W poniedziałek
rano Teodor stawił się w biurze, kupiwszy uprzednio dwie kawy: jedną czarną dla
siebie, a drugą z chudym mlekiem i kostką cukru. Hermiona, która stanęła w
drzwiach punktualnie o ósmej, obrzuciła wyjątkowo podejrzliwym spojrzeniem
pokaźny kubek wyciągnięty w jej stronę.
– Dziękuję,
Nott – rzuciła oficjalnym tonem.
– Ten dzień
będzie ciężki, więc myślę, że nie skończy się na jednej – odparł Teodor.
Pociągnął łyk kawy, gorący napój bogów zaczął dominować jego układ krwionośny,
po czym dodał: – Musimy pogadać.
Granger
natychmiast się spięła, jeszcze bardziej niż wcześniej, o ile to w ogóle było
możliwe.
– Wiem.
Chodźmy do gabinetu.
Miała dzisiaj
na sobie ołówkową spódnicę w kolorze butelkowej zieleni i białą bluzkę odsłaniającą
ramiona upstrzone piegami, od których Teodor nie mógł oderwać wzroku. Zmusił
się jednak do skupienia na tym, co zamierzał powiedzieć. Przecież nie mogła go
tak mamić swoim wyglądem, przecież nie był tak słaby jak Zabini, który co
wieczór ulegał wdziękom płci pięknej i wcale się tego nie wstydził. Inna
sprawa, że w rzeczywistości to on był łowcą na polowaniu, ale jednak nie krył
się ze swoimi słabościami. Teodor musiał być silny. Chociaż ten jeden raz.
Zamknął za
sobą cicho drzwi i od razu powiedział:
– Odwołajmy
to.
Granger
zamrugała szybko.
– Chyba sobie
żartujesz. Za trzy godziny zaczyna się spotkanie, sala jest przygotowana, a
Abigail już przebiera nogami…
– To niech
sobie kupi bieżnię – przerwał jej Teodor. Musiał być stanowczy. Pół nocy nie
mógł spać przez dręczące go przeczucie, że dzisiaj nie wszystko pójdzie po ich
myśli. Rano popatrzył na rozdygotanego od emocji Brudka, który nie potrafił
utrzymać w łapkach tacy z herbatą, i przeraziła go myśl, że spotkanie może
zakończyć się fiaskiem, o wiele gorzej niż tylko wyśmianiem czy wygwizdaniem
przez zebranych. – Przemyśl to ostatni raz, Granger. Nawet w Hogwarcie
pracowały skrzaty domowe.
Hermiona była
jednak uparta. Pokręciła głową i objęła się ramionami.
– Nie odwołam
tego spotkania. – Opuściła ręce i popatrzyła roziskrzonymi oczami na chłopaka.
– Nie rozumiesz, Teodorze? Wiem, że mogę coś zmienić w naszym świecie, więc
chcę zacząć od sytuacji tych najbardziej poszkodowanych.
– Ale one nie
są poszkodowane! – upierał się Teodor. – Skrzaty domowe są do tego stworzone, w
dodatku same uważają za największy honor służbę u czarodziejów. One cieszą się, mogąc służyć ludziom.
– Dobrze,
niech będzie, ale nie na takich warunkach! – zaperzyła się Hermiona. – Dlaczego
czarodzieje nie mogą żyć ze skrzatami tak jak ty z Brudkiem?
– Bo nie
wszystkie skrzaty są takie jak Brudek, tak samo jak nie wszyscy czarodzieje są
tacy jak ja. Jesteś naiwna, jeśli tak postrzegasz świat.
Zrozumiał, że
popełnił błąd, kiedy Granger zmrużyła oczy i wyprostowała się jak struna.
– Dość, Nott –
powiedziała ostro. Och, czyżby wrócili do jasnych relacji pracodawca-pracownik?
– Jest już za późno, a nie odwołałabym tego, nawet gdybym miała taką możliwość.
Przygotuj akta na rozprawę i wyślij notkę do Biura Aurorów, bo na moim biurku
wciąż nie widzę dokumentów z tego weekendu, a mamy już cztery po ósmej. O
dziesiątej wrócisz do domu po Brudka i udacie się do sali konferencyjnej,
podałam ci już adres. O wpół do jedenastej tam do was dołączę. – Kiedy Teodor nie
poruszył się ani o milimetr, w dodatku zaciskając ze złością zęby, dodała: – To
wszystko.
Wychodząc, nie
trzasnął drzwiami, choć ręka go świerzbiła, by puścić je wcześniej, niż
powinien.
Nie spytał,
jaki temat ona chciała poruszyć, bo doskonale wiedział. Miała zacząć
nieporadnie, że piątkowy wieczór w ogóle nie powinien był mieć miejsca,
poczekać na jego odpowiedź, a uzyskawszy ją, poprosić o dyskrecję. Może
planowała delikatną groźbę, gdyby jego reakcja jej nie usatysfakcjonowała.
Potem miała wziąć głęboki oddech i z nieco lżejszym ciężarem na sercu wkroczyć
w kolejny dzień wyzwań, oczywiście skrzętnie unikając jakiegokolwiek kontaktu
wykraczającego poza sztywne ramy pracy, łącznie z patrzeniem w oczy dłużej niż
by wypadało.
Tyle że Teodor
w ogóle nie chciał jej słuchać. Nie miał najmniejszego zamiaru. Tego wstydu w
głosie, że odważyła się zabawić, że puściły jej tak długo wciskane hamulce.
Jedyne, czego pragnął, to w przyszły piątek powtórzyć swój mały zamach i znów
naruszyć mur, którym się otoczyła. Miał nadzieję, że Granger po pierwszym łyku ogarnie
apetyt na więcej, nie łapczywie, by zaryzykować zachłyśnięcie, ale że pozwoli
sobie na odrobinę szaleństwa, a on będzie mógł to oglądać i cieszyć się, że to
właśnie jego sprawka.
Zbierając
dokumenty na rozprawę, pomyślał, że choćby miał zostać wylany, nie pozwoli, by
był to ich pierwszy i ostatni raz.
***
Tuż przed
rozpoczęciem spotkania Teodor podjął ostatnią rozpaczliwą próbę przekonania
swojej szefowej do zmiany planów. Zobaczywszy tych wszystkich ludzi, na których
twarzach ciekawość była tylko kroplą w oceanie znużenia i poczucia marnowania
czasu, oraz ich skrzatów, zdezorientowanych, że ktoś gdzieś je zaprosił, dotarło do niego, że to
przedsięwzięcie nie ma szansy powodzenia. Granger stała na uboczu w niewielkiej
salce, gdzie wszyscy przygotowywali się do rozpoczęcia konferencji, i małymi
łykami piła wodę z plastikowego kubeczka. Teodor podszedł do niej i starając
się, by nie wyglądało to aż tak ofensywnie, pociągnął ją za łokieć w róg
pomieszczenia.
– Granger, przerwijmy
to – syknął. Wskazał ręką na drzwi prowadzące do głównej sali. – Sama zobacz,
toż to gbury.
– Twoi
znajomi, co? – prychnęła i przewróciła oczyma.
