25 lipca 2020

21.


Wrzesień nie od razu przyniósł ze sobą jesień, choć słońce nie grzało już tak mocno, wieczory były krótsze, a zieleń drzew zaczęła tracić swą soczystość. Lato nie opuściło jeszcze Londynu, dlatego też w któreś popołudnie Teodor wyciągnął Malfoya na lunch poza ministerstwo. Poszli do pizzerii, w której mogli usiąść pod parasolem i cieszyć się z wciąż ładnej pogody.
– Jak się czuje Astoria? – zagaił Teodor, gdy złożyli zamówienia.
– Fizycznie dobrze, ale psychicznie nie jest z nią najlepiej. Obłożyła w domu każdą ostrą krawędź, brzegi stołu i klamki gąbką, żeby przypadkiem się nie nadziać i nie zrobić krzywdy dziecku. Ledwo wybiłem jej z głowy wyłożenie tym podłogi.
– Ona po prostu myśli przyszłościowo. Zostawicie gąbki, aż mały Draco Junior podrośnie i zacznie biegać po całym domu. Będzie jak znalazł.
– Nott, zamknij się, tylko ja mogę kpić z mojej żony. – Kelnerka przyniosła napoje, dwie cole z lodem. – W dodatku nie będzie żadnego Dracona Juniora, nie skrzywdzę swojego dziecka tak jak mój ojciec.
– O, naprawdę? – Teodor odpalił papierosa. – To o jakim imieniu myślicie?
– Jeśli faktycznie urodzi się chłopiec, nazwiemy go Scorpius.
Teodor zamarł na kilka sekund, a potem wybuchł śmiechem.
– Nie chcę cię martwić, ale jesteś takim samym sadystą jak twój ojciec – stwierdził, po czym znowu zarechotał. – Skąd wytrzasnąłeś to imię?
Malfoy, który od minuty sztyletował przyjaciela spojrzeniem, kazał Teodorowi opuścić lokal, tylko użył do tego nieco innego czasownika.
– Pytam serio, jestem ciekawy – drążył Nott, dalej uśmiechając się szeroko.
– To rodzinna tradycja – wycedził przez zaciśnięte zęby Draco. – Jedyna, która mi się podoba i którą chcę kontynuować.
– Ach, tak… Niebo pełne Malfoyów i Blacków. – Teodor rozłożył się wygodniej na krześle i zaciągnął porządnie. – Zapomniałem, że wy we wszystkim od zawsze musieliście być cool.
Dostali swoje dania po zaskakująco długim czasie, więc musieli pospieszyć się z posiłkiem, co jednak nie przeszkodziło Teodorowi w natrząsaniu się z przyjaciela, dopóki ten w końcu nie rzucił w niego koszyczkiem po sztućcach. Niewiele później wzięli na drogę po ostatnim kawałku pizzy i ruszyli z powrotem do ministerstwa.
– Wy też macie taki spokój? – spytał blondyn, łapiąc w locie skrawek sera.
– Ta, od rana przyszły do Granger może ze trzy notki, ale ona i tak znalazła sobie jakąś robotę. Nie wyściubia nosa z gabinetu.
– Ona jest chora.
– Źle to wymawiasz – zaprzeczył Teodor, kręcąc głową. Przełknął ostatni kęs pizzy. – Dy-rek-tor de-par-ta-men-tu. Ona ciągle ma coś do zrobienia.
– Może znowu planuje ratować świat. – Malfoy wytarł dłonie w chusteczkę, prychając pod nosem. – Ten wyskok ze skrzatami domowymi całkowicie pozbawił mnie złudzeń, że pod tym gniazdem znajdują się jakiekolwiek szare komórki. Nawet Astoria stwierdziła, że to było porwanie się z motyką na słońce, nie mówiąc już o znajomych Dafne. Gdybyś słyszał, co gadają o Granger, obiłbyś im po kolei mordy.
Teodor zmarszczył brwi.
– Nikogo nie będę bił za Granger.
– Kwestia czasu.
Zatrzymali się na przejściu dla pieszych, czekając na zielone światło. Teodor odwrócił się do Dracona z westchnięciem dezaprobaty.
– Musisz się bardziej postarać, jeśli chcesz zeswatać mnie z Granger – stwierdził. – Zwłaszcza że masz przeszkodę w postaci Weasleya.
– Nie obrażaj mnie. To nie ja chcę was zeswatać, tylko Zabini. Uważa, że to byłoby bardzo zabawne.
– On? – Malfoy zaczął przechodzić na drugą stronę ulicy, zostawiwszy kilka kroków za sobą skonsternowanego Teodora. – Myślałem, że nie można marnować mojej krwi. Zwłaszcza na szlamę.
– Owszem, zwłaszcza na szlamę Granger – dodał Draco. – Nie udawaj, Nott. Przecież widać, że na nią lecisz.
– Powinieneś zainwestować w okulary. Będziesz wtedy wyglądał jak twój święty Potter.
Malfoy zacmokał z przyganą.
– Bardzo tania zagrywka.
– Daj mi spokój.
– Coraz bardziej udowadniasz, że mam rację. Nie uciekniesz od tego, Nott.
– Ale ja nawet nie próbuję, bo nie mam od czego uciekać – zdenerwował się Teodor. Na całe szczęście majaczyło już przed nimi wejście do ministerstwa. – Nie patrzę na nią w ten sposób, to moja szefowa.
– No i co?
– To – odparł powoli, tracąc cierpliwość – że nawet gdyby była wolna, to i tak bym niczego nie próbował.
– Akurat.
– Malfoy, zamknij się wreszcie, bo jeszcze pomyślę, że przyklaskujesz świetnemu pomysłowi Zabiniego. Co się w ogóle z nim stało? Przecież jeszcze do niedawna obiecywał, że wymyśli na nią jakąś autorską klątwę, byleby odczepiła się w końcu od Chimery.
– Cóż, jakby nie patrzeć, to rzeczywiście mogłoby być zabawne – stwierdził Draco, wzruszając ramionami. – Granger, szlama, która pomogła pokonać Czarnego Pana, rzuca Łasica, który również pomógł pokonać Czarnego Pana, dla czystej krwi syna śmierciożercy. W dodatku – kontynuował, nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na gotującego się obok ze złości przyjaciela – Blaise już jej odpuścił. Zorientował się, że Burke znał kiedyś jego matkę i chce spróbować zdziałać coś u niego w sprawie kasyna, zwłaszcza że w końcu ucichła sprawa tego żałosnego artykułu w Proroku.
Teodor aż przystanął, chociaż byli już w połowie placyku znajdującego się przed ministerstwem.
– Burke? – powtórzył z niedowierzaniem. – Otto Burke?
– Dokładnie on – potwierdził Malfoy. – Ten sam Burke, który tak uwielbia twoją szlamcię. Jeśli nie wyda zgody na kasyno ze względu na dawne znajomości, to zrobi to, żeby utrzeć nosa Granger.
– Przecież Zabini nie może do niego iść! – wybuchnął Teodor. – Granger się wścieknie! W dodatku pomyśli, że to moja robota!
– A co cię to obchodzi? Przecież to tylko twoja szefowa, ta sprawa nie powinna cię interesować.
– Malfoy, dopiero niedawno udało mi się ją przekonać, że nie przyszedłem do niej pracować ze względu na tego matołka. Jeśli Zabini pójdzie do Burke’a, a co najgorsze, Burke się zgodzi, wszystko się posypie!
– Och, czyli nie kibicujesz swojemu przyjacielowi? – Blondyn zmrużył gniewnie oczy. – Chimera to jego życie. Szlama aż tak zawróciła ci w głowie, że już o tym zapomniałeś?
– Nie o to chodzi…
– Dokładnie o to – przerwał mu Malfoy. – Nie chciałeś mu pomóc, gdy zacząłeś u niej pracować – dobrze, Granger zawsze była uparta i świętsza niż sam papież, a ty nigdy nie lubiłeś się w nic mieszać. Nie stanąłeś po stronie Zabiniego, ale uznaliśmy, że po prostu jesteś tchórzem. Nie miej mu jednak teraz za złe, że zaczął działać na własną rękę, skoro ty bałeś się kiwnąć palcem.
– „Kiwnąć palcem” czyli przeszukać jej gabinet, tak? – prychnął Teodor. – To jest według ciebie tchórzostwo?
– Tak, jeśli w grę wchodzi dobro twojego przyjaciela. – Ślizgoni i ich pieprzone poczucie lojalności. – Ale masz rację, reszta była czystym egoizmem, żeby tylko nie zrazić Granger i nie zaprzepaścić szansy przelecenia jej w przerwie na lunch.
Teodor nie do końca wiedział, co wydarzyło się później. Nagle zabuzowała w nim wściekłość, do głowy dotarł wyrzut adrenaliny i już po chwili trzymał Malfoya za przód koszuli, gotów gołymi rękami zetrzeć mu z twarzy kpiący uśmieszek.
