Spotkanie na szczycie odbyło się w mugolskiej knajpce,
dokładnie tej, w której Granger kiedyś nauczyła się pić kawę. Gdy Big Ben
kończył wybijać melodię południa, w drzwiach stanęła dziewczyna wyglądająca
Teodorowi na lesbijkę. Choć Teodor nie miał do lesbijek absolutnie nic, to trudno
było mu sobie wyobrazić przyjaźń między kobiecą, elegancką Hermioną a Abigail,
której wygląd stwarzał pozory bycia chłopczycą, brawurową i zbuntowaną przeciw
ogólnoprzyjętym zasadom.
Kobiety uścisnęły się serdecznie na powitanie, po czym Granger
przedstawiła Notta jako swojego asystenta. Abigail potrząsnęła jego dłonią jak
facet.
– Hej, miło cię poznać – rzekła, uśmiechając się szeroko.
Nie miała na twarzy grama makijażu, a jej krótkie, białe włosy sterczały do góry jak naelektryzowane.
Usiedli przy stoliku i złożyli zamówienie.
– Chciałam, żeby był z nami Teodor, ponieważ myślę, że może
mieć wiele ciekawych pomysłów na rozwój stowarzyszenia – powiedziała Hermiona. Pierwsze
słyszał, by mógł w jakikolwiek sposób pomóc wszy. Granger, widząc jego
zmarszczone brwi, dodała: – Może opowiedz o Brudku.
Zdziwił się, ale postanowił nie pytać.
– To skrzat mojej rodziny. Ojciec zatrudnił go…
– Zniewolił – wtrąciła Abigail. Teodor spojrzał na nią
pytająco. – Zniewolił. Czarodzieje nie zatrudniają skrzatów, bo im nie płacą.
Oni je niewolą.
– Tak czy siak – kontynuował, teraz ostrożniej dobierając
słowa – Brudek jest u nas, odkąd pamiętam. Gdy byłem mały, dostawałem od niego
zabawki własnej roboty, szmaciane misie, miniaturowe, drewniane hipogryfy…
Zawsze był dla mnie więcej niż służącym, więc też traktowałem go inaczej. Ojcu
rzadko podpadał, ale jeśli już, to go broniłem. Wtedy obrywaliśmy obaj. –
Uśmiechnął się gorzko. – Ojciec nie zabił Brudka tylko dlatego, że widział w
nim lojalnego sługę. I bardzo dobrze gotował. Zanim wyjechałem z Anglii,
uwolniłem go. Chciałem, żeby znalazł sobie nową rodzinę, bo nie wiedziałem
kiedy i czy w ogóle wrócę. A gdy rzeczywiście po sześciu latach wróciłem, on
wciąż tu był. Zapuścił dom i ogród, a sam leżał przed kominkiem z tą samą
cholerną rękawiczką, pogrążony w rozpaczy… – Obraz tamtej sceny uderzył w
Teodora w jednej sekundzie, przywracając ze sobą tamto niedowierzanie. – Gdy
mnie zobaczył, wyglądał jak wtedy, kiedy otwierałem swój list z Hogwartu. W
ciągu dwóch dni doprowadził wszystko do stanu używalności, mimo ciągłego powtarzania
mu, że jest wolny. Do tej pory nie wiem, co nim kierowało. Jest ze mną aż do
teraz, często nadgorliwy i robiący więcej niż poproszę.
– Cóż, skrzaty domowe uważają uwolnienie za dyshonor – stwierdziła
uczenie Abigail. – Dlatego nie chciał opuścić domu.
– To nie do końca tak – odparła Hermiona, potrząsając głową.
– Wydaje mi się, że Brudek traktuje Teodora bardziej jak przyjaciela. Czekał na
niego, bo się niepokoił, a nie dlatego, że uważał siebie za złego skrzata. Gdy
byłam u Teodora, cieszył się, że ktoś przyszedł, tak szczerze się cieszył, tak
jakby uważał, że jego przyjacielowi
brakuje towarzystwa. To znaczy – dodała zmieszana, spostrzegając uniesione brwi
Notta – takie po prostu odniosłam wrażenie.
Kelnerka przyniosła ich zamówienia. Abigail wbiła zęby w
burgera, przegryzając go frytkami, a Hermiona zaczęła grzebać w swojej sałatce
z kurczakiem w poszukiwaniu pomidorka koktajlowego.
