29 czerwca 2020

19.


Następnego dnia Hermiona przyjęła od swojego asystenta papierowy kubek z kawą, po czym bez słowa zamknęła się w gabinecie. Teodor jeszcze przez dłuższą chwilę patrzył na drzwi, czując palącą potrzebę pójścia za nią i zamienienia chociaż dwóch zdań, aż wreszcie westchnął i zabrał się do pracy. A tej miał sporo, zważywszy na liczbę samolocików, które wylądowały na jego biurku już o ósmej rano.
Cały Departament Przestrzegania Prawa od początku poprzedniego tygodnia intensywnie przygotowywał się do spotkania z Ministrem Magii. Zaplanowano je na piątek i miała w nim uczestniczyć Granger, Burke, szef Biura Aurorów Gawain Robards wraz z kilkoma ważniejszymi aurorami oraz przedstawiciele innych urzędów. Spotkanie miało zająć całe popołudnie i Teodor zaczął gromadzić wszelkie potrzebne raporty, dane oraz dokumenty, tak by żadna poruszana sprawa nie zaskoczyła jego szefowej. Niestety, wymagało to częstych kontaktów z innymi pracownikami departamentu, a ci nie przepadali za Nottem, zresztą ze wzajemnością. Od Malfoya dowiedział się, że po całym ministerstwie szaleją plotki na jego temat, począwszy od dziwnego pojawienia się znikąd i jeszcze bardziej niespodziewanego zostania na dłużej, a na rzekomym śmierciożerstwie skończywszy. Teodor może i by nie poświęcił im za dużo swojego cennego czasu, jednak gdy dotarły do niego pogłoski o romansie z panią dyrektor, bo ktoś widział ich kiedyś śmiejących się z czegoś w drodze do wind, czuł, jak ogarnia go zimna furia. Wiedział, że nie są już w szkole, gdzie wszelkie takie rewelacje można było puścić mimo uszu, tak samo jak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że musi o wiele bardziej uważać na swoje czyny i słowa, ale nie mieściło mu się w głowie, że ludzie są zdolni do tak prostackich prób podkopania autorytetu Granger.
– Charlie słyszała, jak jakieś prukwy z Departamentu Współpracy omawiają z ożywieniem wszelkie informacje na temat związku szlamy z Weasleyem – powiedział Draco, gdy Teodor wstąpił do niego przy okazji odbierania dokumentów z biura obok.
– Czy one nie mają już o czym rozmawiać?
– Ależ mają. To było między obgadywaniem jej wtorkowej spódnicy i czwartkowego wyroku w sprawie tych oprawców młodych hipogryfów.
Najgorsza w tym wszystkim była bezsilność, bo Teodor nie mógł zrobić absolutnie nic, by uciszyć pojawiające się co tydzień jak grzyby po deszczu coraz to nowsze sensacje. Ich autorów było zbyt wielu, by do każdego dotrzeć i dać w pysk (zwłaszcza że przeważały w tej grupie kobiety, a Teodorowi daleko było do miana damskiego boksera), zresztą wiedział, że nic by to nie dało. Rozpowszechnianie pozytywnych plotek też nie wchodziło w grę, bo te z kolei nie trzymały się długo na scenie – nikt nie ma przecież zamiaru rozprawiać na lewo i prawo o sukcesach innych. Jedyne, co mu pozostało, to niedopuszczenie, by cokolwiek dotarło do Granger. Ona sama na pewno była w pełni świadoma sytuacji, ale nie chciał narażać jej na dodatkowy stres i negatywne myśli. Udawałaby, że to jej nie obchodzi, a później siedziałaby do późna w gabinecie, żeby udowodnić, że jest warta o wiele więcej, niż mówią.
Teodor westchnął ciężko. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że od dobrej minuty wbija wzrok w drzwi, za którymi zniknęła Hermiona, więc wrócił do sprawdzania dokumentacji przesłanej przed chwilą z Biura Aurorów. Coś w jego piersi rwało się, by wbrew jej protestom zmusić ją do dokończenia przerwanej przez Zabiniego i Stewart rozmowy albo chociaż poruszyć temat nieudanego spotkania Stowarzyszenia, ale wiedział, że to by tylko pogorszyło i sytuację między nimi, i jej humor.
Granger, masz mnie. Nie zapominaj o tym, pomyślał gorzko.
Otrząsnąwszy się, obiecał sobie, że przynajmniej do lunchu więcej nie spojrzy w tamtą stronę.

– Nott? – I wszystkie jego plany poszły się gonić. – Mogę cię prosić na chwilę?
Z gabinetu wystawała tylko jej głowa, ewidentnie czymś zmartwiona głowa. Teodor poczuł tak silne ukłucie niepokoju, że musiał sam się w duchu upomnieć. To dyrektor departamentu. To twoja przełożona. To cholerne Gryfiątko!
Biurko Hermiony zniknęło pod papierami; po raz pierwszy od dłuższego czasu widział je w takim nieładzie. Za zaczarowanym oknem siąpił deszcz, a niebo spowiły grafitowe chmury. Coś było bardzo nie tak.
– Muszę cię prosić o pomoc – powiedziała bez ogródek Granger, stanąwszy przed Teodorem. – I jednocześnie o pełną dyskrecję.
– Bo przecież zawsze idę i rozpowiadam całemu ministerstwu twoje najskrytsze tajemnice. – Po jej minie zobaczył, że to zdecydowanie nie czas na kpiny. – Granger, co jest?
Hermiona zaczęła chodzić w tę i z powrotem, wykręcając sobie z nerwów palce.
– Pamiętasz, jak jakiś czas temu wspominałam ci o czarnomagicznych przedmiotach u mugoli?
O tak, pamiętał bardzo dobrze. Gdy mówiła, że chce zająć się tą sprawą sama, w jej oczach igrały wojownicze błyski.
– Cztery przypadki – potwierdził. – Znalazłaś jakiś związek między nimi?
– Jeszcze nie, a najgorsze jest to, że od tamtego czasu doszło ich kolejne siedem. – Teodor aż uniósł brwi. Siedem? Siedem? Gdyby były to zwykłe zaczarowane przedmioty, które potem są użytkowane przez mugoli, liczbę tę uznałby za śmiesznie niską. Jednak w tym wypadku w grę wchodziła czarna magia, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. – Tworzę raport na ten temat i w piątek chcę go przedstawić Kingsleyowi, zanim samo to do niego dojdzie, nieważne, czy stąd, czy z innego departamentu, czy w ogóle spoza ministerstwa, a nie daj Merlinie z Proroka Codziennego.
– To dlatego ciągle potrzebne ci są świeże raporty z Urzędu Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli – stwierdził powoli Teodor, połączywszy wątki. – Szukasz koincydencji, związku między rutynowymi sprawami a twoimi przypadkami.
– Tak – odrzekła Hermiona, nie przestając maltretować swoich dłoni – ale to nie wystarczy. Albo mam za mało danych, albo po prostu szukam w złym miejscu. Dlatego muszę cię o coś prosić, właściwie powinnam była zrobić to już wcześniej, ale nie chciałam cię w to w ogóle angażować, przynajmniej nie w takim stopniu…
– Granger, już ci coś mówiłem na ten temat – wtrącił ze znudzeniem, wywracając oczami. Hermiona przystanęła i obrzuciła go badawczym spojrzeniem. – Pomogę ci tak, jak tylko będę potrafił. Czego potrzebujesz?
Wzięła głębszy oddech.
– Dużo przemieszczasz się po ministerstwie, zdecydowanie więcej niż ja. Chcę, żebyś miał oczy i uszy szeroko otwarte, żebyś znalazł się w pobliżu, jeśli usłyszysz skrawek jakiejkolwiek podejrzanej rozmowy, żebyś nie bał się zaglądnąć komuś przez ramię albo odwrócić zasłoniętą kartkę. Wiem, że proszę o coś niemoralnego, ale obawiam się, że nie mam wyjścia. W ministerstwie nigdy nie pracowali sami prawi czarodzieje. – Zawahała się. – Wiem też, że przyjaźnisz się z Draconem. Chciałabym, żebyś zapytał go, czy wie coś na ten temat.
Teodor zamrugał szybko.
– Podejrzewasz go?
– Nie! – zaprzeczyła gorliwie. – Ufam mu. Dalej nie mogę na niego patrzeć, ale ufam mu, skoro Kingsley mu ufa. Wiem, że jego rodzina miała różne dojścia do różnych rzeczy i osób i zastanawiałam się, czy może po prostu coś nie obiło mu się o uszy na ten temat, jakakolwiek pogłoska...
Jeszcze nigdy nie wyglądała na tak zdenerwowaną. Niepokój w jej głosie mieszał się ze strachem i niepewnością, a ręce na przemian rozluźniała i zaciskała tak mocno, że musiało to sprawiać jej ból. Teodor w jednej chwili miał ochotę znaleźć tego gnojka od czarnej magii i skopać mu dupsko.
– Dobrze – mruknął. – Podpytam Malfoya, postaram się zrobić to jeszcze przed piątkiem. Nie jestem tylko pewien, czy on cokolwiek będzie wiedział, już lata temu pozbył się zabawek ojca i zerwał kontakty z typami spod ciemnej gwiazdy. Zrobił się z niego straszny pantofel.
Z ulgą zobaczył delikatny uśmiech rozjaśniający twarz Hermiony.
– Dziękuję. – Nabrała powietrza, jakby jeszcze chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. – No to… no to nie trzymam cię już.
Usiadła za biurkiem, a Teodor dałby sobie rękę uciąć, że unika jego wzroku.
– Wiem, że się boisz – te słowa wyszły z jego ust za szybko, by zdołał je powstrzymać. Cóż, i tak już ich nie cofnie. Wreszcie odnalazł oczy Hermiony. – I wcale nie mam na myśli piątkowego spotkania.
Zacisnęła tylko usta w odpowiedzi, więc wyszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi.