– Nie mów tak o niej – wycedził. Jego oczy przypominały burzowe niebo, szare i ciemne. Miarka się przebrała, złość, która wzbierała w nim już od początku rozmowy o Granger, w końcu przerwała tamę.
– A nie mówiłem, że jeszcze trochę i będziesz chciał wszystkich za nią bić? – wydusił z trudem Draco, bo Teodor, wyższy od niego o kilka dobrych centymetrów, niemal unosił go do góry, przez co kołnierzyk wbijał mu się w gardło.
– Masz szczęście, że nie jesteś tego wart – syknął brunet, po czym puścił przyjaciela, odrzucając go z pogardą. – W takich chwilach cieszę się, że wyjechałem z kraju. Po sześciu latach w waszym towarzystwie stałbym się taki sam jak wy.
– Nie chcę cię martwić, Nott – zaczął zgryźliwie Draco, poprawiając koszulę – ale jesteś taki sam. Nie bez powodu byliśmy w Hogwarcie w jednym domu.
– To nie ma nic do rzeczy…
– Ależ ma. – Uśmiechnął się kącikiem ust. – Daj znać, jak znowu zaczniesz myśleć głową.
Teodor patrzył, jak Malfoy odchodzi niespiesznie w stronę ministerstwa, spokojny, jakby jego własny kumpel wcale nie chciał go przed chwilą pobić. A kumpel ten stał bez ruchu, zaciskając jedynie mocno pięści i oddychając ciężko. Poniosło go, oczywiście, że go poniosło i nie powinien był atakować tego arystokratycznego dupka, ale już nie mógł słuchać tych bzdur ani patrzeć na ten ironiczny wyraz twarzy. Był wzburzony na tyle, że jeszcze nie zdążyło zrobić mu się głupio, jednak wiedział, że prędzej czy później przyjdą wyrzuty sumienia. Na razie nie myślał o niczym innym, jak o tym, że Malfoyowi już od dawna się zbierało – za każdą „szlamę”, za każdy przytyk w jej stronę i za bycie upierdliwą, nietolerancyjną, wredną, cyniczną, egocentryczną, podtatusiałą łajzą!
Nie wiedział, jak długo stał na środku placyku, jednak na pewno wystarczająco, by zostało mu zaledwie kilka minut na ostatniego papierosa przed powrotem do pracy. Przycupnął na niskim murku, na którym zazwyczaj siadał, a w chwili, gdy wyciągał z kieszeni nowiutką paczuszkę pełną skarbów, jego oczom ukazała się Gemma Ashton.
Odkąd tylko dowiedział się od Charlie, że Ashton dużo pali, starał się znajdować jak najwięcej luk w pracy na wyskoczenie na szybkiego papierosa. Przeczucie go nie zawiodło – „przypadkiem” spotkali się już tyle razy, że nie wiedzieć kiedy, zaczęli witać się skinieniem głowy. Nigdy jednak Teodor nie znalazł ani pretekstu do rozmowy, ani czasu, by na spokojnie wprowadzić swój plan w życie. Teraz pomyślał, że ten dzień nie może skończyć się tak beznadziejnie, to znaczy na próbie pobicia Malfoya, przywitał się więc z Ashton odpalającą papierosa. Była ona wysoką i bardzo chudą kobietą – prawie tak wysoką jak cholerny Malfoy i prawie tak chudą jak sam Teodor za czasów szkoły. Na jej kościstych rękach wyraźnie odznaczały się błękitnawe żyły, policzki miała niezdrowo zapadnięte, a skórę jakby szarą, bez blasku. Ciemne włosy były matowe, zgarnięte w schludne upięcie. Mimo nieco upiornego wyglądu, Teodor nie powiedziałby, że jest chora. Stała pewnie na szpilkach, patrząc obojętnie przed siebie, a palce jej prawej dłoni bawiły się leniwie zapalniczką. Musiała mieć około czterdziestu lat i z jednej strony wyglądała, jakby czas obszedł się z nią okrutniej niż innymi, a z drugiej – jej krok nie stracił energii oraz sprężystości nastolatki.
Teodor odegrał krótką scenkę dramatycznych poszukiwań zapalniczki, aż w końcu podniósł się i podszedł do kobiety.
– Przepraszam – zaczął; zielone oczy obrzuciły go zaciekawionym spojrzeniem – masz może…
Nie dokończył, bo kiwnęła głową i bez słowa podała mu zapalniczkę.
– Dzięki.
Odpalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Rozmyślnie nie wrócił na swoje poprzednie miejsce.
– Straszny dzisiaj spokój – skomentował. Kątem oka dostrzegł kolejne kiwnięcie.
– Cisza przed burzą – odparła markotnie Ashton. – Nie było jeszcze tak spokojnego dnia, który nie skończyłby się katastrofą.
– Długo tu pracujesz? – zapytał Teodor, znając odpowiedź.
– Trochę ponad rok. – Czyli Charlie niczego nie zmyśliła, by mu się przypodobać. – W Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów.
– Jego głową jest słynny, niezatapialny Baker, prawda?
– Prawda. – Zaciągnęła się. Wciąż patrzyła w nieokreślony punkt gdzieś w dali. – Mam nadzieję, że w końcu uderzy w górę lodową, bo mało kto jest w stanie znieść jego humorki.
Teodor zaśmiał się z tych pobożnych życzeń.
– O tak. Nigdy nie mogę być pewny, czy spróbuje złamać mnie grobowym milczeniem, czy zwyzywa od leni i nierobów.
– Musisz zorientować się, czy to parzysty, czy nieparzysty dzień miesiąca. – Ashton wreszcie na niego spojrzała, jakby oceniająco. W końcu wyciągnęła rękę. – Jestem Gemma.
– Teodor.
– Och, wiem, kim jesteś – uśmiechnęła się prawie niezauważalnie, trochę jak McGonagall, gdy poprosił ją o polecenie jakichś książek na temat animagii: jakby przejrzała go na wylot i z zaciekawieniem czekała na kolejne posunięcie. – Pracujesz dla Hermiony Granger, w Departamencie Przestrzegania Prawa.
– Skąd wiesz? – zdziwił się Teodor, po czym coś kliknęło w jego umyśle. – No tak, nasz zakład pracy jest jedyny w swoim rodzaju. Spokojnie, nie wezwę Czarnego Pana, o ile mnie nie sprowokujesz.
Ashton dalej się uśmiechała. Zerknęła na jego lewe przedramię odsłonięte przez rękaw koszuli podwinięty do łokcia.
– Chyba nawet nie miałbyś jak – stwierdziła. – Nie strasz mnie, młodziku.
– Wypraszam sobie, nie jestem o wiele młodszy. – Zaciągnął się. – Czym się zajmujesz w swoim departamencie?
– Niczym tak podniosłym, jak wskazywałaby na to jego nazwa. Razem z kilkoma innymi osobami zajmujemy się pododdziałem pododdziału transportu międzynarodowego. Ściśle współpracujemy z Biurem Głównym Sieci Fiuu, pilnujemy, żeby kominki spełniały odpowiednie wymagania…
– Zaraz – przerwał jej Teodor, bo już nie mógł się powstrzymać – to sieć Fiuu obejmuje też inne państwa?
– Nie wiedziałeś? Wprawdzie tylko w wyjątkowych przypadkach, to znaczy można połączyć na przykład kominek brytyjski z hiszpańskim i zazwyczaj dzieje się to na wysokich szczeblach, dla lepszego kontaktu między rządami, ale tak, to jest możliwe. My zajmujemy się kontrolą atestów różnych proszków Fiuu i ich transportu do kraju. Ogólnie nasza praca jest zbliżona do tej Departamentu Transportu Magicznego, tyle że przełożona na realia areny międzynarodowej.
– To bardzo odpowiedzialna praca – orzekł z podziwem w głosie Teodor. – A przynajmniej większy wstyd, jeśli coś zepsujecie.
– Tak, i zdecydowanie większy stres – potwierdziła Ashton. – Nie mamy tyle roboty, ile w transporcie, ale zajmujemy się tym w kilka osób, więc wystarczy dla wszystkich.
– Dzisiaj nikt nie ma za dużo roboty – mruknął Teodor, rzucając papierosa na beton. Zerknął na zegarek na nadgarstku i zaklął w duchu. Granger go zabije. – Muszę uciekać, zasiedziałem się. Dzięki za zapalniczkę! – dodał przez ramię i popędził do biura.

