11 lipca 2020

20.


Hermiona nie poszła z Ronem ani na drinka, ani na kolację. Gdy wieczorem fiuknęła się do domu, rudzielec siedział na dywanie nad radiem, które jeszcze poprzedniego dnia wygrywało skoczne melodie, a teraz leżało rozłożone na czynniki pierwsze. Zapytał, jak było w pracy. Odpowiedziała, że dobrze. To świetnie. Podasz mi tamten śrubokręt? Podała mu wszystkie trzy spoczywające na stoliku odsuniętym pod ścianę. Obrzuciła go beznamiętnym spojrzeniem. Zamknęła się w gabinecie.
Wiedziała, że nie powinna się na niego denerwować, zwłaszcza że jej złość była spowodowana stresującym i wyjątkowo wyczerpującym spotkaniem z ministrem. Ale on znowu nie pamiętał. Nie pamiętał, choć chodziła rozedrgana od dwóch tygodni. Nie żaliła się codziennie, jednak zwierzyła mu się ze swoich obaw, a on znał ją ponad dziesięć lat, na tyle długo, by wiedzieć, że chociaż nie trajkocze jak katarynka o tym, jak się boi, to czuje strach. Nie jest przecież robotem.
Z drugiej strony czuła zadowolenie, że Rona najwyraźniej zaabsorbowało nowe hobby. Już dawno stracił zainteresowanie quidditchem, choć wcześniej często z Harrym chodzili na mecze, a już na pewno nie opuścili żadnego, w którym brała udział Ginny. Hermiona raz czy dwa dała się wyciągnąć, gdy pozwoliły na to obowiązki, i bardzo jej się podobało. Każdy gol strzelony przez Ginny nagradzała szaleńczymi oklaskami, wrzeszcząc jak wariatka, i choć z meczy wracała bardziej wypompowana niż po najcięższym tygodniu w pracy, czuła się jednocześnie dziwnie oczyszczona. Teraz, oparłszy się z westchnięciem o drzwi, starała się wmówić sama sobie, że cieszy się z jego szczęścia, a nie dlatego, że pojawiła się szansa, że Ron przestanie czepiać się jej późnych powrotów do domu.
Patrzyła przez dłuższą chwilę na rubinowe obłoki wiszące daleko na horyzoncie za oknem. W końcu odłożyła na biurko wypchany do granic możliwości segregator, zrzuciła szpilki i wyjęła wsuwki ze schludnego koka; jej włosy rozsypały się na plecy. Rozważyła zaparzenie sobie kawy, ale wskazówki zegarka wyraźnie wskazywały kilkanaście minut po dziewiętnastej, co Teodor skwitowałby spojrzeniem pełnym przygany.
Teodor… Serce Hermiony wykonało jakieś niedorzeczne salto, za które zganiła się w duchu. Wystarczy, że przez pół zebrania jej myśli krążyły wokół niego jak jakieś uparte osy wokół słodkiej bułki. Dopiero gdy Minister Magii poprosił ją o zabranie głosu, w końcu wyrzuciła go ze swojej głowy.
Usiadła przy biurku i potarła dłonią czoło. Czuła, jak wychodzi z niej stres ostatnich dni, dając o sobie znać między innymi bólem głowy. Najchętniej poszłaby prosto do sypialni i już do rana stamtąd nie wyszła, ale przecież obiecała coś Kingsleyowi. A przede wszystkim samej sobie.

