Ból głowy zaatakował ją, zanim jeszcze zdążyła otworzyć
oczy.
Skrzywiła się i rozchyliła ciężkie powieki. Ujrzała kremową
pościel, brzeg łóżka oraz rzeźbiony fotel stojący nieopodal. Z trudem uniosła
się na łokciu i bardzo, bardzo powoli rozglądnęła. Pomieszczenie było duże,
przestronne, a przez promienie słońca wpadające przez wysokie okna bardzo
jasne. Zauważyła stos książek na biurku pod ścianą, nad nim natomiast wisiał
portret jakiejś ładnej, ciemnowłosej kobiety.
Zamarła, gapiąc się tępo w nieokreślony punkt. Wspomnienia
minionej nocy, wcześniej mgliście napływające do świadomości Hermiony, teraz
uderzyły w nią z całą swoją mocą.
Butelka wódki, Montague, wirowanie w głowie, Irish Pub, pociąg…
Skąd tam się wziął jakiś pociąg? Nieważne; ważne było to, gdzie teraz się
znajdowała, bo na pewno nie w swoim mieszkaniu na Pokątnej.
Nott. Musiała być u niego w domu, tylko dlaczego, na miłość
boską, ją tutaj zaciągnął?
– Boże… – wychrypiała.
Myślenie przyćmiewał okropny ból głowy, w dodatku znalazła
się już na skraju pamięci i nie potrafiła przypomnieć sobie, co wydarzyło się
po wejściu do tamtego pociągu. Metro… to musiało być metro. Do Notta jechało
się metrem, a potem szło długą aleją aż do podwójnej bramy. Jednak ani tego,
ani reszty drogi nie pamiętała.
Ostrożnie wygramoliła się z łóżka i od razu potknęła się o
swoje buty, co prawie zakończyło się upadkiem. Kiedy odzyskała równowagę, odnalazła
wiszący na krześle żakiet oraz torebkę; najważniejsze, czyli portfel i różdżka,
były na swoim miejscu (gratulacje, Hermiono). Odetchnęła głęboko, starając się
skupić. Słońce za oknem wisiało już całkiem wysoko, lecz bała się sprawdzić,
która godzina.
Najwyższy czas się ewakuować.
Wyszła na palcach z pokoju i rozejrzała się po korytarzu,
jakby robiła coś nielegalnego. Piętro było rozbudowane, znajdowało się tu kilka
par drzwi, a bordowy dywan, którym wyłożono podłogę, znikał w dwóch kierunkach
na rozwidleniu, prowadząc do innych części domu. Przestrzenie na ścianach
niezajęte przez strzeliste okna przeznaczono na obrazy w pozłacanych ramach; ku
zdziwieniu Hermiony nie wszystkie postacie na nich się poruszały. Na stolikach
stały wazony ze świeżymi kwiatami, na jednym z nich lśniła wypolerowana waza
wyglądająca na bardzo starą i bardzo drogą.
Hermiona oszołomiona tym nowym otoczeniem na chybił trafił
wybrała pierwsze drzwi po lewej i na swoje szczęście trafiła tam, gdzie zakładała,
czyli do łazienki. W olbrzymim lustrze ujrzała blade, z podkrążonymi oczami,
niedomytym makijażem i potarganymi włosami, oblicze niedoszłej alkoholiczki.
Pochyliła się nad umywalką, usiłując zmyć ze swojej twarzy
cały wstyd i hańbę, którą się okryła.
Czym prędzej wróciła do pokoju, wzięła stamtąd swoje rzeczy,
po czym znów najciszej jak mogła ruszyła w stronę schodów. Z jednej strony
miała nadzieję spotkać Teodora, przeprosić go, poprosić o dyskrecję, być może
go zwolnić – albo zwolnić siebie –
dowiedzieć się, jak to się stało, że tutaj wylądowała, a z drugiej obleciał ją
strach nieporównywalnie większy do tego, który czuła chociażby podczas walki ze
śmierciożercami w Departamencie Tajemnic. Bała się zobaczyć Notta, bała się
tego, co powie, a najbardziej bała się tego, jak długo spała i czy w drodze do
domu nie zwymiotuje, bo odkąd wstała, jej żołądek wykonywał przedziwne
rewolucje.
Odnalezienie schodów zajęło więcej czasu, niż planowała, a w
dodatku otaczający ją przepych powodował w niej dziwne onieśmielenie.
Wiedziała, że Teodor pochodzi z zamożnej rodziny tak jak Draco Malfoy, jednak
na co dzień nie było po nim tego widać – w przeciwieństwie do samego Malfoya,
który przez całą szkołę epatował bogactwem przy każdej możliwej okazji. Teraz
czuła się bardzo dziwnie, błądząc po korytarzach, których sam wystrój był warty
prawdopodobnie więcej niż całe jej mieszkanie wraz z umeblowaniem.