– Masz trochę racji, Granger – rzekł Teodor, przełknąwszy
pierwszy kęs steka. – Za każdym razem gdy przychodzą Malfoy i Zabini, Brudek
skacze wokół nich jak wokół mnie, a po ich wyjściu jeszcze długo papla, jak to
miło widzieć tylu ludzi w tym domu po tak długim czasie.
– To bardzo ciekawe – stwierdziła Abigail. – Jeszcze nie
spotkałam skrzata, który byłby przywiązany do czarodzieja jak do swojego.
– I właśnie trafiłaś w sedno – odezwała się Hermiona. Otarła
usta serwetką i kontynuowała: – Myślę, że gdyby skrzaty zrozumiały, że między
nimi a czarodziejami powinna istnieć taka relacja, szybciej dotarłoby do nich,
że nie ma w niej miejsca na kary za nieposłuszeństwo, a brak wynagrodzenia to
wyzysk. Uważam też, że gdyby otworzyły się na rozmowę z wtedy już pracodawcami,
czarodzieje musieliby otworzyć się na nich i zacząć żyć w symbiozie.
Teodor przestał na chwilę jeść.
– A nie uważasz, że między służbą a pracodawcą mimo wszystko
powinien zostać zachowany dystans? – spytał. – Nie każdy człowiek jest skłonny
do zaprzyjaźniania się z kimkolwiek, tak samo jak nie każdy skrzat zapała
sympatią do swojego pana, to kwestia charakteru.
Wiedział, że podcina jej skrzydła. Granger zawsze mówiła o
skrzatach zupełnie inaczej niż o departamencie, na którego czele stała. Wobec
nich snuła plany i marzenia, by między dwoma gatunkami zapanowało coś więcej
niż pokój. Teodor musiał uświadomić jej jednak, że czasem nawet najlepiej
obmyślony i najszczytniejszy cel nigdy nie zostanie osiągnięty.
Hermiona zacisnęła usta.
– Chodzi o pokazanie, że relacja może stać się zupełnie
różna od tej złożonej z rozkazów i kar. A jeśli czarodziejom się spodoba się
rozmowa, to niech w ogóle zrezygnują ze skrzatów domowych.
– Tylko wtedy co z nimi? Co mają robić? Do czego innego są
stworzone? Zresztą, wiele rodów nie przyjmuje skrzatów, które zostały
zwolnione.
– Och, wierz mi, te same rody nie mogą sobie palcem do oka
trafić bez ich pomocy – odpowiedziała mu Abigail. – To, co mówisz, ma sens,
Hermiono. Myślę, że Brad też tak stwierdzi, zawsze powtarzał, że psychologia
skrzatów domowych jest bardziej plastyczna, niż nam się wydaje.
Może i tak, ale Teodor wciąż podchodził do tego pomysłu bardzo
sceptycznie.
– Granger, jak chcesz przestawić myślenie wszystkich
angielskich skrzatów domowych? – spytał znów, starając się, by nie zabrzmiało
to jak atak. Dziewczyna i tak spojrzała na niego wzrokiem mówiącym: „I ty,
Brutusie…?”. – To wam zajmie mnóstwo czasu, o ile w ogóle się uda.
– Nic nie jest… – zaczęła Abigail, ale Hermiona jej
przerwała.
– Bazując na przykładzie, Nott. Poproszę o pomoc Brudka.
Teodor wytrzeszczył oczy, zaś Abigail aż klasnęła w dłonie.
– Że też od razu na to nie wpadłam!
Teodor już miał powiedzieć, że absolutnie się nie zgadza, by
jego skrzata mieszano w takie sprawy, ale szybko ugryzł się w język. Przecież
Brudek już do niego nie należał.
– Nie chcę go w to wciągać – rzekł zamiast tego. –
Stowarzyszenie jest drzazgą w oku konserwatywnych rodów. Nie chcę wystawiać
Brudka na ostrzał czarodziejów i innych skrzatów, które na pewno nie od razu
podzielą jego zdanie… o ile w ogóle je podzielą.
Po minie Hermiony już wiedział, że nie ma tu wiele do
gadania.
– Nic mu się nie stanie, możesz być spokojny. Stowarzyszenie
zorganizuje spotkania i zadba o wszystko, on tylko będzie musiał się zjawić,
najlepiej z tobą, i coś powiedzieć.
– Ze mną? Na to na pewno się nie zgadzam!
