11 czerwca 2020

18.

W poniedziałek rano Teodor stawił się w biurze, kupiwszy uprzednio dwie kawy: jedną czarną dla siebie, a drugą z chudym mlekiem i kostką cukru. Hermiona, która stanęła w drzwiach punktualnie o ósmej, obrzuciła wyjątkowo podejrzliwym spojrzeniem pokaźny kubek wyciągnięty w jej stronę.
– Dziękuję, Nott ­– rzuciła oficjalnym tonem.
– Ten dzień będzie ciężki, więc myślę, że nie skończy się na jednej – odparł Teodor. Pociągnął łyk kawy, gorący napój bogów zaczął dominować jego układ krwionośny, po czym dodał: – Musimy pogadać.
Granger natychmiast się spięła, jeszcze bardziej niż wcześniej, o ile to w ogóle było możliwe.
– Wiem. Chodźmy do gabinetu.
Miała dzisiaj na sobie ołówkową spódnicę w kolorze butelkowej zieleni i białą bluzkę odsłaniającą ramiona upstrzone piegami, od których Teodor nie mógł oderwać wzroku. Zmusił się jednak do skupienia na tym, co zamierzał powiedzieć. Przecież nie mogła go tak mamić swoim wyglądem, przecież nie był tak słaby jak Zabini, który co wieczór ulegał wdziękom płci pięknej i wcale się tego nie wstydził. Inna sprawa, że w rzeczywistości to on był łowcą na polowaniu, ale jednak nie krył się ze swoimi słabościami. Teodor musiał być silny. Chociaż ten jeden raz.
Zamknął za sobą cicho drzwi i od razu powiedział:
– Odwołajmy to.
Granger zamrugała szybko.
– Chyba sobie żartujesz. Za trzy godziny zaczyna się spotkanie, sala jest przygotowana, a Abigail już przebiera nogami…
– To niech sobie kupi bieżnię – przerwał jej Teodor. Musiał być stanowczy. Pół nocy nie mógł spać przez dręczące go przeczucie, że dzisiaj nie wszystko pójdzie po ich myśli. Rano popatrzył na rozdygotanego od emocji Brudka, który nie potrafił utrzymać w łapkach tacy z herbatą, i przeraziła go myśl, że spotkanie może zakończyć się fiaskiem, o wiele gorzej niż tylko wyśmianiem czy wygwizdaniem przez zebranych. – Przemyśl to ostatni raz, Granger. Nawet w Hogwarcie pracowały skrzaty domowe.
Hermiona była jednak uparta. Pokręciła głową i objęła się ramionami.
– Nie odwołam tego spotkania. – Opuściła ręce i popatrzyła roziskrzonymi oczami na chłopaka. – Nie rozumiesz, Teodorze? Wiem, że mogę coś zmienić w naszym świecie, więc chcę zacząć od sytuacji tych najbardziej poszkodowanych.
– Ale one nie są poszkodowane! – upierał się Teodor. – Skrzaty domowe są do tego stworzone, w dodatku same uważają za największy honor służbę u czarodziejów. One cieszą się, mogąc służyć ludziom.
– Dobrze, niech będzie, ale nie na takich warunkach! – zaperzyła się Hermiona. – Dlaczego czarodzieje nie mogą żyć ze skrzatami tak jak ty z Brudkiem?
– Bo nie wszystkie skrzaty są takie jak Brudek, tak samo jak nie wszyscy czarodzieje są tacy jak ja. Jesteś naiwna, jeśli tak postrzegasz świat.
Zrozumiał, że popełnił błąd, kiedy Granger zmrużyła oczy i wyprostowała się jak struna.
– Dość, Nott – powiedziała ostro. Och, czyżby wrócili do jasnych relacji pracodawca-pracownik? – Jest już za późno, a nie odwołałabym tego, nawet gdybym miała taką możliwość. Przygotuj akta na rozprawę i wyślij notkę do Biura Aurorów, bo na moim biurku wciąż nie widzę dokumentów z tego weekendu, a mamy już cztery po ósmej. O dziesiątej wrócisz do domu po Brudka i udacie się do sali konferencyjnej, podałam ci już adres. O wpół do jedenastej tam do was dołączę. – Kiedy Teodor nie poruszył się ani o milimetr, w dodatku zaciskając ze złością zęby, dodała: – To wszystko.
Wychodząc, nie trzasnął drzwiami, choć ręka go świerzbiła, by puścić je wcześniej, niż powinien.
Nie spytał, jaki temat ona chciała poruszyć, bo doskonale wiedział. Miała zacząć nieporadnie, że piątkowy wieczór w ogóle nie powinien był mieć miejsca, poczekać na jego odpowiedź, a uzyskawszy ją, poprosić o dyskrecję. Może planowała delikatną groźbę, gdyby jego reakcja jej nie usatysfakcjonowała. Potem miała wziąć głęboki oddech i z nieco lżejszym ciężarem na sercu wkroczyć w kolejny dzień wyzwań, oczywiście skrzętnie unikając jakiegokolwiek kontaktu wykraczającego poza sztywne ramy pracy, łącznie z patrzeniem w oczy dłużej niż by wypadało.
Tyle że Teodor w ogóle nie chciał jej słuchać. Nie miał najmniejszego zamiaru. Tego wstydu w głosie, że odważyła się zabawić, że puściły jej tak długo wciskane hamulce. Jedyne, czego pragnął, to w przyszły piątek powtórzyć swój mały zamach i znów naruszyć mur, którym się otoczyła. Miał nadzieję, że Granger po pierwszym łyku ogarnie apetyt na więcej, nie łapczywie, by zaryzykować zachłyśnięcie, ale że pozwoli sobie na odrobinę szaleństwa, a on będzie mógł to oglądać i cieszyć się, że to właśnie jego sprawka.
Zbierając dokumenty na rozprawę, pomyślał, że choćby miał zostać wylany, nie pozwoli, by był to ich pierwszy i ostatni raz.