***

W sobotni poranek Hermiona pozwoliła sobie pospać na tyle długo, że gdy weszła w szlafroku do salonu, nie zastała tam już Rona. Był ostatni dzień wakacji, a co za tym idzie – ostatnia szansa na naprawdę duży utarg, zanim większość angielskich dzieci pojedzie do Hogwartu. Magiczne Dowcipy Weasleyów w ciągu roku szkolnego także cieszyły się dużą popularnością, jednak nie trudno było dostrzec największy ruch właśnie pod koniec sierpnia, kiedy młodzież robiła zapasy na umilenie sobie dziesięciu miesięcy nauki. Gdy ostatnio rozmawiała z Ronem, dowiedziała się, że nareszcie plany otwarcia drugiej filii w Hogsmeade nabrały realnych kształtów. Podobno George znalazł lokal wystawiony niedawno na sprzedaż przez jakąś wiekową czarownicę, której wystarczyło bagatela osiemdziesiąt lat prowadzenia własnego biznesu. Postanowili poczekać, aż szaleństwo w sklepie trochę się uspokoi, a potem zająć się tym pełną parą, w czym miała im pomóc dziewczyna George’a, Angelina Johnson. Była Gryfonka zajęła się po szkole studiowaniem zaklęć, co przerwała jej po dwóch latach wojna. Na studia już nie wróciła, jednak to, czego się nauczyła, z powodzeniem wykorzystywała w firmie swojego ojca zajmującej się magicznymi remontami, oraz przy produkcji nowych wynalazków do sklepu.
Cała trójka, dwóch rudowłosych braci oraz Angelina, stworzyli świetny zespół wkładający dużo zapału, zaangażowania oraz przede wszystkim radości w prowadzenie Magicznych Dowcipów. Początkowo Hermiona czuła się trochę odizolowana, czasem tylko podsuwając przydatne zaklęcia czy nazwy eliksirów pomocne przy powstawaniu kolejnych gadżetów, jednak szybko zdała sobie sprawę, że przecież sama stanęła na uboczu, zająwszy się karierą w Ministerstwie Magii. Pewnego razu na wspólnym lunchu Angelina wprost – bo zawsze mówiła bez ogródek, dokładnie to, co myślała – zaproponowała, by Hermiona spróbowała z nimi pogłówkować. Hermiona natomiast, której myśli były wtedy zajęte najnowszym raportem o atakach wilkołaków na mugoli dla ówczesnego dyrektora departamentu, spuściła wzrok.
– Nie, nie nadaję się do tego – odparła cicho, przypominając sobie te wszystkie soczyste żarty, które wypowiedziane przez nią na głos okazywały się suche jak łodyżki niepodlanych od miesiąca paprotek, smętnie zwisających z parapetu sypialnianego okna.
– No to może obronne gadżety? – zaproponował Ron, po czym wepchnął sobie do ust wielki kawał ziemniaka. – ‘Ecież o się ‘awsze sprzehaje.
Hermiona i do tego nie była przekonana, bo chociaż jeszcze w Hogwarcie podziwiała zdolności magiczne oraz kreatywność bliźniaków, to zdecydowanie bardziej przemawiały do niej uroki wysyłane z jej własnej różdżki czy techniki maskowania się na polu bitwy, których uczono na kursie aurorskim.
Dobrowolnie odsunęła się od jakiejkolwiek ingerencji w działalność sklepu, a jednak długo zajęło jej zdławienie w sobie rozżalenia. Zaczęła patrzeć na wszystko pod innym kątem, dopiero gdy bliżej przyjrzała się zmianie zachodzącej w Ronie. Dalej była zawiedziona porzuceniem przez niego pracy w Biurze Aurorów, tak bardzo, że poprosiła Kingsleya, by przemówił mu do rozsądku, jednak z czasem nie mogła powstrzymać dumy rozpierającej jej serce. Chłopak z każdym kolejnym tygodniem coraz bardziej wciągał się w mechanikę prowadzenia własnego biznesu, stawał się coraz bardziej odpowiedzialny, zapobiegliwy, przewidujący, zorganizowany i po prostu odpowiedni do bycia współwłaścicielem dobrze prosperującej firmy.
I dalej była z niego diabelnie dumna. Tylko teraz bała się, że to za mało.
Do południa krzątała się po mieszkaniu przy dźwiękach na nowo skręconego przez Rona radia, ścierając kurze z każdej powierzchni płaskiej, zrobiła pranie i wypiła kawę, siedząc na parapecie wyłożonym miękkim pledem. Patrzyła z góry na gwarną Pokątną, na czarodziejów odwiedzających rozmaite stoiska, na dzieciaki tłoczące się przy pobliskim sklepie ze sprzętem do quidditchana, na którego wystawie pyszniła się najnowsza miotła Grom; patrzyła na najróżniejsze gatunki sów przelatujących co jakiś czas nad głowami przechodniów, aż w końcu jej wzrok zatrzymał się na majaczącym w oddali gmachu banku Gringotta. Mimowolnie ścisnęła mocniej kubek z kawą. Ron i Harry godzinami zaśmiewali się z ich ucieczki na smoku, ale Hermionie do tej pory wcale nie było do śmiechu. Wiedziała, że tego wymagała wojna, że nie mieli innego wyjścia, a gdyby tego nie zrobili, nie pokonaliby Voldemorta, jednak czasem sama nie mogła uwierzyć, ile nielegalnych rzeczy zrobiła, odkąd zaczęła trzymać się z tymi dwoma półgłówkami. Uwarzenie Eliksiru Wielosokowego w szkolnej łazience to jedno, ale pomoc w ewakuacji smoka poza teren Hogwartu, założenie podziemnej organizacji czy przetrzymywanie żywego człowieka w słoiku to zupełnie co innego.
Ostatni raz rzuciła okiem na śnieżnobiały budynek banku i zeskoczyła z parapetu. Teraz musieliby ją długo namawiać, żeby zrobiła cokolwiek z tej listy.
Boże, straciła pazury.
Głos spikera poinformował ją, że właśnie wybiło południe; najwyższy czas wziąć się do pracy. Spojrzała na fusy na dnie kubka i nagle wpadła na iście szatański pomysł, przez który nagle zrobiło jej się gorąco i za który skarciła się w myślach tak surowo, że powinna sama postawić się do kąta.
Teoretycznie planowała w poniedziałek opowiedzieć Teodorowi o spotkaniu z Kingsleyem, a zwłaszcza o ich rozmowie w cztery oczy, ale chciała zabrać się do pracy już teraz, jednocześnie chcąc znać jego opinię. I nie chciała zwlekać z tym ani chwili. I nie chciała, by ktokolwiek ich podsłuchał. I chciała wreszcie zrobić krok do przodu. I, niech to szlag, po prostu chciała go zobaczyć.
– To w końcu czego ty chcesz, idiotko? – warknęła pod nosem, miotając się po salonie jak obłąkana.
Nie, nie mogła tego zrobić, to prawie jak zdrada. Ron na pewno by tego nie zrobił. Ale przecież tak naprawdę to nie było nic złego: spotkanie służbowe, tyle że w weekend. Spontaniczne. I niekoniecznie w miejscu przeznaczonym do tego typu spotkań.
Nienawidząc samej siebie, czując absurdalną ekscytację, pobiegła do sypialni się przebrać, a potem do gabinetu po dokumenty. Zostawiła na stoliku w salonie notkę, po czym wyszła i skierowała się prosto do swojego stałego punktu teleportacji.