– To jeszcze przemyślimy – wtrąciła pospiesznie Abigail. –
Może obecność Teodora nie będzie konieczna. Potrzebujemy tylko twojej zgody, by
ktoś od nas przyszedł do ciebie i przedstawił sprawę Brudkowi.
Teodor czarno to widział. W głębi duszy chwianie takim
porządkiem rzeczy wydawało mu się nie tylko niemożliwe, co najzwyczajniej w
świecie niepotrzebne, ale oczami wyobraźni widział też opuchnięte palce Brudka,
w ramach kary przytrzaśnięte drzwiami. W sumie czemu bronić im działać? A nuż
się uda. Nie podejrzewał ich o powodzenie, ale jego to nic nie kosztowało.
Jeśli jednak coś miałoby stać się Brudkowi…
Westchnął, nie kończąc myśli.
– Niech wam będzie.
Kobiety uśmiechnęły się do siebie porozumiewawczo. Abigail uniosła
do toastu szklankę z colą.
– Za Brudka!
Tamtego dnia chyba po raz pierwszy wzniesiono toast za
skrzata domowego. Teodor z jakiegoś powodu wiedział, że Hermiona myśli o tym
samym i do tego ma niezachwianą pewność, że nie po raz ostatni.
Tydzień później w posiadłości Nottów zjawiła się Abigail.
Teodor posadził ją i zaskoczonego Brudka w salonie, a sam poszedł zrobić
herbatę. Zajęło mu to całe wieki i gdy stanął wreszcie w drzwiach z tacą w
rękach, ujrzał zachwyconego skrzata ocierającego ryjek chusteczką oraz panią
prezes zbierającą się do wyjścia.
– Panicz o wszystkim wiedział? – chlipnął Brudek. – Podobno
panicz bardzo chwalił Brudka… Brudek nie wiedział… Brudek jest taki szczęśliwy…
A potem zeskoczył z fotela i z całej siły przytulił się do
nóg Teodora. Abigail roześmiała się głośno, obiecała rychły kontakt i wyszła.
Wszystko zapowiadało się dobrze, zupełnie wbrew czarnym
myślom Teodora. Ustalono termin pierwszego spotkania skrzatów domowych z
Brudkiem, na którym jego przyjaciel
również miał się zjawić, ale tylko w roli widza. Jednak dwa tygodnie po wizycie
Abigail przed powodzeniem całego przedsięwzięcia wyrosła ściana.
– Co za dupek!
Teodor, który jeszcze nie słyszał z ust Hermiony takiego
słownictwa, aż wstał z miejsca, by sprawdzić, co doprowadziło ją do takiego
stanu. Drzwi do gabinetu szefowej stały otworem, więc wszedł bez pukania.
Granger stała oparta o biurko, wpatrując się płonącymi oczyma w list przed
sobą.
– Co jest?
– Robards nie da rady przydzielić nam aurorów na
poniedziałek – wyjaśniła ze złością. – Obiecał mi to w zeszłym tygodniu, ale
najwyraźniej Otto maczał w tym palce, ugh!
Zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Przypominała wściekłego
kota drepczącego z podniesionym ogonem przed kryjówką swojej zdobyczy, która czmychnęła
mu tuż przed nosem.
– Jakoś to uzasadnił? – spytał Teodor, co jeszcze bardziej
rozsierdziło Hermionę.
– Tak, jakimiś powodami, które chyba spadły na niego z
Kosmosu! Wiem, że Robards nie uważa spraw skrzatów za te najwyższej wagi
podobnie jak Burke, ale to jest już zwykły bojkot!
Chodziła tak, wyrzucając ręce w górę, aż w końcu zatrzymała
się i odetchnęła głęboko. Popatrzyła na Teodora z determinacją.
– Dobrze, skoro tak stawiają sprawę… – Usiadła przy biurku i
zaczęła skrobać szybko na czystej kartce papieru. Piórem, jak zawsze, bo
uważała to za najbardziej odpowiednie narzędzie do wszelkiej korespondencji.
Gdy skończyła, złożyła list na pół i włożyła go do koperty, którą podała
Teodorowi wraz z jeszcze jedną przesyłką. – Wyślij to od razu, zanim się
rozmyślę.
– Co, zwyzywałaś go?
– Idź.
