Powietrze było przesycone
zapachem kurzu i tą charakterystyczną wonią starości. Wątła lampka przy suficie
rzucała nikłe światło na hebanowe i mahoniowe stoliki o rzeźbionych nóżkach, na
osiemnastowieczne fotele, których obicia po odświeżeniu zachwyciłyby nawet
zwykłego ignoranta w dziedzinie sztuki, na świeczniki, które już dawno straciły
swój połysk, na ręcznie malowane wazy, na kryształowe karafki i kieliszki, na nieruchome
od lat zegary, delikatne porcelanowe figurki, żeliwne statuetki oraz na regały
pełne książek, ściśnięte jeden obok drugiego pod ścianami. To właśnie na nie
Teodor spoglądał najczęściej. Skarby leżące na półkach, niektóre grożące
całkowitym rozpadnięciem się pod wpływem najlżejszego dotyku, przyciągały jego
wzrok jak magnes. Często po nie sięgał, co wiązało się z szybkim zapomnieniem o
całym bożym świecie. Wdychał ich zapach, opuszkami palców badał fakturę, niemalże
z czcią obracał stronice, by w końcu zanurzyć się w lekturze. Nigdy nie
podejrzewałby, że mugolska literatura może być tak wciągająca.
Pan Robinson, właściciel sklepu,
przymykał na to oko. Lubił Teodora nie tylko za wywiązywanie się ze swoich
obowiązków, więc pozwalał mu codziennie dobierać się do tych zbiorów. Tamtego
dnia nie było ruchu, z czego chłopak od razu skorzystał, ukrywając się w kącie
z Portretem Doriana Graya. Wyraźnie odbite na egzemplarzu piętno czasu ani trochę nie zmniejszyło jego zainteresowania lekturą. „A co się tyczy wiary, to mogę uwierzyć we
wszystko, o ile jest bodaj trochę nieprawdopodobne.” Zdanie to od razu skojarzyło
mu się z życiem, które porzucił wiele lat wcześniej...
– Nadrabiasz braki z literatury?
– zagadnął go pan Robinson. Teodor uniósł głowę. Starszy pan zbliżał się do
niego z dwoma kubkami gorącej herbaty. – Dorian to klasyka.
– Nic dziwnego. Wilde zawarł w
tej książce wiele... prawd życiowych – dotknął delikatnie okładki, upijając łyk
naparu.
Pan Robinson opadł ciężko na
taboret, który jęknął głośno w proteście.
– Ale dzisiaj ziąb, co? –
Strzepnął z kraciastej koszuli paproszek. – Prawie nikomu nie chciało się
przebić do nas przez ten deszcz. Pogoda chyba zapomniała, jak powinna
zachowywać się w maju.
Teodor parsknął śmiechem, automatycznie
wyrzucając ze swoich myśli obraz wysokiej postaci w czarnym płaszczu z
kapturem, zbliżającej się, by złożyć swój pocałunek… Popatrzył na szarugę za
oknem.
– Mogę dzisiaj zamknąć –
zaoferował się. – Już raczej nikt nie przyjdzie, a pan szybciej wróci do żony.
Żona pana Robinsona od paru dni
chorowała, a mimo to mężczyzna starał się być w dwóch miejscach jednocześnie,
nie chcąc zostawić na zbyt długo ani żony, ani sklepu. Zastanowił się chwilę,
by w końcu uśmiechnąć się pogodnie.
– Wiesz co, Teodorze? Chyba nie
ma sensu, żebyś i ty tutaj siedział. Koniec pracy na dzisiaj.
Nott uniósł brew.
– Zignoruje pan godziny pracy? Tego
się po panu nie spodziewałem.
Mężczyzna zachichotał, a jego
bladobrązowe oczy błysnęły zza okularów.
– Zbieraj się.
Teodor spisał utarg z całego
dnia, pan Robinson jeszcze raz podliczył pieniądze, pogasili światła i
korzystając z chwilowej przerwy w ulewie, wyszli na ulicę. Kałuże zalegały na
chodnikach, a po jezdni sunęły leniwie nieliczne samochody. Teodor odetchnął
głęboko świeżym powietrzem. Pożegnał się grzecznie ze swoim pracodawcą, po czym
każdy z nich poszedł w swoją stronę.
Skierował się ku najbliższej stacji
metra. Kursy między domem a antykwariatem wyjmowały z jego życia po dwie
godziny dziennie, ale właściwie wcale mu to nie przeszkadzało. Obserwował wtedy
ludzi i przyrodę, czasem czytał, choć rzadko kiedy dawał radę robić to w
trzęsącej się kolejce, więc najczęściej pozwalał swoim myślom błądzić.