Nie zastał Hermiony w gabinecie. Poczuł dziwne ukłucie niepokoju, że coś się jednak wydarzyło, a ona pobiegła ratować świat, podczas gdy on jak gdyby nigdy nic gawędził sobie z Ashton. Ruszył do kuchni pracowniczej, gratulując sobie w duchu pomyślnego przebiegu misji. Teraz już nie musiał się ukrywać podczas obserwacji Gemmy, tylko ewentualnie zrzucić to na przypadkowe spotkanie. Mógł teraz ją zagadać, kiedy uzna to za stosowne i delikatnie podpytać. Nie miał pojęcia, że sieć Fiuu działa międzynarodowo, i już zaczynał besztać się w myślach za tę niewiedzę, lecz po chwili stwierdził, że właściwie wyszło na jego korzyść. Teraz mógł bezkarnie udawać nieświadomego w wielu kwestiach, do tego niedoświadczonego, bo przecież pracował u Granger od niedawna, i nie wyda się to Ashton podejrzane. Czuł, że zrobił duży krok w stronę rozwiązania tajemnicy Burke’a, a w prostej linii – tajemnicy Departamentu Tajemnic oraz usunięcia większości problemów jego szefowej; jej oraz prawdopodobnie dużej części ministerstwa.
Wciąż zatopiony w myślach, w drzwiach kuchni zderzył się z samą zainteresowaną.
– O nie – jęknęła Hermiona na widok połowy zawartości swojego kubka teraz drwiącej z niej z podłogi.
– Mogłaś mi też od razu zrobić – burknął oskarżycielsko Teodor i machnąwszy różdżką, usunął plamę. – Myślałem, że coś ci się stało, bo od trzech godzin nie wyściubiłaś nosa z gabinetu, a teraz nagle zniknęłaś.
– Nadrabiałam papierkową robotę, wymknęłam się tylko po kawę – odparła lekko, nastawiając jeszcze raz ekspres. Wyjęła z szafki drugi kubek. – Korzystam z tego, że nikt niczego ode mnie nie chce. Strasznie dzisiaj spokojnie.
– Aż zbyt spokojnie – zgodził się Teodor. Założył ręce na piersi i uśmiechnął się drwiąco. – Ale nie wiem, co nadrabiasz, skoro dokumenty masz pewnie uzupełnione z zapasem na przyszły rok.
W odpowiedzi uśmiechnęła się słodko.
– W przeciwieństwie do ciebie. Gdy wychodziłam, na twoim biurku akurat wylądowało co najmniej pięć samolocików.
– Czyli prawdopodobnie za chwilę wylądują na twoim biurku.
Granger zmrużyła oczy.
– Nie bądź taki mądry. Ugh, śmierdzisz papierosami jak stary pirat – dodała, krzywiąc się.
– Au, to bolało.
– Bo miało.
– Hej, Granger, co byś powiedziała, gdybym zapytał, czy mogę wyjść dzisiaj wcześniej?
Uniosła brwi.
– A co, masz randkę? – zakpiła. Teodor uśmiechnął się łobuzersko. Od pamiętnego ostatniego dnia wakacji, który prawie w całości spędzili razem w jego domu, coraz częściej pozwalała sobie na docinki w jego stronę, ale wiedział, że to zachowanie wynika z coraz większego komfortu w jego obecności, więc z ochotą na nie odpowiadał.
– A co, zazdrosna?
– Masz o sobie za wysokie mniemanie. – Postawiła przed nim kubek parującej kawy i oparła się biodrem o blat. – Jeśli do szesnastej utrzyma się taki spokój, będziesz mógł wyjść. Tylko odbiję ci to z twoich nadgodzin, bo kosztujesz ministerstwo zdecydowanie za dużo.
– Tak jakby to była moja wina. – Skierowali się z powrotem do biura, uważając, żeby nie ulać ani kropelki cennego czarnego złota. – A ty co? Znowu będziesz siedzieć do nocy? Może jeszcze urządzisz samobiczowanie, masochistko?
– Zaskoczę cię: dzisiaj wychodzę punktualnie o osiemnastej.
– Chyba żartujesz. Co to za święto? Też masz randkę?
– A co, zazdrosny?
– Ciężko być zazdrosnym o Weasleya.
– Cicho siedź – fuknęła ze złością. Weszli do poczekalni, po czym Hermiona jedną ręką zgarnęła wszystkie samolociki z biurka Teodora. Otworzyła drzwi do gabinetu i skinęła zachęcająco głową. – Chodź, mam coś dla ciebie.
Krajobraz za zaczarowanym oknem przedstawiał dzisiaj pastwiska, a za nimi odległe pasmo górskie, muśnięte już jesiennym złotem. Na biurku spoczywały ułożone w równe kupki dokumenty oraz otwarta na środku teczka prawdopodobnie z aktami jakiegoś przestępcy. Teodor rozsiadł się na krześle dla interesantów. Obserwował Hermionę odkładającą ostrożnie kubek na podkładkę, a później porywającą torebkę z oparcia fotela. Ku jego pozytywnemu zaskoczeniu, wyjęła z niej książkę – niezbyt grubą, z kolorową okładką, z której spoglądał dostojny lew z bujną grzywą.
– Zaniedbaliśmy twoją literacką edukację – oznajmiła, wręczając mu ją. – Mamy dużo do nadrobienia.
Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa – przeczytał Teodor. – Kojarzę ten tytuł. Czy to ta śmieszna analogia Biblii?
– Wiesz, co jest najpiękniejsze w czytaniu książek? Oprócz tego, że można dać się porwać wyobraźni? To, że każda interpretacja jest dobra.
– Nie obrażaj się, nie wiedziałem, że jesteś wierząca.
– Nie jestem – wzruszyła ramionami i opadła na swój fotel – ale gdybym była, faktycznie poczułabym się urażona. Powinieneś zastanowić się, zanim rzucisz taką uwagę.
– Och, daj spokój, Granger, i tak już za późno na moje wychowanie. – Ułożył się wygodniej i założył ręce pod głowę. – A ty co? Wychodzisz wcześniej, bo planujesz wieczór z książką, czy dlatego, że masz randkę?
Hermiona upiła łyk kawy i uśmiechnęła się niewinnie.
– Ani to, ani to. Esy i Floresy na Pokątnej są czynne do dziewiętnastej, a chcę kupić najnowsze wydanie Standardowej księgi zaklęć. Dzisiaj przy śniadaniu przeglądałam poziom siódmy, ale wydaje mi się, że pewne informacje są już nieaktualne.
– Myślałem, że owutemy masz za sobą. Czy czegoś o tobie nie wiem? Może tak dobrze znasz się na machlojstwach, bo sama musiałaś po nie sięgnąć?
– Jesteś przezabawny, Teodorze, boki zrywać.
– Zdaję sobie z tego sprawę, dziękuję. Ale wiesz, Granger, dobrze, że odważyłaś się zacząć dzień od lektury, szkoda, że akurat podręcznika, jednak to zawsze coś. Teraz zostało tylko oderwanie cię od tego kajetu – dodał, spoglądając z niesmakiem na Kalendarz.
Hermiona westchnęła rozdrażniona.
– Nie będzie żadnego odrywania. Od czegokolwiek. To moje narzędzie pracy, Nott, trochę tak jak mugolski komputer. W dodatku przestań mówić o nim tak, jakbym była uzależniona.
– Przecież on ci układa życie, czy to nie jest forma uzależnienia?
– Bez niego nie siedziałabym tu, gdzie teraz, a ty prawdopodobnie pracowałbyś dla Ottona.
Teodor przypomniał sobie o niecnych zamiarach Zabiniego i mimowolnie poczuł przypływ złości.
– Nigdy bym dla niego nie pracował! – oburzył się.
– No to dla Kingsleya, obojętne, sęk w tym, że po prostu prawdopodobnie dalej grzałabym siedzenie w boksie na drugim końcu tego piętra. Dzięki poukładaniu i zorganizowaniu udało mi się przejść suchą stopą przez lata pracy tutaj, a ty doskonale o tym wiesz.
– Oczywiście, Granger, wbrew pozorom nie jestem idiotą, jednak jeśli nie możesz obejść się bez kawałka makulatury i panikujesz, jeśli nie możesz go znaleźć – tak jak w ostatni czwartek – to chyba niezbyt dobrze o tobie świadczy.
– Wcale nie panikowałam! – zaprotestowała. – Po prostu… zestresowałam się.
Teodor zaśmiał się gardłowo i znów rozwalił jak na leżaku.
– Jasne. A Potter świetnie widzi bez okularów.
Rozległo się pukanie, po którym sekundę później w drzwiach stanął Metalowy Chłopiec. Obrzucił zdezorientowanym spojrzeniem przyjaciółkę spokojnie sączącą kawę w towarzystwie swojego asystenta, który wyraźnie czuł się nad wyraz swobodnie w jej gabinecie.
– O, o wilku mowa – ucieszył się Teodor. Podniósł się z miejsca. – Potter, jaką masz wadę wzroku?
– Pięć i pół – odparł automatycznie Harry, marszcząc z konsternacją brwi. Teodor porwał swój kubek z biurka i popatrzył z satysfakcją na Hermionę.
– Mówiłem? Nie ma nawet takiej opcji – po czym wyszedł dziarskim krokiem z gabinetu.