Teodor już ruszył ku wyjściu, ale wtedy w oczy rzucił mu się
adresat drugiego listu. Odwrócił się powoli i spytał niby obojętnie:
– Znowu jakieś problemy z Chimerą?
– Tak, upomnienie, wczoraj dotarło zgłoszenie o burdzie
przed lokalem – mruknęła z roztargnieniem Hermiona, nawet na niego nie patrząc.
– Podobno prawie się pozabijali, a byli pijani jak śliwka wrzucona do
spirytusu.
– Ale to przecież nie jest wina Zabiniego – zaoponował
Teodor. – To nie on się lał.
Hermiona wreszcie na niego spojrzała, ale tak zirytowana, że
przez chwilę pożałował, że w ogóle się odezwał.
– Ale lali się przed jego klubem – syknęła. – Mógł bardziej
przypilnować swojej klienteli.
– On im do gardła nic nie wlewał. Zresztą, jeśli tylko oni
ucierpieli, to naprawdę…
– Nott, nie kwestionuj moich decyzji, bo nie jesteś tu od
tego – warknęła. Jej oczy ciskały gromy, tak jakby przed nią stał Burke,
któremu dopiero co udało się pokrzyżować jej plany. – Idź wykonywać swoje
obowiązki.
Teodor nie mógł jednak dać za wygraną, nie w przypadku tak
jawnej niesprawiedliwości.
– Granger, dlaczego tak bardzo chcesz odebrać mu Chimerę?
Wciąż wszystko utrudniasz, a tak naprawdę nawet nie wiesz, co jest w środku.
Zabini nie grozi nikomu różdżką, by wszedł do jego klubu, oni sami do niego
lgną!
– Och, już przestań – prychnęła. – Myślisz, że nie wiem, po
co chciałeś u mnie pracować? Właśnie po to, żeby zmienić moje nastawienie do
tego cholernego klubu, co ci się NIE uda. Co, nie konsultowałeś się z Zabinim,
zanim do mnie przyszedłeś? Nie rozśmieszaj mnie! Inaczej nigdy nie zmieniłbyś
zdania.
Mierzyli się spojrzeniem bez słowa przez kilka długich
sekund.
No przecież nie powiem jej, że przez jej biuro mam bliżej do Departamentu Tajemnic.
No przecież nie powiem jej, że przez jej biuro mam bliżej do Departamentu Tajemnic.
– Skoro jesteś taka mądra – ostry głos Teodora przerwał
ciszę – to dlaczego jeszcze mnie tu trzymasz? Skoro rozgryzłaś mnie i wiesz już, że to tylko podstępne zagranie?
Nie odpowiedziała. Nie odzywała się tak długo, że postanowił
nie marnować na nią czasu. Wyśle list do Zabiniego, tak jak tego chce. Wyszedł z
jej gabinetu bez zbędnego komentarza. Granger nie była tego warta.
***
Teodor z zaskoczeniem stwierdził, że ze środowego poranka
zrobiło się nagle piątkowe południe. Ten tydzień był chyba najintensywniejszy,
odkąd rozpoczęła się jego praca w departamencie, i nawet on często musiał zostawać
po godzinach, by zamknąć wszystkie rozpoczęte w ciągu dnia sprawy. Z ulgą udał
się na lunch, podczas którego spotkał Malfoya wyglądającego na równie
zmęczonego.
– Wy też macie taki młyn? – Teodor tylko kiwnął głową, bo
usta miał pełne pieczonych ziemniaków. – Przyjdź o siódmej do Chimery, Zabini
już zarezerwował nam salon.
Nie odezwali się więcej do siebie, wiedząc, że wszystkie
problematyczne kwestie zostaną poruszone wieczorem.
To stało się ich rytuałem – cotygodniowe spotkania u
Blaise’a z whisky, krwawą Mary i pudełkiem cygar. W piątek lub sobotę, tak by
nie musieli przejmować się upływającym czasem. Wtedy rozmawiali o pracy
Teodora, kolejnej długonogiej przygodzie Zabiniego i żonie Malfoya oraz o
wszystkich innych mniej lub bardziej ważnych sprawach. Czasem właściciel szedł na łowy,
z których wracał po w towarzystwie nowej piękności, a później opuszczał z nią
klub. Wielokrotnie proponował przyjaciołom zapoznanie się z innymi gośćmi płci
żeńskiej, jednak Draco uważał również flirt za zdradę Astorii, natomiast
Teodora nie interesowały znajomości na jedną noc. Blaise rzadko kiedy nie wykazywał zainteresowania, więc
byłych Ślizgonów przestało już cokolwiek dziwić.
