziłam, że to aż tyle potrwa. Choć widać już pierwsze przebłyski, zwłaszcza rozmyślania Hermiony na Bardzo Ważnym Spotkaniu z Bardzo Ważnymi Szychami w Ministerstwie. O ironio, stracić kontrolę poprzez rozmyślania nad tym, że nie chce się tracić kontroli :D
Zastanawia mnie za to ta lekka obsesja Teodora, żeby pokazać jej życie. Znaczy, wcześniej się nie znali, mijali bez słowa na szkolnych korytarzach, ale bez refleksji. O ile potrafię zrozumieć potrzebę Hermiony, żeby zmienić podejście Notta do magii, czarodziejów i ogólnie świata (zawsze miała manię zmieniania świata - patrz WESZ), to Teodor ciut mi nie pasuje. Rozumiem, że mu zaimponowała swoją nieugiętością w jego sprawie i mimowolnie postanowił się odwdzięczyć. To w sumie urocze, choć irytujące, jak długo zajmuje obojgu uświadomienie sobie tego :D
Pozdrawiam ciepło,
Bea
Och, ach, dziękuję bardzo! Mam wielką frajdę z pisania o tych bohaterach - zwłaszcza o Zabinim - więc tym bardziej miło to słyszeć.
UsuńWiesz, zanim sobie uświadomią, to trochę minie - Hermiona tkwi po uszy w długoletnim związki, który jej nie satysfakcjonuje, ale który jednak jest częścią jej życia. A jak już sobie uświadomi, że coś jest nie tak to kolejny kawał drogi przed nią, żeby spróbować się zaangażować w coś nowego. No ale będzie ciekawie, promise ;>
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Od kilku dni szukam aktualnych opowiadań do poczytania. A jeśli jakiś znajdę i dobrnę do końca, to lubię zostawić po sobie ślad :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze jestem pod wrażeniem, że mimo dłuższych przerw w pisaniu udaje ci się wracać do tego opowiadania. Ja nigdy nie miałam takiej motywacji, a u ciebie nie widać w ogóle, że mogłaś wypaść z rytmu :D i cieszę, że nie odpuszczasz, bo naprawdę dobrze się to czyta ;)
Uwielbiam team Malfoy, Nott, Zambini :D Jakoś zawsze lepiej mi się czytało i samej pisało o męskich bohaterach. Ciężko mi stwierdzić, którego w twoim opowiadaniu lubię najbardziej, ale chyba Draco (jego podejście do życia chyba najbardziej jest zbliżone do mojego, a przynajmniej tak mi się wydaje).
Co do Hermiony, to naprawdę podoba mi się, że nie zmieniałaś jej charakteru. Jakoś nie lubię, gdy się rusza za bardzo główną trójkę z kanonu, reszta bohaterów książki może w ff żyć własnym życiem. Też fajnie przedstawiłaś Rona. Wiadomo, że oni nigdy zbytnio do siebie nie pasowali, nawet sama Rowling tak twierdziła, ale robienie z Rona potwora w ff, by się jakoś go pozbyć, też jest dla mnie przesadą ;)
Jedyny minus jaki mi się nasuwa to brak magii w świecie magii. Wychodzi z tego, że po szkole czarodzieje przestają czarować, a stają się zwykłymi pracownikami korpo. Ale nie zmienia to faktu, że historia jest naprawdę ciekawa.
Pozdrawiam i życzę weny.
hppietnoprzeszlosci.blogspot.com
Szczerze powiedziawszy, sama jestem pod wrażeniem, że wcześniej tym nie rzuciłam XD Chyba zbyt dużą frajdę sprawia mi pisanie tego opowiadania, żeby odpuścić, no i jakoś tak nie chcę zostawiać niedokończonych spraw.
UsuńBardzo, bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Mój komputer bardzo nie chce, żebym skomentowała rozdział, bo wyłącza się jak próbuję coś napisać i muszę zaczynać od początku, no ale tak czy inaczej...
OdpowiedzUsuńJak ja uwielbiam Teodora! Naprawdę pokochałam jego postać całym moim mrocznym sercem. Kreujesz go w taki sposób, że jest postacią z krwi i kości, a nie wyidealizowaną wydmuszką, która ma okazję pojawiać się w fanfikach. Chciałabym skleić jakąś rozwiniętą wypowiedź, ale moje próby pełzną na niczym (albo to już wewnętrzny strach przed utratą kolejnego wywodu).
A co do relacji z Hermioną, coraz bardziej widać jak Teodor powoli, ale systematycznie przebija się przez jej skorupę i mam ochotę krzyczeć "NO SZYBCIEJ!!!", ale Granger nie ma litości i nadal pozostaje swoją upartą wersją siebie.
"Oddałaby wszystko, by był teraz obok. Absolutnie wszystko." - no i w tym momencie przepadłam, absolutnie przepadłam i nie ma dla mnie absolutnie żadnego ratunku. Ja wiem, jestem fanką slow burn, ale to oczekiwanie mnie wykończy!
Dużo czasu i weny!
Aaa, cieszę się, że jesteś <3 Dziękuję za tyle miłych słów, ściskam cieplutko!
Usuń