***

Gdyby ktoś – a zwłaszcza czarodziej – wyszedł w sobotnie przedpołudnie przez tylne drzwi do ogrodu posiadłości rodziny Nottów, mogłoby to skończyć się atakiem serca albo postradaniem zmysłów. Otóż na tyłach domu, gdzie ogród rozciągał się o wiele okazalej niż na przedzie i sięgał aż do pobliskiego lasu, wystawiono dwa składane leżaki oraz stół ze szklanym blatem. Na jednym z leżaków, co wydawało się całkiem normalne, grzał się Teodor Nott, w krótkich spodenkach i bez koszulki, ale za to z ciemnymi okularami na nosie. Za to na drugim leżaku wiercił się skrzat domowy ubrany w miniaturowe szorty i również w okularach przeciwsłonecznych.
– No i czego się tak kręcisz – mruknął Teodor, nawet nie otwarłszy oczu, ale rozpoznawszy po dźwiękach, że jego towarzysz zdecydowanie nie może znaleźć sobie miejsca.
– Brudek pierwszy raz się opala! – zaskrzeczał Brudek. – I dziwie się czuje, sir.
– Ale kłamiesz. Kręcisz się, bo zabroniłem ci cokolwiek robić aż do obiadu i cię nosi.
– To nieprawda, sir!
– Prawda. – Teodor podniósł się z leżaka. – Spróbuj przez chwilę uspokoić swój skrzaci zew, a ja idę po lemoniadę.
– Sir, nie! Brudek przyniesie!
– Wszyscy święci i święty Boże, siedź na tym swoim kanciastym tyłku!
Teodor wszedł do chłodnego domu, w duchu ciesząc się, że mimo uwolnienia Brudek dalej odczuwał pokręconą potrzebę wykonywania wszystkich jego poleceń. Nigdy nie śmiał wykorzystać tej potrzeby dla własnych celów, jednak kiedy w grę wchodziło dobro skrzata, nawet w tak przyziemnym znaczeniu jak odpoczynek na leżaku w słoneczny dzień, nie wahał się sięgnąć po ten środek. Tym bardziej, że wciąż odczuwał palące poczucie winy za każdym razem, gdy spoglądał na bliznę szpecącą długie ucho.
Akurat wrzucał do dzbanka całą garść świeżej mięty, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, a zaraz po nim odległy odgłos szybkich kroków.
– Stop! – rzucił w przestrzeń Teodor. Tupot ucichł. – Wracaj na leżak.
Sam poszedł otworzyć, nie zważając na skrzeczące protesty dochodzące od strony ogrodu. Jakież było jego zdziwienie, gdy na progu zobaczył Granger – w dodatku Granger w ogrodniczkach, z włosami zebranymi w koński ogon i jeszcze mniejszą niż zwykle, bo szpilki zamieniła na baleriny. W ramionach trzymała opasłe teczki.
– Co ty wyprawiasz? – sapnęła na jego widok zamiast powitania.
Teodor uśmiechnął się ironicznie.
– Przyszłaś do mojego domu, w weekend, bez zapowiedzi, i masz problem z tym, że zachowuję się swobodnie? Może chociaż jakieś „dzień dobry”?
– Dzień dobry – powiedziała automatycznie. Potem jakby się otrząsnęła. – Ja… czy ja przeszkadzam?
– Ależ skąd. – Odsunął się, robiąc jej przejście. – Co tam, Granger? Stęskniłaś się?
Posłała mu spojrzenie pełne politowania.
– Oczywiście, te kilkadziesiąt godzin w tygodniu, które z tobą spędzam, to wciąż mało, Teodorze. – Jej głos ociekał słodyczą. Wskazała na swoje teczki. – Chciałam jak najszybciej przekazać ci, co było na zebraniu.
– Poniedziałek rano to najwyraźniej niewystarczająco szybko?
– Nie – odrzekła z wyższością Hermiona. Skrzywiła się na widok coraz większego rozbawienia wpływającego na twarz Teodora. – Skoro tak chętnie zadeklarowałeś pomoc, to teraz masz za swoje.
– Następnym razem będę bardziej uważał na słowa, dzięki. Gdzie ty idziesz? – spytał ze zdziwieniem, kiedy Hermiona skierowała się do salonu.
– Tam?
– Chyba sobie nie myślisz, że będę siedział w środku w tak piękny dzień? To, że praca przyszła do mnie, zamiast ja do niej, nie znaczy, że założę koszulę i spędzę kilka godzin przy biurku.
Nie czekając na jej reakcję, wrócił z powrotem do kuchni. Dopiero po chwili pojawiła się za nim, z miną wyraźnie wskazującą, że nie do końca wie, co robi, a już na pewno zaczyna żałować, że w ogóle tu przyszła.
– Masz gościa? – spytała, patrząc na trzy wysokie szklanki, do których teraz Teodor wsypywał pokruszony lód.
– Jesteś beznadziejna, Granger – orzekł z przyganą. Chwycił ostrożnie tacę i wymaszerował z kuchni. – Przypominam, że nie mieszkam sam.
Choć niedawno minęło południe, temperatura na pewno przekroczyła dwadzieścia stopni. Niebo było bezchmurne, drzewami co jakiś czas poruszał lekki wietrzyk i szum liści mieszał się ze śpiewem ptaków. Teodor uwielbiał takie dni jak ten – było ciepło, ale nie na tyle, by nie dało się wytrzymać w promieniach słońca. W dodatku po wczorajszym spotkaniu z żoną pana Robinsona czuł dziwny spokój, co zaowocowało pobudką w naprawdę dobrym nastroju. I choć nie planował dzisiaj opuszkiem palca tknąć roboty, to ucieszył się na widok swojej szefowej, nawet jeśli oznaczało to złamanie złożonego przyrzeczenia.
Położył tacę na stole, podczas gdy Brudek zerwał się w panice z leżaka.
– Panienka Granger! – pisnął, kłaniając się nisko, tak że okulary zsunęły mu się z nosa. – Proszę nie patrzeć na Brudka, Brudek zaraz włoży na siebie coś bardziej odpowiedniego.
Tak jak Teodor podejrzewał, trybiki w mózgu Granger odpowiadające za zdolność percepcji w tym momencie skapitulowały. Przez chwilę wyglądała, jakby oberwała klątwą pełnego porażenia ciała.
– Absolutnie nie – wydusiła w końcu. – Czuj się jak u siebie, Brudku.
– W końcu jest u siebie – mruknął pod nosem Teodor.
– Może… może ja jednak pójdę – stwierdziła niepewnie Hermiona, powoli się wycofując. – Nie chcę wam psuć tej… pięknej soboty.
– Granger, uspokój się – powiedział ze znudzeniem Teodor i machnięciem różdżki wyczarował dodatkowy leżak. – Niczego nie psujesz, mamy lemoniadę, jest piękny dzień, ja i tak zamierzałem siedzieć na zewnątrz, a czy będę siedział bezproduktywnie, czy dzieląc z tobą twój pracoholizm, to już wszystko jedno. A ty wracaj tu i ani mi się waż pracować – warknął na skrzata, który już pod nosem planował dodatkowe trzy dania na obiad, skoro prawdopodobnie miała zostać na nim jeszcze jedna osoba. – Mamy zupę jarzynową i gulasz, wystarczy je podgrzać. Siadaj, bo inaczej cię uwolnię.
– Panicz wybaczy, sir, ale Brudek chce przypomnieć, że panicz już dawno go uwolnił.
– A wolne skrzaty siedzą na słońcu, odpoczywają i piją lemoniadę. Tak słyszałem. – Brudek nie wyglądał na przekonanego. – Jezu, pomóż – dodał Teodor, patrząc błagalnie na Granger, która prawie na pewno dostała udaru. – Czy możecie usiąść na tych cholernych leżakach, wziąć tę cholerną lemoniadę i spróbować SIĘ ZRELAKSOWAĆ?
Ten wybuch skutecznie otrzeźwił i jedno, i drugie stworzenie, tak więc chwilę później cała trójka leżała rozłożona na leżakach, sącząc orzeźwiający napój. Teodor sięgnął po papierosy i zapalił jednego z błogością. Patrzył przez chwilę na niemal białe nogi Granger, odkryte do połowy uda przez krótkie ogrodniczki.