***

Tuż przed rozpoczęciem spotkania Teodor podjął ostatnią rozpaczliwą próbę przekonania swojej szefowej do zmiany planów. Zobaczywszy tych wszystkich ludzi, na których twarzach ciekawość była tylko kroplą w oceanie znużenia i poczucia marnowania czasu, oraz ich skrzatów, zdezorientowanych, że ktoś gdzieś je zaprosił, dotarło do niego, że to przedsięwzięcie nie ma szansy powodzenia. Granger stała na uboczu w niewielkiej salce, gdzie wszyscy przygotowywali się do rozpoczęcia konferencji, i małymi łykami piła wodę z plastikowego kubeczka. Teodor podszedł do niej i starając się, by nie wyglądało to aż tak ofensywnie, pociągnął ją za łokieć w róg pomieszczenia.
– Granger, przerwijmy to – syknął. Wskazał ręką na drzwi prowadzące do głównej sali. – Sama zobacz, toż to gbury.
– Twoi znajomi, co? – prychnęła i przewróciła oczyma.
– Znajomi mojego świętego ojca, nie moi – sprostował, zaczynając żałować, że w ogóle do niej podszedł. – To się nie uda, nie ma szans się udać. Oni nas wyśmieją, a ich skrzaty się wściekną.
– Nie przyszliby tu tylko po to…
– W porządku, zaciekawiliśmy ich, ale nic poza tym!
– Nott, za późno, nie ma już odwrotu – oświadczyła twardo Hermiona, kręcąc lekko głową. – To nasza szansa, szansa Stowarzyszenia.
– Powiemy, że zasłabłem.
– Schlebiasz sobie.
– Powiemy, że ty zasłabłaś.
– Nott…
– Wiem! Skażenie biologiczne, wtedy wszyscy będą musieli opuścić budynek.
– NOTT, uspokój się. – Hermiona wyglądała, jakby miała dać mu w twarz, byle tylko się ogarnął. – Wszystko będzie w porządku, zaufaj mi. Jesteśmy naprawdę dobrze przygotowani, reszta będzie zależała od nich.
– Właśnie o to chodzi, Granger! Oni nie będą chcieli tego zmienić, ani czarodzieje, ani skrzaty domowe. Nasz świat jest tak skonstruowany, nie można ot tak rozwalać tego, co od tylu lat zdaje egzamin!
– Słucham? – warknęła z wściekłością, która w jednej sekundzie zaszalała w jej oczach. A mógł ugryźć się w język. – „Zdaje egzamin”? Czy ty w ogóle siebie słyszysz? Skrzaty są poniewierane przez czarodziejów, krzywdzone za nieposłuszeństwo lub niewystarczająco dokładne wykonanie polecenia, a przez wiążącą je magię same czują potrzebę wymierzenia sobie kary. Nie dostają zapłaty za swoją ciężką pracę i nie mogą nawet dotknąć różdżki, choć drzemie w nich potężna siła magiczna, jakiej wielu czarodziejów nigdy w swoim życiu nie byłoby w stanie z siebie wykrzesać. Są niewolnikami ludzi, a ty mówisz, że ten układ zdaje egzamin?
– Wiesz, o co mi chodzi, Granger – zdenerwował się Teodor na tę tyradę, zastanawiając się, czy w szkole też była taka wkurzająca. Nie, przyznał w duchu, teraz jest gorsza. – Nie można tak nagle rujnować porządku rzeczy, bo nawet jeśli obiektywnie jest to właściwe, to może przynieść wręcz odwrotny efekt.
– Hermiono, jest za dwie!
– Już idę, Abigail! – odkrzyknęła Hermiona i ponownie odwróciła się do swojego asystenta, teraz spokojniejsza, ale z jeszcze bardziej zaciętą miną. – Ktoś musi zacząć zmieniać ten porządek rzeczy, jeśli w ogóle ma on się zmienić. Wiem, że mogę coś zrobić ze względu na swoją pozycję, i nie będę siedzieć z założonymi rękami, patrząc na sytuację najbardziej poszkodowanych stworzeń.
Teodor zrozumiał, że to przegrana bitwa. Wpatrywał się w oczy Hermiony, teraz jakby bursztynowe, bo rozjarzone dziwnym blaskiem, i dotarło do niego, że pójdzie za nią nawet w wojnie o skrzaty domowe, którą uważa za niewartą rozpętania.
W chwili, gdy miał wyrazić swoje myśli na głos, może nie w tak dosadny sposób, podszedł do nich Brudek. Ludzie Abigail uszyli dla niego specjalny strój na tę okazję, coś na kształt mugolskiego garnituru. Niebieskie spodenki miał wyprasowane w kant, a tak śnieżnobiałej koszuli Teodor chyba nie znalazłby w swojej szafie.
– Wyglądasz lepiej niż ja, Brudku – powiedział, uśmiechając się szeroko.
– Dziękuję, sir – odparł skrzat i skłonił się nisko. – Czy będzie pan tu czekał na Brudka?
– Cały czas. Postaram się, żebyś mnie widział, kiedy spojrzysz w tę stronę.
Za Brudkiem stanęła Abigail. Jej białe włosy znowu stały wściekle do góry, ale tym razem kobieta miała na sobie czarną, dopasowaną sukienkę, a na nogach szpilki. W dłoni trzymała podkładkę z jakimiś notatkami.
– Gotowy? – Uśmiechnęła się do skrzata, po czym odwróciła twarz do Notta. – Teodorze, jesteś pewny, że nie chcesz…
– Nie chcę.
Hermiona zerknęła na zegarek i pisnęła cicho.
– Mamy minutę opóźnienia, zaczynamy!
Abigail żwawym krokiem podążyła w stronę wyjścia na scenę, za nią podreptał Brudek, a ich pochód zamykała Granger. Po chwili rozległy się oklaski.
To nie mogło skończyć się dobrze.