Zbliżała się czwarta, więc Teodor zabrał się za ogarnianie swojego stanowiska pracy i robienie notatek, czego musi dopilnować następnego dnia. Potter spędził u Granger nieprawdopodobnie dużo czasu, przez co Nott zaczął zastanawiać się, czy nie był to jednak jakiś napastnik po Eliksirze Wielosokowym. W końcu oboje wyszli z gabinetu, śmiejąc się z czegoś wesoło, a gdy Srebrny Chłopiec się oddalił, Hermiona podeszła do biurka Teodora.
– Harry jedzie z nami do Polski – oznajmiła radośnie. – Robards oddelegował jego i jeszcze innego aurora do ochrony.
– Nie wiedziałem, że jestem taki ważny – zdziwił się Teodor, na co ona tylko zachichotała pod nosem. Zauważył, że gdy nie było w biurze tyle pracy, Granger była wyraźnie bardziej rozluźniona i skora do zaczepek oraz żartów. – Myślisz, że faktycznie może się tam coś wydarzyć?
– Nie, ale to standardowe procedury. W Polsce będzie za dużo ważnych osób w jednym miejscu, żeby zostawić ich samych sobie.
– Do jakiego miasta w ogóle jedziemy? Nie mów tylko, że gdzieś nad morze, bo to wygwizdów.
– Na szczęście nie, też wolę góry. Zjazd odbędzie się na południu, w Krakowie, to podobno bardzo ładne, zabytkowe miasto.
– Przejeżdżałem kiedyś przez Pragę, a tam też jest pełno atrakcji turystycznych. Myślisz, że uda nam się trochę pozwiedzać?
– Och, mam nadzieję, też o tym myślałam! – podekscytowała się Hermiona. – Wyjdzie w praniu. Zależy, jak będą przebiegać spotkania, mamy dużo spraw do omówienia, trochę ich się nazbierało, głównie w kwestii małoletnich czarodziejów.
Chwilę jeszcze porozmawiali, czego mogą spodziewać się podczas delegacji, aż w końcu każde wróciło do swoich obowiązków. W międzyczasie złość na Malfoya stopniowo uleciała z Teodora. Zaczął wyrzucać sobie poprzednie zachowanie. W gruncie rzeczy lubił Malfoya, dobrze się dogadywali jeszcze od czasów szkoły, a teraz tworzyli z Zabinim paczkę. Jego głupie teksty były tylko po to, żeby go zdenerwować, zwłaszcza że obaj dobrze wiedzieli, że nie mają one odzwierciedlenia w rzeczywistości, więc powinien był je puścić mimo uszu. Jeszcze przed opuszczeniem ministerstwa postanowił udać się do Departamentu Transportu Magicznego i przeprosić Dracona za ten wybuch. Podejrzewał, że nie obędzie się bez kolejnych prostackich komentarzy, ale chciał to zrobić, żeby mieć i czyste sumienie, i spokój podczas kolejnego wypadu do Chimery.
Kogo ja chcę oszukać, pomyślał ze zrezygnowaniem, chowając do szuflady ostatnie akta. Omiótł spojrzeniem biurko i zerknął na zegarek. Było dwie po czwartej.
Jak na zawołanie, z gabinetu wynurzyła się Granger.
– O, właśnie miałam ci mówić, żebyś się zbierał. Przecież twoja randka nie może czekać – dodała zgryźliwie.
– Zaraz naprawdę pomyślę, że jesteś zazdrosna – odrzekł Teodor, z satysfakcją zauważając, jak rumienią się jej policzki. – Nie mam żadnej randki, Granger. Mówiłem ci o żonie pana Robinsona, ostatnio wpadam do niej wieczorami po pracy i pomyślałem, że dzisiaj wybiorę się wcześniej.
To istotnie było prawdą. Pierwsza wizyta u Sophie przebiegła lepiej, niż się spodziewał. Kobieta szczerze ucieszyła się na jego widok, a nawet trochę podekscytowała. Od razu zganiła męża, że nie ostrzegł jej o przyprowadzeniu gościa, potem zaś próbowała wstać z łóżka, na co została natychmiast spacyfikowana. Teodor obserwował tę scenę, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić, aż w końcu bąknął przeprosiny za niespodziewane najście.
– Nieważne – Sophie machnęła szczupłą dłonią – o ile masz drożdżówki jagodowe.
Miał i to było jego przepustką do spędzenia jednego z najspokojniejszych, a zarazem najlepszych wieczorów w życiu.
Został u Robinsonów na kilka dobrych godzin; ich mieszkanie opuścił, gdy słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Nawet nie zorientował się, kiedy atmosfera zrobiła się prawie rodzinna, a on sam rozsiadł się z kubkiem herbaty w wygodnym fotelu przy łóżku Sophie. Najpierw długo rozmawiali o jego podróżach – okazało się, że w młodości Sophie również uwielbiała podróżować, a zaczęło się od studiowania konserwacji sztuki we Francji kilka lat po wojnie. Zwiedziła pół Europy, wykonując kolejne zlecenia. Niedługo po chwilowym powrocie do Anglii poznała Jacka Robinsona i ich historia tak się potoczyła, że już nie opuściła kraju, nie licząc zagranicznych wakacji.
Teodor słuchał jej jak urzeczony. Chyba tak powinna wyglądać rozmowa z babcią, pomyślał, przypominając sobie swoich dziadków, zawsze wyniosłych i chłodnych, którzy na jego szczęście zmarli mniej więcej w czasie, gdy rozpoczynał naukę w Hogwarcie. Herbata, słodkie bułeczki, przytulna, ciepła sypialenka, pogawędka na temat książek oraz ta niezwykła aura spokoju roztaczana przez łagodną, acz bardzo bezpośrednią staruszkę. Tak, zdecydowanie tak to powinno wyglądać.
Od tamtej pory wpadł do Sophie jeszcze kilka razy, jednak z racji późnej pory na o wiele krócej. Zawsze wychodził od niej lżejszy o kilka kilogramów stresu, odpowiedzialności, szalonych myśli i wspomnień. Tego dnia też planował złożyć jej wizytę, a przy okazji zaproponować panu Robinsonowi umawianie się od czasu do czasu na jego przyjście, tak by starszy mężczyzna mógł zamknąć antykwariat o stałej porze.