Teodor postanowił nie czekać na rozwój wypadków, tylko od razu wziąć sprawy w swoje ręce. Choć w samym ministerstwie na razie nie napotkał żadnej informacji, która okazałaby się przydatna, to specjalnie postarał się uwinąć z robotą na tyle szybko, by móc urwać się z pracy kilka minut przed osiemnastą. Miał w tym swój cel. Punkt szósta zupełnym przypadkiem zatrzymał się nieopodal Fontanny Magicznego Braterstwa, podziwiając wodę rozpryskującą się malowniczo na szacie kamiennego czarodzieja. Usłyszał pyknięcie jednej z wind, zerknął przez ramię i udał, że akurat szuka czegoś zawzięcie w torbie, kierując się wolno do strefy Sieci Fiuu.
– Tam nie znajdziesz swojej godności – rozległo się za jego plecami. Teodor odwrócił się i ujrzał swój cel. – Zostawiłeś ją na gdzieś na drugim piętrze.
– Twoją zabrał ze sobą do grobu Moody, Malfoy.
Mógł ugryźć się w język, zważywszy na to, co zamierzał zaraz wyciągnąć z przyjaciela, ale nie mógł odpuścić sobie tego subtelnego przypomnienia o najcudowniejszym popisie transmutacji ludzkiej, jakiej był świadkiem.
– Jesteś bardzo zabawny jak na kogoś, kto nie potrafi upilnować swojego skrzata domowego.
O nie, teraz to już się wkurzył. Teodor przestał grzebać w torbie i spojrzał ze złością na uśmiechającego się kpiąco Dracona.
– Nie przeginaj – warknął. – Ten skrzat jest bardziej wartościowy od wielu czarodziejów, z tobą na czele.
– Ależ jesteś nerwowy, Nott. Co w ogóle Granger sobie myślała, organizując takie spotkanie? Czemu nie wybiłeś jej tego z głowy?
– Wierz mi, że do samego końca próbowałem, ale jak ona się uprze, że chce kogoś uratować, to musiałbyś ją przywiązać do krzesła i zakneblować, żeby tego nie zrobiła.
Draco westchnął.
– Gryfoni.
– Gryfoni – zgodził się Teodor. – Właściwie dobrze, że cię tu spotkałem, bo mam do ciebie sprawę.
– Mów dalej – zainteresował się Malfoy, gdy ruszyli powoli w stronę kominków.
– Wiem, że do tej części swojego życia nie chcesz wracać, ale potrzebuję kilku… kontaktów. Nie, nie dowiesz się po co – dodał Teodor, widząc wytrzeszczone oczy blondyna. – Mam sprawę do załatwienia, a boję się, że mogę potrzebować do tego kilku artefaktów podobnych do tych z piwnicy twojego rodzinnego domu.
Draco aż się zatrzymał i zmarszczył brwi.
– Po co ci to?
– Już ci powiedziałem, że się nie dowiesz. Zdaję sobie sprawę, że proszę o wiele, ale tylko do ciebie mam tyle zaufania, by zapytać.
Jeśli Malfoy jest na tyle głupi, żeby uwierzyć w te słodkie słówka, to Teodor zacznie się zastanawiać nad doborem znajomych o nieco wyższym ilorazie inteligencji.
Zapadła pełna napięcia cisza zakłócana tylko odgłosem kroków czarodziejów przemierzających atrium. Draco patrzył podejrzliwie na Teodora, Teodor wyczekująco na Dracona, aż w końcu okazało się, że to były bardzo gorzkie słodkie słówka.
– Czy ty chcesz pomóc szlamci? – zapytał Malfoy, a na jego pieprzonej arystokrackiej gębie wykwitł chyba najbardziej złośliwy uśmieszek, na jaki było go stać. Teodor z trudem zachował kamienną twarz.
– Co? – zdziwił się. – Co ona ma do tego?
– Proszę cię, Nott, pytasz o piwnicę mojego rodzinnego domu kompletnie znikąd, podczas gdy nigdy wcześniej nie interesowała cię ani ona, ani cokolwiek tego rodzaju, tyle że spoza rzeczonej piwnicy. – No, czyli przynajmniej nie był taki głupi. – W dodatku nie wyobrażam sobie, po co miałoby ci się coś takiego przydać, skoro prędzej Granger złamie prawo niż ty. A po trzecie i najważniejsze: dziwnym trafem w piątek jest zebranie twojego departamentu. Czy tylko ja tu widzę dziwną nić połączenia…?
– Merlinie, dobra, masz mnie – prychnął Teodor, wywracając oczami. – Potrzebuję tych informacji, ale nie na piątek, tylko prosto dla niej.
– Po co?
– Nie mogę powiedzieć. Nie patrz tak na mnie, naprawdę nie mogę! – Rozejrzał się, czy nie ma nikogo niepowołanego w pobliżu. – Granger pracuje nad jakąś sprawą, ale utknęła w martwym punkcie i potrzebuje jakiegokolwiek punktu zaczepienia.
– Dlaczego myślisz, że obchodzą mnie jej problemy? – prychnął Malfoy.
– Bo jej problemy to też twoje problemy. Twoje, moje i wszystkich, których tu widzisz.
– Nie będę taki jak ty, nie będę jej pieskiem na posyłki.
– Nie dziwię się, że z takim nastawieniem nie przyjęli cię do Departamentu Współpracy. To zwykła przysługa, Malfoy, ona nawet nie dowie się, że to od ciebie.
– A co, wstyd prosić o pomoc byłego śmierciożercę?
Teodor wypuścił powoli powietrze z płuc. Zaraz nie wytrzyma i będzie musiał spędzić resztę życia w Azkabanie za zabójstwo.
– Czy ty w ogóle siebie słyszysz? – warknął, czując gotującą się w nim złość. – Każde z nas zostawiło swoją przeszłość daleko za sobą, w dodatku Granger naprawdę ma w dupie twoje tatuaże, skoro kryłeś Pottera, kiedy zaszła taka potrzeba.
– Do tej pory tego żałuję. Nie będę pomagał szlamie, Nott.
– Jesteś dziecinnie uparty.
– Wiesz, że jeśli dam ci te informacje, to mogę być też martwy? – syknął ze złością blondyn, zmieniając taktykę.
– Ale nie będziesz, bo nikt się nie dowie. – Teodor zniżył głos prawie do szeptu. – Malfoy, ona oszukała w Gringotcie gobliny, że jest Bellatrix Lestrange. Naprawdę myślisz, że wszędzie zostawi za sobą twój ślad?
Draco wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, jakby oceniając, czy na pewno może zaryzykować.
– Nie wiedziałem, że podpytywanie przyjaciela tak, by ten się nie połapał, też należy do twoich obowiązków – wymamrotał w końcu z przekąsem. Teodor poczuł, jak uchodzi z niego powietrze. Udało się.
– Nie należy – odparł – ale nie kłamałem, mówiąc, że tylko tobie ufam w całym tym cholernym budynku.
– Bo się rozpłaczę. Na kiedy to potrzebuje?
– Na szybko.
– Świetnie. – Draco potarł dłonią czoło. – Dobrze, że mam chociaż tyle czasu, żeby się zastanowić.
– Witam w moim świecie.
– Nie sądziłem, że szlama kiedykolwiek mnie o coś poprosi.
– Zaraz złamię ci nos.
– Przecież nie powiedziałem niczego nieprawdziwego, Granger to szlama.
– A ty jesteś wieśniakiem, a nie żadnym zakichanym arystokratą – też nie powiedziałem niczego nieprawdziwego.
– Nie dogryzaj mi, bo twoja szlamcia nic nie dostanie. – Draco tym razem roześmiał się na widok wściekłej miny Teodora. Wycofał się do najbliższego kominka, aż nagle się zatrzymał, jakby coś mu przyszło do głowy. – Wiesz, że podobno nie układa jej się z Weasleyem?
– Dlaczego myślisz, że mnie to obchodzi? – spytał Teodor, klnąc na siebie w myślach tak szpetnie, że powinien się sam na siebie obrazić.
Draco wzruszył ramionami.
– Nie wiem, może z tego samego powodu, przez który przypadkiem spotkaliśmy się w atrium. – Pomachał niemalże wesoło z zielonych płomieni i już go nie było.