***

Gdyby wiedział, że wszystko tak się potoczy, powstrzymałby Brudka przed wzięciem w tym udziału, a Granger kazałby iść do diabła.
– Wiedziałem, że to się nie uda, powtarzałem ci…
– Zamknij się już, Nott.
Znajdowali się w domu Teodora. Chłopak wrócił z Brudkiem tuż po zakończonym katastrofą spotkaniu, a niewiele później przed bramą posiadłości aportowała się dyrektor Departamentu Przestrzegania Prawa. Wspólnie uspokoili rozdygotanego skrzata, który zdążył obsmarkać sobie całą koszulę, Granger nawet uklękła przy nim, by go przytulić, ale ten odskoczył z piskiem, powtarzając, że jest złym, niedobrym skrzatem, plamiącym honor rodziny Nottów. Co najgorsze, po raz pierwszy od powrotu Teodora do Anglii chciał się ukarać – zaczął tłuc się po głowie zaciśniętą pięścią, podczas gdy z wielkich oczu ciekły mu łzy. Pół godziny zajęło doprowadzenie go do stanu używalności, aż w końcu wysłali go do jego pokoju, by się przespał, a Teodor dał mu stanowczy zakaz wykonywania jakichkolwiek prac domowych. Teraz we dwoje siedzieli w salonie, a właściwie tylko chłopak siedział, rozwalony na fotelu przed kominkiem, obserwując swoją pracodawczynię chodzącą w tę i z powrotem, rozjuszoną jak stado hipogryfów. Odpalił kolejnego papierosa, zmusiwszy się do wyrzucenia z głowy strasznego obrazu Brudka próbującego zrobić sobie krzywdę.
– Chcesz? – spytał. – Może to cię uspokoi.
Hermiona nie odpowiedziała, tylko podeszła i niemal wyrwała mu z dłoni papierosa. Zaciągnęła się, a Teodor uniósł brwi, widząc, jak wciąga dym prosto do płuc, a potem wypuszcza go pod sufit.
– Nieźle – orzekł, kiedy zwróciła mu jego własność. – Lepiej?
– Nie. – Granger wyglądała, jakby zaraz miała wyciągnąć spod spódnicy karabin i zacząć po wszystkim strzelać. – Jak w ogóle do tego doszło?
– Szybko.
– Nott.
– Zadajesz głupie pytania, więc dostajesz głupie odpowiedzi.
Prychnęła głośno, zagłuszając tym samym stukot swoich obcasów.
– Naprawdę myślałam, że w tych gburach jest choć odrobina empatii – powiedziała sfrustrowana, łapiąc się pod boki. – A nawet jeśli nie, to że w skrzatach znajdę iskrę buntu, którą mogę rozpalić ognisko zmian. Miałam nadzieję, że jak one zobaczą, że można inaczej, że nie są skazane na niewolniczą pracę bez wynagrodzenia i na dramatycznych warunkach, to pójdą za nami.
Teodor strzepnął popiół na parkiet, nie bawiąc się w szukanie popielniczki.
– Może powinienem był wziąć w tym udział, tak jak radziła May – stwierdził z namysłem. – Może wtedy ich reakcja nie byłaby tak gwałtowna.
– Daj spokój, Nott – odwarknęła Hermiona. – Podejrzewam, że to by jeszcze pogorszyło całą sytuację, a tobie stałaby się krzywda. Zaatakowały swojego pobratymca, ciebie potraktowałyby jeszcze gorzej.
Należałoby mi się, pomyślał Teodor, ale nie odpowiedział, zaciskając tylko usta. Czuł, że mógł zrobić więcej, że gdyby towarzyszył Brudkowi, nic by się nie stało, a przynajmniej nic poważnego. Może gdyby pojawił się razem z nim, gdyby pokazał, że więzi między nimi od początku nie dało się zaliczyć do typowych między czarodziejem a skrzatem, spotkanie przebiegłoby lepiej, Brudek nie musiałby przeżywać teraz tego wszystkiego, a Granger nie zaliczyłaby tej spektakularnej porażki.
Sala była pełna, osiemdziesięciu czarodziejów głównie z czystokrwistych rodzin oraz towarzyszące im skrzaty, których zebrała się około dwudziestka. Zaczęło się tak jak przewidywali: na środek wyszła Abigail, streściła, o czym będzie dzisiejsze wystąpienie, po czym zaprosiła do siebie Brudka. Ten wyszedł, skłonił się do ziemi, jednak jego ubiór już wzbudził poruszenie wśród skrzatów. A kiedy prowadząca zaproponowała mu miejsce na przygotowanym fotelu, burza zaczęła rosnąć w siłę. Teodor widział zza kulis, że ludzie przyglądali się temu albo z pobłażliwym uśmieszkiem, albo z jawną pogardą i obrzydzeniem, powodując, że w nim samym zaczęła narastać odraza.
Brudek wyczuwał, co się dzieje; był tak roztrzęsiony, że Nott bardzo chętnie zająłby jego miejsce.
Posłał wtedy stojącej obok Granger ostrzegawcze spojrzenie. Ona uchwyciła je, lecz nie odezwała się. Jej oczy zdawały się mówić, że chciałaby to zatrzymać, ale machina już ruszyła i może tylko czekać na rozwój wypadków.
To tymczasem nastąpiło bardzo szybko, rzekłoby się – niczym lawina.
Abigail spytała Brudka, czy to prawda, że został uwolniony. Kiedy padła odpowiedź twierdząca, kobieta poprosiła o opis jego aktualnej sytuacji.
Więc opowiedział. Opowiedział o tym, że ma swój pokój, mały, ale za to z prawdziwym łóżkiem, lampką i regałem na ważne dla niego rzeczy. Opowiedział o tym, że zmienia sobie ubranie, kiedy poprzednie się ubrudzi, że przyjmuje miesięcznie określoną kwotę pieniędzy, którą może wydać na co tylko chce. Że przystraja dom według własnego uznania, że już od lat nie był za nic karany ani sam nie czuł potrzeby, by to sobie zrobić. I że czasem siada z Teodorem przy kominku, gawędząc jak z przyjacielem.
Wtedy bomba wybuchła.
– I co, może tak mamy z nimi żyć?! – zawołała jakaś kobieta. – Z tymi nędznymi kreaturami, które są stworzone do tego, by służyć nam?!
Za nią pociągnęły inne głosy, ale one wszystkie gdzieś zniknęły we wrzawie złożonej z tupotu bosych stóp i skrzekliwych okrzyków.