Dzięki tym spotkaniom Teodor czuł się lepiej. To nieprawda,
że mężczyźni nie potrzebują rozmawiać. Jeśli mają do tego odpowiednich
towarzyszy i odrobinę alkoholu, język sam się rozwiązuje. Tak było z ich
trójką. W Hogwarcie nigdy nie trzymali się razem, każdy wolał dbać o swój
własny interes, zwłaszcza tuż przed ostatnią bitwą, gdy niebezpiecznie było
ufać komukolwiek prócz siebie. Teraz jednak, kiedy Czarny Pan zniknął, a oni
już dawno zamknęli rozdział szkolnej rzeczywistości, okazało się, że dogadują
się wcale nieźle, ba! Mogą na siebie liczyć.
Malfoy dokończył lunch i wrócił do biura. Teodor rzucił
okiem na otoczenie i wtedy zauważył, że przy stoliku niedaleko siedzi Burke.
Czytał poranną gazetę, popijając powoli kawę. Nieopodal niego siedziała Ashton,
pozornie nie zwracając uwagi na nic poza własnym talerzem. Jak zwykle.
W czasie kilku ostatnich tygodni nie miał szansy dowiedzieć
się czegoś więcej o tej dwójce. Inna sprawa, że fizycznie nie dał rady,
ponieważ praca absorbowała go całkowicie. Jednak mimo że wciąż czasem widywał
ich razem, to ani o krok nie zbliżył się do rozwiązania zagadki. Nadal
podtrzymywał swoją teorię o romansie, ale co z tego, skoro nie miał żadnych
dowodów? A gdyby miał w garści Burke’a, może ten wreszcie przestałby rzucać
kłody pod nogi Granger.
Właśnie. Granger.
Od czasu ich sprzeczki o Chimerę odzywali się do siebie
tylko tyle, ile wymagała ich współpraca. Teodor przestał ją zaczepiać, gdy
niemal wbiegała do gabinetu, zaaferowana kolejnymi sprawami niecierpiącymi
zwłoki, a ona nie pożyczała mu już książek. Uważała, że zna prawdziwe powody
przyjęcia przez niego propozycji pracy, a jednak ani słowem nie wspomniała o zmianie
asystenta. Choć Notta irytowała to gwałtowne ochłodzenie między nimi, nie
łagodził sytuacji. Nie on powinien to zrobić.
Ledwo zorientował się, że stoliki obok zieją pustką. Zerknął
w kierunku drzwi. Burke i Ashton zmierzali do wyjścia, a on, niewiele myśląc,
zerwał się i poszedł za nimi.
Rozmawiali tak cicho, że nie mógł tego dosłyszeć. W końcu
zatrzymali się w atrium, niedaleko wielkiej tablicy ogłoszeń, dzięki czemu
Teodor mógł udawać, że jakaś notka szczególnie go zainteresowała. Obserwował
ich, zastanawiając się, czy zauważą go, jeśli podejdzie ciut bliżej. Zrobił
krok, potem jeszcze jeden…
– Czy ty się skradasz?
Stłumił w sobie odruch zaatakowania potencjalnego
napastnika. Za jego plecami stała Granger, wpatrując się w niego podejrzliwie.
– Nie – odparł tylko z pozornym spokojem, bo jego serce
waliło jak szalone.
– Jasne. – Hermiona zerknęła w miejsce, w które wcześniej
wpatrywał się Teodor. – Burke? Czego od niego chcesz?
Wywrócił oczami. Dlaczego ona ciągle zadawała pytania, na
które nijak miał jak odpowiedzieć?
– Obserwuję go – mruknął w końcu niechętnie. – Wciąż widzę
go z tą Ashton. Tam gdzie on, tam i ona…
– Śledzisz go?! – oburzyła się Hermiona.
– Jezus, cicho – warknął Teodor i odszedł trochę dalej.
Granger założyła ręce na piersiach. – Sama mówiłaś, że Burke ma na ciebie oko.
Więc ja mam oko na niego. Trzeba jak najlepiej poznać wroga, żeby potem rozbić
jego obronę.
– Nott, to nie jest wojna, na której bawisz się w stratega –
syknęła. – Nie możesz go śledzić. A co, jeśli on zdaje sobie z tego sprawę?