– Wyglądasz jak córka młynarza – skomentował. Hermiona zamrugała szybko. – Kiedy ostatni raz się opalałaś?
– W wakacje.
– Chyba te dwa lata temu.
– Trzy.
– Ach, byłem blisko. – Zaciągnął się. – I co, nie uważasz, że to całkiem miłe? Tak posiedzieć bez myślenia o aktach, tabelkach, popatrzeć na zieleń, pooddychać świeżym powietrzem?
– Bardzo świeżym – odparła kąśliwie Hermiona, patrząc znacząco na chmurę dymu nad głową Teodora.
– Przynajmniej w większości świeżym. Brudku, wszystko w porządku? – zaniepokoił się, widząc, że skrzat przymknął oczy i znieruchomiał.
– Tak, sir – odparł ten, już wyraźnie spokojniejszy. – Brudek czuje ciepło.
Teodor zaśmiał się i kątem oka dostrzegł, że Granger też się uśmiecha. Zrzucił klapki, wyciągnął nogi i odwrócił twarz z powrotem do słońca. Przez minutę czy dwie ciszę zakłócało tylko ćwierkanie ptaków fruwających między gałęziami pobliskich jabłoni.
– Rzeczywiście jest przyjemnie – odezwała się w końcu Hermiona, a gdyby nie wyglądało to tak głupio, to Teodor sam przybiłby sobie piątkę. – Masz naprawdę piękny ogród, zwłaszcza tę wierzbę na końcu.
Ogród rzeczywiście był piękny, ogromny i zadbany, typowo angielski, ze skupiskami rosnących blisko siebie krzewów oraz drzew o rozległych koronach, z ławką nieopodal ukrytą w cieniu magnolii, z kamiennymi rzeźbami rozsianymi to tu, to tam oraz z fontanną pluskającą beztrosko gdzieś w głębi. Gdzie nie odwróciło się wzroku, widziało się grządki z kwiatami, a przy północnej granicy, w niewielkim labiryntem z żywopłotu, można było natknąć się na studnię. Im bliżej lasu, tym bardziej dziki stawał się teren, rośliny rosły gęściej, a trawa wyżej. Natomiast tuż przy zachodniej granicy posiadłości do nieba sięgała okazała wierzba płacząca, której długie witki poruszały się delikatnie z każdym dotknięciem wiatru.
– Kiedyś z Mattem się na nią wspięliśmy i zleciałem na pysk – odparł Teodor, bezceremonialnie gasząc papierosa w trawie. – Właściwie to na rękę, bo zwichnąłem łokieć. Ojciec był wściekły, wprawdzie szybko mi go nastawił, ale gdy Matt wrócił do siebie, nieźle dostałem. Nie przejmuj się – dodał na widok zmieszania na twarzy Hermiony. – Nie opowiadam ci tego, żebyś mi współczuła, tylko w ramach anegdotki.
– Opowiedz mi w takim razie dla równowagi jakąś wesołą anegdotkę – poprosiła, dolewając sobie lemoniady. Teodor nie mógł powstrzymać rosnącego w nim zadowolenia.
– Proszę bardzo. Gdy wróciłem do domu na ferie wielkanocne w siódmej klasie, Brudek robił porządki w ogrodzie, a ja chciałem chociaż trochę go odciążyć, więc zaczarowałem takie duże nożyce, żeby same przycięły tamten żywopłot. I owszem, zrobiły to, całkiem sprawnie w dodatku, ale nie omieszkały zająć się później mną. Zostały mi dwie kępki włosów, ale na szczęście krew się nie polała.
– Właściwie trzy, sir – sprostował nieoczekiwanie Brudek ze swojego leżaka. Znów założył okulary.
– Lepiej posmaruj się kremem, bo spalisz sobie ten długi nochal.
Hermiona zachichotała nad swoją szklanką.
– Czy teren jest otoczony jakimiś zaklęciami antymugolskimi? – zaciekawiła się.
– A wiesz, nie mam pojęcia. Chyba tak, bo nigdy nie przyszedł tu listonosz. Prawie na pewno ojciec rzucił na posiadłość zaklęcia ochronne, wiesz, Czarny Pan i tak dalej, ale bardzo możliwe, że uległy dezaktywacji wraz z jego śmiercią.
– Musicie czasem robić odgnamianie? – spytała znowu.
– Już od lat nie widziałem tu gnoma – odparł Teodor, obserwując wiewiórkę przemykającą przez trawnik. – Kiedyś ugryzł ojca w kostkę, ojciec się wkurzył i rozstawił wokół ogrodu jakieś odstraszacze.
– Ooo, naprawdę? – Hermiona usiadła po turecku na swoim leżaku; Teodor pomyślał, że właśnie tak musiała patrzeć na swoje pierwsze podręczniki szkolne. – Słyszałam, że podobno liście akonitu mocnego wydzielają substancje zapachowe odstraszające różne szkodniki.
– Tak, ale trzeba co jakiś czas wsadzać w ziemię nowe, a w dodatku są bardzo toksyczne i wielu ludzi uważa tę metodę za niehumanitarną. Wiesz, coś zje przez przypadek taki liść i masz na sumieniu zwierzątko. Nie żeby mój ojciec kiedykolwiek zachowywał się humanitarnie, ale na pewno nie chciałoby mu się zaprzątać sobie głowy pamiętaniem o jakichś liściach. To musi być coś mocniejszego. Jak znowu postanowisz zrobić mi inspekcję domową, to następnym razem możemy pochodzić wokół ogrodu i spróbować znaleźć ten cudowny sposób na gnomy. – Hermiona spłonęła rumieńcem i spuściła wzrok, więc obawiając się, że ją przestraszył, Teodor dodał szybko: – Dobra, Granger, pokaż, co tam masz, bo jeszcze pomyślę, że naprawdę zaczęłaś odpoczywać.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Hermiona odłożyła lemoniadę i sięgnęła po teczkę.
– Najpierw chcę ci podziękować – zaczęła cicho, odnajdując oczy Teodora. – Za to, że pomogłeś mi z usystematyzowaniem danych z Urzędu Substancji Odurzających za zeszły miesiąc. Otto zawsze, zawsze znajdował coś, do czego mógłby się przyczepić, a wczoraj miał zamkniętą buzię przynajmniej na te dziesięć minut.
– Albo po prostu miał gorszy dzień – zauważył Teodor, odpalając kolejnego papierosa.
– Nie, bo zebrało mu się mnóstwo do powiedzenia, jak przeszłam do omawiania raportu z naruszeń Namiaru podczas wakacji. Tak czy siak, dziękuję, Teodorze, i przepraszam, że tak się opierałam przed twoją pomocą.
– Nie ma sprawy – odparł, wzruszając ramionami i tym samym za wszelką cenę starając się nie pokazać, jak bardzo podobają mu się jej słowa. – Poruszyliście sprawę O’Connell?
– Tak, ale…
– Hej, Brudku, mówiłem serio o tym kremie! – zawołał nagle do skrzata, który wciąż smażył się na słońcu. – Przesuń leżak w cień. I w dalszym ciągu zabraniam ci pracować! Przepraszam, Granger, mów dalej.
Hermiona jednak wyglądała, jakby zbierała się w sobie.
– Mógłbyś się ubrać? – zasugerowała, bawiąc się uparcie gumką od teczki. Teodor zsunął sobie okulary na czubek nosa.
– A co, zawstydzam cię?
– Nie, ale dziwnie jest rozmawiać z tobą o pracy, kiedy jesteś półnagi.
– Jakoś nie miałaś problemu, żeby rozmawiać ze mną o ogrodzie, a wydaje mi się, że wtedy również byłem półnagi.
– Nott.
Teodor uśmiechnął się złośliwie na widok rumieńca obejmującego już całe policzki Hermiony. Założył koszulkę, którą wcześniej rzucił na oparcie swojego leżaka, jednocześnie odganiając myśl, że nie miałby nic przeciwko rozmawianiu z nią o pracy, gdyby to ona była półnaga.