– Nott – wyrwał go z zamyślenia poważny głos Hermiony – nie łamiesz prawa, prawda?
– Co? – Teodor uniósł wysoko brwi. – Przecież normalnie płacę za drożdżówki, które kupuję.
– Nie udawaj idioty.
– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi – burknął Teodor, którego ubodły te słowa.
– Nie podajesz jej żadnych specyfików na uśmierzenie bólu? Albo Eliksiru Wzmacniającego? – Patrzyła na niego jak na niegrzecznego ucznia, którego na pewno sprawką była łajnobomba odpalona w klasie. – Wiesz, że paragraf piąty rozdziału ósmego wyraźnie zabrania…
– …ingerowania w sprawy mugoli, tak. Podpunkt c podkreśla dziedzinę zdrowia. Granger, nie jestem kompletnym kretynem, choć przyznaję, na wieść o jej nowotworze przez pewien czas szukałem jakichś kruczków, by obejść ten zapis.
– Nott!
– No co? I tak niczego nie znalazłem. – Wywrócił oczyma. – Ty też powinnaś się do niej przejść, może wtedy byś się trochę uspokoiła.
Hermiona przez dłuższą chwilę przyglądała mu się badawczo, aż zaczął się zastanawiać, czy nie pada właśnie ofiarą użycia legilimencji. W końcu dziewczyna westchnęła.
– Masz rację, przepraszam – wymamrotała, odwracając wzrok. – Chyba na siłę staram się przyłapać kogoś na gorącym uczynku. Jest dzisiaj zdecydowanie za spokojnie.
– Nie narzekaj, bo jeszcze wywołasz wilka z lasu. – Zarzucił sobie torbę na ramię i ostatni raz zerknął na zmieszaną dziewczynę. – Na razie, Granger.
Zamiast do atrium, winda zawiozła go na poziom szósty. Od razu wyczuł, że coś jest nie tak – z bliska, jak i z daleka słyszał trzaski w pośpiechu zamykanych drzwi oraz odgłosy szybkich kroków. Tuż przed jego nosem przeleciało stado samolocików, zatrzymując się dopiero w windzie. Teodor natychmiast ruszył do biura Malfoya, mijając po drodze wyraźnie czymś przejętego karła, ocierającego sobie czoło chusteczką. Zapukał i po ostrym „Wejść!”, wsunął głowę do środka.
– Można? – zapytał ostrożnie. Draco stał nad biurkiem i z wściekłością na twarzy układał dokumenty, które wciąż mu się wyślizgiwały. Spojrzał szybko na przybysza.
– Po cholerę tu przyszedłeś? – warknął.
– Żeby cię przeprosić.
– Och, nie ma sprawy, czasem tak się zdarza, kiedy zaczynasz myśleć tym, co masz w spodniach – prychnął. Teodor tego właśnie się podziewał. – Coś jeszcze czy będziesz stał tak bezproduktywnie?
Tego już się nie spodziewał, więc obrzucił blondyna podejrzliwym spojrzeniem.
– Malfoy, co jest? Czyżby skończył się spokój i nadeszła burza?
– Zamknij się – syknął tylko Draco. – Nie mam czasu na słowne gierki. Ktoś wpadł na przezabawny pomysł przekierowania pięćdziesięciu ministerialnych kominków do mugolskiego sklepu z kominkami.
– Może zrobił to przez przypadek – zasugerował Teodor, przez co jego przyjaciel stracił resztki opanowania.
– Tym bardziej idiota! – zawołał. Wziął głęboki wdech i odrzucił jasne kosmyki opadające mu bezczelnie na czoło. – Z każdego trzeba teraz zrobić analizę, a potem raport, a potem jeszcze jeden wspólny raport. Dzięki Merlinowi, że tylko kilka osób jest jeszcze na urlopach i mamy ręce do pracy.
– Jeśli nie ustalono, czy to przez przypadek, czy specjalnie, chyba otrze się to o nas – zastanowił się głośno Teodor.
Draco zaśmiał się ponuro, przerażająco, po czym zaklął szpetnie.
– Nie chyba, tylko na pewno. Tuż przed twoim przyjściem dostaliśmy wiadomość, że zawaliły się dwa piętra kamienicy, w której znajdował się ten sklep.
Co?
– Gówno. Ten skończony kretyn Smith nie odłączył jednego kominka, wpakował się do niego jakiś furiat, w dodatku ani krzty niemówiący po angielsku, i zamiast poczekać spokojnie, aż ktoś go wyciągnie, spanikował i rozwalił pół budynku, a przy okazji samego siebie. Nie dość, że w ministerstwie nie ma już amnezjatorów, bo wszyscy zostali wysłani tam, trzech ratowników oberwało tak mocno, że nie wiadomo, czy w ogóle przeżyją, nie mówiąc o jak na razie dwóch martwych mugolach, których wyciągnięto spod gruzów, podobno stado reporterów przyleciało nie wiadomo skąd, to jeszcze zaangażowali w to aurorów na czele ze świętym Potterem, gdyby jakimś cudem była to czarna magia, a nie pojebany żart!
Teodorem już dawno nic tak nie wstrząsnęło. Odkąd zaczął pracować u Granger, stykał się z najróżniejszymi przypadkami złamania prawa. Miał przed sobą akta złodziei, oszustów, pedofilów, zoofilów, morderców. Widział mniejsze i większe przewinienia, opisy najwymyślniejszych tortur, a także raporty ze skomplikowanych śledztw, w których nic nie było takie, jakie wydawało się na pierwszy rzut oka. Jednak jeśli Malfoy miał rację i rzeczywiście ktoś stwierdził, że to niesamowicie śmieszne, to naprawdę straci wiarę w ludzkość. Przynajmniej trzy ofiary… Odepchnął od siebie straszne obrazy podsyłane przez umysł i skupił się na pracy, której przybędzie w najbliższym czasie.
A potem pomyślał o dyrektor Departamentu Przestrzegania Prawa i zmroziło go.