Najpierw ty będziesz mieć nieprzyjemności, a potem w prostej linii ja.
– On jakoś może grać nieczysto!
– To nie jest gra, Nott! – Zorientowała się, że mówi trochę
za głośno. Rozejrzała się pospiesznie i kontynuowała: – Masz przestać. Nie
walczymy o to, kto lepiej rozłoży pionki na planszy, tylko o to, by
czarodziejom żyło się jak najlepiej. Burke to żmija, przyznaję, ale nie
zachowuj się tak, bo pomyślę, że mogłabym zatrudnić Cartera i na to samo by
wyszło.
Teodor zrobił oburzoną minę, gdy przypomniał sobie te
zrośnięte nad nosem brwi.
– No wiesz.
– Nie wiem i nie chcę wiedzieć! Ogarnij się i… i do mojego
gabinetu, mamy mnóstwo pracy!
Patrzył, jak odchodzi w stronę wind, całkowicie wyprowadzona
z równowagi. W Hogwarcie wyglądała tak po lekcjach eliksirów, na których Snape
odbierał Gryffindorowi punkty za zbyt głośne oddychanie. Ruszył za nią, myśląc,
że mogłaby potknąć się w tych swoich szpilkach i taki wstyd skutecznie utarłby
jej nosa.
W pracy nie spędził ani minuty dłużej, niż powinien. W domu
był o osiemnastej dziesięć, kolację skończył o wpół do siódmej, a kolejne
piętnaście minut później jego weekend oficjalnie się rozpoczął. Fiukając się na
Pokątną, walczył z poczuciem, że o czymś zapomniał. Wytłumaczył sobie to tym, że
specjalnie zostawił akta poniedziałkowych rozpraw na wierzchu, tak by Granger
wzięła je przy wyjściu z biura, nie upewniając się jednak, czy na pewno ona
sama o nich wie. Ale co go to obchodziło? Miał weekend. Upragniony, wyczekany,
zasłużony.
Przed Szkarłatną Chimerą stał jedynie ochroniarz, który bez
słowa wpuścił Teodora do środka. Przy barze od razu dostrzegł Zabiniego
obserwującego uważnie jedną z kelnerek.
– Jest nowa – wyjaśnił, kiedy Nott go o to spytał. – Nieźle
sobie radzi, ale brakuje jej jeszcze pewności siebie. Może nabierze z czasem,
chociaż… jakoś wątpię.
Teodora zawsze zastanawiało, jak to możliwe, że Blaise
zatrudniał same ślicznotki i nigdy żadnej nie tknął, kontakty z nimi utrzymując
na najbardziej profesjonalnej jak tylko się dało stopie, a ledwo dostrzegł na
ulicy kusą spódniczkę, zamieniał się w diabła.
Punktualnie o dziewiętnastej zjawił się Malfoy, jak zwykle
odstrzelony, wypachniony i z włosami na żelu. Zabini już nie raz śmiał się, że
jeśli nie stroi się tak, żeby podrywać kobiety, to albo jest pedałem, albo jest
pedałem. Draco jednak nic sobie z tego nie robił i życzył sobie krwawą Mary na
dobry początek wieczoru.
Przeszli do salonu, tego co zwykle, gdzie właściwie każdy z
nich czuł się jak u siebie w domu.
– Szlama przysłała mi upomnienie – rzucił jakby mimochodem
Blaise. – Wiedziałeś?
– Sam wybierałem sowę.
– Twój gust jest niezawodny.
– Dziękuję. Które to już upomnienie?
– Od niej? Pierwsze. Ogólnie to chyba czwarte.
– Jakim cudem jeszcze cię nie zamknęli? – spytał Draco znad
zestawu małego chemika do przyrządzania idealnej krwawej Mary.
– Bo to wciąż pierdoły. – Blaise rozwalił się na kanapie i
odpalił cygaro. – Ostatnio dali sobie po mordzie i nikomu poza nimi nic się nie
stało. Sąsiadka z kamienicy obok zawsze wyolbrzymia, jakby nie wiadomo co się
działo. Stara pudernica.
Teodor wziął kilka haustów ognistej whisky i od razu zaczęło
mu się lepiej myśleć.
– Dzisiaj pokłóciłem się o ciebie z Granger – powiedział,
dolewając sobie bursztynowego napoju. Zabini zatrzepotał powiekami.
– Naprawdę? To słodkie.