– Znajomi
mojego świętego ojca, nie moi – sprostował, zaczynając żałować, że w ogóle do
niej podszedł. – To się nie uda, nie ma szans się udać. Oni nas wyśmieją, a ich
skrzaty się wściekną.
– Nie
przyszliby tu tylko po to…
– W porządku,
zaciekawiliśmy ich, ale nic poza tym!
– Nott, za
późno, nie ma już odwrotu – oświadczyła twardo Hermiona, kręcąc lekko głową. –
To nasza szansa, szansa Stowarzyszenia.
– Powiemy, że
zasłabłem.
– Schlebiasz
sobie.
– Powiemy, że
ty zasłabłaś.
– Nott…
– Wiem!
Skażenie biologiczne, wtedy wszyscy będą musieli opuścić budynek.
– NOTT,
uspokój się. – Hermiona wyglądała, jakby miała dać mu w twarz, byle tylko się
ogarnął. – Wszystko będzie w porządku, zaufaj mi. Jesteśmy naprawdę dobrze
przygotowani, reszta będzie zależała od nich.
– Właśnie o to
chodzi, Granger! Oni nie będą chcieli tego zmienić, ani czarodzieje, ani
skrzaty domowe. Nasz świat jest tak skonstruowany, nie można ot tak rozwalać
tego, co od tylu lat zdaje egzamin!
– Słucham? –
warknęła z wściekłością, która w jednej sekundzie zaszalała w jej oczach. A
mógł ugryźć się w język. – „Zdaje egzamin”? Czy ty w ogóle siebie słyszysz?
Skrzaty są poniewierane przez czarodziejów, krzywdzone za nieposłuszeństwo lub
niewystarczająco dokładne wykonanie polecenia, a przez wiążącą je magię same
czują potrzebę wymierzenia sobie kary. Nie dostają zapłaty za swoją ciężką
pracę i nie mogą nawet dotknąć różdżki, choć drzemie w nich potężna siła
magiczna, jakiej wielu czarodziejów nigdy w swoim życiu nie byłoby w stanie z
siebie wykrzesać. Są niewolnikami ludzi, a ty mówisz, że ten układ zdaje egzamin?
– Wiesz, o co
mi chodzi, Granger – zdenerwował się Teodor na tę tyradę, zastanawiając się,
czy w szkole też była taka wkurzająca. Nie, przyznał w duchu, teraz jest
gorsza. – Nie można tak nagle rujnować porządku rzeczy, bo nawet jeśli obiektywnie
jest to właściwe, to może przynieść wręcz odwrotny efekt.
– Hermiono,
jest za dwie!
– Już idę,
Abigail! – odkrzyknęła Hermiona i ponownie odwróciła się do swojego asystenta,
teraz spokojniejsza, ale z jeszcze bardziej zaciętą miną. – Ktoś musi zacząć
zmieniać ten porządek rzeczy, jeśli w ogóle ma on się zmienić. Wiem, że mogę
coś zrobić ze względu na swoją pozycję, i nie będę siedzieć z założonymi
rękami, patrząc na sytuację najbardziej poszkodowanych stworzeń.
Teodor
zrozumiał, że to przegrana bitwa. Wpatrywał się w oczy Hermiony, teraz jakby
bursztynowe, bo rozjarzone dziwnym blaskiem, i dotarło do niego, że pójdzie za
nią nawet w wojnie o skrzaty domowe, którą uważa za niewartą rozpętania.
W chwili, gdy
miał wyrazić swoje myśli na głos, może nie w tak dosadny sposób, podszedł do
nich Brudek. Ludzie Abigail uszyli dla niego specjalny strój na tę okazję, coś
na kształt mugolskiego garnituru. Niebieskie spodenki miał wyprasowane w kant,
a tak śnieżnobiałej koszuli Teodor chyba nie znalazłby w swojej szafie.
– Wyglądasz
lepiej niż ja, Brudku – powiedział, uśmiechając się szeroko.
– Dziękuję,
sir – odparł skrzat i skłonił się nisko. – Czy będzie pan tu czekał na Brudka?
– Cały czas.
Postaram się, żebyś mnie widział, kiedy spojrzysz w tę stronę.
Za Brudkiem
stanęła Abigail. Jej białe włosy znowu stały wściekle do góry, ale tym razem
kobieta miała na sobie czarną, dopasowaną sukienkę, a na nogach szpilki. W
dłoni trzymała podkładkę z jakimiś notatkami.
– Gotowy? – Uśmiechnęła
się do skrzata, po czym odwróciła twarz do Notta. – Teodorze, jesteś pewny, że
nie chcesz…
– Nie chcę.
Hermiona
zerknęła na zegarek i pisnęła cicho.
– Mamy minutę
opóźnienia, zaczynamy!
Abigail żwawym
krokiem podążyła w stronę wyjścia na scenę, za nią podreptał Brudek, a ich
pochód zamykała Granger. Po chwili rozległy się oklaski.
To nie mogło
skończyć się dobrze.
***
Gdyby
wiedział, że wszystko tak się potoczy, powstrzymałby Brudka przed wzięciem w
tym udziału, a Granger kazałby iść do diabła.
– Wiedziałem,
że to się nie uda, powtarzałem ci…
– Zamknij się
już, Nott.
Znajdowali się
w domu Teodora. Chłopak wrócił z Brudkiem tuż po zakończonym katastrofą
spotkaniu, a niewiele później przed bramą posiadłości aportowała się dyrektor
Departamentu Przestrzegania Prawa. Wspólnie uspokoili rozdygotanego skrzata,
który zdążył obsmarkać sobie całą koszulę, Granger nawet uklękła przy nim, by
go przytulić, ale ten odskoczył z piskiem, powtarzając, że jest złym, niedobrym
skrzatem, plamiącym honor rodziny Nottów. Co najgorsze, po raz pierwszy od
powrotu Teodora do Anglii chciał się ukarać – zaczął tłuc się po głowie
zaciśniętą pięścią, podczas gdy z wielkich oczu ciekły mu łzy. Pół godziny
zajęło doprowadzenie go do stanu używalności, aż w końcu wysłali go do jego
pokoju, by się przespał, a Teodor dał mu stanowczy zakaz wykonywania
jakichkolwiek prac domowych. Teraz we dwoje siedzieli w salonie, a właściwie
tylko chłopak siedział, rozwalony na fotelu przed kominkiem, obserwując swoją
pracodawczynię chodzącą w tę i z powrotem, rozjuszoną jak stado hipogryfów.
Odpalił kolejnego papierosa, zmusiwszy się do wyrzucenia z głowy strasznego
obrazu Brudka próbującego zrobić sobie krzywdę.
– Chcesz? –
spytał. – Może to cię uspokoi.
Hermiona nie odpowiedziała,
tylko podeszła i niemal wyrwała mu z dłoni papierosa. Zaciągnęła się, a Teodor
uniósł brwi, widząc, jak wciąga dym prosto do płuc, a potem wypuszcza go pod
sufit.
– Nieźle – orzekł, kiedy
zwróciła mu jego własność. – Lepiej?