Chodzenie czy siedzenie nie wymagało zbytniego skupienia.
I kiedy tak szedł, wlepiwszy
oczy z mężczyznę idącego z naprzeciwka, zdał sobie sprawę, że skądś go kojarzy.
Ba! Przed laty jedli razem posiłki, wymieniali uwagi na temat koleżanek z klasy,
a nawet spali w jednym dormitorium.
Natychmiast pochylił głowę,
udając, że niezwykle interesuje go unikanie kałuży, i już prawie bezpiecznie
minął blondyna, kiedy ten nagle stanął jak wryty.
– Nott?
No i został zdemaskowany.
Przywołał na twarz wyraz szczerego zdumienia.
– Malfoy?
Patrzyli na siebie osłupiali
przez parę dobrych sekund, aż w końcu Draco zagarnął Teodora, by go uściskać.
– Merlinie, Nott! – wykrztusił.
– Czy ty w ogóle… TY ŻYJESZ, Nott!
Teodor, który absolutnie nie
spodziewał się jakiejkolwiek wylewności po kimś tak lodowatym jak Malfoy,
poklepał go tylko lekko po plecach. Wreszcie blondyn odsunął się i zaczął przyglądać
mu się z uwagą.
– Wyglądasz jeszcze gorzej niż
wtedy, kiedy cię ostatnio widziałem – stwierdził wreszcie. Teodor niestety nie
mógł powiedzieć tego samego: choć na nim wrażenia nie robiły niebieskie oczy i
ostre rysy twarzy, to na widok wysokiego, nieźle ubranego Dracona z pewnością miękły
kolana wielu kobiet. – To prawda, co mówili po twoim wyjeździe? Że wybrałeś
życie wśród mugoli, bez magii?
Teodor wzruszył ramionami.
– Niewiele różni się ono od
twojego życia – powiedział obojętnie, jakby wcale nie nabrał nagle ochoty na
ucieczkę. – Mugole mają własne magiczne sztuczki. Chociażby metro zamiast
mioteł.
– Taaak, moja żona je uwielbia… –
mruknął Draco z przekąsem. – Od roku jestem żonaty – dodał, widząc uniesione
brwi Teodora. Pokazał lewą dłoń, na której serdecznym palcu błyszczała
obrączka.
– Niech zgadnę. Greengrass?
Kiwnął głową.
– Ale nie Daphne. Jej siostra,
Astoria.
– Gratulacje.
Draco uśmiechnął się drwiąco.
– Przekonanie jak cholera.
Teodor znów wzruszył ramionami.
– Po prostu nie wierzę w ideę
małżeństwa. Ale nie zniechęcaj się, to tylko moje zdanie.
– Zawsze bardzo się dla mnie
liczyło – rzekł cierpko Draco, na co Nott już nie odpowiedział. Zerknął w górę
na zasnute chmurami niebo. Robiło się coraz ciemniej. Najwyższy czas, by się
ewakuować. Jego rozmówca miał jednak inne plany. – Słuchaj, kiedy wróciłeś? I
na jak długo?
– Boże Narodzenie spędziłem w
Anglii…
– Jesteś tu od pół roku, a ja
muszę spotkać cię na ulicy, żeby się o tym dowiedzieć? – przerwał mu Draco ze
złością. – Nott, idziesz ze mną.
– Nie rozkazuj mi, Malfoy. –
Teodor cofnął się gwałtownie. – Nie jestem twoim skrzatem domowym.
– O, jednak pamiętasz coś ze swojego świata – zakpił blondyn. –
Idziemy do Zabiniego. Kiedy dowiedział się, że odrzuciłeś magię, prawie
zamordował pierwszego napotkanego mugola, a gdy zniknąłeś… No, w każdym razie
musisz mu się pokazać.
– Nic. Nie. Muszę – wycedził
Teodor, który pożałował, że w ogóle dał się zatrzymać. – A na pewno nie w
związku z Zabinim. Nie powiem, żeby miło było mi cię spotkać, więc po prostu… Cześć,
Malfoy.
Wyminął zręcznie blondyna i
odszedł szybkim krokiem. Skręcił za róg, po czym pod wpływem impulsu wpadł do
najbliższej bramy. Przylgnął do ściany, nasłuchując. Instynkt go nie zawiódł.
– Nott! – Malfoy pobiegł za nim.
– Nott, do cholery! Zawsze musi doprowadzać wszystkich wokół do szału.