– Pedał – prychnął Draco, uśmiechając się wrednie. Rozsiadł
się w fotelu i z lubością pociągnął łyk swojego drinka. – W dodatku czarny.
– Oj, ty rasisto. No, Nottie, pewnie broniłeś mnie jak
prawdziwy Gryfon?
Brunet bardzo dosadnie określił, gdzie Zabini i cały zastęp
Gryfonów z Potterem na czele mogą go pocałować.
– Wszystko przez to, że Granger nie ma pojęcia, jak tu jest,
dlatego tak cię atakuje. Kiedyś ją tu przyprowadzę, to zrozumie. – Blaise
roześmiał się, że to będzie ostatni dzień jego życia, ale Teodor zastanowił
się. – Właściwie…
– Nie uda ci się – orzekł Draco. – Ona jest świętsza niż sam
papież. Nigdy nie przyjdzie do miejsca, gdzie może zgrzeszyć nie tylko
uczynkiem, ale też myślą.
– Co ty taki katolicki się zrobiłeś, Malfoy? – zakpił
Zabini.
Blondyn wywrócił oczami.
– Astoria stwierdziła, że chyba Bóg tak chciał i dlatego ma
problemy z ciążą. Teraz codziennie się modli.
Teodor parsknął śmiechem.
– Tobie też każe?
– Jeszcze nie. Ale w tym miesiącu zrobiła już trzy testy i
wszystkie wyszły negatywne, więc chyba niedługo będę musiał zacząć.
Teodor wiedział, że kolejna ciąża może oznaczać dla Astorii
poważne komplikacje zdrowotne, i dziwił się, że Draco umie tak łatwo ukryć
prawdziwe uczucia i strach o żonę. Już dawno powiedział, że wcale nie musi mieć
potomka, byle jej nic się nie stało. W Chimerze bywał częściej niż raz w
tygodniu, odreagowując stres o nią, ciążę, w którą teraz w ogóle nie mogła
zajść, ewentualne dziecko i ich małżeństwo, które stawało się coraz bardziej
kruche.
– Jakoś nie wyobrażam sobie ciebie chodzącego do kościoła –
stwierdził Blaise.
– Tak jak ja nie wyobrażam sobie ciebie trzymającego na
wodzy swojego…
Przerwało mu głośne pacnięcie się w czoło przez Teodora.
– Szlag, wiedziałem, że o czymś zapomniałem. – O teczce
leżącej pod teczkami zostawionymi dla Granger. Spojrzał na swoją drugą whisky,
której resztka została na dnie szklanki. – Muszę wrócić po papiery do ministerstwa.
Przyjaciele wyglądali na oburzonych.
– Chyba sobie żartujesz.
– Jest piątek.
– Dopiero zaczęliśmy.
– Skończyłeś pracę.
– Tak, ale jeśli nie przejrzę ich przez weekend, to
skończyłem ją już na zawsze. – Teodor wstał i łyknął resztę whisky. – Będę z
powrotem za pół godziny.
Już na zewnątrz dopadła go dzika myśl, że właściwie skoro
już tam będzie, to może wziąć z biura coś jeszcze.
Tak jak się domyślał, akta leżały dokładnie tam, gdzie
wcześniej. Potrząsnął głową.
– Głupia.
Czując w sobie dziwną odwagę i lekkość, zapukał energicznie
do drzwi gabinetu, po czym od razu wszedł do środka. Granger pochylała się nad Kalendarzem,
a Teodor prawie zachłysnął się własną śliną. Dziewczyna rozpuściła włosy i
teraz długie loki okalały jej policzki, spływając na ramiona i plecy. One oraz
światło lampki padające na twarz i podkreślające błyszczące ze zmęczenia oczy
sprawiły, że Teodor zaczął zastanawiać się w duchu, czy w ogóle widział
kiedykolwiek kogoś piękniejszego od niej.
– Nott? Co ty tu robisz? Myślałam, że wyszedłeś –
powiedziała Hermiona, wyrywając go z chwilowego osłupienia.
– Bo wyszedłem – odparł Teodor. – Ale wróciłem. Zapomniałem
dokumentów – dodał, dla potwierdzenia swych słów potrząsając teczką trzymaną w
dłoni.
Hermiona nie wyglądała na przekonaną, lecz w końcu
westchnęła.