– Nie. – Granger wyglądała,
jakby zaraz miała wyciągnąć spod spódnicy karabin i zacząć po wszystkim
strzelać. – Jak w ogóle do tego doszło?
– Szybko.
– Nott.
– Zadajesz głupie pytania, więc
dostajesz głupie odpowiedzi.
Prychnęła głośno, zagłuszając
tym samym stukot swoich obcasów.
– Naprawdę myślałam, że w tych
gburach jest choć odrobina empatii – powiedziała sfrustrowana, łapiąc się pod
boki. – A nawet jeśli nie, to że w skrzatach znajdę iskrę buntu, którą mogę
rozpalić ognisko zmian. Miałam nadzieję, że jak one zobaczą, że można inaczej, że nie są skazane na niewolniczą
pracę bez wynagrodzenia i na dramatycznych warunkach, to pójdą za nami.
Teodor strzepnął popiół na parkiet,
nie bawiąc się w szukanie popielniczki.
– Może powinienem był wziąć w
tym udział, tak jak radziła May – stwierdził z namysłem. – Może wtedy ich
reakcja nie byłaby tak gwałtowna.
– Daj spokój, Nott – odwarknęła
Hermiona. – Podejrzewam, że to by jeszcze pogorszyło całą sytuację, a tobie
stałaby się krzywda. Zaatakowały swojego pobratymca, ciebie potraktowałyby
jeszcze gorzej.
Należałoby mi się, pomyślał
Teodor, ale nie odpowiedział, zaciskając tylko usta. Czuł, że mógł zrobić
więcej, że gdyby towarzyszył Brudkowi, nic by się nie stało, a przynajmniej nic
poważnego. Może gdyby pojawił się razem z nim, gdyby pokazał, że więzi między
nimi od początku nie dało się zaliczyć do typowych między czarodziejem a
skrzatem, spotkanie przebiegłoby lepiej, Brudek nie musiałby przeżywać teraz
tego wszystkiego, a Granger nie zaliczyłaby tej spektakularnej porażki.
Sala była pełna, osiemdziesięciu
czarodziejów głównie z czystokrwistych rodzin oraz towarzyszące im skrzaty,
których zebrała się około dwudziestka. Zaczęło się tak jak przewidywali: na
środek wyszła Abigail, streściła, o czym będzie dzisiejsze wystąpienie, po czym
zaprosiła do siebie Brudka. Ten wyszedł, skłonił się do ziemi, jednak jego
ubiór już wzbudził poruszenie wśród skrzatów. A kiedy prowadząca zaproponowała
mu miejsce na przygotowanym fotelu, burza zaczęła rosnąć w siłę. Teodor widział
zza kulis, że ludzie przyglądali się temu albo z pobłażliwym uśmieszkiem, albo
z jawną pogardą i obrzydzeniem, powodując, że w nim samym zaczęła narastać
odraza.
Brudek wyczuwał, co się dzieje;
był tak roztrzęsiony, że Nott bardzo chętnie zająłby jego miejsce.
Posłał wtedy stojącej obok
Granger ostrzegawcze spojrzenie. Ona uchwyciła je, lecz nie odezwała się. Jej
oczy zdawały się mówić, że chciałaby to zatrzymać, ale machina już ruszyła i
może tylko czekać na rozwój wypadków.
To tymczasem nastąpiło bardzo
szybko, rzekłoby się – niczym lawina.
Abigail spytała Brudka, czy to
prawda, że został uwolniony. Kiedy padła odpowiedź twierdząca, kobieta
poprosiła o opis jego aktualnej sytuacji.
Więc opowiedział. Opowiedział o
tym, że ma swój pokój, mały, ale za to z prawdziwym łóżkiem, lampką i regałem na
ważne dla niego rzeczy. Opowiedział o tym, że zmienia sobie ubranie, kiedy
poprzednie się ubrudzi, że przyjmuje miesięcznie określoną kwotę pieniędzy,
którą może wydać na co tylko chce. Że przystraja dom według własnego uznania,
że już od lat nie był za nic karany ani sam nie czuł potrzeby, by to sobie zrobić.
I że czasem siada z Teodorem przy kominku, gawędząc jak z przyjacielem.
Wtedy bomba wybuchła.
– I co, może tak mamy z nimi
żyć?! – zawołała jakaś kobieta. – Z tymi nędznymi kreaturami, które są
stworzone do tego, by służyć nam?!
Za nią pociągnęły inne głosy,
ale one wszystkie gdzieś zniknęły we wrzawie złożonej z tupotu bosych stóp i skrzekliwych
okrzyków.
Pierwsze zaklęcie, które
poszybowało w stronę Brudka, odbiła Abigail. Kilka skrzatów ruszyło gniewnie w
stronę sceny, wrzeszcząc o zdradzie gatunku, hańbie za zwolnienie ze służby u
tak wspaniałego rodu i wstydzie za usiłowanie życia na równi z czarodziejami. Kiedy
któryś z nich rzucił czar na sufit, a ten zaczął pękać, do akcji wkroczyła
Hermiona. Stworzyła barierę ochronną między Brudkiem a rozjuszoną częścią
publiczności, zabezpieczyła salę i starała się jakoś opanować sytuację. Teodor
nie bawił się w takie działania. Podbiegł do przerażonego przyjaciela, po czym
razem z nim deportował się prosto do domu. Dopiero tam zobaczył, że Brudek ma
rozszarpane prawe ucho, z którego obficie płynęła krew.
Teraz zerknął mimowolnie na
szkarłatne smugi szpecące jasny, puszysty dywan rozłożony przed kominkiem.
Tak cholernie żałował, że
zgodził się na to wszystko.
Potarł dłonią czoło.
– Nie przypuszczałem, że do tego
dojdzie – mruknął. – Wiedziałem, że wasz pomysł nie spotka się z pozytywnym
odbiorem, ale nigdy bym nie podejrzewał, że zaatakują Brudka. – Zamilkł na
sekundę. – Wolałbym to być ja niż on.
Hermiona nie odezwała się, więc
spojrzał na nią. Złość na jej twarzy została na chwilę złagodzona przez coś,
czego Teodor nie umiał nazwać. Po chwili jednak dziewczyna otrząsnęła się i
westchnęła.
– Nikt z nas się tego nie
spodziewał – stwierdziła o wiele spokojniej niż wcześniej. – Nie możesz się
obwiniać, Teodorze. Bardzo żałuję, że naraziłam na to Brudka, naprawdę…
naprawdę chciałam dobrze.
Stała tak na środku salonu,
wciąż malutka mimo szpilek, ze wzrokiem odwróconym w stronę okna. Gdyby Teodor
napił się wcześniej whisky, teraz wstałby i objąłby ją, powtarzając, że to nie
jej wina.
Tyle że to była jej wina. Jej,
jego i wszystkich, którzy brali w tym udział.
Nie wypowiedział na głos swoich
myśli. Odnalazł w końcu popielniczkę, zgasił w niej papierosa i wypuścił głośno
powietrze z ust.