Pół godziny później oboje schowali się w cieniu posiadłości, bo grzejące mocno słońce zrobiło się niebezpieczne. Nie zdołali powstrzymać Brudka, który pobiegł dorobić lemoniady, a wrócił z dwiema pokaźnymi porcjami lodów truskawkowych.
– Mogłeś od razu wziąć dla siebie – zamarudził Teodor.
– Nie przed obiadem, sir.
– Czyli nas będziesz tuczył, tak?
– To dla pańskiego dobra, paniczu.
– Jest kochany – stwierdziła Hermiona, gdy Brudek zniknął z powrotem w domu. Miała oczy pełne łez. – Jemu naprawdę na tobie zależy i to wcale nie przez zaklęcie, bo ono już was nie łączy, odkąd go uwolniłeś.
– Draco czasem mówi, że zachowuję się jak ojciec, trochę jakbym go wychowywał – odparł Teodor. – Osobiście uważam, że jest zupełnie na odwrót.
Hermiona roześmiała się, ale i tak kilka łez popłynęło po jej policzkach. Szybko je otarła, po czym zabrała się za pałaszowanie lodów. Teodor przyglądał jej się ukradkiem, gdy ta wpatrywała się w bluszcz pokrywający całą tylną fasadę, a delikatny wiatr omiatał jej twarz, unosząc kosmyki, które wymknęły się z kucyka. Bez włosów ułożonych w schludny kok, makijażu, bez idealnie odprasowanej garsonki i butów na obcasie wyglądała tak młodo. Tak spokojnie, choć miał cichą nadzieję, że akurat to było jego zasługą. Rozluźniła się, co dostrzegał w jej ruchach – w tym, że siedziała po turecku albo z podkulonymi nogami zamiast ze sztywno wyprostowanymi plecami, że do tej pory ani razu nie zaglądnęła do Kalendarza (a na pewno miała go w torebce), samo jej niespodziewane przyjście tutaj było znaczącym odstępstwem od wewnętrznego przymusu kontroli każdej sekundy dnia. Chciał spędzić sobotę na błogim lenistwie, ale pracy w takim warunkach wcale nie odczuwał jak pracy, i dałby sobie rękę uciąć, że Granger w głębi duszy uważała tak samo. Pracując w weekend, paradoksalnie relaksowała się i – o to dałby sobie uciąć drugą rękę – wcześniej nawet nie pomyślała, że tak się da.
Z rozbawieniem zauważył, że jej nos robi się coraz bardziej czerwony, ale stwierdził, że może później jej to powie. Tak samo jak to, że powinna częściej się tak ubierać.
Albo i nie powie.
– Powiedziałaś Shackleboltowi o swoim śledztwie? – zapytał, zanim zdążyłaby go przyłapać na obserwowaniu.
– Mhm – mruknęła z buzią pełną lodów; przełknęła – ale dopiero po zebraniu. Nie chcę informować o tym departamentu, z tego samego powodu, dla którego poprosiłam cię, żebyś miał oczy szeroko otwarte. Nie dość, że Otto już kilkukrotnie udowodnił mi, że ściany mają uszy, to musimy brać pod uwagę każdą ewentualność: po pierwsze, że w ministerstwie nie wszyscy mają dobre intencje, a po drugie, i tu Kingsley się ze mną zgodził, że możemy mieć powtórkę z działań Voldemorta.
Teodor uniósł brwi.
– Naśladowca?
Hermiona pokręciła głową.
– Nie o to chodzi – odparła ze zdecydowaniem w głosie. – Przecież nie tylko Voldemort dążył do wykluczenia mugolaków z magicznej społeczności i zdegradowania mugoli do poziomu robaków, których mógłby rozgnieść butem. Historia widziała już kilku takich jak on, tyle że bez takich zdolności magicznych oraz przede wszystkim umiejętności pociągnięcia za sobą tłumów. Przecież sama rodzina Malfoyów od pokoleń była zagorzałym zwolennikiem ciągłości czystości krwi. A najbardziej ironiczne jest to, że Voldemort był półkrwi. – Znowu pokręciła głową. – W tej całej otoczce potęgi i bycia nadczłowiekiem, okazał się takim samym człowiekiem jak ty czy ja, ogarniętym bardzo ludzkimi przywarami jak chociażby hipokryzja.
Zamilkła na chwilę, po czym kontynuowała:
– Kingsley nie był zdziwiony moimi podejrzeniami, bardziej zaskoczyło go, że tyle lat trwało ujawnienie się kogoś, kto będzie podążał śladami Voldemorta. Nie było cię już wtedy w Anglii, więc może o tym nie wiesz, ale „sprzątanie” po wojnie trwało bardzo krótko. Zwolennikami Voldemorta wstrząsnęło to, że Harry znowu przeżył, tym bardziej, że sam podłożył się pod różdżkę. Raz przeżyć Mordercze Zaklęcie to cud, ale dwa? To już na pewno potężna czarna magia. – Uśmiechnęła się lekko i wpatrzyła w rosnący za końcem ogrodu las. – Szybko wszystko zaczęło wracać do normalności, mimo że z Zakonem obawialiśmy się rozpaczliwych zrywów pozostałych na wolności śmierciożerców, łudzących się, że ich pan jeszcze kiedyś wróci. Nic takiego się nie stało. Przez kolejne lata, oczywiście, pojawiali się czarnoksiężnicy, jednak ich moc była niczym w porównaniu z tym, co osiągnął Voldemort. Teraz okazuje się, że najwyraźniej była to tylko cisza przed burzą.
Jak gdyby nic powróciła do deseru.
– Brzmisz tak jakbyś go podziwiała – zauważył z konsternacją Teodor. O dziwo, nie zezłościła się, tak jak się tego spodziewał, a tylko zmarszczyła brwi.
– Nie mogę podziwiać kogoś, kto chciał zmieść mnie z powierzchni ziemi. Ale nie mogę mu odmówić, że dokonał wielkich rzeczy w zakresie magii. Potwornych, ale wielkich. – Spojrzała Teodorowi prosto w oczy, a on zobaczył w niej niepewność. – Harry i Ron tego nie rozumieją. Powiedziałam im kiedyś to, co teraz tobie, i bardzo na mnie naskoczyli. Wcale im się nie dziwię, zwłaszcza Harry’emu, który przez Voldemorta stracił absolutnie wszystkich, których kochał, jednak gdy popatrzysz na to z czysto… naukowego punktu widzenia, zobaczysz, jak wielkie miał zdolności i predyspozycje.
– On podzielił swoją duszę, prawda? – zapytał cicho Teodor. – Na kilka części?
Hermiona nie odzywała się tak długo, że prawie stracił nadzieję, że w ogóle odpowie.
– Tak – przyznała. – Gdy zniknęliśmy z Harrym i Ronem z Hogwartu, wyruszyliśmy na poszukiwanie tych części. Wtedy, w maju, bitwa odbyła się przez nas, bo Voldemort dowiedział się, że odnaleźliśmy prawie wszystkie, i musiał nas powstrzymać. Może gdybyśmy inaczej to rozegrali… albo byli bardziej dyskretni… Może wtedy nie zginęłoby tylu ludzi, może wtedy w ogóle nie byłoby bitwy…
– Wiesz, że musiało do niej dojść – przerwał jej Teodor, patrząc w te duże, brązowe oczy, wypełnione teraz bólem. – Prędzej czy później. Wojna wisiała w powietrzu, odkąd Potter poinformował wszystkich, że Voldemort wrócił. Nie zrzucaj na siebie całego zła tego świata, Granger, nie pochlebiaj sobie, bo nie jesteś aż tak ważna. – Z ulgą powitał delikatny uśmiech na ustach Hermiony. – I masz rację, dokonał wielkich rzeczy. Tylko, błagam, jeśli każesz nazywać się Madame Śmierć, to złożę wymówienie.
Mówiąc to, zaoferował jej papierosa, którego tym razem przyjęła.
– Więc co z tym śledztwem? – zapytał i po dżentelmeńsku podał jej ogień. – Masz zielone światło?
Kiwnęła głową.
– Mam. – Zaciągnęła się papierosem. – Mogę zaangażować w to wyłącznie tych, do których mam zaufanie, skoro uważam, że tak będzie bezpieczniej, ale Kingsley chce wiedzieć od razu, jeśli tylko się czegoś dowiem.
– I o kim myślisz?
– Na pewno nie o Robardsie, bo on trzyma się z Burke’iem, a nie mam ochoty wysłuchiwać ciągłego kwestionowania moich decyzji, i to kwestionowania z czystej złośliwości. Dlatego stwierdziłam, że poproszę o pomoc Harry’ego, on wie, kogo z Biura Aurorów można w to zaangażować bez obawy o brak dyskrecji.
– Tylko musisz go uprzedzić, że żadnego aresztowania wszystkiego, co popadnie, bo zrobi się gorszy sajgon niż teraz.
– Wiem – westchnęła Hermiona i znów powróciła jej zmęczona, lecz zdeterminowana wersja. Siedziała teraz z nogami zgiętymi w kolanach, bez butów, a ręką bez papierosa podpierała głowę. – Będę musiała też posiedzieć nad projektem nowej ustawy, bo wszyscy, bez Ottona oczywiście, zgodzili się ze mną w sprawie nagminnego stosowania magii w obecności małoletnich czarodziejów, co wpływa na ich rozwój oraz kontakty z mugolami. O Merlinie, co tak ładnie pachnie? – spytała nagle, węsząc w powietrzu jak kot.
– Brudek najwyraźniej przygotowuje obiad – odpowiedział Teodor. – Zostaniesz, prawda? A później zastanowimy się nad tą ustawą.
Hermiona natychmiast się zmieszała.
– No nie wiem… Powinnam wracać do domu…
– …żeby dalej pracować? Co to za różnica, czy będziesz to robić tam, czy tutaj, gdzie możesz posiedzieć na powietrzu zamiast wysłuchiwać jazgotu Pokątnej? Jeśli chcesz, mogę ci nie pomagać, mogę się w ogóle nie odzywać, ale, Granger, jest ostatni dzień wakacji. Odpuść.
Przygryzła wargę, po czym kiwnęła głową.

