8 marca 2015

2.

Następnego dnia Teodor długo leżał w łóżku, zanim w końcu zdobył się na odwagę, by wstać. Przez kilka pięknych sekund tuż po otworzeniu oczu wydawało mu się, że to wszystko tylko koszmarny sen, że wcale nie został odnaleziony przez największych upierdliwców wszechczasów i że nadal będzie mógł prowadzić swoje cudownie spokojne, prawie w stu procentach mugolskie życie. Kiedy dotarła do niego okrutna prawda, z jego ust wydobył się cichy jęk rozpaczy. Schował się więc pod kołdrą w ramach ucieczki przed rzeczywistością.
Chcąc nie chcąc, w końcu wziął się w garść, umył się, ubrał i zszedł na dół na śniadanie. W jadalni czekał na niego suto zastawiony stół, na widok którego sapnął z irytacją.
– Brudku! – zawołał, a skrzat wybiegł z kuchni z lśniącymi z podekscytowania oczami.
– Dzień dobry, paniczu! – pisnął. – Jak się paniczowi spało?
– Bardzo dobrze, Brudku, ale powiedz mi, co to ma być? – Uszy skrzata jakby przyklapły. – Umawialiśmy się: nie marnujemy jedzenia. Ja tego nie wszystkiego nie zjem sam, ty wzbraniasz się przed spożywaniem posiłków ze mną, więc dlaczego nagle zerwałeś ze zwyczajem? Zaraz… czy to porcelana mojej matki?
Brudek przydreptał bliżej swojego pana i spojrzał na niego żałośnie.
– Brudek myślał, że może panicz Teodor zechce zaprosić kogoś na śniadanie tak jak wczoraj na obiad – powiedział cichutko. – Tak miło było, kiedy pan Zabini i pan Malfoy odwiedzili naszą posiadłość!
Teodor potarł dłonią czoło. Brudek był bardzo lojalnym sługą, przez co traktowano go z dużym szacunkiem jak na skrzata domowego, ale często miewał wyskoki, które absolutnie nie podobały się Nottowi. A ten czasem po prostu nie miał siły do walki z jego nadgorliwością.
– Brudku, to była jednorazowa sytuacja – wytłumaczył ze spokojem. – Nie licz na więcej gości w tym domu. I nie patrz tak na mnie – dodał surowo, na co skrzat natychmiast spuścił głowę. – Po śniadaniu wszystko, co zostanie, spakuj i zanieś do Munga, dobrze? Tam będą wiedzieć, komu to przekazać.
– Oczywiście, sir.
Dzień zapowiadał się zdecydowanie lepiej niż poprzedni. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a przez otwarte na oścież okna wpływało do domu rześkie powietrze. I nie tylko powietrze. Do jadalni wleciało coś dużego i pierzastego, co siadło na wprost Teodora, który z zaskoczenia wylał na siebie kawę.
– Szlag… Brudku! – Zerwał się z krzesła, klnąc siarczyście pod nosem. Ściągnął z siebie bluzę i koszulkę. – Upierz je, proszę. Albo potraktuj jako uwolnienie. – Brudek, przyzwyczajony do takich podstępów, zachichotał piskliwie. Teodor prychnął. – W takim razie przynieś mi czyste ubranie. Tylko migiem, bo zaraz muszę wyjść do pracy.
Brudek podreptał spełnić polecenie, a Nott spojrzał z wściekłością na wielkooką sowę, która przycupnęła między miseczką dżemu u a półmiskiem z parówkami.
– Zadowolona? – warknął. Wyrwał jej z dzioba kopertę, na co zahukała z oburzeniem. – Zamknij się.