Teodor fiuknął się do domu niewiele potem, wyciągając na Malfoya najgorsze określenia ze swojego słownika wyrazów wulgarnych. Dał się podejść jak zwykły dzieciak, w dodatku mało inteligentny. Tak naprawdę zamiast wyciągnąć informacje, sam je oddał, i to bez walki. Zdziwiło go tylko podejście Dracona – nie pasował do niego taki ton głosu podczas mówienia o takich relacjach z Granger, zwłaszcza po pogodzeniu się z pomysłem wyświadczeniem jej przysługi. Albo on oszalał, albo Teodor zgubił na drugim piętrze nie tylko swoją godność, ale i zdrowe zmysły.
Rwący potok jego myśli przerwały przytłumione głosy dobiegające z jadalni. Jeden z nich na pewno należał do Brudka, a drugi… był dziewczęcy…
– Niemożliwe – mruknął do siebie i czym prędzej poszedł w stronę źródła. Już w połowie drogi zorientował się, że miał rację, bo niby zresztą jakim cudem miałaby się znaleźć w jego domu Granger, skoro zostawił ją dwadzieścia minut wcześniej w gabinecie. W jadalni zastał niecodzienny widok: Brudka trzymającego paczkę chusteczek oraz siedzącą u szczytu stołu, blondwłosą, zaryczaną, zasmarkaną… – Astoria?
Dziewczyna podniosła na niego żałosne spojrzenie zbitego psa, po czym zaniosła się szlochem.
– Jezus Maria.
– Panicz Teodor! – zapiszczał Brudek. – Panienka Astoria przyszła niedawno… Brudek nie wiedział co robić!
Skrzat był kompletnie spanikowany i Teodor wcale mu się nie dziwił.
– Co się stało? – spytał, kucając przed nią jak przed dzieckiem, które przewróciło choinkę i teraz płakało nad swoją stratą. Ona tylko bardziej się obsmarkała. – Mam ściągnąć tu Malfoya?
– Nie! – wychrypiała Astoria. Miała opuchnięte oczy i czerwony nos, a w ręku ściskała garść chusteczek. – Nie, nie ściągaj go…
– Brudek pójdzie szykować kolację! – pisnął skrzat, ale Teodor dałby sobie rękę uciąć, na Merlina, DWIE RĘCE, że po prostu chciał się ewakuować jak najdalej od płaczącej niewiasty, a nie wypełniać swoje obowiązki wobec domu.
– Hej, hej, popatrz na mnie – poprosił Teodor, kiedy wzrok Astorii znów zagubił się gdzieś w podołku. Niechętnie wykonała polecenie. – Powiesz mi, co się stało?
Chwilę się powstrzymywała, aż w końcu zawyła:
– D-draco mnie zdraaaadza!
Teodor zamarł na kilka dobrych sekund, po czym się roześmiał. Po prostu się roześmiał, bo większej bzdury dawno nie słyszał.
– Nie możesz mu zrobić sceny zazdrości albo czegoś w tym stylu? – zapytał, dalej rechocząc pod nosem. – Kobiety są w tym dobre.
Astoria pokręciła tylko żałośnie głową.
– Czyli wolisz wpadać w histerię i przybiegać tutaj? – Tym razem kiwnięcie. – Jezu. Dobrze. Dobrze, przynajmniej wiemy, co się dzieje. Jak się uspokoisz, to wytłumaczę ci, dlaczego jesteś głupia, ale musisz przestać płakać, bo mi zestresowałaś skrzata.
Jakimś cudem w drzwiach do jadalnia pojawił się wielki gramofon na wątłych nóżkach, a właściwie sam Brudek na wątłych nóżkach, dźwigający wielki gramofon.
– Brudek pomyślał… że tak będzie miło – wydusił, po czym postawił sprzęt na stoliku pod ścianą. – Zaraz... się… tym zajmie.
I zasapany znów zniknął w kuchni.
Teodor przejechał dłonią po twarzy. Wysłał Astorię do łazienki, a potem z komody wyjął obrus i pomógł Brudkowi nakrywać do stołu.
– Zjesz z nami, co? – zaproponował, gdy skrzat ustawił dwa nakrycia. Ten popatrzył na niego wielkimi oczyma; prawe ucho magicznie się zrosło, ale w blasku zachodzącego słońca wyraźnie odznaczała się na oliwkowej skórze różowa blizna. – Astorii zrobi się bardzo miło.
Ten argument był na tyle przekonywujący, że piętnaście minut później do suto zastawionego stołu usiedli we trójkę. Astoria wyglądała lepiej, choć ręce dalej jej drżały, a oczy miała zaczerwienione. W trakcie kolacji zagadywała przyjaźnie Brudka, który wpatrywał się w nią jak w swoją osobistą boginię. Z gramofonu sączyła się powolna melodia, a gdy za oknem dogasały ostatnie promienie sierpniowego słońca i skrzat poszedł po ciasto, Astoria odezwała się skruszonym tonem:
– Przepraszam, Teodorze, nie sądziłam, że zrobi się z tego takie zamieszanie.
– Nie przejmuj się – uciął Nott, wycierając dłonie w lnianą serwetkę – to jest normalne, choć przyznam, że dawno nie widziałem tego gramofonu. Ani tej porcelany – dodał, oglądając talerzyk w barwinki. – Nie wiem, jak ci się to udało, Astorio, ale wyciągnęłaś go z rozpaczy, od wczoraj plątał się po domu jak duch i ledwo się odzywał.
– Och, tak, słyszałam, co się stało, bardzo mi przykro. – Astoria wyglądała na szczerze zmartwioną i nawet biel jej zwiewnej bluzki jakby straciła swój blask. – Faktycznie nie był w najlepszym stanie, kiedy tu przyszłam, ale potem chyba go na tyle przestraszyłam, że jakoś zebrał się w sobie.
Broda jej drżała, więc Teodor szybko nalał im po kieliszku wina, jakby to miało zapobiec katastrofie.
– Malfoy wie, że tu jesteś? – spytał cicho.
Astoria potrząsnęła głową.
– Zostawiłam mu notkę, że wybrałam się z Dafne na kolację – wyjaśniła, spuszczając wzrok. Teodor odetchnął głęboko.
– Wiesz, że on nie może się dowiedzieć, że tu byłaś? To nie w porządku, ale prędzej urwie mi głowę, niż zrozumie, że chciałaś tylko porozmawiać.
– Wiem – szepnęła tylko. – Przepraszam, Teo, po prostu nie wiedziałam, co robić. Ja… spanikowałam.
Nie ty jedna, pomyślał Teodor, patrząc na Brudka wnoszącego tacę z trzema rodzajami ciast.
– Wygląda smakowicie, Brudku – zachwyciła się Astoria, na co sam zainteresowany prawie się przewrócił.
– Skąd w ogóle przyszło ci to do głowy? – spytał Teodor. – Malfoy jest w tobie zakochany jak gówniarz.
– Bo jego ciągle nie ma w domu! – wybuchła dziewczyna, odrzucając widelczyk na talerzyk. – Ciągle wieczorami gdzieś wychodzi i jeszcze wmawia mi, że chodzi do klubu tego łajdaka!
– Bo chodzi.
Astoria zamrugała szybko.
– Co?
– Bo chodzi – powtórzył Teodor, wzruszając ramionami. – Malfoy ciągle siedzi w Chimerze i wyrzuca z siebie stresy nad krwawą Mary. Jeśli nie mam urwania głowy w pracy, to siedzę razem z nim, a na pewno zawsze towarzyszy mu Zabini.
– No a ta ślicznotka z jego biura? – nie dawała za wygraną Astoria, choć już z mniejszym przekonaniem w głosie. – Kiedyś podrywała go na moich oczach.
– Bardzo szybko sprowadził ją na ziemię, i to dość dosadnie. Charlie to modliszka – wyjaśnił Teodor i upił łyk wina. – Stałem się jej celem, jak tylko mnie zobaczyła, a z tego, co wiem, zabrała się teraz za Blaise’a. Albo on za nią, zależy jak na to spojrzeć.
Astoria wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, aż w końcu ukryła twarz w dłoniach i znowu się rozpłakała. Brudek zwiał do kuchni w poszukiwaniu chusteczek, które przecież wcale nie leżały na środku stołu.
– Jestem beznadziejna – wychlipała.
– Nie jesteś, daleko ci do tego – zapewnił ją Teodor. – Malfoy jest w tobie po uszy zakochany, a w dodatku cholernie się o ciebie martwi. Mężczyźni wbrew pozorom też czują i jakoś muszą to odreagowywać, żeby nie oszaleć. Okej, uciekanie z domu do klubu kumpla to nie jest najlepszy sposób i postaram się mu to delikatnie wyperswadować, ale cóż, on cię przynajmniej nie okłamuje, gdzie się znajduje.
Astoria pociągnęła głośno nosem, jednak Teodor wiedział, że musiała to usłyszeć. Od kłamstwa rozpadała się każda relacja, nawet ta najlepsza, nieważne, jakiej natury, i im szybciej to ukrócą, tym lepiej. Ona przestanie kłamać, on przestanie ukrywać uczucia, przede wszystkim – zaczną rozmawiać.
Granger jak zwykle miała rację, muszę przestać robić za poradnię małżeńską, pomyślał Teodor, podsuwając blondynce chusteczki. Ta wysiąkała głośno nos. Albo przynajmniej zacząć brać za to pieniądze.
– Napij się wina – zaproponował, wyciągając paczkę papierosów z kieszeni. – Uspokoisz się trochę.
– Nie mogę – szepnęła Astoria. Teodor kątem oka zauważył czającego się w wejściu Brudka, który najwyraźniej badał sytuację.
– Dlaczego? – spytał i zaciągnął się dymem.
– Bo jestem w ciąży.
Brudek nie wytrzymał i osunął się na podłogę.