Pierwsze zaklęcie, które poszybowało w stronę Brudka, odbiła Abigail. Kilka skrzatów ruszyło gniewnie w stronę sceny, wrzeszcząc o zdradzie gatunku, hańbie za zwolnienie ze służby u tak wspaniałego rodu i wstydzie za usiłowanie życia na równi z czarodziejami. Kiedy któryś z nich rzucił czar na sufit, a ten zaczął pękać, do akcji wkroczyła Hermiona. Stworzyła barierę ochronną między Brudkiem a rozjuszoną częścią publiczności, zabezpieczyła salę i starała się jakoś opanować sytuację. Teodor nie bawił się w takie działania. Podbiegł do przerażonego przyjaciela, po czym razem z nim deportował się prosto do domu. Dopiero tam zobaczył, że Brudek ma rozszarpane prawe ucho, z którego obficie płynęła krew.
Teraz zerknął mimowolnie na szkarłatne smugi szpecące jasny, puszysty dywan rozłożony przed kominkiem.
Tak cholernie żałował, że zgodził się na to wszystko.
Potarł dłonią czoło.
– Nie przypuszczałem, że do tego dojdzie – mruknął. – Wiedziałem, że wasz pomysł nie spotka się z pozytywnym odbiorem, ale nigdy bym nie podejrzewał, że zaatakują Brudka. – Zamilkł na sekundę. – Wolałbym to być ja niż on.
Hermiona nie odezwała się, więc spojrzał na nią. Złość na jej twarzy została na chwilę złagodzona przez coś, czego Teodor nie umiał nazwać. Po chwili jednak dziewczyna otrząsnęła się i westchnęła.
– Nikt z nas się tego nie spodziewał – stwierdziła o wiele spokojniej niż wcześniej. – Nie możesz się obwiniać, Teodorze. Bardzo żałuję, że naraziłam na to Brudka, naprawdę… naprawdę chciałam dobrze.
Stała tak na środku salonu, wciąż malutka mimo szpilek, ze wzrokiem odwróconym w stronę okna. Gdyby Teodor napił się wcześniej whisky, teraz wstałby i objąłby ją, powtarzając, że to nie jej wina.
Tyle że to była jej wina. Jej, jego i wszystkich, którzy brali w tym udział.
Nie wypowiedział na głos swoich myśli. Odnalazł w końcu popielniczkę, zgasił w niej papierosa i wypuścił głośno powietrze z ust.
– Usiądź, Granger – rzucił, wskazując na fotel nieopodal. Dopiero po chwili zajęła miejsce; na jej twarzy malowało się rozgoryczenie. – Wiem, że chciałaś dobrze, wszyscy chcieliśmy. Nie byliśmy w stanie przewidzieć, że wydarzy się coś takiego. Tylko błagam, Granger, nie rób takiej miny, bo pomyślę, że się poddałaś.
Posłała mu delikatny, smutny uśmiech. Boże, wyglądała zupełnie jak podczas trzeciego roku Hogwartu, kiedy siedziała w bibliotece zawalona książkami po same uszy, a pani Pince podeszła, by zapytać, czy naprawdę musi brać tyle na siebie.
– Muszę – powiedziała wtedy cicho z przebłyskiem tego samego uśmiechu. Teodor przyglądał jej się ze stolika nieopodal, ukryty za podręcznikiem do transmutacji. – Chcę.
Do tej pory nie wiedział, jak udawało jej się pogodzić tyle przedmiotów. Widział ją wszędzie, z tygodnia na tydzień coraz bardziej zmęczoną. Teraz wyglądała bardzo podobnie. Warstwa makijażu nie była w stanie ukryć sińców pod oczami, a oczy te, nawet okolone wachlarzem rzęs i już nie tak jasne jak zaledwie godzinę wcześniej, błyszczały zrezygnowaniem oraz niemocą.
– Nie chcę się poddawać – wyznała.
– Też tego nie chcę – odparł Teodor – ale każdy potrzebuje czasem resetu, nawet taki robot jak ty. Wróć dzisiaj do domu, teraz, nie za sześć godzin i postaraj się odpocząć. Jeden wieczór cię nie zbawi.
– Nie mogę, Nott. – Potrząsnęła głową i wyprostowała się, jakby już miała biec dalej ratować świat. – Mam masę spraw do załatwienia. Ty zostań, do końca dnia poradzę sobie sama, Brudek potrzebuje cię zdecydowanie bardziej niż ja. Tylko proszę, wyślij mi wieczorem sowę z dokumentami dla Burke’a, wiem, że prosiłam cię o nie na jutro, ale wolałabym mieć je jeszcze dzisiaj.
Wstała i wygładziła spódnicę. Wyjęła z torebki Kalendarz, zaczęła go wertować, przyjrzała się paru notatkom, aż w końcu znów zniknął z oczu Teodora. Chłopak również się podniósł.
– Napijesz się kawy przed wyjściem? – zaproponował. – Albo herbaty?
– Nie, dziękuję, muszę już uciekać.
Boże, ile by dał za to, by nie musieć już więcej słyszeć tego oficjalnego tonu.
– Nie myśl o tym za dużo, Granger. – Po sekundzie dodał: – Proszę.
Jeśli ją to zdziwiło, nie dała tego po sobie poznać.
– Muszę wrócić do Abigail i sprawdzić, czy poradziła sobie ze wszystkim – mruknęła, jakby nie usłyszała ostatniego słowa. Ale znów na niego nie patrzyła. Odgarnęła z czoła niesforny kosmyk, który w czasie zamieszania zdołał uciec ze schludnego koka, i westchnęła. – Czeka nas długa droga.
Teraz Teodor i bez whisky chciał ją objąć.
– Będę jutro rano i zastanowimy się, co robić dalej.
Hermiona podniosła nagle wzrok.
– My? – zdziwiła się.
Teodor zaśmiał się gardłowo.
– Jeśli chcesz, to mogę zostawić cię w tym gównie samą.
– Jesteś obrzydliwy.
– Wymyślimy coś, jeśli nie razem, to ty na pewno na coś wpadniesz – zapewnił ją. Nie po to, żeby poprawić jej humor, tylko dlatego, że naprawdę w to wierzył. – Tylko błagam, błagam, Granger, daj sobie chwilę oddechu. Chwilę, żeby potem móc im wszystkim pokazać, że da się zmienić świat, nawet tak uparty jak ten czarodziejski.
– Och, czyżbyś zaczął wierzyć, że to się uda? – zakpiła Hermiona. Teodor w duchu pożegnał tę zrezygnowaną, przygnębioną wersję swojej szefowej. Nawet pomachał jej chusteczką.
– Nie, ale wierzę, że jeśli ty się za to zabierzesz, myślenie wielu osób może zostać zachwiane.
O sekundę za długo patrzyła w jego oczy, z czego chyba zdała sobie sprawę, bo szybko odwróciła wzrok. Teodor przełknął z trudem ślinę. Nie powinna patrzeć na niego w ten sposób.
– Jeśli… jeśli chodzi o piątek… – zaczęła cicho. Jej spojrzenie było zagubione gdzieś w dole.
Nie chciał i jednocześnie chciał o tym porozmawiać. Nie chciał, bo wiedział, że jeśli ona się uprze, to już więcej nie będzie miał okazji oglądać jej naprawdę rozluźnionej, i chciał, by pokazać, że traktuje ją wciąż jako swoją szefową, nawet jeśli powoli ulegało to zmianie. Szefową-koleżankę z pracy, z którą czasem można wyjść na piwo.