Rozległo się ciche pyknięcie i
zapanowała cisza.
Drogę ze stacji metra do domu
Teodor pokonał zdenerwowany, żeby nie powiedzieć: roztrzęsiony. W międzyczasie
zdążyło znów się rozpadać, co jeszcze bardziej wzmogło jego ponury nastrój. Prawie
biegł między kałużami, skrywając się pod dużym, czarnym parasolem.
Czasem zastanawiał się, co
jeszcze musi się wydarzyć, żeby pech wreszcie dał sobie spokój i go opuścił.
Zaczął sobie z nim pogrywać ponad dwadzieścia lat temu, kiedy Teodor urodził
się jako syn Anthony’ego Notta, i do tej pory lubił sobie z niego drwić. Od
dłuższego czasu istotnie nie wydarzyło się nic szczególnie niemiłego, ale teraz
Teodor wiedział, że to była jedynie cisza przed burzą. Jak wiele zbiegów
okoliczności musiało się ze sobą spleść, żeby w typowo mugolskiej części
Londynu, tak parszywego dnia, spotkał dawnego kolegę z Hogwartu, w dodatku zwącego
się Draco Malfoy?
Ostatni raz widział go tuż przed
opuszczeniem Anglii i miał nadzieję, że nie będzie mu to dane już nigdy więcej.
Próbował zerwać wszelkie więzi łączące go z magicznym światem, a relacja z
Malfoyem zdecydowanie do takich więzi należała.
Teodor pokonał długą aleję
kasztanową, na końcu której ukazała się żeliwna brama. Za nią roztaczał się
zadbany ogród z równo przyciętym trawnikiem, drzewami o potężnych, rozgałęzionych
koronach i kwitnącymi krzewami rosnącymi w równych odstępach od siebie wzdłuż
żwirowej dróżki. Dróżka ta prowadziła do okazałej posiadłości sprawiającej
raczej posępne wrażenie. Posesja była bowiem martwa, o ile sterta ciemnego kamienia może mieć w ogóle w sobie
pierwiastek życia. Martwe były wysokie, strzeliste okna, martwe były balkony z
rzeźbionymi balustradami, martwe były nawet latarenki mające przecież ożywiać otoczenie
swym blaskiem. Teodor nie mógł winić pogody za ten efekt. Po prostu nigdy nic
nie zachęcało do wejścia do tego domu.
Już od progu uderzył go zapach
pieczonego mięsa. Natychmiast poczuł ciepło – w kominkach rozpalono ogień.
Wsadził parasol do metalowego wiaderka stojącego przy drzwiach i wtedy podbiegł
do niego Brudek – jedna z więzi, które mógł próbować zerwać, lecz wysiłki i tak
szły na marne. Jak na domowego skrzata, wyglądał całkiem porządnie: miał na
sobie spodenki uszyte z kawałka ścierki oraz coś na kształt koszuli zrobionej ze
starej poszewki. Jego wielkie, jasnozielone oczy lśniły radością na widok
swojego pana.
– Panicz Teodor, dzisiaj
wcześniej niż zwykle! – zapiszczał. Odebrał od chłopaka kurtkę. – Kolacja
prawie gotowa. Proszę iść umyć ręce i zapraszam do stołu!
Wybiegł z hallu. Teodor
westchnął. To chyba jedyny taki przypadek skrzata domowego, który nie przyjął
ubrania. Sześć lat temu został zwolniony, teoretycznie, bo kiedy Teodor wrócił
do Anglii, okazało się, że Brudek na niego czekał. Z rozpaczy przestał zajmować
się posiadłością, zapuścił ogród i przestał cokolwiek robić prócz zamartwiania
się, ale gdy tylko zobaczył panicza Notta, całego, zdrowego, znowu jego pana, odzyskał
radość i z ochotą wziął się do roboty. Z
miłością tego skrzata do swojej pracy i rodziny, której służył, nie warto było
walczyć.
W kominku w jadalni płonął
ogień. Teodor zignorował uczucie pustki na widok jednego jedynego nakrycia przy
ośmioosobowym stole i usiadł na obitym skórą krześle. Brudek wkroczył do
pomieszczenia od strony kuchni, niosąc wazę pełną parującej zupy.
– Dzisiaj serowa, sir! – zawołał
z dumą. – Według przepisu pana prababki! Proszę jeść, dopóki gorąca.
– Pozapalaj wszystkie lampy,
proszę, strasznie tu… – Teodor nie dokończył, bo nagle rozległ się dźwięk
dzwonka przy drzwiach. Zesztywniał.