– Usiądź, Granger – rzucił,
wskazując na fotel nieopodal. Dopiero po chwili zajęła miejsce; na jej twarzy
malowało się rozgoryczenie. – Wiem, że chciałaś dobrze, wszyscy chcieliśmy. Nie
byliśmy w stanie przewidzieć, że wydarzy się coś takiego. Tylko błagam, Granger, nie rób takiej miny, bo
pomyślę, że się poddałaś.
Posłała mu delikatny, smutny
uśmiech. Boże, wyglądała zupełnie jak podczas trzeciego roku Hogwartu, kiedy
siedziała w bibliotece zawalona książkami po same uszy, a pani Pince podeszła,
by zapytać, czy naprawdę musi brać tyle na siebie.
– Muszę – powiedziała wtedy
cicho z przebłyskiem tego samego uśmiechu. Teodor przyglądał jej się ze stolika
nieopodal, ukryty za podręcznikiem do transmutacji. – Chcę.
Do tej pory nie wiedział, jak
udawało jej się pogodzić tyle przedmiotów. Widział ją wszędzie, z tygodnia na tydzień coraz bardziej zmęczoną. Teraz
wyglądała bardzo podobnie. Warstwa makijażu nie była w stanie ukryć sińców pod
oczami, a oczy te, nawet okolone wachlarzem rzęs i już nie tak jasne jak
zaledwie godzinę wcześniej, błyszczały zrezygnowaniem oraz niemocą.
– Nie chcę się poddawać – wyznała.
– Też tego nie chcę – odparł
Teodor – ale każdy potrzebuje czasem resetu, nawet taki robot jak ty. Wróć
dzisiaj do domu, teraz, nie za sześć
godzin i postaraj się odpocząć. Jeden wieczór cię nie zbawi.
– Nie mogę, Nott. – Potrząsnęła
głową i wyprostowała się, jakby już miała biec dalej ratować świat. – Mam masę
spraw do załatwienia. Ty zostań, do końca dnia poradzę sobie sama, Brudek
potrzebuje cię zdecydowanie bardziej niż ja. Tylko proszę, wyślij mi wieczorem
sowę z dokumentami dla Burke’a, wiem, że prosiłam cię o nie na jutro, ale
wolałabym mieć je jeszcze dzisiaj.
Wstała i wygładziła spódnicę.
Wyjęła z torebki Kalendarz, zaczęła go wertować, przyjrzała się paru notatkom,
aż w końcu znów zniknął z oczu Teodora. Chłopak również się podniósł.
– Napijesz się kawy przed
wyjściem? – zaproponował. – Albo herbaty?
– Nie, dziękuję, muszę już
uciekać.
Boże, ile by dał za to, by nie
musieć już więcej słyszeć tego oficjalnego tonu.
– Nie myśl o tym za dużo,
Granger. – Po sekundzie dodał: – Proszę.
Jeśli ją to zdziwiło, nie dała
tego po sobie poznać.
– Muszę wrócić do Abigail i
sprawdzić, czy poradziła sobie ze wszystkim – mruknęła, jakby nie usłyszała
ostatniego słowa. Ale znów na niego nie patrzyła. Odgarnęła z czoła niesforny
kosmyk, który w czasie zamieszania zdołał uciec ze schludnego koka, i westchnęła.
– Czeka nas długa droga.
Teraz Teodor i bez whisky chciał
ją objąć.
– Będę jutro rano i zastanowimy
się, co robić dalej.
Hermiona podniosła nagle wzrok.
– My? – zdziwiła się.
Teodor zaśmiał się gardłowo.
– Jeśli chcesz, to mogę zostawić
cię w tym gównie samą.
– Jesteś obrzydliwy.
– Wymyślimy coś, jeśli nie
razem, to ty na pewno na coś wpadniesz – zapewnił ją. Nie po to, żeby poprawić
jej humor, tylko dlatego, że naprawdę w to wierzył. – Tylko błagam, błagam, Granger, daj sobie chwilę
oddechu. Chwilę, żeby potem móc im
wszystkim pokazać, że da się zmienić świat, nawet tak uparty jak ten
czarodziejski.
– Och, czyżbyś zaczął wierzyć,
że to się uda? – zakpiła Hermiona. Teodor w duchu pożegnał tę zrezygnowaną,
przygnębioną wersję swojej szefowej. Nawet pomachał jej chusteczką.
– Nie, ale wierzę, że jeśli ty
się za to zabierzesz, myślenie wielu osób może zostać zachwiane.
O sekundę za długo patrzyła w
jego oczy, z czego chyba zdała sobie sprawę, bo szybko odwróciła wzrok. Teodor
przełknął z trudem ślinę. Nie powinna patrzeć na niego w ten sposób.
– Jeśli… jeśli chodzi o piątek…
– zaczęła cicho. Jej spojrzenie było zagubione gdzieś w dole.
Nie chciał i jednocześnie chciał
o tym porozmawiać. Nie chciał, bo wiedział, że jeśli ona się uprze, to już
więcej nie będzie miał okazji oglądać jej naprawdę rozluźnionej, i chciał, by
pokazać, że traktuje ją wciąż jako swoją szefową, nawet jeśli powoli ulegało to
zmianie. Szefową-koleżankę z pracy, z którą czasem można wyjść na piwo.
– Nikt się nie dowie, Granger –
uspokoił ją tym razem bez drwiącego uśmieszku. – O ile nie wypaplasz swojemu
narzeczonemu.
– To nie jest mój narzeczony –
poprawiła go, przewróciwszy oczami. Wzięła głębszy oddech. – To, co się stało,
nie powinno było mieć miejsca.
Teraz to Teodor się zirytował.
– Bo? Bo śmiałaś oderwać się od
pracy i wypiłaś o jedno piwo za dużo? – warknął. – Każdemu się zdarza, a na
pewno każdy potrzebuje chwili oddechu, już ci to tłumaczyłem. Przyznaj, kiedy
ostatnio tak się wyluzowałaś? Kiedy o niczym nie myślałaś? Kiedy rozmawiałaś o
głupotach i przez więcej niż godzinę nie zajrzałaś do świętego Kalendarza? –
Milczała. – No właśnie, Granger. Nie chcę, żebyś miała wyrzuty sumienia, że
zostałaś tutaj na noc, zwłaszcza że ty spałaś w swoim łóżeczku, a ja w swoim.
To było nieprofesjonalne, jakbyś to
określiła, nieprofesjonalne spoufalanie
się ze swoim podwładnym. Ale trudno, stało się. Wtedy byliśmy tylko
znajomymi z pracy, a ja zrobiłem to, o co poprosiłaś mnie w pijackim widzie.
Następnym razem po prostu przystopujesz i nie będziesz miała problemu z
powrotem do domu. Powiedzmy, że masz u mnie dług wdzięczności za uratowanie
tyłka, dług, który kiedyś sobie odbiorę.
Teodor uśmiechnął się
łobuzersko, ale Hermiona patrzyła na niego z kamienną twarzą. O nie, tylko nie
to.
– Nie mam u ciebie żadnego
długu, Nott – odrzekła cicho – i nie będzie następnego razu. To był pierwszy i
ostatni raz.