– Nikt się nie dowie, Granger – uspokoił ją tym razem bez drwiącego uśmieszku. – O ile nie wypaplasz swojemu narzeczonemu.
– To nie jest mój narzeczony – poprawiła go, przewróciwszy oczami. Wzięła głębszy oddech. – To, co się stało, nie powinno było mieć miejsca.
Teraz to Teodor się zirytował.
– Bo? Bo śmiałaś oderwać się od pracy i wypiłaś o jedno piwo za dużo? – warknął. – Każdemu się zdarza, a na pewno każdy potrzebuje chwili oddechu, już ci to tłumaczyłem. Przyznaj, kiedy ostatnio tak się wyluzowałaś? Kiedy o niczym nie myślałaś? Kiedy rozmawiałaś o głupotach i przez więcej niż godzinę nie zajrzałaś do świętego Kalendarza? – Milczała. – No właśnie, Granger. Nie chcę, żebyś miała wyrzuty sumienia, że zostałaś tutaj na noc, zwłaszcza że ty spałaś w swoim łóżeczku, a ja w swoim. To było nieprofesjonalne, jakbyś to określiła, nieprofesjonalne spoufalanie się ze swoim podwładnym. Ale trudno, stało się. Wtedy byliśmy tylko znajomymi z pracy, a ja zrobiłem to, o co poprosiłaś mnie w pijackim widzie. Następnym razem po prostu przystopujesz i nie będziesz miała problemu z powrotem do domu. Powiedzmy, że masz u mnie dług wdzięczności za uratowanie tyłka, dług, który kiedyś sobie odbiorę.
Teodor uśmiechnął się łobuzersko, ale Hermiona patrzyła na niego z kamienną twarzą. O nie, tylko nie to.
– Nie mam u ciebie żadnego długu, Nott – odrzekła cicho – i nie będzie następnego razu. To był pierwszy i ostatni raz.
Teodor milczał chwilę, aż w końcu powiedział, łapiąc się tego jak ostatniej deski ratunku:
– Granger, podobało ci się.
– To nie ma znaczenia. Nie mogę pozwalać sobie na takie wyskoki ani nawet na jedno piwo z moim asystentem, zwłaszcza jeśli Ron nie ma o niczym pojęcia. – Patrzyła Teodorowi w oczy z takim przekonaniem, że chłopak zaczął wierzyć w jej słowa. Gdzieś w głębi siebie poczuł, że coś traci. – To nie w porządku wobec niego, a ja nie chcę odchodzić od mojej kontroli.
Urwała nagle, jakby powiedziała brzydkie słowo. A więc o to chodziło. O jej cholerną kontrolę.
– Zatem chcesz przez kolejne lata gnić w Ministerstwie Magii, nie zaznawszy niczego poza pracą? – zapytał z napięciem Teodor, starając się opanować drżenie głosu. Nie mógł uwierzyć, że właśnie tego chciała, że jej pragnienie bycia idealną było tak silne, że zdołało przesłonić jej resztę życia. – A potem co? Małżeństwo z Weasleyem i dzieci, których nie chcesz?
– Nie zapędzaj się, Nott – warknęła ostrzegawczo Hermiona, ale on nie dbał o to. Miał coś do powiedzenia i zamierzał to powiedzieć.
– Masz dwadzieścia cztery lata, Granger, a kiedy ostatnio byłaś w kinie? W teatrze, jeśli wolisz taką kulturę? Ile książek przeczytałaś przez ostatnie pół roku, a ile z nich zabrałaś do kawiarni i tam spędziłaś wolny czas, patrząc na samochody i ludzi za oknem? Kiedy ostatni raz byłaś u znajomych na kolacji, która skończyła się nad ranem? Wrócisz wieczorem do domu i co, znowu zajmiesz się pracą? Próbujesz zachowywać się jak czterdziestolatka, a nikt tego od ciebie nie wymaga, tylko ty sama! Nie chowaj się za Kalendarzem, bo w końcu sama stwierdzisz, że masz dość i go spalisz, ale wtedy będzie już za późno. – Jej oczy lśniły, nie wiedział, czy od łez, bo zbyt wiele się wydarzyło, czy od gniewu, bo powiedział jej prawdę. – Kochasz tę pracę i to jest wspaniałe, angażujesz się we wszystko, osiągnęłaś tak wiele w młodym wieku, robisz więcej niż całe ministerstwo razem wzięte i szlag mnie trafia, gdy ktoś śmie twierdzić inaczej. Ale masz współpracowników, którym możesz przekazać część obowiązków, a sama odpocząć. Granger, masz mnie. Pomogę ci, tylko proszę, zmień swój stały plan dnia, bo znienawidzisz i tę pracę, i swoje życie.
Wpatrywał się w Hermionę z rozgorączkowaniem, mając nadzieję, że coś do niej dotarło, że przemówił jej do rozsądku, że zrobi wreszcie coś dla siebie, a nie dla innych albo „bo tak trzeba”. Był wzburzony, pobudzony i błagał w myślach ją i wszelkie możliwe bóstwa, by odpowiedziała, że się z nim zgadza i teraz spróbuje spojrzeć na wszystko inaczej.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Teodor nie ruszył się z miejsca, ale Hermiona zerknęła w stronę przedpokoju.
– Otwórz.
– Granger, powiedz coś. – Dzwonek odezwał się jeszcze raz, teraz natarczywiej. – Jezus, nie ruszaj się stąd, nie skończyliśmy jeszcze rozmowy.
Niemal wybiegł z salonu. Otworzył gwałtownie drzwi, a jego oczom ukazała się Charlie i Zabini.
– Cześć – przywitała się Stewart z zalotnym uśmiechem na ustach. – W ministerstwie gruchnęła wiadomość o spotkaniu WSZY, więc przyszliśmy po informacje ze źródła. Podobno zrobiła się niezła afera.
– Słuchajcie, to nie jest najlepszy moment… – Dobiegł go dźwięk płomieni buchających w kominku. Granger chciała się ewakuować. – O nie.
Znowu poleciał do salonu, ale Hermiona już rozmazywała się wśród wściekle zielonych płomieni. Patrzył w kominek, dopóki nie zgasł cały żar. Teodor zaklął szpetnie i zdusił w sobie chęć wywrócenia najbliższego stolika z kwiatami.
– Nott? – W wejściu stanął Zabini. – Co jest?
– Granger mi zwiała – wybuchnął Teodor. – Posprzeczaliśmy się, ale chyba źle mnie zrozumiała. Albo dobrze mnie zrozumiała i mogę jutro nie przychodzić do pracy.
Blaise parsknął śmiechem.
– Wiedziałem, że z tymi skrzatami będą same problemy – stwierdził. – O co poszło?
Teodor wypuścił głośno powietrze i rozejrzał się za paczką papierosów. Dopiero po sekundzie uświadomił sobie, że wciąż ma ją w kieszeni.
– O nic ważnego. – Odpalił papierosa i zaciągnął się mocno. – Jest już dwunasta? Chyba muszę się napić.