***

– Co ty tu robisz?
Granger podskoczyła i prawie straciła równowagę. Teodor zwalczył uśmiech; było tak blisko, już prawie się wyłożyła.
– Nott – syknęła zduszonym głosem. W dłoni ściskała Kalendarz, a drugą już sięgała do drzwi. – Coś ty nagadał Malfoyowi?
– Zależy od tego, po co stoisz przed jego biurem – odpowiedział ostrożnie. Hermiona zerknęła, czy nikt nie idzie korytarzem, i podała mu złożony pergamin schowany wcześniej w Kalendarzu. Teodorowi wystarczyło zerknięcie na pierwszą linijkę, żeby wiedzieć, że ma przesrane.

Następnym razem wystarczy zapytać.

A pod spodem było wypisanych przynajmniej dziesięć nazwisk z krótkimi notatkami, czego spodziewać się po tychże jegomościach, i kolejne kilka adresów, pod którymi Hermiona może szukać interesujących ją poszlak. Teodor z ociąganiem oddał jej list.
– Miałeś być dyskretny – syknęła Granger – a nie trąbić, po co ci takie informacje.
– Starałem się, ten śliski wąż mnie przejrzał – usprawiedliwił się Teodor, pocierając dłonią czoło. Nagle zerknął na nią podejrzliwie. – Czego od niego chcesz?
Hermiona spłonęła rumieńcem.
– Chcę mu podziękować – wyznała cicho. Teodor wytrzeszczył oczy. – Nie musiał tego robić, zwłaszcza gdy się wygadałeś, o co chodzi.
Nagle zza drzwi, przed którymi stali, dobiegł zduszony łomot. Teodor zmarszczył brwi, a Granger, Pierwsza Ratowniczka Magicznego Świata, wkroczyła do boju.
Po czym wycofała się ze zgrozą i zatrzasnęła za sobą głośno drzwi. Teodor zaczął dusić się ze śmiechu, bo mimo że przez ułamek sekundy, to zdążył zobaczyć wszystko. Granger wyglądała, jakby też się zapowietrzyła, ale z oburzenia.
– Obrzydliwe! – sapnęła, krzywiąc się z odrazą.
– Co jest obrzydliwe?
Teodor roześmiał się głośno, słysząc zaciekawiony głos Malfoya. Draco szedł korytarzem z segregatorem pod pachą.
– Co tu się dzieje? – Obrzucił Granger zdziwionym spojrzeniem. – Proszę, proszę, skoro już mam tak znakomitych gości, to zapraszam do biura.
– Nie wchodź tam – zaprotestowała Hermiona, a Teodor pomyślał, że lepiej chyba być nie może.
– Bo? Nie przypominam sobie, żebyś miała tutaj wpływy, Granger – syknął Draco, na co byłe Gryfiątko zarumieniło się po cebulki włosów. W tym momencie Teodor postanowił wkroczyć.
– Zabini gorzej się poczuł, musimy dać mu chwilę – wyjaśnił pospiesznie, szczerząc zęby do Hermiony. Dla niej to było za dużo, bo wyrzuciła ręce w górę, prawie upuszczając drogocenny Kalendarz.
– Wyglądał na całkiem zdrowego, pieprząc na biurku twoją koleżankę!
– CO robiąc?
– Ej, nie doszedł jeszcze do tej bazy – wtrącił z oburzeniem Teodor, ignorując Dracona, który przepchnął się do drzwi i wparował do środka.
– Zabini! Stewart, do cholery jasnej, masz swoje biurko! Jesteście obrzydliwi!
– Chodź, Granger, później do niego wpadniemy – zachichotał Teodor, ciągnąc Hermionę za łokieć w stronę wyjścia z departamentu. – Nie chcę już dzisiaj oglądać Zabiniego bez spodni. Chyba że ty chcesz, to możemy wrócić.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Teodor już dawno leżałby martwy.
– Jak oni mogli? Przecież to Ministerstwo Magii, a nie dom schadzek! – Wcisnęła guzik windy tak mocno, że ten zaklinował się w swojej szczelinie. – Merlinie drogi!
Zaczęła grzebać i wciskać paznokcie, ale na nic to się nie zdało. Gdy wyciągnęła do pomocy różdżkę, rozległ się za nimi radosny okrzyk.
– Czekajcie!
Teodor uśmiechnął się na widok Blaise’a dopinającego w biegu koszulę, za to Hermiona wydała z siebie pełen zrezygnowania jęk.
– Boże, nie.
– Hola, hola. – Zabini zatrzymał się i uśmiechnął łobuzersko do Hermiony, unosząc ręce w obronnym geście. – Ale bez trzymania na różdżce.
Granger była na twarzy tak czerwona, jakby dopiero co wróciła z godzinnego biegu. Dopiero po sekundzie ocknęła się, że rzeczywiście celuje w Zabiniego. Czym prędzej schowała różdżkę do torebki i odchrząknęła.
– Ministerstwo Magii to nie miejsce na tego typu… spotkania – oświadczyła z wyższością. – Myślałam, że skoro tak szczycisz się swoim pochodzeniem, to wiesz, czym są dobre maniery, a przynajmniej gdzie są granice przyzwoitości.
Wpakowali się w trójkę do pustej windy.
– Słyszałeś, Nott? Ona może mi dokuczać, a ja jej już nie? – obruszył się Zabini, wciskając koszulę w spodnie. Granger prychnęła głośno. – Mówiłaś coś, moja droga? Ej, Astoria znowu jest w ciąży!
– Naprawdę? – Teodor udał szczerze zdziwionego. Wczoraj jak tylko docucili Brudka, wyrzucił Astorię do domu, by jak najszybciej poinformowała o tym Dracona, zamiast wygadywać głupoty o jego domniemanej zdradzie. Właśnie dlatego dzisiaj jeszcze przed pracą postanowił zajrzeć do Departamentu Transportu Magicznego, żeby delikatnie wybadać sytuację. – Malfoy pewnie w siódmym niebie.
– Tak, ale nie wiedzieć czemu, chciał miotnąć we mnie przed chwilą zaklęciem. Kazał ci przekazać, że Astoria zaprasza nas dzisiaj na kolację o dziewiętnastej.
Teodor zerknął kątem oka na Granger, ale ta uparcie wbijała wzrok w przestrzeń.
– Mam trochę pracy – odparł wymijająco. – Zobaczę, jak się wyrobię.
Winda zatrzymała się i Hermiona ruszyła szybkim krokiem w stronę swojego gabinetu.
– Szlama za bardzo cię osacza – mlasnął z przekąsem Zabini, jednak Teodor pożegnał się skinięciem głowy i podążył za swoją szefową. Dogonił ją w połowie korytarza.
– O dziewiątej rozprawa tych sukinsynów, którzy znęcali się nad tą biedną charłaczką – przypomniał, wyciągając z torby notatki. – A o dziesiątej trzydzieści spotkanie z Robardsem. Hej, Granger, nie obrażaj się na mnie za Zabiniego.
Hermiona nie powiedziała ani słowa, ale wciąż była zarumieniona.
– Powinieneś bardziej panować nad swoimi znajomymi – oznajmiła wyniośle, gdy znaleźli się w poczekalni.
– Ja? Z tego, co wiem, Blaise już od jakiegoś czasu odpowiada sam za siebie.
– Ale najwyraźniej mu to nie wychodzi.
– Dlaczego ja mam go pilnować, a nie Draco?
– Bo ty jesteś bardziej odpowiedzialny.
– To Draco jest prawdziwym mężem stanu, żonatym i wkrótce dzieciatym, ze stałą pracą od kilku lat. W porównaniu z nim jestem bardzo niedojrzały. Kto wie, może zacznę zachowywać się tak jak Blaise? – Hermiona spiorunowała go spojrzeniem i porwała z jego biurka jeden z dwóch kubków z kawą, na co Teodor uniósł brwi. – Kto powiedział, że to dla ciebie?
Granger wywróciła oczami, po czym wkroczyła do gabinetu.
– Nie ma za co! – zawołał za nią Teodor.
Dziewczyna odetchnęła i oparła się o framugę. Teraz było widać, jak bardzo jest zmęczona.
– Podziękuj ode mnie Malfoyowi – powiedziała cicho. – I pogratuluj jemu oraz Astorii.
Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem.