Teodor milczał chwilę, aż w
końcu powiedział, łapiąc się tego jak ostatniej deski ratunku:
– Granger, podobało ci się.
– To nie ma znaczenia. Nie mogę
pozwalać sobie na takie wyskoki ani nawet na jedno piwo z moim asystentem,
zwłaszcza jeśli Ron nie ma o niczym pojęcia. – Patrzyła Teodorowi w oczy z takim
przekonaniem, że chłopak zaczął wierzyć w jej słowa. Gdzieś w głębi siebie
poczuł, że coś traci. – To nie w porządku wobec niego, a ja nie chcę odchodzić
od mojej kontroli.
Urwała nagle, jakby powiedziała
brzydkie słowo. A więc o to chodziło. O jej cholerną kontrolę.
– Zatem chcesz przez kolejne
lata gnić w Ministerstwie Magii, nie zaznawszy niczego poza pracą? – zapytał z
napięciem Teodor, starając się opanować drżenie głosu. Nie mógł uwierzyć, że
właśnie tego chciała, że jej pragnienie bycia idealną było tak silne, że
zdołało przesłonić jej resztę życia. – A potem co? Małżeństwo z Weasleyem i
dzieci, których nie chcesz?
– Nie zapędzaj się, Nott –
warknęła ostrzegawczo Hermiona, ale on nie dbał o to. Miał coś do powiedzenia i
zamierzał to powiedzieć.
– Masz dwadzieścia cztery lata,
Granger, a kiedy ostatnio byłaś w kinie? W teatrze, jeśli wolisz taką kulturę?
Ile książek przeczytałaś przez ostatnie pół roku, a ile z nich zabrałaś do
kawiarni i tam spędziłaś wolny czas, patrząc na samochody i ludzi za oknem?
Kiedy ostatni raz byłaś u znajomych na kolacji, która skończyła się nad ranem?
Wrócisz wieczorem do domu i co, znowu zajmiesz się pracą? Próbujesz zachowywać
się jak czterdziestolatka, a nikt tego od ciebie nie wymaga, tylko ty sama! Nie
chowaj się za Kalendarzem, bo w końcu sama stwierdzisz, że masz dość i go
spalisz, ale wtedy będzie już za późno. – Jej oczy lśniły, nie wiedział, czy od
łez, bo zbyt wiele się wydarzyło, czy od gniewu, bo powiedział jej prawdę. –
Kochasz tę pracę i to jest wspaniałe, angażujesz się we wszystko, osiągnęłaś
tak wiele w młodym wieku, robisz więcej niż całe ministerstwo razem wzięte i
szlag mnie trafia, gdy ktoś śmie twierdzić inaczej. Ale masz współpracowników,
którym możesz przekazać część obowiązków, a sama odpocząć. Granger, masz mnie. Pomogę ci, tylko proszę, zmień
swój stały plan dnia, bo znienawidzisz i tę pracę, i swoje życie.
Wpatrywał się w Hermionę z
rozgorączkowaniem, mając nadzieję, że coś do niej dotarło, że przemówił jej do
rozsądku, że zrobi wreszcie coś dla siebie, a nie dla innych albo „bo tak
trzeba”. Był wzburzony, pobudzony i błagał w myślach ją i wszelkie możliwe
bóstwa, by odpowiedziała, że się z nim zgadza i teraz spróbuje spojrzeć na
wszystko inaczej.
Zadzwonił dzwonek do drzwi.
Teodor nie ruszył się z miejsca, ale Hermiona zerknęła w stronę przedpokoju.
– Otwórz.
– Granger, powiedz coś. –
Dzwonek odezwał się jeszcze raz, teraz natarczywiej. – Jezus, nie ruszaj się
stąd, nie skończyliśmy jeszcze rozmowy.
Niemal wybiegł z salonu.
Otworzył gwałtownie drzwi, a jego oczom ukazała się Charlie i Zabini.
– Cześć – przywitała się Stewart
z zalotnym uśmiechem na ustach. – W ministerstwie gruchnęła wiadomość o
spotkaniu WSZY, więc przyszliśmy po informacje ze źródła. Podobno zrobiła się
niezła afera.
– Słuchajcie, to nie jest
najlepszy moment… – Dobiegł go dźwięk płomieni buchających w kominku. Granger
chciała się ewakuować. – O nie.
Znowu poleciał do salonu, ale
Hermiona już rozmazywała się wśród wściekle zielonych płomieni. Patrzył w
kominek, dopóki nie zgasł cały żar. Teodor zaklął szpetnie i zdusił w sobie
chęć wywrócenia najbliższego stolika z kwiatami.
– Nott? – W wejściu stanął
Zabini. – Co jest?
– Granger mi zwiała – wybuchnął
Teodor. – Posprzeczaliśmy się, ale chyba źle mnie zrozumiała. Albo dobrze mnie
zrozumiała i mogę jutro nie przychodzić do pracy.
Blaise parsknął śmiechem.
– Wiedziałem, że z tymi
skrzatami będą same problemy – stwierdził. – O co poszło?
Teodor wypuścił głośno powietrze
i rozejrzał się za paczką papierosów. Dopiero po sekundzie uświadomił sobie, że
wciąż ma ją w kieszeni.
– O nic ważnego. – Odpalił
papierosa i zaciągnął się mocno. – Jest już dwunasta? Chyba muszę się napić.
***
Hermiona wróciła do domu nie
sześć, a osiem godzin później, grubo po czasie, w którym powinna zakończyć
pracę. Była potwornie zmęczona, już dawno nie czuła się tak wycieńczona, że
ledwo stała na nogach. Po drodze wstąpiła jeszcze do sklepu i wyczekała się w
niemożliwie wręcz długiej kolejce, a na dodatek złapał ją deszcz i choć miała
parasol, wygrzebanie go z torebki, trzymając dwie wielkie siatki, było prawie
awykonalne. W przedpokoju stanęła cała ochlapana, spocona i całkowicie
zrezygnowana.
– Jestem już – rzuciła głucho.
– Przyjdź tu na moment! –
zawołał Ron z głębi mieszkania. Ewidentnie był z czegoś bardzo zadowolony.
Hermiona ucieszyła się, że chociaż on miał dobry dzień.
Zostawiła zakupy w kuchni i
podreptała do salonu. Ron siedział na dywanie nad rozłożonym na czynniki
pierwsze telewizorem. Wielka obudowa leżała pod oknem, a on sam podziwiał teraz
pokaźną soczewkę.
– Wiadomo, że nie działa, bo za
dużo magii w powietrzu – wyjaśnił zaskoczonej Hermionie – więc pomyślałem, że zobaczę,
co w ogóle ma w środku. Ostatnio z George’em zastanawialiśmy się, czy może coś
mugolskiego nie poprawiłoby jakości naszych niektórych gadżetów, a to wygląda
całkiem fajnie.
Na potwierdzenie swoich słów uniósł
garść poskręcanych kabelków.
– Łał.
Ron zmarkotniał.
– Nie jesteś zachwycona.