– Ma pan gości, sir? – pisnął
Brudek, wybałuszając oczy. – I nic nie dał pan znać! Brudek przygotowałby
więcej nakryć!
Zostawił wazę i pobiegł
otworzyć. Teodor zerwał się z krzesła.
– Nie otwieraj…!
Ale z hallu dotarł do niego
znajomy głos.
– Patrz, Draco, zostawił sobie
skrzata. Jest Nott?
– Oczywiście, sir! Brudek
zaprasza do środka! Tak dawno nie było tu gości! Czy zechcą panowie zjeść
kolację razem z paniczem Teodorem?
– Nie, Brudku, panowie zaraz
wychodzą – rzekł chłodno Teodor, wchodząc do hallu.
Czuł, po prostu czuł, że to nie
koniec okropności tego dnia, że coś jeszcze musi pójść niekoniecznie po jego
myśli. Przy drzwiach stało dwóch przybyszów. Pierwszego z nich spotkał godzinę
temu, a drugiego spodziewał się ujrzeć w związku z tym prędzej, niż by tego
pragnął. Ciemnoskóry, barczysty, o płonących oczach Blaise Zabini przyglądał mu
się z lekkim uśmiechem na ustach.
– No, no, no… czyli Draco nie
kłamał – powiedział cicho, lustrując go z góry na dół. – Wyglądasz jak miotła,
Nott.
Tak naprawdę Teodor nie wyglądał
gorzej niż za czasów Hogwartu; to, że obaj jego dawni koledzy twierdzili
inaczej, wynikało z ich uroczych charakterów.
– Dziękuję, Blaise, jesteś
doprawdy ujmujący.
– Nie zaprosisz nas dalej? Gdzie
twoje maniery? – Słowa Dracona ociekały szyderstwem.
Teodor miał ochotę zacisnąć
mocno pięści, ale nie zamierzał okazywać choćby minimum zdenerwowania. Posłał
gościom typowo ślizgoński uśmiech.
– Zapraszam do jadalni – ton
jego głosu uległ diametralnej zmianie; choć szare oczy błyszczały ironią, on
sam stał się tak uprzejmy, jak tylko umiał. – Może zechcecie coś zjeść. Brudek
zrobił znakomitą zupę.
Tym sposobem Teodor przyjmował
na kolacji dwóch czarodziejów, w myślach błagając wszystkie znane mu bóstwa o
nawet najbłahszy pretekst do pozbycia się natrętów. Oni jednak najwyraźniej nie
zamierzali tak szybko go opuszczać. Najpierw poczęstowali się wyśmienitą zupą, zachwycając
się starymi, dobrymi czasami Hogwartu, a późnej uraczyli się winem skrzatów jako
dodatkiem do pieczonej wołowiny. Teodor odnotował w myślach, by po całym tym przedstawieniu
poważnie rozmówić się z Brudkiem, który z zapałem obsługiwał pierwszych od lat
gości.
– Dlaczego nie jesz? Nie smakuje
ci? – zatroszczył się Blaise. – Przecież twój skrzat bardzo dobrze gotuje.
Teodor nie tknął ani pierwszego,
ani drugiego dania, ale za to pił już drugi kieliszek wina.
– Jaki jest cel waszych
odwiedzin? – spytał wreszcie, siląc się na spokój.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
Draco odłożył sztućce i otarł sobie usta lnianą serwetą.
– Czyż to nie oczywiste?
Zniknąłeś bez śladu na prawie sześć lat, nikt nie wiedział, co się z tobą
dzieje prócz tego, że podobno zrezygnowałeś z magii. Przyszliśmy spytać, co
robiłeś u mugoli. No i oczywiście, jak się masz – dorzucił, a kąciki jego ust
zadrgały.
Teodor zmrużył oczy. Akurat w
ich troskę wierzył tak jak w miłość własnego ojca, czyli nie wierzył wcale.
Upił kolejny łyk wina.
– Podróżowałem – odparł
wymijająco. Brudek pojawił się, by zabrać talerze.
– Czy życzą sobie panowie jakiś
deser? – zaoferował się.
– Masz może ciasto czekoladowe?
– rzucił Teodor prawie od niechcenia. Skrzat pokiwał energicznie głową,
chlastając się uszami po długim ryjku. – No to przynieś.
Zniknął z powrotem w kuchni.
– Nie wierzę, że chciało ci się
jeździć w tę i z powrotem, w dodatku bez krzty czarów – oświadczył Draco z
chłodnym zdziwieniem. – Przecież to masochizm.
Teodor wzruszył jedynie
ramionami.