***

Piątkowe popołudnie było parne, a chmury nad londyńskim niebem zapowiadały ulewę. Odkąd rozpoczął pracę w Ministerstwie Magii, Teodorowi nie zdarzyło się jeszcze tak wcześnie opuścić biura.
– Nie możesz uczestniczyć w jutrzejszym spotkaniu – poinformowała go poprzedniego dnia Hermiona, gdy wieczorem uzupełniali ostatnie tabelki oraz wykresy. O osiemnastej Nott poszedł do kuchni po dwa parujące kubki kawy, a o osiemnastej pięć wpakował się nieproszony do jej gabinetu, ignorując wszelkie protesty, że przecież poradzi sobie sama. – Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, koło piętnastej będziesz już wolny.
Nic takiego nie miało miejsca, więc Teodor odprowadził Granger do sali konferencyjnej, przekazał jej opasły segregator z dokumentami, po czym wyszedł z ministerstwa z nieprzyjemnym poczuciem, że powinien być tam razem z nią choćby nie wiem co.
Dziwnie czuł się, wychodząc na zalany słońcem plac przed ministerstwem. Nie miał pojęcia, co robić, rosło w nim wrażenie zagubienia i dziwnej niepewności. Mógł wrócić do domu i zrelaksować się przy lekturze jakiejś książki, ale Granger do tej pory nie wznowiła zwyczaju pożyczania mu zbiorów swojej biblioteczki, a jego własne przestały go już tak przyciągać.
Teodor oparł się o niski murek, odpalił papierosa, po czym skierował twarz ku słońcu. Wrócił myślami do poprzedniego wieczora i mimowolnie się uśmiechnął. Wyszli z gabinetu dopiero po dziesiątej, ale tak naprawdę przygotowania do zebrania zakończyli przed dziewiątą. Później Granger wyczarowała im po szklance mleka i talerz z ciasteczkami czekoladowymi, i siedzieli tak, wpatrując się w milczeniu w połyskującą w blasku księżyca za zaczarowanym oknem taflę jeziora.
– Sprawdziłaś nitki od Malfoya? – spytał w końcu Teodor. Granger westchnęła ciężko.
– Tylko jedno miejsce niedaleko Londynu – odparła – ale informacje od Malfoya były już nieaktualne. Będę musiała poprosić Robardsa, żeby wysłał kogoś na obserwację. Tylko nie Harry’ego, bo on jest w gorącej wodzie kąpany.
– Od razu będzie chciał wszystkich aresztować – domyślił się Teodor.
– Tak – zgodziła się Hermiona – a wtedy i spalę dojścia Malfoya, i mogę wystraszyć potencjalnych winnych za te ataki.
Teodor rozłożył się wygodniej na krześle i oparł nogi na skraju biurka. Granger zamrugała szybko.
– Nie zapominasz się? – syknęła.
On tylko wyciągnął w jej stronę paczkę papierosów.
– A jak dam ci jednego, to przestaniesz mnie strofować?
W odpowiedzi tylko prychnęła lekceważąco, po czym podniosła się ze swojego miejsca i stanęła przy oknie, ukrywając twarz w mroku. Była boso, rozpuściła też włosy, które teraz opadały długimi skrętami na jej plecy. Oddychała spokojnie, obserwując migoczącą wodę.
– Nie uwierzyłaś mi – rzekł cicho Teodor. Granger spojrzała na niego, nie rozumiejąc. – Kiedy powiedziałem, że ci pomogę.
Od razu odwróciła się z powrotem do okna.
– Nie mam ochoty do tego wracać – ucięła. Tego się spodziewał, zwłaszcza patrząc na jej zachowanie w ciągu ostatnich dni, którego nie mógł w całości zrzucić na karb zdenerwowania zbliżającym się zebraniem departamentu.
– Więc zamiast tego wrócimy do wymieniania się aktami bez słowa, do wydawania poleceń i ich wykonywania, a przede wszystkim do unikania przez ciebie moje wzroku, tak? – spytał Teodor bez cienia złości w głosie. Ledwo zauważył kątem oka popiół opadający na podłogę obok jego krzesła. – Aż dziwne, że przyjmujesz ode mnie kawę, przecież może być zatruta.
Granger milczała. Uparcie wpatrywała się przed siebie, ale nawet ta cisza nie była w stanie przekonać go, że w jej głowie nie ma teraz wiru myśli. Czekał cierpliwie, patrząc, jak, zastygła niczym posąg, objąwszy się ramionami, studiuje krajobraz za oknem.
– Nie potrzebuję niczyjej pomocy – powiedziała w końcu głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
– Wiesz, że to nieprawda…
– Do wszystkiego doszłam sama.
– I nikt ci tego nie odmawia – odpowiedział łagodnie Teodor, zastanawiając się, czy tak właśnie wyglądają rozmowy rodziców z ich upartymi, nastoletnimi dziećmi – ale musisz zwolnić, bo oszalejesz. – Znów cisza, więc kontynuował, z namysłem dobierając słowa: – Nie musisz pilnować dodatkowo wszystkich terminów, bo robię to za ciebie. Połowę tabelek na jutro też mogłem z powodzeniem uzupełnić sam. Dwie rozprawy z tego tygodnia chcieli wziąć inni sędziowie, na co ty nie wyraziłaś zgody, bo najprawdopodobniej miałaś zbyt luźne przedpołudnia.
– Wcale nie dlatego.
– Ależ tak. – Teodor uśmiechnął się prosto w rozeźlone oczy Granger i zaciągnął się papierosem. – Spróbuj zacząć swój dzień pracy rzeczywiście o ósmej, a nie tuż po obudzeniu. Do kończenia go o normalnej porze dojdziemy później. I idź ze swoim narzeczonym na drinka po jutrzejszym zebraniu.
– To nie jest mój narzeczony.
– Dobra, więc idź ze swoim narzeczonym na kolację.
– To nie jest mój narzeczony.
– Albo do kina, nie wiem, gdziekolwiek, bylebyś chociaż trochę odreagowała cały ten stres.
Hermiona patrzyła na niego, przygryzając wargę. Widział, że walczy sama ze sobą. W końcu westchnął i zgasił niedopałek w swoim kubku po kawie.
– Po prostu przemyśl to, Granger – powiedział, wstając. Zaczął zbierać swoje rzeczy. – Na dzisiaj dość tego spoufalania się, bo jeszcze oskarżę cię o mobbing.
O dziwo, Hermiona uśmiechnęła się lekko. Znów zajęła swoje miejsce, porwała kolejne ciastko, po czym podsunęła talerzyk w stronę Teodora.
– Wyciągnąłeś te swoje patyki na moim biurku i śmiesz mówić coś o spoufalaniu się?
Nie przyjęła od niego papierosa, choć znów go zaproponował, ale odnosił przyjemne wrażenie, że udało mu się naruszyć mur, który wyrósł między nimi tamtego dnia w jego salonie. Swoje mleko dopijał przez następne pół godziny, byle jak najbardziej opóźnić wyjście z jej gabinetu.