Wypadł z biura, nie zwracając najmniejszej uwagi na bluzgającego Dracona.
Wywołała wilka, rozbrzmiewał mu w głowie jego własny rozgorączkowany głos, kiedy pędził z powrotem do windy. Ona na pewno już o tym wie.
Winda zawiozła go z powrotem na drugi poziom niemożliwie powoli, jakby specjalnie zmniejszając szanse zatrzymania Granger i przemówienia jej do rozsądku. Wypadł na korytarz, po którym samolociki latały tam i z powrotem z zawrotną szybkością.
Słyszał jej kroki już z daleka, ale i tak zderzył się z nią na zakręcie.
– Przestań na mnie wpadać – fuknęła. Jej policzki były zaróżowione, a oczy niezdrowo błyszczały. – Co ty tu w ogóle jeszcze robisz? Myślałam, że wyszedłeś.
– Ale wróciłem. Granger…
– Przepraszam, Nott, ale nie mam czasu. – Wyminęła go, poprawiając torebkę na ramieniu. – W centrum doszło do okropnego wypadku i muszę tam zaraz być.
Teodor niemal truchtem ruszył za nią, kiedy szybkim krokiem skierowała się w stronę windy.
– Nie możesz tam iść.
– Niby dlaczego? – prychnęła.
– To niebezpieczne, podobno zawaliło się pół kamienicy…
– A ty niby skąd o tym wiesz? Puszczaj mnie! – zawołała z furią, kiedy chłopak chwycił ją za nadgarstek i zmusił do zatrzymania się. Jej oczy, teraz jakby ciemniejsze niż zwykle, ciskały gromy. – Nott, tam zginęli ludzie, jeśli szybko się tym nie zajmiemy, może być więcej ofiar! W tej chwili mnie zostaw!
Próbowała wyrwać rękę z jego uścisku, ale na próżno. Teodor wiedział, że prawdopodobnie sprawia jej ból, jednak nie dbał o to, nie teraz, kiedy wszystko w nim krzyczało, by wróciła do tego swojego cholernego gabinetu i siedziała tam otoczona stertami dokumentów.
– Nie, nie zostawię cię – warknął. Czuł, jak serce chce wyrwać mu się z piersi. – Nie możesz tam iść.
– Nie ty o tym decydujesz!
– Masz ludzi od tego, nie musisz sama bezsensownie pchać się w niebezpieczeństwo.
– Bezsensownie? – powtórzyła Hermiona z niedowierzaniem. – Bezsensownie? Myślisz, że moja praca to tylko rozprawy, wykresy i spotkania z ważnymi osobami? Myślisz, że będę siedzieć bezczynnie, gdy inni się narażają? Nigdy, NIGDY bym na to nie pozwoliła. Do tego dążyłam, odkąd dowiedziałam się o magii, odkąd dowiedziałam się, że jako czarownica mogę chronić tych, którzy sami nie są w stanie się obronić, odkąd odkryłam, że mogę znieść więcej od innych, więc teraz zamierzam im pomóc, A TY PUŚĆ MOJĄ RĘKĘ!
Teodor, zbyt zaskoczony tym wybuchem, natychmiast wykonał polecenie. Granger oddychała ciężko po tej tyradzie, a z jej twarzy wręcz buchał żar. Popatrzyła mu prosto w oczy, z taką mocą, że miał ochotę się cofnąć.
– Coś zawiodło, Nott – powiedziała tonem niewiele głośniejszym od szeptu, lecz wciąż z tym samym zdecydowaniem. – Nie rozumiesz tego? Coś zawiodło, a ja nie zdołałam temu zapobiec.
– Przecież to nie ty, tylko Departament Transportu Magicznego – zaprotestował Teodor, mając nadzieję, że to chociaż odrobinę zmniejszy poczucie winy drżące jej głosem. – To oni spieprzyli sprawę, oni i ten sfrustrowany idiota.
Potrząsnęła tylko głową.
– Naprawdę nic nie rozumiesz…
– Rozumiem! – uparł się. – Rozumiem więcej niż ci się wydaje, Granger, chcesz otoczyć ich wszystkich parasolem, być pieprzoną opoką dla każdej biednej istotki…
– Zamknij się. – Jej głos przypominał stal. – Ostrzegam cię, zamknij się, Nott.
– Bo co? Zwolnisz mnie? A może przeklniesz? – Nagle podjął decyzję. Zbliżył się o krok, tak że dzieliła ich nie więcej niż stopa. Cień niepokoju przebiegł przez twarz dziewczyny. – Skoro jesteś tak cholernie uparta, idę z tobą.
– Na pewno nie!
– Musisz zatrzymać mnie siłą, Granger.
– Nie bądź śmieszny…
– To ty nie bądź śmieszna.
– Chyba się zapominasz, Nott – wysyczała coraz bardziej czerwona na twarzy. – Zabraniam ci i jest to polecenie służbowe. Jeśli pójdziesz teraz za mną, nie będziesz musiał pojawiać się jutro w pracy.
Przez chwilę mierzyli się palącymi spojrzeniami, aż w końcu Hermiona odwróciła się na pięcie i podeszła do windy. Stała tam, przestępując z nogi na nogę, a Teodor wpatrywał się w bezruchu w jej plecy. Wszystko w nim wrzało, wrzeszczało, by ją zatrzymał, oszołomił zaklęciem i zamknął do rana w gabinecie, tak by tylko mieć pewność, że nic jej się nie stanie.
– Masz wrócić bez nawet jednego zadraśnięcia – rzekł w końcu na wydechu. Nie poruszyła się ani o milimetr, głucha na jego słowa. – Masz trzymać się na bezpieczną odległość od tej kamienicy, masz nie wchodzić między gruzy, masz zająć się rannymi z dala od tego bałaganu. Masz mieć cały czas różdżkę w pogotowiu, zmienić buty po drodze i nie chodzić z torebką, żeby ci nie przeszkadzała. Masz na siebie uważać, Granger, masz mi obiecać, że będziesz ostrożna.
Drzwi windy rozsunęły się z cichym skrzypnięciem. Hermiona wkroczyła do środka, a gdy się odwróciła, Teodor przysiągłby, na Merlina, PRZYSIĄGŁBY, że na jej policzku lśni smuga łzy. Milcząc, nacisnęła guzik.
– Obiecuję – powiedziała tak cicho, że gdyby nie jej poruszające się usta, stwierdziłby, że na pewno mu się przesłyszało.
A potem zniknęła.