Nott,
Zapomnijmy o wczorajszym wieczorze. Cieszę się, że w ogóle wróciłeś do kraju i nie zamierzam więcej namawiać Cię do powrotu również do magii. Nie bocz się na mnie i na Dracona, a postaraj się nas zrozumieć. My uważamy się za jedność z czarodziejskim światem, który Ty opuściłeś i do którego nie zamierzasz wrócić. Wstrząsnęło nami złamanie przez Ciebie różdżki, stąd nasze karygodne zachowanie. Obiecuję, więcej nie będziemy Ci się naprzykrzać.
W ramach przeprosin chcę zaprosić Cię do mojego klubu na Pokątnej, znajduje się on na samym jej początku tuż przy wyjściu z Dziurawego Kotła, na pewno trafisz. Chcę, abyś był dzisiaj moim specjalnym gościem. Powiedz ochroniarzowi przy wejściu, jak się nazywasz, a bez problemu Cię wpuści. Jest piątek, czas się trochę zabawić.
Nie przyjmuję odmowy!

B. Zabini

Teodor długo wpatrywał się w treść wiadomości, marszcząc brwi.
Nie wierzył w zwykłą chęć spędzenia wieczoru w dobrym towarzystwie, wierzył natomiast w wyklucie się w główce dawnego Ślizgona jakiegoś ambitnego planu nawrócenia czystokrwistego czarodzieja ze złej, niemagicznej ścieżki. Nie odpuściłby tak szybko, zresztą, Malfoy pewnie też maczał w tym palce. Mieli całe godziny na przedyskutowanie tej sytuacji i na pewno znaleźli jakiś niezawodny sposób na zmianę poglądów Teodora.
W dodatku klub? Jaki znowu klub? Przed jego oczami zamajaczyła brudna i głośna speluna, w której alkohol lał się strumieniami. Aż skrzywił się z niesmakiem. Blaise i te jego śmieszne pomysły.
W końcu postanowił przyjąć zaproszenie. Odbębni to, będzie z głowy, a on zyska argument w razie gdyby któryś z tych węży jeszcze kiedyś chciał go do czegoś wciągnąć. Przecież to tylko jego dawni koledzy, nie zagorzali wrogowie ostrzący za plecami noże.
Nie, oni tylko trzymają różdżki w pogotowiu, prychnął w myślach.
Brudek przyniósł mu świeże ubranie. Jeszcze przed wyjściem Teodor naskrobał szybką odpowiedź, nie bawiąc się w mniej lub bardziej oficjalne formy ani w zbędne rozpisywanie się.

Zabini,
Dziękuję za propozycję. Będę koło wpół do dziewiątej.

T. N.

Sowa wyleciała z jadalni, rozbryzgując wokół dżem. Patrzył za nią, dopóki nie zniknęła za drzewami otaczającymi posiadłość. Choć w duchu obiecał sobie zachować powściągliwość podczas spotkania z Blaise’em – i Malfoyem, bo nie sądził, by w tym przedstawieniu występowali osobno – to przez owe przyrzeczenie przebijała się chęć ucieczki, bo coś mu mówiło, że ten dzień szybko się nie skończy.