Teraz obserwował ludzi kompletnie nieświadomie mijających Brytyjskie Ministerstwo Magii. Oddychał głęboko, wciągając do płuc resztki letniego powietrza. Poprzedniego wieczora jeszcze długo zastanawiał się, na ile Granger wciąż chce wszystkim udowodnić, na co ją stać, a na ile jej zachowanie jest odzwierciedleniem pokręconego przekonania o własnej nieomylności oraz o tym, że nikt nie wypełni jej obowiązków tak dobrze jak ona sama. Wiedział, że przez lata wielokrotnie ratowała z opresji Pottera i Weasleya, którzy bez niej już dawno skończyliby martwi, i prawdopodobnie to zbudowało w niej to nienaruszalne przeświadczenie, że jest niezastąpiona. Bał się, że takie myślenie w końcu doprowadzi ją do ruiny, ją, a zaraz potem – z czego z przerażeniem zdał sobie sprawę – jego.
Boże, on się starał. Naprawdę się starał. Starał się myśleć o niej jak o swojej przełożonej, a jeśli to nie wychodziło, to chociaż jako o koleżance z pracy, a jeśli to również nie chciało dotrzeć do jego zakutego łba, to przypominał sobie, że przecież ona, do cholery, ma narzeczonego. Czy tam chłopaka, skoro tak wypierała się rychłego stania się panią Weasley. Nie powinien zostawiać z nią do późna w biurze, nie powinien – teoretycznie… – wyciągać jej na wódkę, skoro czuła się przez to niekomfortowo, przede wszystkim nie powinien czuć się za nią odpowiedzialny i rozbity, tak jak teraz, gdy nie mógł przy niej być!
Rzucił papierosa na beton, po czym zgasił go butem.
I nagle, niczym olśniony, już wiedział, dokąd powinien się udać.
Nie potrafił powiedzieć, dlaczego swoje kroki skierował właśnie tam. Z poczucia obowiązku? A może z egoistycznej potrzeby odcięcia się od aktualnych problemów, a jeżeli nie, to chociaż porozmawiania o nich z kimś kompletnie bezstronnym, kto spojrzałby na nie z zupełnie innej perspektywy i może doradził, co dalej? Albo by przypomnieć sobie dawne życie, nieskomplikowane, proste, zwyczajne?
Nie, powiedział sobie w duchu, maszerując przez zatłoczoną stację metra. Tamto życie było łatwiejsze, ale czegoś w nim brakowało.
Idąc ulicą, przy której mieściło się jego dawne miejsce pracy, zastanawiał się, czy wciąż pamięta, jak wygląda od środka. Odtwarzał w głowie widok regałów wypełnionych starymi woluminami, momenty, kiedy słońce wpadało przez okna i odbijało się od delikatnych przedmiotów stojących na szklanych stolikach, i tykanie zegarów na ścianach, jedyny dźwięk, który zakłócał ciszę, jeśli nikt nie zaglądał do sklepu. Starał się powrócić do chwil, które spędził przy mahoniowym biurku, zatraciwszy się w mugolskej literaturze albo rozmawiając z panem Robinsonem. Zastanawiał się, czy jeśli nie pozna wnętrza, to dlatego, że zerwał z nim więzi, czy dlatego, że coś w nim się zmieniło, a on po prostu nie potrafił od razu tego dostrzec.
Ale poznał od razu. Na pierwszy rzut wszystko było po staremu; dopiero, gdy Teodor zatrzymał się na środku pomieszczenia i przyjrzał, dotarły do niego różnice. Brakowało kompletu porcelany z pozłacanym wrąbkiem, a także dwóch mosiężnych słoników z uniesionymi trąbami. W gablotce nie zauważył też przeklętej, ametystowej biżuterii: jej miejsce zajął jednak misterny diadem spoczywający na aksamitnej poduszce. Zegary na ścianach wciąż szeptały o upływie czasu, natomiast opasłe tomy jak zwykle natychmiast przyciągnęły jego wzrok. Teodor odetchnął znajomym zapachem.
Był w domu.
Z głębi antykwariatu dochodziły stłumione męskie głosy. Nott postanowił nie zakłócać prawdopodobnego przebiegu transakcji, toteż podszedł do biblioteczki i zaczął przyglądać się bardziej i mniej znajomym tytułom. Zobaczył potężne tomiszcze Ulissesa, a także kilkutomowe wydanie W poszukiwaniu straconego czasu. Uśmiechnął się lekko na widok koślawych liter na grzbiecie Idioty. Boże, ile dałby za to, by móc znów spędzić dzień za biurkiem, ukryty za jedną z podkradzionych lektur…
Po minucie czy dwóch głosy się przybliżyły, aż wreszcie zza rogu wysunęła się poznaczona śladami czasu twarz pana Robinsona. Starszy mężczyzna nie od razu zauważył swojego przybysza, zajęty rozmową z korpulentnym, elegancko ubranym klientem, dzierżącym już w dłoni książeczkę czekową. Najwyraźniej dokonywała się finalizacja bardzo korzystnej dla obu stron transakcji; Teodor przysiągłby, że ręka, na której opinał się złoty zegarek, skreśliła co najmniej trzy zera. Pan Robinson na chwilę uniósł wzrok znad uzupełnianych papierów, ale nic nie powiedział. Jednak gdy tylko elegancik wyszedł, jego bladobrązowe oczy natychmiast skupiły się na Teodorze.
– Już myślałem, że nigdy tu nie przyjdziesz – rzucił niemal oskarżycielsko, ale z uśmiechem tym samym, co dawniej.
Uściskali się serdecznie; Teodor odnotował w myślach, że jego dawny pracodawca nie ma już takiej krzepy, co kiedyś.
– Przepraszam za to – odparł ze szczerą skruchą. – W biurze mamy urwanie głowy, ciężko złapać oddech, a co dopiero znaleźć wolne popołudnie niezaczynające się wieczorem.
– Och, domyślam się, wyglądasz na zmęczonego. – Jeśli on wyglądał na zmęczonego, to Granger musiała wyglądać jeszcze gorzej, niż mu się wydawało na co dzień. – Dzisiaj wolne?
– Niezupełnie. Jest zebranie wyższych szczebli i nie zostałem zaproszony.
– Nie sprawiasz wrażenia zawiedzionego.
– Ani trochę – zgodził się Teodor, choć w duchu dalej coś uparcie ciągnęło go do sali, pod którą zostawił Hermionę. Uniósł siateczkę ze świeżymi drożdżówkami, które kupił po drodze. – Ma pan ochotę na podwieczorek?
– Właściwie to miałem już zamykać – odpowiedział pan Robinson ku zdziwieniu Teodora.
– Tak wcześnie? Ciekawe, co jeszcze się zmieniło podczas mojej nieobecności.
Mężczyzna uśmiechnął się, ale tylko na sekundę. Po chwili na jego twarz wpłynął cień.
– Ostatnimi czasy wychodzę wcześniej. Sophie potrzebuje mnie w domu.
Teodor zmieszał się, a jeszcze bardziej głupio zrobiło mu się, kiedy uświadomił sobie, że przez całe zamieszanie w Ministerstwie – a właściwie przez Granger – kompletnie zapomniał o żonie pana Robinsona. A przecież kiedyś obiecał ją odwiedzić… Nabył pewności co do swoich wcześniejszych rozważań: zdecydowanie i niezaprzeczalnie był egoistą, i to w dodatku wobec ludzi, na których mu zależało.
Postanowił jak najszybciej spróbować naprawić swój błąd.
– Czy mogę pójść do niej z panem? – poprosił. – Oczywiście o ile nie zmęczę jej swoją obecnością.
Starszy mężczyzna uśmiechnął się blado.
– Oczywiście, że możesz, Teodorze – zgodził się, kiwając głową – ale musimy kupić w takim razie jeszcze jedną drożdżówkę.