***

Wizyta u Sophie przebiegła jak zwykle – no, prawie. Po raz pierwszy zdarzyło się, by Teodor nie skupiał się w stu procentach na słowach pani Robinson, momentami odpowiadał tylko nieprzytomnymi mruknięciami, a raz tak się zawiesił, że dopiero donośnie klaśnięcie w dłonie wyrwało go z zamyślenia.
– Przepraszam – wykrztusił z mocno bijącym sercem. Sophie przyglądała mu się z troską.
– Teodorze, co się dzieje? – zapytała.
Chłopak wspominał już o swojej szefowej, jednak bardziej mimochodem i w kontekście jakiejś anegdotki z pracy (oczywiście przekładając wszystko na mugolskie realia, tak by zachować wszelkie zapisy Międzynarodowego Kodeksu Tajności Czarodziejów). Teraz czuł dziwny opór przed wypowiedzeniem swoich obaw na głos. Oczy Sophie, niebieskie i niezwykle jasne, wypełniało szczere zmartwienie i niepokój. Patrząc w te oczy, Teodor wziął głębszy wdech.
– Hermiona, ta dziewczyna, dla której pracuję… – zaczął. – Ona bierze na siebie więcej, niż mogłaby unieść, w dodatku nie chce niczyjej pomocy. Dzisiaj posprzeczaliśmy się, bo znowu stwierdziła, że odegra rolę zbawcy świata, a nie widzi, że w scenariuszu pod jej imieniem jest dopisek „pierwsza męczennica”.
Do pokoju wszedł pan Robinson, niosąc tacę z serwisem do herbaty. Teodor pomógł mu wszystko wyłożyć na stolik obok łóżka chorej. Ostrożnie podał Sophie filiżankę, dorzuciwszy do niej uprzednio kostkę cukru.
– Zaprzyjaźniliście się – stwierdziła kobieta, na co Teodor, z pewnym ociąganiem, kiwnął głową. – I chcesz jej pomóc.
– Oczywiście, że tak! – Odstawił swoją filiżankę, by w nagle rozpierających go emocjach niczego nie wylać. – Chcę jej pokazać, że można inaczej!
– Mówimy o Lwicy? – upewnił się ze swojego fotela pan Robinson, chrupiąc maślane ciasteczko.
– Tak, kochanie. Teodorze, a zanim stwierdziłeś, że zaczniesz motać w jej życiu, upewniłeś się, że ona tego chce? Że w ogóle tego potrzebuje?
Teodor zawahał się, ale tylko na ułamek sekundy.
– Ona nie myśli racjonalnie, proszę pani. Jest pracoholiczką, praca ustala jej porządek dnia, ledwo udało mi się wyrwać ją z biura na drinka, żeby choć trochę się rozluźniła!
– Może być w tym szczęśliwa – wtrącił pan Robinson. – Ile ludzi, tyle charakterów. Nie wszyscy muszą być do ciebie podobni.
– Och, ale to nie chodzi o to! – zdenerwował się Nott. – Nie chcę, żeby była taka jak ja, chcę, żeby była taka jaka jest, bo jest… jest dobrą osobą. Tylko ona nie zna innych dróg, podąża schematem, pewnym i sprawdzającym się przez lata, najpierw w szkole, a później w pracy. Chcę jej je pokazać, potem niech wybierze, co jej bardziej odpowiada i co daje szczęście, ale na razie to wegetacja…
– Z tego, co opowiadałeś, Hermiona bardzo spełnia się na swoim stanowisku. Przypomnisz mi, co robicie w waszym biurze?
– Granger jest szefem sporej komórki w Biurze Krajowym, w wielkim skrócie zajmujemy się tam egzekwowaniem prawa, dużo papierkowej roboty w każdym razie.
– Może ta papierkowa robota sprawia jej przyjemność, może wstawanie na ósmą do pracy i czucie na sobie odpowiedzialności to jej sposób na życie.
Rzeczywiście obrała świetny sposób na życie, prychnął w myślach Teodor, zwłaszcza jeśli dzisiaj je zakończy w gruzach tej pieprzonej kamienicy.
A jednak w drodze do domu ciągle myślał o rozmowie ze starszym małżeństwem. Powoli zaczynał czuć delikatne szczypanie sumienia, że może rzeczywiście podjął decyzję za nią i zmusił do przewartościowania życia, które na ogół ją satysfakcjonowało. Wciąż jednak coś się w nim buntowało, zawzięcie powtarzając, że dobrze robi, że przecież koniec końców i tak ona wybierze sposób, w jaki chce dalej żyć. Niech nawet się odetnie, wyrzuci go, wróci do tego, co zastał w czerwcu – ale nie wybaczyłby sobie, gdyby nawet nie spróbował.
Tak jak ona od lat próbowała polepszyć ten marny świat.
Jadąc metrem i spoglądając przez okno na zmieniający się krajobraz, zastanawiał się, co teraz robi Granger. Czy wepchała się już w sam środek huraganu, czy trzymała się na dystans, tak jak ją poprosił? Czy płakała nad kolejnymi ciałami, które na pewno wyciągnęli spośród gruzów? Czy osobiście modyfikowała pamięć mugolom, czy tylko nadzorowała amnezjatorów? Czy znalazła już winnego tej całej katastrofy, czy dopiero rozpracowywała to z aurorami? Czy wróciła z tym do biura? Czy zamierzała pracować do późnej nocy?
Rozpadało się, kiedy szedł aleją kasztanową, ale nawet nie wyjął parasola. Stanął w przedpokoju przemoczony i zdecydowanie bardziej przygnębiony, niż powinien być asystent swojej przełożonej w podobnej sytuacji.
I zdawał sobie z tego sprawę z niekłamanym rozdrażnieniem.
Sam rozpalił ogień w kominku w jadalni, podczas gdy Brudek przygotowywał kolację. Skrzat był zaniepokojony głuchym milczeniem swojego pana.
– Czy coś panicza gnębi, sir? – zapytał, kiedy postawił na stole wazę parującej zupy.
Teodor popatrzył na niego spode łba.
– Taka jedna nieodpowiedzialna kretynka – mruknął.
Grzebał w potrawce z kurczaka, a z jego głowy nie chciał wyjść obraz Granger. Widział jej zaróżowione policzki i oczy lśniące determinacją, gdy uświadamiała go, że już podjęła decyzję. Odkryłam, że mogę znieść więcej od innych – oczywiście, udowodniła to tyle razy, że nie miał co do tego wątpliwości, jednak za jaką cenę wciąż stała wyprostowana, gdy szarpała nią wichura? Za jaką cenę wciąż podnosiła się z kolan, odrzucając pomoc innych, byle nie dzielić się swoim brzemieniem? Teodor chciał ją chronić, nie tylko przed wrogami, ale przede wszystkim przed samą sobą, bo coś mówiło mu, że w tym tkwi większy problem.
Mogę znieść więcej od innych. Boże, niby jak? Niby jak ktoś tak mały bez szpilek i tak niewinnie wyglądający w zwykłych ogrodniczkach mógł w wieku zaledwie osiemnastu lat zmierzyć się z Czarnym Panem oraz jego poplecznikami? Dokonała tak wiele w młodym wieku, była najlepszą uczennicą od czasów Roweny Ravenclaw, a z tarapatów wyciągała wszystkich więcej razy, niż potrafił zliczyć. To wszystko dało jej pewność, że może otoczyć skrzydłami innych, bo sami sobie nie poradzą. I, Jezu, ona w to wierzyła! Wierzyła, że wciąż da radę być dyrektorem najważniejszej części ministerialnej maszynerii, podporą dla przyjaciół, oparciem dla chłopaka, a w przyszłości prawdopodobnie jeszcze jego żoną i matką dzieci, których nawet nie chciała! Państwo Robinson twierdzili, że ona może czuć się szczęśliwa i spełniona, ale Teodor po prostu nie mógł w to uwierzyć.
Nie chciał w to uwierzyć.
Zegar w głębi posiadłości wybił jedenastą, kiedy wypił ostatni łyk herbaty ze swojego ulubionego kubka w złote znicze. Siedział po turecku przed kominkiem, udając, że czyta książkę poświęconą animagii, ale nad stroną czterdziestą pierwszą modlił się już przynajmniej piętnaście minut. Już dawno przestał przeczyć sam sobie i z niesmakiem przyjął do wiadomości, że cholernie martwi się o Granger, po prostu się martwi i co najgorsze, nie potrafi nic z tym zrobić.
Nie rozumiem tylko, czemu czekam na nią, jakby zaraz miała stanąć w drzwiach, prychnął w myślach, idąc do kuchni po kolejną herbatę. Nie jestem jakimś cholernym Łasicem.
Wkroczył z powrotem do jadalni i wtedy ją zobaczył: maleńką sówkę trzęsącą się na zewnętrznym parapecie zamkniętego okna. W dziobku trzymała zwitek pergaminu. Czym prędzej wpuścił ją do środka, a ta usiadła na oparciu krzesła i zatrzepotała z oburzeniem skrzydłami; choć już od dawna nie padało, temperatura na zewnątrz zdecydowanie spadła. Teodor wziął od niej list, w zamian za niego podsuwając jej garstkę przysmaku dla sów, które trzymał w pobliskiej komodzie dla wszelkich doręczycielek odwiedzających jego dom. Sówka wyglądała na nieco udobruchaną.
Ze zniecierpliwieniem rozprostował notkę.