Pokonała ledwie kilka stopni, kiedy usłyszała z dołu głos
gospodarza.
– Nie drzyj się tak, Zabini, łeb mi pęka.
Zamarła z prawą stopą niżej od lewej. Jeszcze tego chama tu
brakowało.
– Martwiliśmy się o ciebie – odpowiedział z przejęciem
Zabini. – Miałeś zniknąć na pół godziny, a w ogóle się nie pojawiłeś.
– Martwiliście się tak bardzo, że zjawiasz się tutaj już o dziesiątej?
Rzeczywiście wzruszające.
Dziesiątej?!
Hermiona osunęła się bezwładnie na stopień, na którym przed
chwilą stała.
– No wiesz, Nott, nie tylko ty miałeś wymagającą noc. Zaraz
jak wyszedłeś, wpadła do nas ta Charlie z biura Dracona.
– O?
– Zaprzyjaźniliśmy się.
– Gratulacje.
– Dziękuję. No, przyznaj się, Nott, a ty z kim zabalowałeś?
Wstrzymała oddech, co okazało się bardzo złym pomysłem, bo
zrobiło jej się bardziej niedobrze.
– W Dziurawym Kotle spotkałem Montague’a. Zagadał mnie, poszliśmy
do CoCo, a tam trafiłem na znajomego, którego poznałem w Norwegii. Poszliśmy na
piwo, potem na jeszcze jedno i jakoś tak czas zleciał.
Hermiona nie mogła uwierzyć własnym uszom. Nie wygadał się? Była
pewna, że przy pierwszej okazji pochwali się Malfoyowi i Zabiniemu, jak to jego
szefowa, Pierwsza Szlama, Kujonka Nadzwyczajna, Królewna Gryffindoru się upiła.
– I nic nie wyrwałeś?
– Nie, Zabini, ja w przeciwieństwie do ciebie umiem utrzymać
na wodzy to, co mam w spodniach.
Normalnie uśmiechnęłaby się na taką docinkę w stronę tego
buraka, ale tym razem nie było jej do śmiechu.
Pogawędka mężczyzn przeniosła się gdzie indziej. Hermiona
oparła głowę o ścianę, starając się uspokoić skołatane myśli i oddychać
spokojnie i głęboko.
Nie wróciła na noc do domu, zamiast tego znajdowała się u
swojego asystenta, przeklętego Teodora
Notta, Ron pewnie się zamartwiał, co najgorsze – nie pamiętała wszystkiego,
a to, co pamiętała, było niewyraźne i kompletnie ze sobą niepołączone. Przecież
nie mogła zrobić nic głupiego! W stanie pełnej świadomości zachowywała się tak
jak powinna zachowywać się osoba stojąca na czele całego departamentu, więc nie
mogła przestać kontrolować się ot tak. Alkohol to tylko marna używka, ona była
ponad to. Nie przejął kontroli nad jej ciałem, nad dobrze wyuczonymi ruchami i
słowami, które przecież nie miały prawa uciec spomiędzy jej warg.
A jeśli…?
Boże.
Boże!
Ledwo powstrzymała jęk rozpaczy. Nie mogła się dłużej okłamywać:
najpierw utraciła część kontroli, zgadzając się na propozycję Notta, potem
kiedy przyjęła od niego kieliszek wódki i pozwoliła sobie na kolejny, i jeszcze
jeden, i… Była w domu obcego mężczyzny.
Prawdopodobnie spała w jego łóżku, biorąc pod uwagę znane książki na biurku. Jak
mogła pozwolić na coś takiego? Poszła
na miasto z Teodorem Nottem, upiła się z Teodorem Nottem i jeszcze spała u Teodora Notta!
Boże.
Dawno nie czuła takiego niesmaku do samej siebie.
Do tego wszystkiego jej żołądek chciał wywrócić się na drugą
stronę, miała niemożliwie wręcz sucho w ustach i w dodatku drżała na całym ciele,
choć wcale nie czuła chłodu. Czy mogło być gorzej?
Mogło.
Głosy znów się zbliżyły, tak bardzo, że przestraszyła się,
że ktoś odkryje jej obecność. Nie miała jednak siły przełączyć się w stan
gotowości, więc koniec końców nie poruszyła się ani o milimetr.
– Widzimy się jutro?
– Zobaczę, mam trochę roboty. Dam ci znać.
Głosy oddaliły się, a potem rozległ się dźwięk
przypominający szum ognia w kominku.
– Brudku! – Tupot bosych stóp. – Co z Granger?
– Pół godziny temu jeszcze spała, sir – pisnął skrzat. – Czy
mam sprawdzić?
– Nie, sam to zrobię.
Przez opóźniony czas reakcji Hermiona zdążyła jedynie
zaczerpnąć głębokiego oddechu. Tup-tup i w jej polu widzenia pojawił się
Teodor. Miał rozwichrzone włosy, ale spojrzenie jasne i bystre. Uniósł brwi na
widok zdecydowanie rozbudzonej szefowej, skulonej żałośnie przy ścianie.