***

Hermiona wpatrywała się tępo w blat stołu konferencyjnego z rękami złożonymi na podołku. Jakby zza ściany docierał do niej głęboki głos Kingsleya, ale ona była myślami w innej części departamentu. Na ziemię sprowadziło ją dyskretne szturchnięcie w ramię przez Harry’ego.
– Wszystko w porządku? – szepnął, a jego okulary błysnęły. Hermiona zdołała tylko kiwnąć głową. Z trudem powróciła do słuchania ministra, zerknąwszy przelotnie na drzwi, przed którymi rozstała się z Teodorem.
Znowu ją przejrzał. Czy była taka transparentna tylko dla niego, czy każdy już wiedział, jaka w rzeczywistości jest słaba? Poprzedniego wieczoru poczuła się odsłonięta, zupełnie jakby przerwała Zaklęcie Tarczy i akurat dostrzegła pędzącą w jej stronę klątwę. Rozumiał ją czy po prostu przez przypadek trafił? Cholerny Nott. W dodatku zwrócił uwagę, że unika jego wzroku. To na pewno nie były czysto zawodowe relacje. Właśnie tego się obawiała, godząc się na to głupie wyjście na wódkę – że zaczną przesuwać granicę, a co za tym idzie, ona odejdzie od kontroli. Nie, nie, nie, to nie mogło dłużej tak wyglądać.
– …w Azkabanie. Gawain, będziemy potrzebować…
A z drugiej strony nie potrafiła go tak po prostu wypuścić ze swojego gabinetu. Później cieszyła się, że tego nie zrobiła; choć dawno powinna była wrócić do domu, musiała przyznać, że już dawno nie spędziła tak miłego wieczoru, przegryzając ciastka i dyskutując o właściwościach kamienia księżycowego.
Boże, co się z nią działo?
Zerknęła na spoczywający przed nią segregator. Jedną z pierwszych w nim sekcji był przygotowany w dużej części przez Teodora raport z rozpraw przeprowadzonych przed Wizengamotem. Nie uwierzyłaś mi. Oczywiście, że nie, nie była głupia. Potrafił wiele zrobić, jasne, jednak nie wszystko, bez przesady. Wciąż był stosunkowo świeżym pracownikiem ministerstwa, nie odważyłaby się zwrócić do niego o cokolwiek. Zresztą, nie miała nawet pewności, czy w ogóle potrafiłaby poprosić go o pomoc, czy kogokolwiek potrafiłaby poprosić o pomoc. To wiązało się z przyznaniem się do nieudolności. A ona nie była nieudolna.
Gdy nadeszła jej pora na poprowadzenie spotkania, po prostu obleciał ją strach. Odetchnęła głęboko. Zanim zabrała głos, pomyślała o salonie w wielkiej, ponurej posiadłości, o promieniach słońca uwydatniających ostre rysy twarzy, żuchwie pokrytej cieniem zarostu oraz o spojrzeniu pięknych, szarych oczu Teodora, pełnych troski i wiary w nią.
Oddałaby wszystko, by był teraz obok. Absolutnie wszystko.
_______________
Baardzo długi rozdział, trochę w ramach zadośćuczynienia za opóźnienie. Generalnie jest śmiesznie, bo wychodzę z domu o siódmej i wracam przed północą, jako że najpierw siedzę w szpitalu na praktykach, a potem w pracy. Ale nie narzekam! Czuję się pozytywnie zmęczona, a mój dzień nareszcie wrócił do normy.
Aha, i zapraszam tutaj: KLIK. Ktoś dał mi cynk na Asku, że Wyjątek znalazł się na Wattpadzie i no, troszku się wkurzyłam, ale potem stwierdziłam „A co tam, niech żyje własnym życiem”. I zaczęłam publikować tam też Szczyt oraz inne moje potworki, także jeśli ktoś nie lubi blogspota, to może się przerzucić tam. Historia kropka w kropkę ta sama, a rozdziały będą pojawiać się równolegle z tymi tutaj.
Do napisania!