Teodorze,                                          
Wszystko w porządku. Za chwilę będę w domu, wstąpiłam tylko na pocztę, by wysłać Ci tę wiadomość. Opanowaliśmy sytuację i już rozpoczęliśmy dochodzenie. Resztę opowiem jutro. Mam nadzieję, że już śpisz, a ja Cię nie obudziłam.

H.

PS Nie miałam butów na zmianę. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, tato.

_______________
Tak, jadą do mojego ukochanego miasta, w którym mieszkam od urodzenia. Bo mogą. A co.
Zdałam dwa egzaminy (dziękuję za trzymanie kciuków!), a w przyszłym tygodniu czeka mnie już ostatni – on oraz trzy dni praktyk i będę mogła pochwalić się statusem studentki trzeciego roku. Z tegoż powodu rozdział 22 pojawi się najpóźniej 8 sierpnia; może uda się wcześniej, ale nie mam jeszcze grafiku na sierpień i nie wiem, jak będę stała z pracą. Zapraszam na Facebooka, bo tam pojawiają się informacje wszelakie, na Aska, gdzie możecie anonimowo zapytać o cokolwiek, a także na Wattpada, gdzie niedługo pojawi się reszta moich potworków, a gdzie na razie pojawia się równolegle Szczyt.
Ściskam Was mocno, kochani.

5 komentarzy:

  1. Wszyscy wiemy, że Draco ma rację, tylko wyraża to w ten swój pokrętny, malfoyowsko-idiotyczny sposób. Trudno się przez to dziwić Teodorowi, bo sama też chyba w końcu pacnęłabym blondaska w jego arystokratyczne ząbki.

    No, wyszliśmy w końcu z biura. Znaczy, Granger wyszła. I chyba nie do końca rozumiem oburzenie Teodora. Okay, Hermiona nie jest aurorem/ amnezjatorem/ uzdrowicielem/ członkiem magicznego pogotowia ratunkowego, ale w sumie taki wypadek nieco podlega pod jej zakres obowiązków, nie? W końcu ktoś mógł ewentualnie złamać prawo, niezależnie czy to była pomyłka, czy bezbrzeżnie idiotyczny żart (równie debilny, co pomysłowy). Prędzej czy później na miejscu zjawiliby się pracownicy Departamentu Przestrzegania Prawa, a przy sprawach tego kalibru można nawet oczekiwać wizyty szefowej. No może nie do wyciągania rannych z gruzów, ale to Hermiona Granger, weteran wojenny, ludzie oczekują, że zna się na takich rzeczach. Rozumiem, że strach o Hermionę trochę zamącił Teodorowi w głowie. W zasadzie spodziewałam się, że zignoruje jej rozkaz i poleci za nią, ale może nie jest aż tak w gorącej wodzie kąpany.

    Muszę przyznać, że jeśli jest to ciąg dalszy historii z magicznymi/ czarnomagicznymi przedmiotami u mugoli, to ktoś najwyraźniej się rozkręca.

    Całuję,
    Bea

    PS. Właśnie obejrzałam ostatni odcinek "Panny Fisher". Nie wiem, czy też jesteś fanką, czy to tylko zbieżność nazwisk, ale Jack Robinson <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Woah, jak ja lubię, jak ktoś czyta między wierszami ;> Teodorowi generalnie trochę odwala i widzą to wszyscy, oprócz niego samego. Nakręcił się na zmienianie życia Hermionie, a także na chęć ochrony jej, zapominając, że ona wielu spraw po prostu nie może odpuścić, nawet gdyby chciała. I swoją drogą ja też uważam, że ona powinna była iść na miejsce katastrofy, no cmon, ona po prostu musiała tam być.
      I niestety to tylko zbieżność nazwisk, jestem z serialami bardzo na bakier :c

      Dziękuję jak zawsze za odzew, bardzo dużo daje mi każdy z Twoich komentarzy <3 Buziaki!

      Usuń
  2. Czy mi się wydaje czy Malfoy na swój dziwny sposób próbuje zeswatać Teodora z Hermioną? Może za dużo w tym odczytuję, ale coś tutaj mi śmierdzi.
    Z każdym rozdziałem coraz bardziej zakochuję się w postaci Teodora, naprawdę. Jestem pod tak ogromnym wrażeniem tego, w jaki sposób go kreujesz. Naprawdę chciałabym napisać tu złożoną analizę, ale nie mogę, bo kończy się to moim piskiem i brakiem możliwości sklejenia konkretnego zdania. No uwielbiam.
    "Taka jedna nieodpowiedzialna kretynka" - wcale nie ma tutaj żadnych uczuć, ani trochę. Wcale.
    No i wstąpiła na pocztę tylko, żeby dać jej znać, że wszystko jest ok!!
    Jak zwykle życzę weny!

    PS. Na składne komentarze z mojej strony jeszcze przyjdzie czas, ale póki co za bardzo wczuwam się w to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahah, cieszę się, że jesteś <3 Sprawa z Malfoyem i Zabinim jest w ogóle skomplikowana, bo z jednej strony pamiętają, że to dzięki Hermionie Teodor wrócił do magii i chcą jego szczęścia, a z drugiej to w dalszym ciągu święta Gryfonka i mugolaczka, a mimo że dawno skończyli szkołę, to w ich mniemaniu to w dalszym ciągu zdrada stanu. Na razie mogę obiecać, że dojdzie w końcu do konfrontacji Draco/Blaise/Hermiona, ale jak i gdzie, to się okaże ;>

      Dziękuję za każde słówko i całuję!

      Usuń
  3. Witam.
    Natknęłam się na tego bloga już jakiś czas temu (kiedy ostatnim rozdziałem był 16ty), ale odłożyłam go "na później" z prostego powodu: mam niesamowicie dużo pochomikowanych fanfiction, które chciałabym przeczytać. Niedawno zakończyłam Twój "Wyjątek", którym rozkochałaś mnie w Theomione, po które do niedawna w ogóle nie sięgałam. Po lekturze zajrzałam do moich tajnych folderów i po autorze odnalazłam i ten link. Jeszcze się za "Szczyt" nie zabieram - życie w koronaczasach jest ciężkie i wymagające, ech - ale myślę, że po nowym roku z największą przyjemnością do niego usiądę.
    Dziś dodaję bloga do obserwowanych, życzę natchnienia i wytrwałości.
    Pozdrawiam, Glenka!

    OdpowiedzUsuń

Uprasza się także o niespamowanie. Fuj.

Razem?

Na nagłówku jest Emma Watson, texturę wzięłam od karevalo, a w porządkach pomogły mi instrukcje z Tajemniczego Ogrodu.
Szablon wykonałam sama. Uprasza się o niekopiowanie.