– Dzień dobry – rzekł z drwiącym uśmiechem na ustach. – Jak
się spało?
Hermiona, już wystarczająco zażenowana, spłonęła rumieńcem.
– Nie kpij sobie – syknęła, zrywając się ze stopnia. Nie
dała po sobie poznać, jak bardzo zakręciło jej się w głowie. – Upiłeś mnie,
Nott.
– Ja? Przecież nie wlewałem ci wódki do gardła.
– Przestań. Dobrze wiesz, że gdyby nie twoje namowy, nie
doszłoby do takiej sytuacji, ja bym nie… przedobrzyła,
a ty… Jak w ogóle śmiałeś zaciągnąć mnie TUTAJ, zamiast odprowadzić do domu?
– Chciałem – odparł beznamiętnie Teodor, wkładając ręce do
kieszeni dżinsów – ale ty wręcz przeciwnie, żeby Weasley się nie wkurzył.
– Co? – A więc to ona go namówiła? W duchu miała cichutką,
jakże złudną nadzieję, że chociaż to zrzuci na niego. – Niemożliwe, na pewno
nie…
– Po co miałbym kłamać?
– Nie wiem! Nie wiem, może chciałeś…
– Chciałem co? – spytał, gdy nie dokończyła. Zmrużył
gniewnie oczy. – Wykorzystać cię? Zgwałcić? Ledwo trzymałaś się na nogach, a
mnie nie kręci nekrofilia.
Hermiona czuła, że zaraz albo zemdleje, albo na niego
zwymiotuje.
– Nie o to mi chodziło – mruknęła, gubiąc wzrok w stopniu,
na którym trzymał stopę Teodor. – Nie wierzę, że mogłabym pozwolić na coś
takiego, nawet pod wpływem alkoholu. Jestem w twoim domu, Nott.
– Wierz mi, nie uśmiechało mi się ciągnięcie tutaj ciebie
pijanej przez całe miasto – odrzekł chłodno chłopak. – Masz o sobie za wysokie
mniemanie, jeśli myślisz, że zrobiłem to z radością. Uparłaś się, żeby nie
wracać do domu, bo Weasley się wścieknie, a ja nie chciałem dodatkowo
komplikować sytuacji, więc zrobiłem, co kazałaś. W końcu jesteś moją szefową. –
Ostatnie zdanie wypowiedział z tak kpiącym uśmiechem, że Hermiona zaczęła się
zastanawiać, czy nie nadepnąć mu na tę stopę, w którą przed chwilą wpatrywała
się z zażenowaniem. Żałowała, że nie założyła wcześniej swoich szpilek. –
Pamiętasz w ogóle, co się działo?
– Mniej więcej – przyznała cicho. – Jakieś mgliste
przebłyski. Ostatni to chyba wejście do metra…
– To i tak nieźle, zważywszy na to, w jakim stanie byłaś.
Może nawet lepiej, że nie pamiętasz reszty. – Dostrzegł jej przerażone
spojrzenie i znów się uśmiechnął, lecz nie drwiąco jak poprzednio; z
rozbawieniem, jakby opowiadał o największej przygodzie życia. – Spokojnie, oprócz
tego, że po drodze wylądowałaś na tyłku i musiałem trzymać ci włosy nad
toaletą, to byłaś grzecznym Gryfiątkiem.
Hermiona jęknęła głośno.
– O nie…
Teodor tylko wzruszył ramionami.
– Nie przejmuj się, każdy musi przejść taki chrzest. Ja
zaliczyłem swój w wieku piętnastu lat, więc nie jest z tobą najgorzej. Choć w
sumie zależy, z której strony spojrzeć. – Dziewczyna nie odezwała się.
Zastanawiała się, czy można bardziej się upokorzyć, ale natychmiast
odpowiedziała sobie, że pobiła wszelkie rekordy. – Chodź, napijesz się czegoś.
– Nienienienie, już i tak za długo tutaj jestem – spanikowała.
Nie chciała spędzić tu ani minuty dłużej, ani w tym domu, ani w obecności
Teodora. Przytrzymała się balustrady i założyła szpilki na obolałe stopy. – Jest
późno, a ja nie dałam nikomu znać, co się ze mną dzieje. – Chciała powiedzieć
coś o dyskrecji, poprosić, by wszystkie wydarzenia zeszłej nocy zostały między
nimi, ale spojrzenie szarych oczu było tak przeszywające, a co najgorsze przepełnione
niepokojem, że zdołała wydusić z siebie tylko: – Do poniedziałku.
– Granger, poczekaj… – ale ona już go wyminęła i chwiejąc
się lekko na nogach, niemal zbiegła po schodach. Na dole spotkała Brudka. Miał
roześmiane oczy, zachwycony możliwością goszczenia kogoś w tej wielkiej,
ponurej posiadłości.