Teodor nie mógł narzekać na brak zajęcia. W antykwariacie ruch praktycznie nie ustawał i choć z oczywistych względów bardzo się z tego cieszył, to jednak przez ciągłą pracę nawet nie zauważył, kiedy zegarek na jego nadgarstku wskazał osiemnastą i czas było zamknąć sklep. Wrócił do domu, gdzie pospiesznie zjadł przygotowaną przez Brudka kolację, przebrał się w coś bardziej odpowiedniego, po czym jeszcze przed ósmą wyruszył w drogę do samego centrum Londynu. Dręczyło go niemiłe przeczucie, jeszcze silniejsze niż rano, że nie wszystko pójdzie po jego myśli. Był pewny, że Blaise czymś go zaskoczy, pytanie pozostawało tylko, czym dokładnie?
Dziurawy Kocioł nie zmienił się ani trochę, odkąd Nott ostatnim razem w nim zawitał. W piątkowy wieczór pełny był rozmaitej klienteli, od goblinów począwszy, a na wysuszonych, bluzgających na prawo i lewo odciętych główkach skończywszy. Za barem dostrzegł bezzębnego barmana Toma, obsługującego najbliższych gości. Po krótkich oględzinach przepchał się na tyły lokalu, gdzie już zgromadziło się kilku czarodziejów zamierzających przedostać się na Pokątną. Teodor przemknął się tuż za nimi.
Zaparło mu dech. Poczuł magię unoszącą się w powietrzu, to znajome drganie powietrza, to delikatnie ni to swędzenie, ni to łaskotanie opuszków palców prawej dłoni, dłoni, w której kiedyś trzymał różdżkę… Już dawno jego ciało i umysł nie doświadczyły czegoś podobnego. Wystarczyło stanąć na brukowanym chodniku, rzucić okiem na kolorowe wystawy, usłyszeć gwar rozmów, wesołe okrzyki sprzedawców kończących pracę, tu i ówdzie formuły zaklęć, które powinny przecież wyparować z jego głowy, ale nie, on wciąż je pamiętał…
Musiał wziąć głęboki oddech, by odzyskać równowagę. Zamknął na chwilę oczy, nagle odczuwając na sercu olbrzymi ciężar. Nie, nie myśl tak. Dobrze zrobiłeś, dobrze zrobiłeś, że się od tego odciąłeś, że złamałeś tę cholerną różdżkę, to wszystko NIE JEST CI POTRZEBNE…!
Nie spodziewał się, że wycieczka na Pokątną tak nim wstrząśnie. Wtedy też postanowił, że to już ostatni raz, że pójdzie do klubu Blaise’a i więcej nie postawi tutaj nogi.
Niespodziewanie oczyma wyobraźni ujrzał niskiego, chudego chłopca – siebie – stojącego przed stosem pudełek po różdżkach, z których żadna do niego nie pasowała. Ojciec trzymał się z boku, milczący i groźny. Tyle że syn się go nie bał, już dawno przestał odczuwać przed nim lęk, pan Ollivander zresztą również nie wyglądał na przestraszonego. Był skupiony i uważny, kiedy podsuwał Teodorowi kolejne różdżki, i skonsternowany, gdy żadna z nich nie chciała obrać sobie za nowego właściciela tego smutnego młodzieńca.
Wreszcie jedna z nich wraz z zetknięciem się ze skórą młodego Notta wyrzuciła ze swojego końca płatki kwiatów. Ollivander wprawdzie uśmiechnął się promiennie do zaskoczonego chłopca, ale Anthony jedynie prychnął.
– Chwasty – wysyczał. – Tylko na to cię stać?
– Niedaleko pada jabłko od jabłoni, ojcze.
Przez kolejny tydzień z trudem mu się oddychało. Nigdy by nie podejrzewał, że poobijane żebra mogą tak bardzo boleć.
Z tą ulicą miał związane różne wspomnienia, te, których najchętniej pozbyłby się ze swej pamięci, oraz takie, które za wszelką cenę pragnął przy sobie zatrzymać. Wciąż pamiętał na przykład, jak przyszedł tu kiedyś z matką, na długo przed Hogwartem, ale do domu i tak wrócił z sową, najpiękniejszą sową, jaką kiedykolwiek widział. Miała srebrzyste piórka oraz żółto-zielone oczy. U Nottów spędziła trzy miesiące – zakończenie jej żywota było karą wymierzoną Teodorowi za narobienie Anthony’emu wstydu przy kolegach-śmierciożercach.