– Mnie tam się podobało.
– I niby co takiego robiłeś u
mugoli? – spytał z pogardą blondyn.
Brudek przyniósł, w opinii
Notta, swój najlepszy wypiek, po czym uciekł do kuchni.
– A jak sądzisz? Pracowałem.
Zachowywałem się tak jak oni. Nauczyłem się z nimi żyć, bez magii.
Draco skrzywił się, ale nie
odpowiedział, zamiast tego biorąc się za konsumpcję smakowicie wyglądającego
ciasta.
– Skryty jak zawsze… – Blaise
wodził opuszkiem palca po brzegu swojego kieliszka, wbijając wzrok w blat
stołu. – To się akurat w tobie nie zmieniło, Nott.
Teodor milczał. Blaise podniósł
na niego ciemne, złowrogo błyszczące oczy.
– Więc jakie
są twoje plany? – w jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie. Teodor uniósł brwi.
– Moje plany?
– powtórzył.
– Wróciłeś do
kraju w jakimś konkretnym celu, prawda? – syknął Blaise, a w Teodorze zawrzał
gniew. Oczywiście od początku wiedział, po co tych dwóch do niego przyszło, i
choć spodziewał się, że od razu przejdą do sedna, to i tak słowa Zabiniego
przypomniały mu, dlaczego w Hogwarcie nie darzyli się przesadną sympatią. – Już
nie będziesz udawał mugola i zaczniesz zachowywać się jak na czystokrwistego
czarodzieja przystało.
– Chyba się
nie zrozumieliśmy – odrzekł powoli Teodor, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Jest
mi dobrze tak jak jest. Pracuję w antykwariacie, mam dom, pieniądze, inwestycje
pozostawione przez ojca wciąż kwitną… Magia nie jest mi potrzebna do życia.
Zmienię obecny stan rzeczy dopiero wtedy, kiedy coś mnie do tego zmusi.
Draco zacisnął palce u nasady
nosa.
– Zaczyna się… – westchnął. –
Zabini, mówiłem ci, że Nott to idiota.
– Malfoy, to, że nie mogę cię
zaczarować, nie znaczy, że nie mogę ci przyłożyć.
– A jednak
jesteś hipokrytą – powiedział oskarżycielsko Blaise. – Niby odizolowałeś się od
naszego świata, zerwałeś z dawnym życiem, ale zostawiłeś sobie skrzata domowego
i nie gardzisz pieniędzmi ojca.
Teodor
parsknął śmiechem.
– Jakiś ty
skrupulatny, Blaise – zadrwił. – Brudek teoretycznie już mi nie służy, bo go
uwolniłem. Z praktyką jest trochę gorzej, ale przynajmniej piecze smaczne
ciasta. Co do pieniędzy… – Uśmiech pełen samozadowolenia rozświetlił jego
twarz. – Po co się męczyć? Zwłaszcza że do skrytki mam klucz i nie potrzeba
różdżki, by…
Urwał, klnąc w
myślach na własną głupotę. Wiedział, że przesadził, wiedział, że powiedział za
dużo, wiedział…! Widział zrozumienie na twarzy Blaise’a. Z rezygnacją jednym
haustem opróżnił swój kieliszek.
– A dlaczego
brak różdżki jest dla ciebie taki istotny, Nott? – wysyczał Zabini.
– Bo jej nie
mam.
– Co? –
warknął Draco, a ręka, w której trzymał widelczyk do ciasta, zatrzymała się w
połowie drogi do ust.
Teodor znów
wzruszył ramionami.
– Złamałem ją.
Tuż po upadku Czarnego Pana.
Draco odrzucił
z trzaskiem widelczyk.
– Czy ciebie
do końca pogięło, Nott?! – zawołał. – Co, spanikowałeś? Bałeś się, że aurorzy
dobiorą ci się do skóry, bo jesteś synem śmierciożercy, i wolałeś uciec? A
może…
– Chryste,
Malfoy, zamknij się wreszcie – warknął Teodor, coraz bardziej zirytowany tą
napaścią na jego wolną wolę. – Nie spanikowałem, zresztą, skoro ty nadal tu
siedzisz, to mnie na pewno nawet by nie tknęli. Fakt, wcale nie jestem dumny z
bycia synem kogoś takiego, ale akurat nie tym się kierowałem.
– A czym? – warknął
Blaise. – Zachowałeś się jak zwykła szlama, która zatęskniła do swojego
dawnego, nudnego życia. Ty masz czystą krew. Czystą krew, Nott! Jesteś
wyjątkowy nawet pomimo swojego tragicznego charakteru i zamierzasz to
zmarnować!