– Panienka już wychodzi? – spytał, miętosząc w łapkach
niebieski fartuszek, którym był obwiązany w pasie. – Na śniadanie są naleśniki!
– Przepraszam, ale bardzo się spieszę, Brudku, do widzenia –
wykrztusiła i wyszła.
Prawie biegła żwirowaną dróżką, mimo że wysokie buty oraz pozostałe
we krwi promile skutecznie utrudniały jej poruszanie się. Dopiero gdy znalazła
się za żelazną bramą, zatrzymała się i ukryła twarz w dłoniach.
Porażka. Hermiona „Porażka” Granger.
Gdyby tylko nie zgodziła się na ten niedorzeczny pomysł pójścia
na wódkę, gdyby tylko stanowczo odmówiła Teodorowi, zamiast grać w jego grę,
gdyby tylko wybrała pracę jak za każdym razem od sześciu lat... Gdyby tylko nie
spodobała jej się jego beztroska, gdyby tylko zdusiła w sobie chęć zasmakowania
czegoś więcej, tego zakazanego dla niej owocu, który wyciągnięto w jej stronę.
Gdyby tylko nie ujął jej jego sposób bycia i to, jak odbierał życie.
Gdyby tylko wciąż patrzyła na niego tak jak dwa miesiące
wcześniej.
Przełknęła ślinę i zwalczyła przemożną chęć dania sobie po
twarzy.
Upewniła się, że wokół nie ma żadnej żywej istoty oprócz ćwierkających
wesoło ptaszków i błagając swój żołądek, by na moment się opanował,
teleportowała się w swoje stałe miejsce aportacji nieopodal Dziurawego Kotła. W
zaułku jednak nie wytrzymała i oparłszy się o ścianę, wyrzuciła z siebie
resztki poprzedniej nocy. Otarła łzy rękawem żakietu.
– Jestem tragiczna – chlipnęła do siebie.
W pubie zastała tylko barmana oraz miotłę zmywającą podłogę.
Przemknęła się na tyły lokalu i wziąwszy głęboki oddech, przeszła na Pokątną.
Tak jak się spodziewała, przed południem na ulicy panował
gwar. Tłumy przepychały się przed witrynami sklepów, dzieci objadały się
lodami, a nad głowami pohukiwały sowy. Szkarłatna Chimera zasnęła; bez swoich
świateł nie przyciągała wzroku tak bardzo jak o zmierzchu.
Może i Hermiona poczułaby gniew, spoglądając w stronę klubu,
ale była za bardzo zażenowana i zestresowana własnymi problemami, by zaprzątać
sobie głowę kimś tak obrzydliwym jak Blaise Zabini (który nie potrafi utrzymać
na wodzy tego, co ma w spodniach).
W stronę domu szła ze spuszczoną głową, czerwona jak
piwonia, przeklinając w myślach swoje szpilki stukające głośno o chodnik. Miała
nadzieję, że w wieczornym wydaniu "Proroka Codziennego" nie znajdą
się żadne nowinki z zabawowego życia panny Granger – to byłoby ostatecznym
ciosem, po którym na pewno by się nie pozbierała i prawdopodobnie musiałaby
opuścić kraj.
W bramie kamienicy zatrzymała się na chwilę, by pomyśleć.
Oparła się o ścianę koło drzwi do mieszkania dozorczyni.
– Co ja mam mu powiedzieć? – szepnęła do siebie z rozpaczą.
Przecież jej tego nie wybaczy. Nigdy nie zdarzyło jej się nie wrócić na noc, a
już na pewno nie w takim stanie. W potarganych włosach, niedomytym makijażu,
śmierdząca alkoholem.
Powstrzymała się przed ponownym ukryciem twarzy w dłoniach.
Jak mogłam tak bardzo się poniżyć…
W końcu zebrała się na odwagę i zaczęła wspinać po schodach,
w głowie układając, co powie Ronowi. Czuła się jak w pierwszej klasie, kiedy
wcisnęła nauczycielom bajeczkę o trollu, by ratować chłopaków.
Tyle że teraz miała kłamać nie w szczytnym celu, bo owszem,
ratowała, ale siebie.
W torebce znalazła klucze i ze strachem wślizgnęła się do
mieszkania. Miała jeszcze nadzieję, że Ron jest w sklepie, jako że salon okazał
się pusty, ale na dźwięk otwieranych drzwi wejściowych z sypialni wypadł
rudzielec. Na widok dziewczyny wyraźnie odetchnął z ulgą.
– Merlinie, tak się martwiłem – jęknął i wziął ją w ramiona.
– Myślałem, że przez tę naszą sprzeczkę jesteś w biurze, żeby nie znosić roboty
do domu, ale kiedy rano cię nie było... Boże, jak ty śmierdzisz alkoholem! –
Ron odsunął się na odległość wyciągniętych ramion, krzywiąc się. – I
papierosami! Hermiono, gdzieś ty była?