***

Hermiona wróciła do domu nie sześć, a osiem godzin później, grubo po czasie, w którym powinna zakończyć pracę. Była potwornie zmęczona, już dawno nie czuła się tak wycieńczona, że ledwo stała na nogach. Po drodze wstąpiła jeszcze do sklepu i wyczekała się w niemożliwie wręcz długiej kolejce, a na dodatek złapał ją deszcz i choć miała parasol, wygrzebanie go z torebki, trzymając dwie wielkie siatki, było prawie awykonalne. W przedpokoju stanęła cała ochlapana, spocona i całkowicie zrezygnowana.
– Jestem już – rzuciła głucho.
– Przyjdź tu na moment! – zawołał Ron z głębi mieszkania. Ewidentnie był z czegoś bardzo zadowolony. Hermiona ucieszyła się, że chociaż on miał dobry dzień.
Zostawiła zakupy w kuchni i podreptała do salonu. Ron siedział na dywanie nad rozłożonym na czynniki pierwsze telewizorem. Wielka obudowa leżała pod oknem, a on sam podziwiał teraz pokaźną soczewkę.
– Wiadomo, że nie działa, bo za dużo magii w powietrzu – wyjaśnił zaskoczonej Hermionie – więc pomyślałem, że zobaczę, co w ogóle ma w środku. Ostatnio z George’em zastanawialiśmy się, czy może coś mugolskiego nie poprawiłoby jakości naszych niektórych gadżetów, a to wygląda całkiem fajnie.
Na potwierdzenie swoich słów uniósł garść poskręcanych kabelków.
– Łał.
Ron zmarkotniał.
– Nie jesteś zachwycona.
– Nie, nie o to chodzi. Nawet nie wiedziałam, że planowaliście z George’em wdrożenie jakichś mugolskich innowacji  – powiedziała Hermiona ze szczerym uznaniem. – To… to naprawdę świetny pomysł, Ron. Nawet jeśli nie usprawni to produkcji, to na pewno kogoś zaciekawicie takimi rozwiązaniami i dzięki temu będziecie szerzyć w czarodziejskiej społeczności pro-mugolskie technologie.
– To wszystko wygląda super. – Ron w mig odzyskał humor. – Wiesz, chyba zaraziłem się czymś od taty.
Hermiona nawet nie miała siły odpowiedzieć. Nie przejmując się mokrym ubraniem, opadła ciężko na kanapę i wpatrzyła się tępo w wielki śrubokręt leżący na dywanie. Po chwili koło niej usiadł Ron.
– Jak było w pracy? – spytał, obejmując ją ramieniem.
Nie pamiętał o spotkaniu z Brudkiem, ale Hermiona nie miała siły też, by mu to wyrzucać. Zamiast tego spokojnie opisała całe zajście, wspomniała o wizycie w domu Teodora, na co Ron wyraźnie się nadąsał, po czym opowiedziała, jak spędziła resztę dnia – na bieganiu po ministerstwie, sporządzaniu raportu dla Kingsleya i znoszeniu spojrzeń pełnych wyższości oraz pogardy niektórych wysoko postawionych urzędników. Kiedy skończyła, miała ochotę ukryć twarz w dłoniach, ale znów skupiła się na nowym nabytku. Na podłodze spoczywały w dwóch rzędach śrubki, od najmniejszych do największych.
– Chodź tu – mruknął Ron, po czym wziął Hermionę na kolana. Objął ją, zacisnął pięść w jej włosach i pogładził po plecach. Potem odnalazł jej oczy. – Myślę, że powinnaś odpocząć.
Hermiona westchnęła.
– Wiem, zaraz wezmę gorącą kąpiel i postaram się jakoś ogarnąć myśli – wymamrotała. – Jestem tak strasznie zmęczona, że czuję to w każdej części ciała.
Ron przytulił ją mocniej.
– Miałem raczej na myśli trochę dłuższy odpoczynek – odpowiedział powoli. – Nie sądzisz, że powinnaś dać sobie z tym spokój?
– Z czym? Z walką o skrzaty? Ron, wiesz dobrze…
– Nie mówię o skrzatach, tylko ogólnie o twojej pracy – przerwał jej łagodnie. Na jego twarzy widniała niema prośba. – Widzę, ile ona od ciebie wymaga. Tyle poświęcasz dla czegoś, co nie jest tego warte.
Gdyby nie była otumaniona zmęczeniem, już dawno zerwałaby się z kolan Rona i rozpoczęła dyskusję, zaczynając od pytania, co według niego jest w takim razie warte wyrzeczeń i pracy? Zamiast tego spuściła wzrok.
– Czuję się spełniona na tym stanowisku – wyjaśniła cicho. – Dużo osiągnęłam i nie chcę tego tracić, bo coś nie wychodzi.
– A nie myślałaś o tym, żeby jednak oddać stanowisko temu Burke’owi? Dalej robiłabyś to, co kochasz, ale…
Tego Hermiona nie mogła znieść. Chciała odsunąć się od Rona, iść do łazienki, by nie musieć już tego słuchać, ale przytrzymał ją.
– Poczekaj, nie denerwuj się. – Przycisnął ją do siebie, tak że była wtulona w jego ramię. – Nie będę cię już męczył, bo widzę, że padasz z nóg, ale przemyśl to. Czasem trzeba sobie coś odpuścić, żeby zyskać coś innego.
Hermiona wiedziała, co miał na myśli. „Coś innego”, czyli więcej czasu dla niego w domu. Mijali się, mimo że pracowali w podobnych godzinach. Czasem jednak, gdy ona dopiero wracała, on już spał. Ona wychodziła, zanim on otworzył jedno oko. Kiedyś, raz jeden, bardzo się o to pokłócili; Ron zasugerował, że to ona powinna dostosować się do niego, bo przecież brała na siebie tyle, że mogła coś odpuścić, wcześniej wracać i – choć tego nie powiedział – czekać z kolacją, nawet jeśli on sam musiał dłużej zostać w sklepie. Dalej pamiętała to okropne uczucie, jakby ktoś chciał nagle zamknąć ją w klatce. Ona miała się dostosować? Rezygnować ze swoich ambicji? A co z nim? On nie miał dać niczego od siebie? Ona miała wpasować się w jego okienka? Jego praca była ważniejsza od jej? On mógł rozwijać biznes, a ona nie mogła rozwijać siebie? Tamtej nocy Ron spał na kanapie. Następnego ranka przygotował Hermionie śniadanie do łóżka i przeprosił, chociaż zdawała sobie sprawę, że to przeprosiny trochę dla świętego spokoju. Wcale nie zmieniła jego punktu widzenia. On nie przełknął jej raniących słów, których wypowiedziała zdecydowanie za dużo.
Więcej do tego nie wrócili.
A teraz czuła, że temat powoli wynurza się z powrotem. Nie chciała takiego życia, jakie proponował jej Ron. Nie chciała rezygnować z czegoś, co dawało tyle satysfakcji, dzięki czemu czuła się potrzebna jak nigdy wcześniej, na rzecz siedzenia w domu. Siedzenia w domu, czekania na niego wracającego ze swojego sklepu, a potem patrzenia, jak on rozwija swoje hobby, najlepiej z dzieckiem przy piersi.
Pierwszą poważną rozmowę na temat przyszłości przeszli, gdy mieli po dwadzieścia dwa lata. Byli już długo ze sobą, a wciąż mieszkali osobno. Głównie przez Hermionę, która uparła się, że na razie wynajmie tylko malutką kawalerkę, tak by móc maksymalnie skupić się na pracy. Ron rozważał rzucenie aurorstwa, choć dopiero co ukończył kurs. Wyznał wtedy, że myśli o nich naprawdę poważnie i że jest gotów na następny krok. Wtedy Hermiona jeszcze nie podejrzewała, że ma na myśli coś więcej niż wspólne cztery kąty. Dzień po tym, jak otrzymała awans na wiceszefa Departamentu Przestrzegania Prawa, podpisali umowę z właścicielem mieszkania na Pokątnej, a kilka tygodni później poszli na kolację i nic nie wydarzyło się na niej tylko dlatego, że Granger w porę wyczuła intencje swojego chłopaka i niby nieświadoma niczego ostudziła jego zapał. Ich stosunki trochę się ochłodziły, głównie przez postawę Rona, ale później zaczął on podchody. Wspominał ślub Harry’ego i Ginny, na którym złapał krawat, a Hermiona nawet nie brała udziału w walce o bukiet panny młodej. Napomknął o jakimś znajomym z kursu, który oświadczył się swojej dziewczynie już po roku bycia razem. W parku, widząc rodzinę z dziećmi, stwierdzał mimochodem, że wyglądają na naprawdę szczęśliwych, takim tonem, jakby on nie czuł się nawet usatysfakcjonowany swoim życiem. Zdążył już odpuścić sobie karierę aurora, a w sklepie George’a pracował na pełen etat. Hermiona miała ochotę powiedzieć wtedy, że może właśnie tego mu brakuje: ambicji oraz planu na życie, ale w końcu zasznurowała usta i nie powiedziała nic.