Kiedy weszli do jadalni i Hermiona zobaczyła w lustrze odbicie swojego spalonego nosa, opieprzyła Teodora z góry na dół, że jej nie przypilnował. Po krótkiej wymianie zdań, podczas której Granger warczała jak rozwścieczony pudel, usiedli do stołu. Oczywiście na blacie znalazło się pięć dań, a nie dwa, ale za to Brudek przygotował trzy nakrycia, co silna i niezależna dyrektor całego departamentu obrzuciła spojrzeniem pełnym łez.
– Wy, Gryfoni, jesteście strasznymi mazgajami – rzucił Teodor znad pucharku z lemoniadą.
– A wy, Ślizgoni, gburami.
– Wiedziałaś, że masz czerwony nos?
– Zamknij się.
W czasie obiadu Hermiona trochę się rozchmurzyła, gawędząc z Brudkiem o ogrodzie i jego sposobach na utrzymanie roślin w dobrej kondycji. Między gulaszem a pieczoną kaczką Teodor zapytał, choć znał odpowiedź:
– Chciałabyś iść dzisiaj ze mną, Zabinim i Malfoyem na miasto?
Granger zamrugała szybko.
– Nie?
– Będziesz mogła postawić Malfoyowi kolejkę za informacje, które ci wielkodusznie przekazał. W dodatku dzisiaj jest wyjątkowa okazja, bo będziemy oblewać ciążę Astorii.
– A czy ona przypadkiem nie zaprosiła was parę dni temu na kolację z tej okazji?
– Właśnie – na kolację, nie na oblewanie. Chodź, Granger, a nuż okaże się, że jesteście sobie bliżsi, niż ktokolwiek z was by podejrzewał.
– Chyba w równoległej rzeczywistości – odparła kwaśno Hermiona. – Jestem wdzięczna Malfoyowi, ale to nie powód, żebym dołączyła do waszych eskapad.
– Do jednej eskapady – sprostował Teodor, ocierając sobie usta serwetką – i tym razem będę cię pilnował, żebyś jeszcze przed północą grzecznie wróciła do narzeczonego.
– To nie jest mój narzeczony.
– Tak samo jak Draco nie jest pantoflem.
– Jak długo są małżeństwem z Astorią? – spytała Hermiona, najwyraźniej próbując jak najszybciej zmienić temat.
– Chyba jakoś półtora roku.
– To będzie ich pierwsze dziecko?
Teodor zawahał się, po czym przypomniał sobie o niepewności w jej oczach, gdy potwierdziła informacje o duszy Voldemorta.
– Można tak powiedzieć – odparł powoli.
I nie wiedząc kiedy, opowiedział jej wszystko: jak przez przypadek spotkał Dracona, jak potem odwiedził ich w domu będącym zupełnym przeciwieństwem rodzinnej posiadłości Malfoyów, opowiedział o pierwszej ciąży Astorii i o tym, jak przyszła do ministerstwa tego dnia, gdy płaczącą w poczekalni zobaczyła ją Granger; opowiedział o tragedii, która spadła na młode małżeństwo, o rozpaczliwym pragnieniu dziecka, o frustracji blondyna, którą wyładowywał w Chimerze, i o ryzyku, jakie wiązało się z kolejną ciążą, o której, co najśmieszniejsze, najpierw dowiedział się sam Teodor, a dopiero później przyszły ojciec.
– Nawet nie wiesz, jak zestresowała Brudka – zakończył zduszonym głosem, tak by skrzat przygotowujący w kuchni kawę tego nie usłyszał. – Biedak najpierw wpadł w panikę, a potem całkiem odleciał.
– A jesteś pewny, że Malfoy…
– Granger. – Teodor westchnął ze zniecierpliwieniem, nie pozwalając jej dokończyć. – Draconowi można wiele zarzucić, a już na pewno nic nie usunie z jego przedramienia Mrocznego Znaku, nawet jeśli wszyscy wokół wiedzą, że to nie był jego wybór. Ojciec przez całe życie wpajał mu szacunek i lojalność wobec rodziny, z taką samą zaciekłością, jak nienawiść do czarodziejów urodzonych w niemagicznych domach. Nigdy nie zdradziłby Astorii i to właśnie jej wytłumaczyłem, zanim wypłakała z siebie całą wodę.
Do jadalni wkroczył Brudek, dźwigając srebrną tacę z serwisem kawowym, którą Teodor od razu od niego przejął.
– Prawdopodobnie uratowałeś ich małżeństwo – stwierdziła Granger, gdy nalewał jej kawę do filiżanki. – Zrobiłeś coś dobrego.
Obrzucił ją spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
– Cicho.
Przenieśli się z kawą z powrotem do ogrodu, gdzie Hermiona tak ustawiła sobie leżak, by tylko jej nogi znajdowały się w słońcu. Teodor poczęstował ją papierosem i kiedy jego myśli pognały w kierunku wybudowania w przyszłym roku basenu, idealnego na takie dni jak ten, Granger odezwała się dziwnie łagodnym tonem:
– W listopadzie wyjeżdżam na tydzień do Polski. – Zawahała się, nawet nie zauważyła słupka popiołu opadającej na trawę obok niej. – Chcę, żebyś pojechał ze mną.
Teodor zastanawiał się tylko przez sekundę.
– W porządku – zgodził się. – Chociaż wydawało mi się, że wakacje planuje się w lecie, a nie na jesień.
Hemiona uśmiechnęła się kącikiem ust.
– Jedziemy tam w sprawach służbowych, Nott.
– Nie mów, że to sesja Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów!
– Nie, jeszcze nie – uśmiechnęła się. – To będzie trochę mniejsze spotkanie, zresztą, obrady Konfederacji zaplanowano na za dwa lata. W dodatku jestem za młoda na zostanie jej członkinią.
– Przecież nie ma żadnej dolnej granicy wieku – Teodor zmarszczył brwi.
– Owszem, nie ma – zgodziła się Hermiona – ale żeby zostać członkiem Konfederacji, musisz mieć na koncie wybitne osiągnięcia na różnych polach, czy to magii samej w sobie, czy polityki, ochrony zdrowia i tak dalej, lub działania na rzecz wspólnego dobra czarodziejów.
– Czy w takim razie Wizengamot nie powinien cię wybrać za samą pomoc w pokonaniu Czarnego Pana?
– Właśnie: ja tylko pomogłam, więc prędzej wybraliby Harry’ego. Ale wydaje mi się, że on też na razie nie miałby szans, by do niej dołączyć, do Konfederacji wybierani są najwybitniejsi czarodzieje w kraju.
– Czyli przyznajesz, że Potter nie jest wybitny?
– Wiesz, o co mi chodzi – fuknęła. – Na razie brytyjskim członkiem jest Baker, ale z tego, co wiem, za bardzo się nie udziela. Po Nowym Roku mają się odbyć obrady Wizengamotu, gdzie zdecydujemy, czy przedłużyć mu kadencję na kolejne sześć lat, czy ktoś inny zajmie jego miejsce. I tutaj jestem rozdarta, bo z jednej strony Baker niepotrzebnie zajmuje miejsce komuś, kto mógłby rzeczywiście wnieść coś do międzynarodowej wspólnoty, a z drugiej zęby ostrzy sobie Burke, a chyba padłabym trupem, gdyby dołączyłby do Konfederacji. Puszyłby się jeszcze bardziej niż zwykle.
– Nie chcesz kandydować?
– Tylko bym się ośmieszyła. Konfederacja to coś dużo większego niż nawet stanie na czele departamentu. Najgorsze, że Ottonowi może się udać, bo jakoś trzy lata temu napisał olbrzymią i, niestety, doskonałą rozprawę o zmieniaczach czasu i szansach na ich ponowne skonstruowanie, a nawet ulepszenie. Jestem prawie pewna, że z jego pomysłów korzystają teraz w Departamencie Tajemnic, o ile już nie udało im się czegoś stworzyć.
– Nikt o zdrowych zmysłach nie rozpocznie współpracy z takim dupkiem, Granger – oświadczył Teodor, upiwszy łyk kawy. – Nawet nie musisz się o to martwić. Ale jeśli to nie sesja Konfederacji, to po co właściwie jedziemy?
 – Cóż, podczas tego tygodnia będą poruszane bardzo ważne sprawy, jednak nie tak ważne, jak na przykład ostatnie wydarzenia na Bałkanach, ponieważ od tego jest właśnie Konfederacja. Zbiorą się najważniejsi członkowie europejskich rządów, uczeni w prawie i inni. Na pewno będziemy mówić o dzieciach czarodziejów, o charłakach i o magicznych stworzeniach, wszystko w kwestii ograniczenia lub rozszerzenia ich praw. Już dawno nie odbyło się tak długie posiedzenie, planowano to od miesięcy i wyznaczono nareszcie termin oraz miejsce – Na jej twarzy zagościł prawdziwy uśmiech, za który Teodor oddałby wszystko, by tylko pojawiał się częściej. – I wiesz, właściwie tak. Właściwie można powiedzieć, że jedziemy na wakacje.