Spuściła głowę, znów czując na twarzy uderzenie gorąca.
– No... nie w biurze – wymamrotała niemal szeptem.
– Byłaś na imprezie.
– Nie! To znaczy... nie do końca...
O dziwo, zamiast zezłościć się, zwymyślać ją i torturować
słownie przez następny tydzień, jak ona na pewno by zrobiła w odwrotnej
sytuacji, Ron wybuchł śmiechem.
– Niech zgadnę. – Jego niebieskie oczy błyszczały
rozbawieniem. – Abigail?
Hermiona zamrugała szybko i w jednej sekundzie podjęła
decyzję.
– Skąd wiesz?
Ron nie przestał się uśmiechać.
– Wiedziałem, że w końcu sprowadzi cię na złą drogę – powiedział.
– Nie rozumiałem, jakim cudem zaprzyjaźniłyście się na szkoleniu, bo jesteście
kompletnie różne, i w życiu bym nie pomyślał, że to ona zaciągnie cię na
alkohol, a nie ty ją do poradni leczenia uzależnień!
Hermiona uśmiechnęła się niemrawo, ale Ron odebrał to chyba
jako efekt przeżycia hojnie zakrapianej nocy, nie skąpej umiejętności kłamania.
– Przepraszam – bąknęła. – Mogłam cię uprzedzić.
– Mogłaś, ale najważniejsze, że dobrze się bawiłaś. –
Pocałował ją w czubek głowy. – Pewnie spałaś u niej?
Pokiwała głową.
– Wiesz, aż wstyd się przyznać, ale, no, przedobrzyłam z
alkoholem... i...
Teraz już Ron wyglądał, jakby miał się posikać ze śmiechu.
– Upiłaś się.
– Wcale nie! No, nie do końca… To znaczy… Przestań, Ron!
Gdybym policzyła wszystkie razy, kiedy ty wróciłeś do domu, śmierdząc jak cała
butelka ognistej whisky…
– Nie denerwuj się, Hermiono – przerwał jej tyradę, zanim na
dobre się rozkręciła. – Każdemu się zdarza.
– Mnie się nie zdarza.
– No tak, to tylko jeden raz.
Zazwyczaj przekomarzania z Ronem bawiły ją i były dobrym
pretekstem do dania mu soczystego buziaka w ramach „kary” za denerwowanie jej,
ale tym razem sam widok ust rozciągniętych w uśmiechu oraz dźwięk ironii w
głosie sprawiały, że miała ochotę wyjść, trzaskając drzwiami.
Nie możesz denerwować się na niego za to, że sama zawaliłaś,
powiedziała sobie stanowczo.
Westchnęła ciężko, spuściwszy głowę. Ron przytulił ją mocno.
– Zjedz coś porządnego i idź spać, a ja wyślę sowę do
Harry'ego, że jednak fałszywy alarm – powiedział w jej włosy.
– Byłeś u Harry'ego? – zdziwiła się.
– Taak, chciałem sprawdzić, czy może Ginny nie zaciągnęła
cię na babskie pogaduszki. – Babskie pogaduszki? Hermiona lubiła wpadać do
siostry Rona na kawę, ale ostatnio zdarzało się to coraz rzadziej, a prawdziwe babskie
pogaduszki z kolorowymi drinkami oraz fajną muzyką w tle miały na wieczorze
panieńskim Weasley kilka lat temu. Zdecydowała, że tego Ron nie musiał
wiedzieć. – Kiedy okazało się, że jednak nie, od razu wróciłem do domu, gdybyś
nagle się zjawiła.
Jej niespodziewana irytacja nagle zmalała. Objęła go
ciaśniej za szyję i pocałowała z czułością.
Dopiero pod prysznicem, kiedy zmywała z siebie wspomnienia
ostatnich godzin, uderzyło w nią, co tak naprawdę zrobiła. Dobił ją moment, w
którym zbierała swoje rzeczy, by wrzucić je do kosza na pranie. Jej bluzka
pachniała męskimi perfumami, zdecydowanie nienależącymi do Rona. Przez jej
umysł przepłynął obraz Notta wirującego z nią w tańcu… a potem zniknął tak
szybko jak się pojawił, pozostawiając po sobie jeszcze większą pogardę.
***
Kochana Abigail,
Muszę Cię o coś
prosić…
***
Następnego dnia wybrali się na obiad do Potterów.
Zaproszenie otrzymali już tydzień wcześniej, a Ron zgodził się za nich oboje,
więc Hermiona nijak mogła się wymigać, by ukryć się w swoim gabinecie z aktami
pani O’Connell.
Ty też jesteś moją
rodziną, powiedział jej ostatnio Harry i tylko to sprawiało, że nie szła
tam jak na ścięcie.