– Wyjdź.
– Co?
Wino skrzatów
dodało mu animuszu.
– Masz jakąś
blokadę intelektualną? Wyjazd, obaj.
Teodor pozbył
się intruzów dopiero po paru minutach walki. Oczywiście mógł rozkazać Brudkowi,
by siłą wyrzucił ich poza teren posiadłości, ale nie zamierzał dostarczać im
powodu do kpin. Jeszcze w drzwiach Blaise obrzucił go groźnym spojrzeniem jasno
mówiącym, że to nie koniec.
– Jeszcze
zmienisz zdanie, Nott.
– Dla ciebie
wszystko.
I zatrzasnął
za nim drzwi.
Wrócił do
jadalni, skąd wziął opróżnioną do połowy butelkę wina. Brudek sprzątał akurat
ze stołu.
– Jeśli Zabini lub Malfoy, lub obaj naraz, jeszcze kiedyś tu przyjdą, nie wpuszczaj
ich – rozkazał Teodor. Skrzat odłożył talerze i skłonił się do samej podłogi.
– Oczywiście,
paniczu – zapiszczał.
– Aha, i na
przyszłość… Nie musisz być taki usłużny wobec moich gości – dodał brunet po
chwili zastanowienia. – Chyba że wydam ci wyraźne polecenie.
– Jak pan
sobie życzy, sir!
Teodor
przeszedł przez hall do salonu, upijając przy okazji łyk wina. Salon był
największym pomieszczeniem, no, może nie licząc biblioteki na piętrze.
Przestronny i jasno oświetlony dzięki wielkim oknom, przez które wpadało
mnóstwo światła dziennego nie wyglądał tak muzealnie jak reszta domu. Na
ścianach wisiały lustra oraz portrety członków rodziny Nottów, na lśniącym
parkiecie leżały puszyste dywany, na stolikach stały wazony ze świeżymi
kwiatami. One akurat były nowością – Anthony nigdy nie godził się na trzymanie
chwastów w domu jego przodków.
Teodor rzucił
się na skórzaną kanapę przed kominkiem. Przymknął oczy, przez chwilę
rozkoszując się ciepłem płomieni i wsłuchując się w szum deszczu za oknem. W
końcu westchnął.
– Co za dzień…
– mruknął do siebie. – Przeklęty Zabini.
Przyssał się
do gwintu.
Po raz
pierwszy zaczął żałować swojego powrotu. Z jednej strony czuł, że dobrze
zrobił, że nie wytrzymałby dłużej za granicą, ale z drugiej użeranie się z
Malfoyem i Zabinim szybko wyczerpywało jego zasoby cierpliwości, a wiedział, że
to dopiero początek. Już wyobrażał sobie, co będzie, gdy ci dwaj zaczną knuć,
spiskować, obmyślać plany, jak zmusić Teodora do powrotu do magii… Och, jakże kochał
tę manię na punkcie czystości krwi.
Znowu się
napił.
Cholera. Nagle
dotarło do niego, w co się wpakował. Mógł udawać, że ma amnezję, że nie poznaje
Malfoya, że w ogóle nie wie, o co mu chodzi. Mógł ukryć się gdzieś w domu i w
ogóle się nie pokazywać. Mógł znów wyjechać, chociażby do innego miasta.
Nie, Nott,
ucieczka nie ma sensu. I tak zbyt długo uciekałeś od przeszłości. Czas zmierzyć
się z teraźniejszością.
Teodor
spojrzał z rozpaczą w górę.
Czekała go
prawdziwa batalia. Ale nie, on nie miał zamiaru się ugiąć. Lubił swoje aktualne
życie, bez magii owszem, stało się nieco bardziej skomplikowane, lecz dzięki
temu nabrało jakiegoś dziwnego uroku, którego wcześniej nie posiadało. Naprawdę
nie chciał tego zmieniać, zwłaszcza że w czarodziejskim świecie po prostu nie
widział dla siebie miejsca. Teraz? Po wojnie? Jako syn śmierciożercy? Cóż,
Draconowi-śmierciożercy się udało, ale tylko ze względu na wpływy pozostawione
przez ojca. A co miał Teodor? Ponurą posiadłość, pełny skarbiec nieswoich
pieniędzy i niezbyt zachęcającą reputację.
Zerknął w dół.
I pustą
butelkę.
Coraz gorzej,
Nott. Coraz gorzej.