– Nie, nie o to chodzi. Nawet
nie wiedziałam, że planowaliście z George’em wdrożenie jakichś mugolskich
innowacji – powiedziała Hermiona ze
szczerym uznaniem. – To… to naprawdę świetny pomysł, Ron. Nawet jeśli nie
usprawni to produkcji, to na pewno kogoś zaciekawicie takimi rozwiązaniami i
dzięki temu będziecie szerzyć w czarodziejskiej społeczności pro-mugolskie technologie.
– To wszystko wygląda super. – Ron
w mig odzyskał humor. – Wiesz, chyba zaraziłem się czymś od taty.
Hermiona nawet nie miała siły
odpowiedzieć. Nie przejmując się mokrym ubraniem, opadła ciężko na kanapę i wpatrzyła
się tępo w wielki śrubokręt leżący na dywanie. Po chwili koło niej usiadł Ron.
– Jak było w pracy? – spytał,
obejmując ją ramieniem.
Nie pamiętał o spotkaniu z
Brudkiem, ale Hermiona nie miała siły też, by mu to wyrzucać. Zamiast tego
spokojnie opisała całe zajście, wspomniała o wizycie w domu Teodora, na co Ron
wyraźnie się nadąsał, po czym opowiedziała, jak spędziła resztę dnia – na
bieganiu po ministerstwie, sporządzaniu raportu dla Kingsleya i znoszeniu
spojrzeń pełnych wyższości oraz pogardy niektórych wysoko postawionych
urzędników. Kiedy skończyła, miała ochotę ukryć twarz w dłoniach, ale znów
skupiła się na nowym nabytku. Na podłodze spoczywały w dwóch rzędach śrubki, od
najmniejszych do największych.
– Chodź tu – mruknął Ron, po
czym wziął Hermionę na kolana. Objął ją, zacisnął pięść w jej włosach i
pogładził po plecach. Potem odnalazł jej oczy. – Myślę, że powinnaś odpocząć.
Hermiona westchnęła.
– Wiem, zaraz wezmę gorącą
kąpiel i postaram się jakoś ogarnąć myśli – wymamrotała. – Jestem tak strasznie
zmęczona, że czuję to w każdej części ciała.
Ron przytulił ją mocniej.
– Miałem raczej na myśli trochę
dłuższy odpoczynek – odpowiedział powoli. – Nie sądzisz, że powinnaś dać sobie
z tym spokój?
– Z czym? Z walką o skrzaty?
Ron, wiesz dobrze…
– Nie mówię o skrzatach, tylko
ogólnie o twojej pracy – przerwał jej łagodnie. Na jego twarzy widniała niema
prośba. – Widzę, ile ona od ciebie wymaga. Tyle poświęcasz dla czegoś, co nie
jest tego warte.
Gdyby nie była otumaniona
zmęczeniem, już dawno zerwałaby się z kolan Rona i rozpoczęła dyskusję,
zaczynając od pytania, co według niego jest w takim razie warte wyrzeczeń i
pracy? Zamiast tego spuściła wzrok.
– Czuję się spełniona na tym
stanowisku – wyjaśniła cicho. – Dużo osiągnęłam i nie chcę tego tracić, bo coś
nie wychodzi.
– A nie myślałaś o tym, żeby
jednak oddać stanowisko temu Burke’owi? Dalej robiłabyś to, co kochasz, ale…
Tego Hermiona nie mogła znieść.
Chciała odsunąć się od Rona, iść do łazienki, by nie musieć już tego słuchać,
ale przytrzymał ją.
– Poczekaj, nie denerwuj się. –
Przycisnął ją do siebie, tak że była wtulona w jego ramię. – Nie będę cię już
męczył, bo widzę, że padasz z nóg, ale przemyśl to. Czasem trzeba sobie coś
odpuścić, żeby zyskać coś innego.
Hermiona wiedziała, co miał na
myśli. „Coś innego”, czyli więcej czasu dla niego w domu. Mijali się, mimo że
pracowali w podobnych godzinach. Czasem jednak, gdy ona dopiero wracała, on już
spał. Ona wychodziła, zanim on otworzył jedno oko. Kiedyś, raz jeden, bardzo
się o to pokłócili; Ron zasugerował, że to ona powinna dostosować się do niego,
bo przecież brała na siebie tyle, że mogła coś odpuścić, wcześniej wracać i –
choć tego nie powiedział – czekać z kolacją, nawet jeśli on sam musiał dłużej
zostać w sklepie. Dalej pamiętała to okropne
uczucie, jakby ktoś chciał nagle zamknąć ją w klatce. Ona miała się dostosować?
Rezygnować ze swoich ambicji? A co z nim? On nie miał dać niczego od siebie? Ona miała
wpasować się w jego okienka? Jego praca była ważniejsza od jej? On mógł
rozwijać biznes, a ona nie mogła rozwijać siebie? Tamtej nocy Ron spał na
kanapie. Następnego ranka przygotował Hermionie śniadanie do łóżka i
przeprosił, chociaż zdawała sobie sprawę, że to przeprosiny trochę dla
świętego spokoju. Wcale nie zmieniła jego punktu widzenia. On nie przełknął jej
raniących słów, których wypowiedziała zdecydowanie za dużo.
Więcej do tego nie wrócili.
A teraz czuła, że temat powoli
wynurza się z powrotem. Nie chciała takiego życia, jakie proponował jej Ron.
Nie chciała rezygnować z czegoś, co dawało tyle satysfakcji, dzięki czemu czuła
się potrzebna jak nigdy wcześniej, na rzecz siedzenia w domu. Siedzenia w domu,
czekania na niego wracającego ze swojego
sklepu, a potem patrzenia, jak on rozwija swoje hobby, najlepiej z dzieckiem
przy piersi.
Pierwszą poważną rozmowę na
temat przyszłości przeszli, gdy mieli po dwadzieścia dwa lata. Byli już długo
ze sobą, a wciąż mieszkali osobno. Głównie przez Hermionę, która uparła się, że
na razie wynajmie tylko malutką kawalerkę, tak by móc maksymalnie skupić się na
pracy. Ron rozważał rzucenie aurorstwa, choć dopiero co ukończył kurs. Wyznał
wtedy, że myśli o nich naprawdę poważnie i że jest gotów na następny krok.
Wtedy Hermiona jeszcze nie podejrzewała, że ma na myśli coś więcej niż wspólne
cztery kąty. Dzień po tym, jak otrzymała awans na wiceszefa Departamentu
Przestrzegania Prawa, podpisali umowę z właścicielem mieszkania na Pokątnej, a
kilka tygodni później poszli na kolację i nic nie wydarzyło się na niej tylko
dlatego, że Granger w porę wyczuła intencje swojego chłopaka i niby nieświadoma
niczego ostudziła jego zapał. Ich stosunki trochę się ochłodziły, głównie przez
postawę Rona, ale później zaczął on podchody. Wspominał ślub Harry’ego i Ginny,
na którym złapał krawat, a Hermiona nawet nie brała udziału w walce o bukiet
panny młodej. Napomknął o jakimś znajomym z kursu, który oświadczył się swojej
dziewczynie już po roku bycia razem. W parku, widząc rodzinę z dziećmi,
stwierdzał mimochodem, że wyglądają na naprawdę szczęśliwych, takim tonem,
jakby on nie czuł się nawet usatysfakcjonowany swoim życiem. Zdążył już
odpuścić sobie karierę aurora, a w sklepie George’a pracował na pełen etat. Hermiona
miała ochotę powiedzieć wtedy, że może właśnie tego mu brakuje: ambicji oraz
planu na życie, ale w końcu zasznurowała usta i nie powiedziała nic.