Całą sobotę przeleżała, bo i tak nie potrafiła się na niczym
skupić, nie z takim bólem głowy. Dopiero wieczorem udało jej się rozłożyć na
biurku dokumenty, którymi miała zająć się w piątek, ale ledwo cokolwiek
zrobiła, z nóg ścięło ją zmęczenie i znów się położyła, tym razem na dobre. W
niedzielny poranek obudziła się rześka oraz wypoczęta, i wprost nie mogła
doczekać się, aż nadrobi wszystko, co powinna była zrobić wcześniej.
Ale potem zerknęła do Kalendarza i poczuła się zdradzona
przez samą siebie.
Dlatego teraz siedziała, grzebiąc w potrawce z kurczaka i
zastanawiając się jednocześnie, jak wiele zdąży zrobić, jeśli wyjdą stąd o
osiemnastej.
– I jak ci smakuje?
O sekundę za długo zajęło jej zorientowanie się, że Ginny
mówi do niej.
– Pyszne – zapewniła z uśmiechem Hermiona, na co Harry wydał
z siebie jakiś dziwny odgłos.
– Nie przejmuj się, świetnie gotujesz, po prostu jeszcze ją
trzyma – powiedział i razem z Ronem ryknęli śmiechem.
Hermiona spłonęła rumieńcem. Kątem oka dostrzegła, że Ginny
uśmiechnęła się, ale uśmiech ten zniknął, gdy tylko zobaczyła zażenowaną minę
przyjaciółki.
– Zamknijcie się – syknęła do chłopaków. – Mam policzyć, ile
razy wy spaliście do południa bynajmniej nie z przepracowania?
To zamknęło im usta, choć wcale nie starło rozbawionych min.
Ginny naprawdę dobrze gotowała i Hermiona bardzo chciała jej
to powiedzieć, ale przy tych głupkach wolała się nie odzywać, by nie
sprowokować kolejnej okazji do natrząsania się z niej. Po obiedzie zaoferowała
pomoc w sprzątaniu ze stołu. Kiedy wkładały do zlewu brudne naczynia,
zatrzymała na moment przyjaciółkę.
– Jak jest między wami? Poprawiło się coś? – szepnęła.
Ginny odgarnęła za ucho niesforny kosmyk i uśmiechnęła się
pogodnie.
– W piątek nie dość, że wrócił wcześniej niż zwykle, to
jeszcze dostałam od niego kwiaty – odparła. Hermiona automatycznie zerknęła w
kierunku jadalni, gdzie na stole pysznił się wielki bukiet czerwonych róż. – I
w ogóle w tym tygodniu jest jakiś spokojniejszy. Mniej mówi o pracy, a więcej o
nas. Chyba… chyba go odzyskujemy.
Hermiona odczuła ulgę. Bardzo nie chciała, by przez pracę w
ministerstwie małżeństwo jej przyjaciół się popsuło, skoro jej własny związek pękał
przy podstawach. Kiedyś by powiedziała, że cóż, najważniejszy jest samorozwój,
a Ginny po prostu musi zacisnąć zęby i jakoś to przetrwać, ale teraz…
– Naprawdę w piątek aż tak zabalowałaś? – spytała z
uśmiechem Ginny. Hermiona tylko spuściła zawstydzona wzrok. – Nie pamiętam,
kiedy ostatni raz byłyśmy na zwykłym drinku, a tutaj całonocna eskapada po
Londynie. Prawie cię nie poznaję.
Hermiona przepchnęła się do zlewu.
– Ja zmywam, ty wycierasz.
– Daj spokój, później pozmywam…
– Nie. – Ton Hermiony był tak natarczywy, że Ginny aż uniosła
brwi. – Przepraszam. Po prostu… nie mówmy już o tym, dobrze? Wystarczy, że
chłopaki się ze mnie śmieją.
– I jeszcze długo będą – zapewniła ją Ginny. Świetnie. –
Szkoda, że nie dałaś znać, może bym do was dołączyła.
– O tak, w twoim stanie.
– Przecież nie piłabym alkoholu. Przerwa od szarej
codzienności jest zalecana nawet kobietom w ciąży. Nie przejmuj się tak –
dodała, kiedy Hermiona tylko zacisnęła usta. – Tobie też się coś należy od
życia, a nie ciągła harówka w ministerstwie.
Hermiona nie mogła już dłużej znieść tej rozmowy. Żałowała,
że w ogóle tu przyszła. Ona uwielbiała tę harówkę w ministerstwie. Uwielbiała
swój gabinet i spotkania z Ministrem Magii. Uwielbiała rozmawiać ze
współpracownikami o kolejnych zadaniach. Uwielbiała, gdy jej słuchano.
Uwielbiała czuć się potrzebna. Uwielbiała tę cholerną harówkę.