_______________
Teoretycznie
miałam już od jakiegoś czasu leżeć w łóżeczku, jako że z festiwalu Schola
Cantorum wróciłam półżywa (danie z siebie wszystkiego na występie, kiedy
czułam, że grypa chce mnie pożreć w całości, całkiem mocno się na mnie odbiło),
ale stwierdziłam, że wrzucę coś na dobranoc. Mam nadzieję, że rozdział pierwszy
przypadł Wam do gustu i choć raz się uśmiechnęliście. Ja, przynajmniej na
razie, czerpię niesamowitą frajdę z opisywania tej historii Teodora :D
Aha, i
dziękuję za tyyyyle komentarzy pod Prologiem, jesteście WIELCY <3
Trzymajcie się
ciepło!
Empatia
Nareszcie! Jeju, ale ja czekałam na ten rozdział :) I nareszcie się doczekałam a ty zostawiasz mnie z niczym :c Ten rozdział to była prawdziwa petarda. Był taki... Myślałam, że Teo naprawdę zdzieli Malfoya po tej jego tlenionej łepetynie. 6 lat bez magii? Po wojnie, okej to rozumiem. Świetnie wszystko opisujesz. Masz naprawdę wielki talent. Tak się wczułam w ten rozdział, że jak przeczytam go do końca to ciągle było mi zbyt mało i zbyt mało! Przeczytałam go 5 razy i chciałabym jeszcze więcej razy przeczytać to cudo! Uiwlebiam teodora i tu i na JJW. ;-) To mój ulubiony bohater ever ^^ Żaden ksiażkowy czy Fanfictionowy go nie przebije :3 Twój jest najlepszy. Coś się boję, że przywiążę się do niego bardziej niż powinnam i będę zbytnio się zadręczać brakiem rozdziału. Powinnam cię zacząć za to obwiniać już teraz, ale rozdział był cudowny i nie mam powodu do tego... No oprócz tego, że jest niesamowicie "magiczny". Chodź magii w świcie Teo teoretycznie jest niewiele to w praktyce jest aż zanadto magii w twoim opowiadaniu :) Niecierpliwie czekam na next. Jeszcze będę cię nawiedzać w międzyczasie. Mam nadzieję, że nie będę musiała czekać nie wiadomo ile ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę Ci mnóstwo weny.
~Tinsley
Zapewne mnie nie kojarzysz, Empatio, ale wierzę, że to się zmieni. :) Nie komentowałam na JJW, bo skończyłam go czytać dopiero dzisiaj i... naprawdę zazdroszczę umiejętności. Szacun. :D
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału pierwszego - nic dodać, nic ująć. Miałam taką cichą nadzieję, że może umieścisz tu Hermionę, ale trudno. I tak jest genialny. :D Tyle lat bez magii? Nie wytrzymałabym. :D
Już z niecierpliwością czekam na rozdział drugi. Mam nadzieję, że pojawi się szybko. :)
Pozdrawiam, DarkLight. :)
W końcu rozdział pierwszy.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Teodora ;c Tyle lat bez magii. Już myślałam, że zaraz przyłoży Malfoy'owi w twarz. Czekam na rozdział drugi!
Pozdrawiam i życzę weny.
Perfekcyjna.
Teodor sam wybrał takie życie, więc czy ja wiem, czy powinno Ci być go szkoda...
UsuńDziękuję za komentarz i również pozdrawiam! :)
Ach, mi jest szkoda prawie wszystkich ludzi (czarodziejów również) xD
UsuńHej :) No, rozdział bardzo fajny :) Bardzo mi się spodobał :) Zresztą , jak zwykle twoje rozdziały są cudne. Jesteś geniuszem. Ten rozdział jest boski :) Fajnie to wszystko opisałaś :) Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału :) Czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Karolina J
Już uwielbiam Teodora! <3 I to opowiadanie, które piszesz nieco innym stylem niż JJW i które jakoś łatwiej i szybciej mi się czyta. Nie mogę się doczekać tego, co będzie dalej. :D Weny życzę!
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny zresztą jak wszystkie twoje rozdziały. Nie moge doczekać się kolejnego rozdziału. Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się imię skrzata. Jest jakieś takie słodkie:)
OdpowiedzUsuńBiedny Teodor. Próbował się odciąć od tego wszystkiego, ale oczywiście się nie udało. Przeszłość lubi o sobie przypominać.
Nie rozumiem po co Malfoy i Zabini się wtrącają. Niech spadają.
A praca w antykwariacie to zajęcie, które pasuje do naszego Notta.
Zdrowiej Empatio!
Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takiego podejścia do sprawy ze strony zarówno Malfoya, jak i Zabiniego. Ci panowie trochę mnie zirytowali, ale przecież to Ślizgoni. Skrzat urzekł mnie naprawdę, z resztą nie dziwię się, że jest taki wierny Nottowi, przypomina mi trochę Zgredka, ale to tylko taka moja opinia. Wizja Teodora z tym winem wydaje się być nieco komiczna, zważając na fakt, że zazwyczaj przedstawiany jest on jako "Hermiona w spodniach".
OdpowiedzUsuńCzekam na II i pozdrawiam z podłogi - wciąż nie pozbierałam się po Twoim cytacie :D
Buziaki.
Pozwól, że pozwolę sobie podkreślić grubą krechą "zazwyczaj przedstawiany jest on jako Hermiona w spodniach". Ten powyższy to mój Teodor, a nie ten, którego można spotkać w innych opowiadaniach :D
UsuńPięknie dziękuję za opinię i pozdrawiam!
Nareście powróciłaś! :) Kocham twojego poprzedniego bloga i nawet teraz go czytam. Lubię sposób w jaki piszesz. Super notka. Nic więcej do dodania nie mam, a poza tym nie umiem pisać komentarzy :D Czekam na nexta :-)
OdpowiedzUsuńZapomniałam dodać bloga do obserwowanych i takim sposobem przypomniałam sobie o nim dopiero teraz. Ważne, że w ogóle. xD
OdpowiedzUsuńNawet nie potrafię sobie wyobrazić, żebym pisała tak jak Ty. Opisy potrafią zaciekawić i czyta się je z taką lekkością, że praktycznie połknęłam rozdział. Bogate słownictwo, błyskotliwe uwagi i prostota przedstawianych sytuacji tak świetnie ze sobą współgra; naprawdę jestem pod wrażeniem. :D
Czuję się, jakbym zaczynała czytać dobrą powieść, która od samego początku pozostawia wiele niedomówień i niewyjaśnionych sytuacji, które czekają na rozwiązanie.
Ugh, najgorsze jest to, że nie umiem powiedzieć złego słowa o tej części. Błędów nie ma, wszystko się zgadza, no chyba że przegapiłam coś.
Mam nadzieję, że nie dostaniesz od tego komentarza cukrzycy, więc dbając o Twoje zdrowie, dopowiem tylko, że bohaterowie są świetnie wykreowani bez żadnej cukierkowatości, którą coraz częściej się spotyka w internetowych ff. I dialogi. Tu po prostu głęboki ukłon; zazdroszczę na całej linii.
Cukier podskoczył.
Czekam na kolejne rozdziały. ;)
Ell
game-of-panem.blogspot.com
Hej, hej...
OdpowiedzUsuńRobi sie coraz ciekawiej...
Nott porzucił magię i żyje jak mugol.
Zabiniego nigdy nie lubiłam i to się nie zmieni.
A na samą wzmiankę o Malfoy'u sie uśmiechnęłam. Lubię tego chama :)
Ogólnie coś zaczyna się dziać, a rozdział czytało się przyjemnie. Oby tak dalej :)
NIezły przeskok czasowy. ale to właśnie ten rozdział jest we własciwych ramach czasowych opwiadania, tak? Właściwie nie miałabym nic przeciwko, jakbys skakała, to byłoby ciekawe. Mam wrażenie, że Teodor uciekł również dlatego, że nie mół poradzić sobie po śmierci Matta.. Ciekawe, gdzie był. Ciekawe, dlaczego wrócił, czy tylko dlatego, że już zmęczył się uciekawniem czy może tęsknił za Anglią? a może tęskni też za magią, choć nie zdaje sobie do końca z tego sprawy? wydaje mi się że tak, świadczy o tym chociażby to, że nie opuścił domu, którego pewnie w jakimś sensie nienawidzi... Hm, ciekawa jestem, jak będzie dalej, aczkolwiek obecność Malfoy'a i Zabiniego nieco mnie przeraża... zapraszam na nwoość na zapiski-condawiramurs, tym razem na ff potterowski ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie się zapowiada! Miło się czyta i sama historia wciąga :)
OdpowiedzUsuńNa pewno będę wpadać częściej!
P.S Zapraszam na bloga mojego i mojej przyjaciółki http://hogwart-na-wieki.blogspot.com/
No no nieźle się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia, Euforia <3
Rozdział jest wspaniały, ale czy to coś nowego? Co prawda myślałam, że Nott będzie mieszkał sam w jakiejś kawalerce. Bardzo mi się podoba, że pracuje w księgarni. Pasuje mi tam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
E.