– Dobrze, to idź już do domu – mruknęła. – Ja jeszcze muszę
tu posiedzieć i…
– Nie, Granger – rzekł stanowczo. – Idziesz ze mną.
– Co? Gdzie?
– Na wódkę. Teraz.
Wytrzeszczyła oczy.
– Co?
– Nie „co?”, tylko „proszę?” – skarcił ją Teodor, świetnie
się bawiąc. – Tak się składa, że jutro będą dwa miesiące, odkąd tu pracuję, a
ty obiecałaś, że pójdziemy na wódkę.
Mógłby przysiąc, że się uśmiechnęła.
– Powiedziałam, że to przemyślę
– sprostowała – a nie że pójdę. Zresztą, Nott, jestem zmęczona, a muszę to
skończyć. I szczerze powiedziawszy, nie mam ochoty – dodała sucho.
– Dobra, Granger, pracuję dla ciebie tylko przez wzgląd na
Zabiniego – powiedział Teodor ze znudzeniem. – Już? Zgoda? To zakładaj
pantofelki i idziemy.
– Nie o to chodzi… zresztą… och, nigdzie nie idę! – zawołała
w końcu. Poruszyła się na krześle z żałosną miną. Teodor mógłby się założyć, że
znowu jest boso. – Nie wypada…
– Już mówiłem, że gdybym chciał cię poderwać,
zaproponowałbym ci coś innego. Na wódkę idzie się z kumplem, więc pomyśl, że
jestem takim twoim kumplem i dbam o ciebie, żebyś raz na jakiś czas chociaż
spróbowała wytrząsnąć z główki Burke’a i Spółkę.
Widział, że się powstrzymywała, ale w końcu zaśmiała się.
Przez chwilę patrzyła na niego z powątpiewaniem, aż w końcu zamknęła Kalendarz.
– No dobrze. – Wyglądała jak mała dziewczynka, która uczy
się jeździć na rowerze, i jeszcze nie ufa tacie, że poradzi sobie bez
dodatkowych kółek. – Ale to zostaje między nami.
– Oczywiście, Granger.
– I tylko jeden drink.
– Idziemy na czystą, Granger.
– Och.
Wywrócił oczyma. Podszedł do Granger, odsunął ją razem z
krzesłem, spod biurka wyjął jej szpilki, a na ramię zarzucił sobie jej torebkę.
– Idziemy, zanim zdążysz się rozmyślić.
I wyszedł z gabinetu, nie czekając na odpowiedź.
A Hermiona pomyślała z przerażeniem, że to pierwsza oznaka utraty
kontroli, i pobiegła za nim.
_______________
Z opóźnieniem, bo rozłożyła mnie choroba. Angina konkretnie.
W sierpniu. To właśnie ja.
Zmieniłam szablon, bardziej jesienny, jako że jesień już
czuć w powietrzu. Stara praca, dopiero zaczęłam na nowo oswajać się z Gimpem,
ale nie wiem jeszcze, czy coś przyzwoitego z tego wyjdzie.
Szesnastka w przyszłym tygodniu.
Ściskam Was mocno-mocniutko!
PS Wiecie, co jest dzisiaj? Dziewiętnaście lat później.
Ciekawie się zapowiada, a tak w ogole to Witaj!
OdpowiedzUsuńStrasznie spodobała mi się końcówka ( od Zabiniego i Draco), a wcześniej normalnie.
Masz bardzo fajny styl. Czekam na następny ( już 16!) rozdział.
Pozdrawiam,
Re(Beca)
Akcja ze skrzatami nie do konca mi odpowiada, podobnie jak Nott, uwazam, ze to nie przejdzie, a juz na pewno nie za szybko. chodzi mi o to, ze przyjaźni czy chociażby sympatii nie da sie narzucić.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się sposob, w jaki przedstawiasz przyjaźni miedzy Nottem, Zabinim a Malfoyem. Szkoda, ze Twoja Hermiona nie ma takiej przyjaciółki, bo chyba nie mozna nazwać w ten sposob Ginny. Mam nadzieje; ze przedstawisz scene z wódka ;p
Fajny rozdział, a szablon już chyba był na tym blogu, o ile się nie pomyliłam? Hermiona idzie na picie z Teodorem?! Szok! Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. A akcja ze skrzatami to niezły pomysł.
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny rozdział, ech, zakończyć go w takim momencie!:(
OdpowiedzUsuńCzekamy :)
OdpowiedzUsuń