– Dobrze, że udało jej się namówić cię na wyjście –
kontynuowała beztrosko Ginny. – Zwłaszcza teraz, kiedy wieczory są jeszcze
ciepłe. Co tam u niej? Dalej jest z tym facetem?
– Nie wiem – wymamrotała Hermiona. Nie była w stanie dłużej
brnąć w to kłamstwo, zamiast tego czuła coraz większą potrzebę ucieczki. I to
jak najdalej.
– Jak to: nie wiesz? Przecież gdy ostatnio spotkałyśmy się we
trójkę, Abigail przez pół godziny o nim nawijała. Nie wierzę, że nie
powiedziała ani słówka na jego temat.
Hermiona podniosła na Ginny udręczone spojrzenie. A na nią
spłynęło zrozumienie.
– Nie byłaś w piątek z Abigail.
– Nie.
– Więc z kim?
Nie mając już siły walczyć, odpowiedziała cicho, cichuteńko,
jakby wypowiadała jakieś tabu:
– Z Nottem.
– Z Nottem?! – syknęła Ginny tak głośno, że aż rzuciła okiem
w stronę salonu, gdzie siedzieli chłopcy. Odwróciła się znów do przyjaciółki. –
Z Nottem? Hermiono, czyś ty oszalała?
– Namówił mnie na wódkę, a ja przedobrzyłam, to wszystko –
usprawiedliwiła się szybko Granger, choć wiedziała, że to żadne usprawiedliwienie.
Jak mogła wybrać szlajanie się z Nottem po nocy, zamiast szybkiego skończenia
pracy i powrotu do domu? Do domu, w którym ktoś na nią czekał, ktoś, z kim
przeżyła swoje największe wzloty i upadki, ktoś, kto ją kochał? Była
beznadziejna. – Nic się nie wydarzyło, naprawdę. Urwał mi się film, podobno
prosiłam go, żeby nie odprowadzał mnie, bo Ron się wkurzy.
– Bo wkurzyłby się. Jak cholera.
– Ginny, proszę – jęknęła błagalnie Hermiona. – Byłam
pijana, byłam… Wiesz, że nigdy by do czegoś takiego nie doszło, gdyby nie
alkohol. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, Nott zamówił butelkę wódki, potem
poszliśmy jeszcze do pubu i tam zrobiło mi się słabo, nie wiedziałam, co się
dzieje, nawet tego nie pamiętam. Boże, czuję się z tym okropnie, nie mam
pojęcia, jak mogłam do tego dopuścić.
Plątała się w zeznaniach, więc urwała. Ginny przez cały czas
obserwowała ją z uwagą. W końcu zapytała tylko:
– Nie zrobiłaś nic głupiego?
– Nie! – Nie licząc tego, że w ogóle opuściła ministerstwo w
towarzystwie Notta. – Nie, skąd, ja nigdy… nigdy bym… nawet pijana. Nott to
zresztą potwierdził, dając mi przy okazji jasno do zrozumienia, że też się mnie
brzydzi.
Kolejne kłamstwo.
Ginny westchnęła.
– To trochę nie w porządku wobec Rona.
– Wiem. – Hermiona spuściła wzrok. Wiem.
Ginny popatrzyła na zmniejszającą się stertę naczyń.
– Dobra, resztę już dokończę. Chodź, wracamy do chłopaków.
Hermiona wytarła dłonie w ścierkę i podążyła za
przyjaciółką, czując do siebie obrzydzenie tak wielkie, jakby rzeczywiście była
nic niewartą szlamą.
***
– Zjadłbym coś – rzucił Ron, zaglądając do lodówki.
Hermiona akurat wyszła z gabinetu, żeby zrobić sobie kawę.
Było zdecydowanie za późno na kofeinę, ale ona miała jeszcze masę robotę, a
poniedziałek zapowiadał się naprawdę nieciekawie pod kątem nowych obowiązków.
Obiecała sobie, że odeśpi to w następny weekend.
– Przecież przed chwilą jadłeś – zauważyła. U Potterów
zostali jeszcze na kolacji. Ginny utrzymywała pozory, jakby nic się nie
zmieniło po rozmowie w kuchni, ale Hermiona dostrzegała w jej spojrzeniu coś
nowego: dezaprobatę.
Nie mogła patrzeć jej w oczy.
– No i co z tego? – Ron przygotował sobie kanapki, z którymi
ruszył do sypialni. – Idziesz?
– Chcę jeszcze trochę posiedzieć – odparła przepraszająco.
Twarz Rona pociemniała.
– Jasne. Ale nie każ mi na siebie czekać.
Zniknął za drzwiami.
Hermiona oparła się o blat i ukryła twarz w dłoniach.
Musiała wziąć się w garść.
Wzięła głęboki wdech. Na liście rzeczy do zrobienia wciąż
zostało kilka pozycji, a następnego dnia miało odbyć się wystąpienie Brudka.
Popatrzyła w stronę sypialni.