Aż w końcu, gdy w dwa tysiące trzecim odbyło się oficjalne przekazanie jej urzędu szefa departamentu, Ron nie wytrzymał i wyrzucił wszystko, co siedziało w nim od całych miesięcy.
Uważał, był PRZEKONANY, że to już ten moment, idealny na założenie rodziny. Stał się współwłaścicielem Magicznych Dowcipów i sklep znów prowadzili dwaj rudzi bracia. Ona była na szczycie, po cóż więcej mogła chcieć jeszcze sięgać? Pieniędzy im nie brakowało, w mieszkaniu na pewno znalazłoby się miejsce dla nowego członka rodziny. Hermionie cisnęło się na usta, że jeśli tak bardzo tego chce, to kupi mu psa. Zebrała się jednak na szczerość i wyznała, że to jeszcze nie czas, że metabolizm czarodziejów jest opóźniony i zdążą zrobić sobie dziecko.
– Jeszcze nie czas? – powtórzył coraz bardziej zdenerwowany Ron. – A kiedy będzie odpowiedni czas? I co ma znaczyć „zdążymy sobie zrobić dziecko”? Hermiono, to nie jest kolejne zadanie do odhaczenia z twojej listy!
Nie miała co na to odpowiedzieć. Usiadł obok niej, zamknął jej dłonie w swoich i powiedział, że on pragnie dużej rodziny, czwórki dzieci i żony, która będzie na niego czekała w domu.
Tak jak twoja matka, pomyślała gorzko Hermiona, która nie chciała podzielić losu pani Weasley. Wprawdzie nie miała pojęcia, czy kobiecie takie życie odpowiadało, może to była dla niej kwintesencja spełnienia, ale tak czy siak nie miała zamiaru tak żyć.
Teraz patrzyła obojętnie w przestrzeń, wciąż otulona silnymi ramionami Rona. Nie miała siły znów mu tłumaczyć, że to wciąż nie jest odpowiedni czas, że nie ma nawet takiej opcji, by zrezygnowała ze swojego stanowiska i oddała je komuś takiemu jak Burke. Zbyt długo i zbyt ciężko na nie pracowała, by teraz się poddać, tylko dlatego, że miała ciężki dzień. Rozumiała, że Ron chce ją dla siebie z miłości, tylko dlaczego kosztem jej szczęścia?
Ron chciał ją zagarnąć, całą. A Teodor chciał tego samego co ona.
Dlaczego właśnie on zabronił jej się poddawać, kazał być silną i obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by ona mogła odetchnąć? Początkowo była pewna, że będzie z niej drwił, z niej i jej naiwności co do powodzenia całego przedsięwzięcia ze skrzatami w roli głównej. Ale nie. Zrobił coś gorszego – wściekł się. Jego wywód przeraził ją na tyle, że po prostu uciekła, ale tylko dlatego, że miał cholerną rację, w każdym słowie. Chciał, by dalej robiła to, co kocha, ale nie biorąc na siebie obowiązków ponad siły. Ron proponował odwrotne wyjście – by nie brać żadnych. No i Teodor uważał jej pracę za wartościową, miał niemal niezachwianą pewność – takie przynajmniej sprawiał wrażenie – że rzeczywiście może coś zmienić w czarodziejskim świecie, pomóc, jeśli nie wszystkim, to przynajmniej części żywych istot. Wierzył w nią.
Dlaczego on mówił jej to wszystko, a nie Ron?
Nagle przypomniała sobie głos dochodzący z wejścia do posiadłości – damski i, jak uświadomiła sobie później, należący do tej rudowłosej ślicznotki z Departamentu Transportu Magicznego. Poczuła dziwny ucisk w żołądku.
Cholerny Nott.
Odetchnęła głęboko, odrzucając wszystkie myśli. Po chwili nieco się wyprostowała, objęła czułym spojrzeniem przystojną twarz rudzielca. Jego niebieskie oczy patrzyły na nią z miłością i troską. Zbliżyła się, po czym pocałowała go słodko. Ron oddał pocałunek, a potem Hermiona uśmiechnęła się ze zmęczeniem.
– Przemyślę to, obiecuję. – Pogładziła go po szorstkim policzku. – Pójdę wziąć kąpiel.
Przez ułamek sekundy zastanawiała się, czy nie wziąć chłopaka ze sobą, ale na myśl o tym poczuła dziwny, niemiły dreszcz na całym ciele. W drodze do łazienki przeszło jej przez myśl, że nie ma się nawet nad czym zastanawiać, bo już zna odpowiedź na wszystkie wypowiedziane i niewypowiedziane prośby Rona. Nie podda się tak łatwo. Znała swój cel, nie mogła tak po prostu zejść ze ścieżki, którą dawno obrała, a którą zaszła już tak daleko.
Znów przed jej oczami pojawił się obraz Notta.
Masz mnie.
Płomyk nadziei, że nawet jeśli się potknie, ktoś ją podniesie i poprowadzi dalej, zgasł tak szybko, jak się pojawił.
Ona była opoką. Oni nie dadzą sobie z tym rady. Nikt nie dałby sobie z tym rady. Wolała sama zajmować się rozprawami albo kolejnymi ustawami. Wolała sama wszystkiego dopilnować. Pomogę ci. Przecież nie potrzebowała niczyjej pomocy, nie chciała niczyjej pomocy. Co działo się wtedy, gdy się na nią godziła? Wszystko szło jeszcze gorzej niż wcześniej. Pomoc okazywała się balastem. Denerwowała się jeszcze bardziej, gdy nie miała pewności, czy wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Nie mogła zrezygnować. Bez niej wszystko by runęło. Maszyna, sprawna, dobrze naoliwiona, nagle zaczęłaby się zacinać, aż w końcu całkiem by stanęła. Kto by ją zastąpił? Musiała robić to wszystko. Chciała. Potrzebowała tego. Oni jej potrzebowali. Musiała.
Ona była opoką.
Kontrola, Hermiono, pomyślała, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Kontrola.
Wypuściła powoli powietrze i uwolniła włosy przez cały dzień skrępowane spinkami. Ściągnęła wilgotne ubranie. Przyjrzała się sobie; zauważyła zarysy żeber delikatnie odznaczające się pod linią kremowego stanika. Obiecała w duchu przestać zastępować posiłki kawą. Drżąc na całym ciele, weszła do wanny, a już po chwili gorąca woda zaczęła zmywać porażki tego dnia.
Ona była opoką.
_______________
Rozdział pojawił się tak późno, ponieważ w tym tygodniu miałam dwa spore egzaminy, a ostatni czas przypomina jazdę bez trzymanki – od początku studiów jestem starostą roku i jeszcze nigdy nie musiałam mierzyć się z takim bajzlem na uczelni. Wiadomo, wszystko przez epidemię, ale decyzje w sprawie praktyk zawodowych w szpitalach ciągle się zmieniały, musiałam sporządzać różne oficjalne dokumenty, zbierać zgody, przekładać zaliczenia w tę i z powrotem, blablabla. Nie życzę nikomu przeżycia tego, co ja musiałam, a i tak wciąż nikt nic nie wie, ha.
Na razie przyjmijmy, że dziewiętnastka pojawi się również za dwa tygodnie, czyli 25.06, chyba że sprawy jakoś się poukładają.
Buziaki i do napisania!