W końcu otrząsnął się. Z nowym przypływem sił rozejrzał się w poszukiwaniu klubu Blaise’a. Nie trwało to zbyt długo: natychmiast dostrzegł kolejkę przed szklanymi drzwiami, nad którymi połyskiwał czerwony napis Szkarłatna Chimera. Wejścia pilnował potężny, łysy czarodziej w czarnej szacie opinającej się na jego piersiach. Teodor z ociąganiem do niego podszedł.
– Dobry wieczór – przywitał się sucho, ignorując pogardliwie spojrzenia ludzi z kolejki. Ochroniarz popatrzył na niego bez emocji. – Jestem gościem właściciela, nazywam się Teodor Nott.
Ochroniarz bez słowa odsunął się, robiąc mu przejście. Teodor, nie uznawszy za stosowne podziękować, wkroczył prosto w gęsty dym.
Spodziewał się drapania w gardle i pieczenia oczu, lecz zamiast tego do jego nozdrzy dotarł aromat kawy oraz ta charakterystyczna woń wypełniająca antykwariat pana Robinsona, a na języku poczuł smak nikotyny. Dym otulił go, rozkosznie rozgrzewając ciało jak po wejściu do wanny z ciepłą wodą. Rozluźniony i przede wszystkim zaintrygowany tymi doznaniami, Teodor ruszył dalej. Jego oczom ukazało się ciemne, acz zaskakująco przytulne wnętrze. Głośny i brudny? Nie. Klub Blaise’a, z kominkami, w których wesoło trzaskał ogień, z kanapami, fotelami oraz stolikami, przy których siedziało kulturalne, choć roześmiane towarzystwo, z dochodzącą zewsząd miłą dla ucha muzyką i z tym czymś unoszącym się w powietrzu, co sprowadziło dreszcz ekscytacji przechodzący po plecach Teodora, był… ekskluzywny.
Niespodziewanie do Notta podeszła wysoka, smukła dziewczyna, mogąca mieć najwyżej dwadzieścia lat. Nawet gruba warstwa makijażu nie potrafiła zakryć dziecięcych jeszcze rysów ładnej twarzy. Ubrana była w przylegającą do ciała, więcej odkrywającą niż zakrywającą, czarną sukienkę z połyskującymi drobinkami.
– Witamy w Chimerze – powiedziała melodyjnie. – Czy mogę wziąć pańskie okrycie?
Na okrycie Teodora składała się jego najlepsza skórzana kurtka, którą oddał dość niechętnie.
– Pan Zabini zaraz do pana przyjdzie – dodała. – Może zechce pan poczekać na niego przy barze?
Mrugnęła do niego zalotnie, po czym odeszła, kołysząc biodrami. Teodor nie od razu skierował się ku samemu końcowi pomieszczenia. Barman błysnął do niego olśniewająco białymi zębami.
– Co podać?
– Ognistą z lodem – odparł machinalnie Teodor, rozglądając się po klubie. Większość gości stanowili mężczyźni, ubrani mniej lub bardziej gustownie. Niektórym towarzyszyły kobiety, a kilka z nich wyglądało zupełnie jak ta od płaszczy – ten sam wyrazisty makijaż, ten sam wyzywający ubiór. Paru gości przyszło samotnie i również zajęło miejsce przy barze. Inni siedzieli w parach albo całych grupach.
– Pierwszy raz tutaj? – zagadnął barman, podając mu szklaneczkę z bursztynowym płynem.
– Ta – mruknął Teodor. – Długo działacie?
– Od dwóch lat. Jedyne takie miejsce w całej Anglii – znów błysnął zębami.
Teodor upił łyk whisky, której smak powitał z prawdziwą radością. Poczuł na twarzy uderzenie gorąca.
– Przecież istnieją kluby tego typu.
– Ale nie takie, proszę pana – barman zabrał się za polerowanie szklanki śnieżnobiałą ścierką. – Pan Zabini dokładnie wiedział, co robi, rozpoczynając działalność właśnie tutaj, na Pokątnej, w dodatku wybierając klientelę wśród wyższych warstw naszego społeczeństwa.