Są rzeczy ważne i ważniejsze.
Wróciła z kawą do gabinetu.
Zanim na dobre zanurzyła się z powrotem w pracy, przez jej
głowę przeleciało wspomnienie z piątkowego wieczora. Starała się, naprawdę
starała się przez cały dzień o nim
nie myśleć, wyrzucić go daleko poza granice swojego umysłu. Wspomnienie było niepozorne,
bo składające się z jednego wypowiedzianego przez Teodora zdania. I iskry w
jego oczach.
Bądź tą marzycielką,
która czytała Szekspira w bibliotece, podczas gdy podręcznik do eliksirów leżał
zamknięty obok.
Rzeczywiście tak robiła. Podkulała nogi i siadała na wielkim
parapecie w hogwarckiej bibliotece. Często ściągała buty, żeby było jej jak
najwygodniej. Od okien zawsze wiało, nawet jeśli próbowała zaradzić jakoś na to
zaklęciem. Początkowo starała się przykuć uwagę do receptur kolejnych mikstur,
ale nie mogła walczyć sama ze sobą.
Więc otwierała Hamleta,
Króla Leara, Tragedię Coriolanusa i zapominała o bożym świecie.
A Teodor o tym doskonale wiedział.
Bo ją obserwował.
Może zza regału? Może po prostu siadał nieopodal? A może
wcale się jej nie przyglądał, tylko raz jeden przeszedł obok i to zauważył?
Może. Może…
Głos w jej sercu szeptał, że sama nie chciała, by to był
przypadek, jednak kazała mu się jak najszybciej zamknąć.
_______________
Wszystkiego najlepszego dla mnie, a to jest mój prezent dla
samej siebie.
Rozdział przechodził wiele poprawek, jego początek powstał w
2017 roku, i teraz bardzo się starałam, żeby jakoś wyszło, choć jeszcze miesiąc
temu wkurzałam się do mojego chłopaka, że boże
święty, chcę wystrugać laleczkę, a wychodzi kanciasta bryłka, JAK ŻYĆ.
Nie przejmować się i pisać. Tak żyć.
Buziaki.
Cuuuuuuuudo <3 jak ja za tym tęskniłam *u*
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak ja tęskniłam! <3
UsuńŚwietny rozdział. Chociaż gdyby nie grupa na Facebooku, to nie wiem czy spojrzałabym tutaj w najbliższym czasie. Jakiś czas temu straciłam nadzieję na kolajne rozdziały :(. Na szczęście jesteś! :D
OdpowiedzUsuńTrzymaj się!
Super. Opowiadanie znalazlam niedawno ale wciagnelo mnie mocno, widac ze warto czekac na kolejne rozdziały
OdpowiedzUsuńJak cudownie znowu czytać Twoją pracę! Odnoszę wrażenie, że wypad Notta i Hermiony na wódkę może być pewnym przełomem (taką przynajmniej mam nadzieję). Niby ma swoje poukładane życie, ale widoczne gołym okiem są skazy, które coraz bardziej będą wychodzić na powierzchnie. Ron zapewne nie wytrzyma, no bo ile można znosić bycie po raz kolejny na drugim miejscu? Zasługuje jednak na kogoś dla kogo będzie na pierwszym miejscu i nie będzie musiał stawiać ultimatum albo on albo praca.
OdpowiedzUsuńMam tylko naprawdę szczerą nadzieję, że Nott nie wywinie nic głupiego. Widać jego rozdarcie między przyjaciółmi a pracą (ehkm, Hermioną) i obawiam się, że sprawi to pewne komplikacje w przyszłości.
Anyways, życzę weny, jak najwięcej weny i do następnego!
Tak jak pisałam w mailu - o wiele cudowniej jest widzieć starych Czytelników Wyjątku! <3
UsuńDziękuję!
No czeeeeść.
OdpowiedzUsuńCzekałam z komentarzem, bo odświeżałam sobie całą historię.
Odświeżyłam.
I zanim się zorientowałam, że 18 dopiero przed nami, to miałam takie: ALE CZEMU MI SIĘ TO NIE OTWIERA?
Po rocznej przerwie (z ramienia magisterki przestałam czytać blogi) powiem Ci jedno.
Twoje historie chyba nigdy mi się nie znudzą.
Uwielbiam Twojego Notta w każdej postaci. I chociaż coś tam memłałam o tym, że za szybko - nie, naprawdę podoba mi się sposób prowadzenia tej historii.
Standardowo, błędów nie przyuważyłam :)
Ponownie: Cieszę się, że wróciłaś do tego opowiadania. Bardzo mi go brakowało :)
Z serdecznymi pozdrowieniami i życzeniami Weny :)
Farfocel ;)
No heeeej.
UsuńStrasznie miło widzieć znajome nicki! Dziękuję za komentarz i miłe słowa, 18 pojawi się do wieczora, także stała czujność :D
Buziaki!