***

Hermiona fiuknęła się do domu, gdy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Mieszkanie wyglądało dokładnie tak samo, jak je zostawiła, a na stoliku w salonie dalej leżała wiadomość zaadresowana do Rona.

Jestem u Abigail, będziemy omawiać z nią i z Bradem plan działania stowarzyszenia. Wrócę wieczorem.
Hermiona

Godzinę później w drzwiach wejściowych stanął Ron, wykończony, ale zadowolony.
– Jak spędziłaś dzień? – zapytał, zdejmując buty w przedpokoju.
– W porządku, pracowałam – odparła Hermiona z lekkim uśmiechem. – Zajęłam się planem nowej ustawy o używaniu czarów w obecności małoletnich czarodziejów, mam już zarys.
– Wezmę prysznic i o wszystkim mi opowiesz.
Pocałował ją w czoło, po czym zniknął w łazience. Hermiona poszła do kuchni i już zaczęła przygotowywać kolację, gdy jej wzrok przykuł skrawek papieru leżący na podłodze obok lodówki. Od razu go podniosła i wyrzuciła do kosza, gdzie niewiele wcześniej wylądował liścik z salonu potargany na maleńkie kawałeczki.
_______________
Wiem, że momentami to opowiadanie to cyrk na kółkach i komedia – ale mam z tego za dużą frajdę, żeby móc sobie odpuścić.
I tak, jadą do Polski, bo nasz kraj jest tak samo fajny, jak inne kraje europejskie czy Stany Zjednoczone. Co czytam jakiś fanfick, to jadą w delegacje w cholerę, zazwyczaj piękną paryską lub malowniczą grecką cholerę, a tutaj pojadą do Polski. I koniec.
Mam w przyszłym tygodniu dwa grube egzaminy (dwa przedostatnie), także trzymajcie mocno kciuki. Dwudziestka jedynka standardowo za dwa tygodnie, czyli 25.07.
Buziaki!

7 komentarzy:

  1. Oho, kłamanie w sprawie tego, dokąd się wychodzi (zwłaszcza gdy się wychodzi na spotkanie z innym facetem, o którego twój nie-narzeczony jest wyraźnie zazdrosny), to pierwszy sygnał alarmowy. Wprawdzie Hermionie się upiekło i to co powiedziała, w zasadzie nie było kłamstwem, ale i tak powinna jej się lampka zapalić. Ale cóż, o to właśnie chodzi, nie? ;)

    Poza tym miło, że dla odmiany Hermiona pomyślała o pracy Rona w jakiś inny sposób niż z pogardą. Może i nie jest to "poważny" biznes w porównaniu z jej pracą, ale, nie oszukujmy się, o wiele bardziej opłacalny. Gdyby to był mały sklepik przy zapomnianej przez bogów i ludzi ulicy, można by zrozumieć traktowanie tego z pobłażaniem, ale to zaczyna już wyrastać na niezłą korporację. Zwłaszcza z tą filią w Hogsmeade. Miło, że mimo wszystko Hermiona to docenia, nawet jeśli nie do końca rozumie.