Aż w końcu, gdy w dwa tysiące
trzecim odbyło się oficjalne przekazanie jej urzędu szefa departamentu, Ron nie
wytrzymał i wyrzucił wszystko, co siedziało w nim od całych miesięcy.
Uważał, był PRZEKONANY, że to
już ten moment, idealny na założenie rodziny. Stał się współwłaścicielem
Magicznych Dowcipów i sklep znów prowadzili dwaj rudzi bracia. Ona była na
szczycie, po cóż więcej mogła chcieć jeszcze sięgać? Pieniędzy im nie
brakowało, w mieszkaniu na pewno znalazłoby się miejsce dla nowego członka
rodziny. Hermionie cisnęło się na usta, że jeśli tak bardzo tego chce, to kupi
mu psa. Zebrała się jednak na szczerość i wyznała, że to jeszcze nie czas, że
metabolizm czarodziejów jest opóźniony i zdążą zrobić sobie dziecko.
– Jeszcze nie czas? – powtórzył
coraz bardziej zdenerwowany Ron. – A kiedy będzie odpowiedni czas? I co ma
znaczyć „zdążymy sobie zrobić dziecko”? Hermiono, to nie jest kolejne zadanie
do odhaczenia z twojej listy!
Nie miała co na to odpowiedzieć.
Usiadł obok niej, zamknął jej dłonie w swoich i powiedział, że on pragnie dużej
rodziny, czwórki dzieci i żony, która będzie na niego czekała w domu.
Tak jak twoja matka, pomyślała gorzko Hermiona, która nie chciała
podzielić losu pani Weasley. Wprawdzie nie miała pojęcia, czy kobiecie takie
życie odpowiadało, może to była dla niej kwintesencja spełnienia, ale tak czy
siak nie miała zamiaru tak żyć.
Teraz patrzyła obojętnie w
przestrzeń, wciąż otulona silnymi ramionami Rona. Nie miała siły znów mu tłumaczyć,
że to wciąż nie jest odpowiedni czas, że nie ma nawet takiej opcji, by zrezygnowała
ze swojego stanowiska i oddała je komuś takiemu jak Burke. Zbyt długo i zbyt
ciężko na nie pracowała, by teraz się poddać, tylko dlatego, że miała ciężki
dzień. Rozumiała, że Ron chce ją dla siebie z miłości, tylko dlaczego kosztem
jej szczęścia?
Ron chciał ją zagarnąć, całą. A
Teodor chciał tego samego co ona.
Dlaczego właśnie on zabronił jej
się poddawać, kazał być silną i obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by
ona mogła odetchnąć? Początkowo była pewna, że będzie z niej drwił, z niej i jej
naiwności co do powodzenia całego przedsięwzięcia ze skrzatami w roli głównej.
Ale nie. Zrobił coś gorszego – wściekł się. Jego wywód przeraził ją na tyle, że
po prostu uciekła, ale tylko dlatego, że miał cholerną rację, w każdym słowie.
Chciał, by dalej robiła to, co kocha, ale nie biorąc na siebie obowiązków ponad
siły. Ron proponował odwrotne wyjście – by nie brać żadnych. No i Teodor uważał
jej pracę za wartościową, miał niemal niezachwianą pewność – takie przynajmniej
sprawiał wrażenie – że rzeczywiście może coś zmienić w czarodziejskim świecie,
pomóc, jeśli nie wszystkim, to przynajmniej części żywych istot. Wierzył w nią.
Dlaczego on mówił jej to
wszystko, a nie Ron?
Nagle przypomniała sobie głos
dochodzący z wejścia do posiadłości – damski i, jak uświadomiła sobie później,
należący do tej rudowłosej ślicznotki z Departamentu Transportu Magicznego.
Poczuła dziwny ucisk w żołądku.
Cholerny Nott.
Odetchnęła głęboko, odrzucając
wszystkie myśli. Po chwili nieco się wyprostowała, objęła czułym spojrzeniem
przystojną twarz rudzielca. Jego niebieskie oczy patrzyły na nią z miłością i
troską. Zbliżyła się, po czym pocałowała go słodko. Ron oddał pocałunek, a
potem Hermiona uśmiechnęła się ze zmęczeniem.
– Przemyślę to, obiecuję. –
Pogładziła go po szorstkim policzku. – Pójdę wziąć kąpiel.
Przez ułamek sekundy
zastanawiała się, czy nie wziąć chłopaka ze sobą, ale na myśl o tym poczuła
dziwny, niemiły dreszcz na całym ciele. W drodze do łazienki przeszło jej przez
myśl, że nie ma się nawet nad czym zastanawiać, bo już zna odpowiedź na
wszystkie wypowiedziane i niewypowiedziane prośby Rona. Nie podda się tak
łatwo. Znała swój cel, nie mogła tak po prostu zejść ze ścieżki, którą dawno
obrała, a którą zaszła już tak daleko.
Znów przed jej oczami pojawił
się obraz Notta.
Masz mnie.
Płomyk nadziei, że nawet jeśli
się potknie, ktoś ją podniesie i poprowadzi dalej, zgasł tak szybko, jak się
pojawił.
Ona była opoką. Oni nie dadzą
sobie z tym rady. Nikt nie dałby sobie z tym rady. Wolała sama zajmować się rozprawami
albo kolejnymi ustawami. Wolała sama wszystkiego dopilnować. Pomogę ci. Przecież nie potrzebowała niczyjej
pomocy, nie chciała niczyjej pomocy.
Co działo się wtedy, gdy się na nią godziła? Wszystko szło jeszcze gorzej niż
wcześniej. Pomoc okazywała się balastem. Denerwowała się jeszcze bardziej, gdy
nie miała pewności, czy wszystko było dopięte na ostatni guzik.
Nie mogła zrezygnować. Bez niej
wszystko by runęło. Maszyna, sprawna, dobrze naoliwiona, nagle zaczęłaby się
zacinać, aż w końcu całkiem by stanęła. Kto by ją zastąpił? Musiała robić to
wszystko. Chciała. Potrzebowała tego. Oni jej potrzebowali. Musiała.
Ona była opoką.
Kontrola, Hermiono, pomyślała,
wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Kontrola.
Wypuściła powoli powietrze i uwolniła
włosy przez cały dzień skrępowane spinkami. Ściągnęła wilgotne ubranie. Przyjrzała
się sobie; zauważyła zarysy żeber delikatnie odznaczające się pod linią
kremowego stanika. Obiecała w duchu przestać zastępować posiłki kawą.
Drżąc na całym ciele, weszła do wanny, a już po chwili gorąca woda zaczęła
zmywać porażki tego dnia.
Ona była opoką.