6 komentarzy:

  1. Muszę przyznać, że lubię Twoich bohaterów, nawet Zabiniego, choć najczęściej jest irytujący. Nie sprawia to jednak, że jest odrażający, co mi się podoba, bo mam sentyment do tego bohatera. Lubię też sposób, w jaki kreujesz Dracona, jest bardzo naturalny i konsekwentnie wynikający z jego kanonicznej historii. I jeszcze Astoria. Morgano, ubóstwiam ją. Stworzyłaś bardzo miłą postać, delikatną, wrażliwą i uroczą, ale nie na tyle, żeby mnie wkurzała. Dobrze, ale dość o moich ukochanych Ślizgonach ;p Mogłabym pisać eseje na ich temat.

    Jak pisałaś, że Hermionie i Teo długo zajmie uświadomienie sobie uczuć względem siebie nawzajem, nie sądziłam, że to aż tyle potrwa. Choć widać już pierwsze przebłyski, zwłaszcza rozmyślania Hermiony na Bardzo Ważnym Spotkaniu z Bardzo Ważnymi Szychami w Ministerstwie. O ironio, stracić kontrolę poprzez rozmyślania nad tym, że nie chce się tracić kontroli :D

    Zastanawia mnie za to ta lekka obsesja Teodora, żeby pokazać jej życie. Znaczy, wcześniej się nie znali, mijali bez słowa na szkolnych korytarzach, ale bez refleksji. O ile potrafię zrozumieć potrzebę Hermiony, żeby zmienić podejście Notta do magii, czarodziejów i ogólnie świata (zawsze miała manię zmieniania świata - patrz WESZ), to Teodor ciut mi nie pasuje. Rozumiem, że mu zaimponowała swoją nieugiętością w jego sprawie i mimowolnie postanowił się odwdzięczyć. To w sumie urocze, choć irytujące, jak długo zajmuje obojgu uświadomienie sobie tego :D

    Pozdrawiam ciepło,
    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, ach, dziękuję bardzo! Mam wielką frajdę z pisania o tych bohaterach - zwłaszcza o Zabinim - więc tym bardziej miło to słyszeć.

      Wiesz, zanim sobie uświadomią, to trochę minie - Hermiona tkwi po uszy w długoletnim związki, który jej nie satysfakcjonuje, ale który jednak jest częścią jej życia. A jak już sobie uświadomi, że coś jest nie tak to kolejny kawał drogi przed nią, żeby spróbować się zaangażować w coś nowego. No ale będzie ciekawie, promise ;>

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Od kilku dni szukam aktualnych opowiadań do poczytania. A jeśli jakiś znajdę i dobrnę do końca, to lubię zostawić po sobie ślad :)
    Po pierwsze jestem pod wrażeniem, że mimo dłuższych przerw w pisaniu udaje ci się wracać do tego opowiadania. Ja nigdy nie miałam takiej motywacji, a u ciebie nie widać w ogóle, że mogłaś wypaść z rytmu :D i cieszę, że nie odpuszczasz, bo naprawdę dobrze się to czyta ;)

    Uwielbiam team Malfoy, Nott, Zambini :D Jakoś zawsze lepiej mi się czytało i samej pisało o męskich bohaterach. Ciężko mi stwierdzić, którego w twoim opowiadaniu lubię najbardziej, ale chyba Draco (jego podejście do życia chyba najbardziej jest zbliżone do mojego, a przynajmniej tak mi się wydaje).
    Co do Hermiony, to naprawdę podoba mi się, że nie zmieniałaś jej charakteru. Jakoś nie lubię, gdy się rusza za bardzo główną trójkę z kanonu, reszta bohaterów książki może w ff żyć własnym życiem. Też fajnie przedstawiłaś Rona. Wiadomo, że oni nigdy zbytnio do siebie nie pasowali, nawet sama Rowling tak twierdziła, ale robienie z Rona potwora w ff, by się jakoś go pozbyć, też jest dla mnie przesadą ;)
    Jedyny minus jaki mi się nasuwa to brak magii w świecie magii. Wychodzi z tego, że po szkole czarodzieje przestają czarować, a stają się zwykłymi pracownikami korpo. Ale nie zmienia to faktu, że historia jest naprawdę ciekawa.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    hppietnoprzeszlosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze powiedziawszy, sama jestem pod wrażeniem, że wcześniej tym nie rzuciłam XD Chyba zbyt dużą frajdę sprawia mi pisanie tego opowiadania, żeby odpuścić, no i jakoś tak nie chcę zostawiać niedokończonych spraw.

      Bardzo, bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Mój komputer bardzo nie chce, żebym skomentowała rozdział, bo wyłącza się jak próbuję coś napisać i muszę zaczynać od początku, no ale tak czy inaczej...
    Jak ja uwielbiam Teodora! Naprawdę pokochałam jego postać całym moim mrocznym sercem. Kreujesz go w taki sposób, że jest postacią z krwi i kości, a nie wyidealizowaną wydmuszką, która ma okazję pojawiać się w fanfikach. Chciałabym skleić jakąś rozwiniętą wypowiedź, ale moje próby pełzną na niczym (albo to już wewnętrzny strach przed utratą kolejnego wywodu).
    A co do relacji z Hermioną, coraz bardziej widać jak Teodor powoli, ale systematycznie przebija się przez jej skorupę i mam ochotę krzyczeć "NO SZYBCIEJ!!!", ale Granger nie ma litości i nadal pozostaje swoją upartą wersją siebie.
    "Oddałaby wszystko, by był teraz obok. Absolutnie wszystko." - no i w tym momencie przepadłam, absolutnie przepadłam i nie ma dla mnie absolutnie żadnego ratunku. Ja wiem, jestem fanką slow burn, ale to oczekiwanie mnie wykończy!
    Dużo czasu i weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, cieszę się, że jesteś <3 Dziękuję za tyle miłych słów, ściskam cieplutko!

      Usuń

Uprasza się także o niespamowanie. Fuj.

Razem?

Na nagłówku jest Emma Watson, texturę wzięłam od karevalo, a w porządkach pomogły mi instrukcje z Tajemniczego Ogrodu.
Szablon wykonałam sama. Uprasza się o niekopiowanie.