    A ja wcale nie uważam, że to aż taki wielki cyrk na kółkach. Sceny w domu Notta były bardzo urocze i ciepłe, czuć chemię między Hermioną i Teo, z której oni sami zdają sobie sprawę tylko podświadomie. Gdyby to nie był romans, też byłaby z tego ładna relacja, oboje wyciągają najlepsze cechy z tej drugiej osoby.

    No i Brudek, o maj, to było piękne. Choć chyba nie chciałabym zobaczyć skrzaciego ciała w samych szortach... No dzięki, teraz muszę to sobie odwyobrazić.

    I powodzenia na egzaminach, kochana :*

    Całuski,
    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Uważam tak samo jak Ty, jeśli chodzi o Magiczne Dowcipy - to nie jest taki sobie tam sklepik, który ledwo wiąże koniec z końcem, tylko prawdziwy popis magii w kreatywnym jej użyciu. Hermiona to dostrzega, nawet jeśli ona sama chce podążać zupełnie inną ścieżką.
      Aww, bardzo się cieszę w takim razie! Momentami, pisząc Szczyt, boję się, że przesadzam i robi się z tego kabarecik, ale nie mogę powstrzymać się przed władowaniem scen jak ta w ogrodzie lub tekstów typu "Zabini, nie umiesz utrzymać na wodzy tego, co masz w spodniach". Czasem jednak coś we mnie odzywa się, że powinnam zachować większą powagę jak przy tworzeniu Wyjątku i nie robić z tego komedyjki, ale cóż, każdy dojrzewa na swój sposób :D

      Bardzo dziękuję za łodzew ;* Buziaki!

      Usuń
    2. Kochanie, czy w pisaniu fanfików nie chodzi o dobrą zabawę? Znaczy, sensowna fabuła, sympatyczni i dobrze zbudowani bohaterowie oraz dobry styl pisania mają znaczenie, ale w gruncie rzeczy to nie praca dyplomowa, masz się zwłaszcza dobrze bawić. Poza tym, nie obraź się, fanfiki to nie Szekspir, nie musi zawsze być poważnie :D Wiem, głupio to brzmi od osoby, która sama z umiłowaniem pisze i czyta fanfiki, ale cóż xD Uważam, że jeśli masz odhaczone te trzy punkty (a masz, wierz mi), to czytelnicy wybaczą Ci wszystko. Ja wybaczam. Lubię Twoich bohaterów i dobrze się bawię przy czytaniu, a "komedyjka" jest dla mnie wyłącznie plusem. Nawet Hermiona potrzebuje trochę radości w życiu ;p

      Usuń
  2. Czy słyszysz jakiś krzyk w oddali? To tylko ja, nie przejmuj się.
    Przez prawie cały rozdział uśmiechałam się jak głupia.
    Hermiona, której myśli krążą wokół Teodora? O tak, poproszę.
    Teodor, Hermiona i Brudek relaksujący się w ogrodzie jak gdyby nigdy nic? Pozbierajcie mnie z ziemi, moje serce tego nie wytrzymuje.To napięcie między nimi mnie dobija.
    Tak samo jak wiszący w powietrzu dramat między Hermioną a Ronem. Chyba tak emocjonalnie podchodzę do ich związku, bo sama byłam świadkiem takiego związku z przyzwyczajenia, wygody i poczucia obowiązku.To w jaki sposób zmienia to człowieka jest niemal nie do uwierzenia. Tutaj też wydaje mi się, że tak jest. Kochają się, ale nie w ten sposób. Muszą tylko sobie to wreszcie uświadomić.
    Nie wiem czemu twierdzisz, że to cyrk na kółkach. Ja czegoś takiego właśnie potrzebuję i nie żałuję niczego. Mogłabym poczytać jeszcze więcej o tym jak Hermiona, Teodor i Brudek grają w planszówki na przykład. Wiele bym dała, żeby przeczytać jak Brudek zareagowałby, gdyby wygrał.
    Trzymam kciuki za egzaminy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały związek Rona i Hermiony też traktuję bardzo osobiście, bo sama przez dwa lata w takim tkwiłam i masz rację - człowiek staje się kimś zupełnie innym, w bardzo złym tego słowa znaczeniu. Oni trochę wzajemnie się duszą, oboje mają swoje za uszami i oboje chcą iść róznymi drogami, a uparcie starają się jakoś połączyć je w jedno. Hermiona zaczyna zdawać sobie z tego sprawę, ale ratuje się w najgorszy możliwy sposób, w taki, jaki ja się ratowałam - robiąc to, co intuicja podpowiada za dobre, nie będąc jednocześnie szczerą. To bardzo niezdrowe, można się łatwo przejechać i wpaść w jedno wielkie bagno.

      Ach, bo mam takie wrażenie, że momentami za bardzo daję się ponieść i robię z tego opowiadania komedyjkę (patrz pijana Hermiona, patrz opalający się Brudek, patrz teksty Dracona i Blaise'a), ale kurcze, nie mogę się powstrzymać :D I na szczęście dzięki takim komentarzom jak Twój czy Beatrice mogę mieć na to z czystym sumieniem wywalone, haha <3

      Dziękuję bardzo, ściskam mocno!

      Usuń
  3. Siemanko :D Zacznijmy od tego:
    Do południa krzątała się po mieszkaniu przy dźwiękach na nowo skręconego przez radia, - brakło Rona chyba :D
    – Wszyscy święci i święci Boże, siedź na tym swoim kanciastym tyłku! - kocham, chociaż w moim regionie jest "i święte Boże" lub "i święty Boże". Fragment naprawdę do mnie trafił :D
    Co to za różnica, czy będziesz to robić tam, czy tutaj, gdzie - bez przecinka przed pierwszym "czy"
    I nie wiedząc kiedy, opowiedział jej wszystko: jak przez przypadek spotkał Dracona, jak potem odwiedził ich w domu będącym zupełnym przeciwieństwem rodzinnej posiadłości Malfoyów, - postawiłabym przecinek przed "będącym", ale to opcjonalnie.
    Wątek podróży do Polski - bardzo się cieszę, bo to takie ładne wplecenie narodowości naszej do historii, uśmiechnęłam się :)
    Ogólnie dobrze mi się czytało, zresztą jak zawsze :D
    Przepraszam za brak komentarza pod 19, ale nie mogłam wymyślić nic logicznego oprócz "podoba mi się!".
    Rozdział z rzędu przyjemnych, uwielbiam postać Brudka, który jest tak typowo rowlingowy, że totalnie wprowadza nas z powrotem do kanonu potterowskiego :D
    Czekam na dalsze części :D
    Pozdrowienia,
    Farfocel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yaz, na Farfocla zawsze można liczyć. Dziękuję za poprawki, ogarnę, jak tylko siądę na dłużej do komputera <3 Buziaki!

      Usuń

Uprasza się także o niespamowanie. Fuj.

Razem?

Na nagłówku jest Emma Watson, texturę wzięłam od karevalo, a w porządkach pomogły mi instrukcje z Tajemniczego Ogrodu.
Szablon wykonałam sama. Uprasza się o niekopiowanie.