_______________
Rozdział pojawił się tak późno,
ponieważ w tym tygodniu miałam dwa spore egzaminy, a ostatni czas przypomina
jazdę bez trzymanki – od początku studiów jestem starostą roku i jeszcze nigdy nie musiałam mierzyć się z takim
bajzlem na uczelni. Wiadomo, wszystko przez epidemię, ale decyzje w sprawie
praktyk zawodowych w szpitalach ciągle się zmieniały, musiałam sporządzać różne
oficjalne dokumenty, zbierać zgody, przekładać zaliczenia w tę i z powrotem,
blablabla. Nie życzę nikomu przeżycia tego, co ja musiałam, a i tak wciąż nikt
nic nie wie, ha.
Na razie przyjmijmy, że
dziewiętnastka pojawi się również za dwa tygodnie, czyli 25.06, chyba że sprawy
jakoś się poukładają.
Buziaki i do napisania!
Hm, pisałam ten komentarz wczoraj i nadal jestem pierwsza? :(
OdpowiedzUsuńNo to tak, jeśli chodzi o spotkanie na temat skrzatów domowych, to to nie mogło się inaczej skończyć, niż fiaskiem, ale żal mi poszarpanego ucha Brudka :( Niemniej, wyszło bardzo wiarygodnie.
Relacja między Nottem i Granger fajnie się rozwija. Mam nadzieję, że Hermiona załapie, że jak zaczyna ich dwóch porównywać, to coś jest nie halo. Chociaż znając kreację tej bohaterki w Twoim wykonaniu, to jeszcze poczekamy, aż dotrą do niej fakty. Ale to dobrze.
Czytałam rozdział 2 razy, bo miałam wrażenie, że gdzieś zamiast "nie" miałaś "się", ale za drugim razem już tego nie odnalazłam, więc błędów nie widziałam.
Nie pozostaje mi nic innego, jak napisać: Dobra robota, czekam na więcej ;)
Pozdrowienia,
Farfocel
Witam szanowną Panią. Napisałam komentarz i się usunął ;-:
UsuńGeneralnie tutaj relacja Teodor-Hermiona-Ron może wydawać się podobna do tej z Wyjątku, jednak tak naprawdę sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. W Wyjątku mieliśmy młodzieńczą miłość Hermiony, która zrodziła się na bazie przyjaźni - starałam się w miarę logiczny, spójny sposób pokazać jej wygaśnięcie, nie robiąc przy okazji z Rona Największego Buraka. Tutaj mamy sytuację trudniejszą, bo składającą się z wieloletniego związku, całej przygody ze Złotym Chłopcem w roli głównej, a w dodatku jeszcze wspólnego mieszkania i innych wspólnych zobowiązań. Jasne, można zrobić z Rona skurczybyka, niech zdradzi Hermionę z Lavender przez swoją samotność, złość i wszystko, ale cmon, nie oszukujmy się, że coś takiego miałoby rację bytu. W sensie miałoby, owszem, ale nie w przypadku Rona. Więc masz rację, jeszcze sobie poczekamy, mimo że Hermiona już tam coś dostrzega (chociażby jak popatrzymy na ukłucie zazdrości o Charlie), ale porzucenie tylu wspólnych lat i przewrócenie życia do góry nogami, nawet jeśli to życie jest niewarte takiego poświęcenia... No, szybko do tego nie dojdzie. Ale obiecuję, że nie będziemy się nudzić :D
Dziękuję pięknie za komentarz!
Ściskam cieplutko.
Jejku, żeby każdy internetowy autor był taki świadomy, to byśmy czytali same świetne opowiadania!
UsuńBardzo się cieszę na Twój komentarz do mojego komentarza (incepcjaaaa zaraz wleci xD), bo wiem, że mogę się spodziewać cudownego poprowadzenia tej historii.
Tym bardziej CZEKAM NIECIERPLIWIE <3
Aa. miałam dodać, że w momencie, w którym Teodor "nawet pomachał chusteczką" się uśmiechnęłam :D Super wstawka :)
Pozdrowienia :)
Kiedyś naprawdę się wścieknę i wywalę komputer przez okno, gdy blogger po raz kolejny postanowi nagle przerzucić mnie do poprzedniej strony, usuwając mój komentarz. Oszaleć można. Ale, jak czytam, nie jestem jedyna… Uch!
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy tak miało być, ale jak dla mnie Hermiona nie jest do końca sprawiedliwa w swoich przekonaniach. Denerwuje ją, że Ron nie potrafi zrozumieć jej potrzeby samorealizacji i rozwoju, a jednocześnie na swój sposób nim gardzi. Dla niej to, że dla Rona spełnieniem jest rodzina i prowadzenie szalonego sklepu z gadżetami jest totalnym dnem, tymczasem nie wszyscy są „stworzeni do wyższych celów”. Zwłaszcza że Ron zazwyczaj nie przeszkadza Hermionie w osiąganiu dążeń, tymczasem to ona wciąż go wodzi za nos. Jest z nim trochę z przyzwyczajenia, a trochę ze strachu przed samotnością. Bo randkowanie wymaga czasu i zaangażowania, a na to nie ma miejsca w Kalendarzu. Nawet zrobiło mi się trochę szkoda Rona, choć zazwyczaj go nie trawię.
Teodora nie potrafię do końca rozgryźć. Zastanawiało mnie, czemu tak szybko trafił do Hermiony i potrafi czasem oderwać ją od jej skrupulatnie wypełnionego grafiku, ale doszłam do wniosku, że po prostu stanowi dla niej wyzwanie. Ron zawsze jest pokorny, ten mniej inteligentny, mniej ambitny, zawsze w cieniu i z kompleksem niższości. Nott gra trochę motywem „badboya” – inteligentny i pracowity, ale jednocześnie pyskaty i znający swoją wartość. Mimo chęci odcięcia się od przeszłości, idzie przez życie z wysoko uniesioną głową i Hermiona nie potrafi się temu oprzeć. Jest ciekawa, kto wygra tę potyczkę. I w sumie ja też.
Na szczęście nie pamiętam „Wyjątku”, więc nie mam żadnego porównania, dzięki czemu przyglądam się sprawie „na świeżo”. To, że nie piszesz Rona jako chama i prostaka gmatwa historię, przez co jednocześnie kibicuje się Teomione i irytuje na nich za „zdradę”. Której jeszcze nie ma.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Bea
Cieszę się, że widać, że chociaż związek Hermiony i Rona to idealny przykład "jesteśmy dalej razem, bo to już trwa tak długo, tyle razem przeszliśmy, więc jesteśmy na siebie skazani", to ona też ma swoje za uszami. Taka kreacja Hermiony w wieku dwudziestu kilku lat wydaje mi się bardzo prawdopodobna - zna już swoją wartość na tyle, by widzieć, że może osiągnąć szczyt, ale jednocześnie jakaś kotwica trzyma ją w starym życiu, przez co męczy się i ona, i on. Myślę, że oboje są na tym etapie, kiedy wiedzą, że ich oczekiwania się rozmijają, jednak nie są w stanie tego zakończyć.
UsuńDziękuję pięknie za komentarz!
Pozdrawiam.