5 komentarzy:

  1. Hm, pisałam ten komentarz wczoraj i nadal jestem pierwsza? :(

    No to tak, jeśli chodzi o spotkanie na temat skrzatów domowych, to to nie mogło się inaczej skończyć, niż fiaskiem, ale żal mi poszarpanego ucha Brudka :( Niemniej, wyszło bardzo wiarygodnie.

    Relacja między Nottem i Granger fajnie się rozwija. Mam nadzieję, że Hermiona załapie, że jak zaczyna ich dwóch porównywać, to coś jest nie halo. Chociaż znając kreację tej bohaterki w Twoim wykonaniu, to jeszcze poczekamy, aż dotrą do niej fakty. Ale to dobrze.

    Czytałam rozdział 2 razy, bo miałam wrażenie, że gdzieś zamiast "nie" miałaś "się", ale za drugim razem już tego nie odnalazłam, więc błędów nie widziałam.

    Nie pozostaje mi nic innego, jak napisać: Dobra robota, czekam na więcej ;)

    Pozdrowienia,
    Farfocel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam szanowną Panią. Napisałam komentarz i się usunął ;-:
      Generalnie tutaj relacja Teodor-Hermiona-Ron może wydawać się podobna do tej z Wyjątku, jednak tak naprawdę sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. W Wyjątku mieliśmy młodzieńczą miłość Hermiony, która zrodziła się na bazie przyjaźni - starałam się w miarę logiczny, spójny sposób pokazać jej wygaśnięcie, nie robiąc przy okazji z Rona Największego Buraka. Tutaj mamy sytuację trudniejszą, bo składającą się z wieloletniego związku, całej przygody ze Złotym Chłopcem w roli głównej, a w dodatku jeszcze wspólnego mieszkania i innych wspólnych zobowiązań. Jasne, można zrobić z Rona skurczybyka, niech zdradzi Hermionę z Lavender przez swoją samotność, złość i wszystko, ale cmon, nie oszukujmy się, że coś takiego miałoby rację bytu. W sensie miałoby, owszem, ale nie w przypadku Rona. Więc masz rację, jeszcze sobie poczekamy, mimo że Hermiona już tam coś dostrzega (chociażby jak popatrzymy na ukłucie zazdrości o Charlie), ale porzucenie tylu wspólnych lat i przewrócenie życia do góry nogami, nawet jeśli to życie jest niewarte takiego poświęcenia... No, szybko do tego nie dojdzie. Ale obiecuję, że nie będziemy się nudzić :D

      Dziękuję pięknie za komentarz!
      Ściskam cieplutko.

      Usuń
    2. Jejku, żeby każdy internetowy autor był taki świadomy, to byśmy czytali same świetne opowiadania!
      Bardzo się cieszę na Twój komentarz do mojego komentarza (incepcjaaaa zaraz wleci xD), bo wiem, że mogę się spodziewać cudownego poprowadzenia tej historii.

      Tym bardziej CZEKAM NIECIERPLIWIE <3

      Aa. miałam dodać, że w momencie, w którym Teodor "nawet pomachał chusteczką" się uśmiechnęłam :D Super wstawka :)

      Pozdrowienia :)

      Usuń
  2. Kiedyś naprawdę się wścieknę i wywalę komputer przez okno, gdy blogger po raz kolejny postanowi nagle przerzucić mnie do poprzedniej strony, usuwając mój komentarz. Oszaleć można. Ale, jak czytam, nie jestem jedyna… Uch!

    Nie wiem, czy tak miało być, ale jak dla mnie Hermiona nie jest do końca sprawiedliwa w swoich przekonaniach. Denerwuje ją, że Ron nie potrafi zrozumieć jej potrzeby samorealizacji i rozwoju, a jednocześnie na swój sposób nim gardzi. Dla niej to, że dla Rona spełnieniem jest rodzina i prowadzenie szalonego sklepu z gadżetami jest totalnym dnem, tymczasem nie wszyscy są „stworzeni do wyższych celów”. Zwłaszcza że Ron zazwyczaj nie przeszkadza Hermionie w osiąganiu dążeń, tymczasem to ona wciąż go wodzi za nos. Jest z nim trochę z przyzwyczajenia, a trochę ze strachu przed samotnością. Bo randkowanie wymaga czasu i zaangażowania, a na to nie ma miejsca w Kalendarzu. Nawet zrobiło mi się trochę szkoda Rona, choć zazwyczaj go nie trawię.

    Teodora nie potrafię do końca rozgryźć. Zastanawiało mnie, czemu tak szybko trafił do Hermiony i potrafi czasem oderwać ją od jej skrupulatnie wypełnionego grafiku, ale doszłam do wniosku, że po prostu stanowi dla niej wyzwanie. Ron zawsze jest pokorny, ten mniej inteligentny, mniej ambitny, zawsze w cieniu i z kompleksem niższości. Nott gra trochę motywem „badboya” – inteligentny i pracowity, ale jednocześnie pyskaty i znający swoją wartość. Mimo chęci odcięcia się od przeszłości, idzie przez życie z wysoko uniesioną głową i Hermiona nie potrafi się temu oprzeć. Jest ciekawa, kto wygra tę potyczkę. I w sumie ja też.

    Na szczęście nie pamiętam „Wyjątku”, więc nie mam żadnego porównania, dzięki czemu przyglądam się sprawie „na świeżo”. To, że nie piszesz Rona jako chama i prostaka gmatwa historię, przez co jednocześnie kibicuje się Teomione i irytuje na nich za „zdradę”. Której jeszcze nie ma.

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że widać, że chociaż związek Hermiony i Rona to idealny przykład "jesteśmy dalej razem, bo to już trwa tak długo, tyle razem przeszliśmy, więc jesteśmy na siebie skazani", to ona też ma swoje za uszami. Taka kreacja Hermiony w wieku dwudziestu kilku lat wydaje mi się bardzo prawdopodobna - zna już swoją wartość na tyle, by widzieć, że może osiągnąć szczyt, ale jednocześnie jakaś kotwica trzyma ją w starym życiu, przez co męczy się i ona, i on. Myślę, że oboje są na tym etapie, kiedy wiedzą, że ich oczekiwania się rozmijają, jednak nie są w stanie tego zakończyć.

      Dziękuję pięknie za komentarz!
      Pozdrawiam.

      Usuń

Uprasza się także o niespamowanie. Fuj.

Razem?

Na nagłówku jest Emma Watson, texturę wzięłam od karevalo, a w porządkach pomogły mi instrukcje z Tajemniczego Ogrodu.
Szablon wykonałam sama. Uprasza się o niekopiowanie.