To wyjaśniało ochroniarza przed wejściem, który dokonywał selekcji ewentualnych gości.
– Nott!
Teodor odwrócił się w poszukiwaniu źródła głosu. W jego stronę kroczył dumnie Blaise; jego czarna koszula była rozpięta pod szyją, a usta rozciągały się w uśmiechu.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyszedłeś.
 Teodor uniósł brew.
– A miałem inne wyjście?
Gospodarz puścił to pytanie mimo uszu.
– Zarezerwowałem dla nas salę. Chcę też, żebyś kogoś poznał, ale może to później… Chodź.
Skinął na barmana, po czym zaczął iść wzdłuż baru, potem schodkami do góry, aż znaleźli się w długim, słabo oświetlonym korytarzu.
– Nie każdy może pozwolić sobie na wynajęcie sali – poinformował Teodora. – Zazwyczaj to ja wynajmuję je dla moich najważniejszych gości… albo robią to ci, którzy nie wiedzą, na co wydawać galeony. Na górze są sypialnie. Planuję również uruchomić kasyno, ale to duża inwestycja i będę musiał ją dobrze zaplanować.
Otworzył ostatnie drzwi i przepuścił Teodora. Weszli do przestronnego saloniku. Na podłodze leżały puszyste dywany, otwarty barek pełen był rozmaitych alkoholi, stał tutaj też długi stół z kompletem krzeseł, a przed kominkiem skórzane kanapy oraz fotele. Na jednym z nich siedział Draco, co oczywiście było nietrudne do przewidzenia. Miał na sobie dżinsy i czarną koszulę, i Teodor nagle ucieszył się, że postanowił założył białą koszulę. Przynajmniej nie identyfikował się z tymi dwiema żmijami.
– Jesteś, Nott. – Malfoy odłożył na stolik szklankę z jakimś krwistoczerwonym napojem. – A już myślałem, że stchórzysz.
Teodor wywrócił oczyma, po czym opadł na kanapę.
– Już ci tłumaczyłem, Malfoy: to, że cię nie przeklnę, nie oznacza, że cię nie uszkodzę.
– Czego się napijesz? – spytał Blaise, podchodząc do barku. – Ognistej? Czy może wolisz to mugolskie gówno Dracona?
Blondyn prychnął.
– Przypominam ci, że to mugolskie gówno nadal robi furorę w twoim klubie. To krwawa Mary – wytłumaczył Teodorowi. – Pokazała mi ją Astoria. Wódka, pieprz cayenne, sos Worcestershire, tabasco, sok pomidorowy…
– Sok pomidorowy to gówno. Podwójną ognistą, Blaise.
Zabini też sobie nalał i wezwał wszystkich do toastu. Stanęli obok siebie ze szklankami w dłoniach.
– Panowie – zaczął uroczyście Zabini – za to spotkanie, by było pierwszym z wielu w tak doborowym towarzystwie, i żeby Ministerstwo Magii delegowało do kontroli Chimery tylko tak piękne urzędniczki jak w ostatni wtorek.
Kiedy wszyscy trzej znaleźli sobie miejsca przed kominkiem, Blaise poczęstował każdego cygarem.
– Kolejny pomysł Dracona – powiedział, podając ogień Teodorowi. – To jedno mugolom trzeba przyznać: znają się na używkach.
Przez minutę czy dwie w saloniku panowała cisza zakłócana tylko odgłosami zaciągania się lub wypuszczania dymu. Teodor rozsiadł się wygodniej i nagle stwierdził, że już dawno nie czuł się tak zrelaksowany. Co więcej: wcale nie spieszyło mu się do domu.
– I jak, Nott? – rzucił w końcu Malfoy. – Jak ci się podoba Chimera?
Twarz Malfoya lubiła przybierać ten dziwny, niemożliwy do podrobienia wyraz – mieszankę drwiny, złośliwości oraz rozbawienia. Teodor odkrył to już przy pierwszym spotkaniu z tym człowiekiem całe lata temu (to dziwne, uzmysłowił sobie, ale liczba ta jest dwucyfrowa) i teraz, widząc jego uśmieszek, powróciła do niego ta dziwna myśl.
– Nie jest najgorzej – odrzekł. – Skóra, cygara, whisky, wymalowane panienki… Kto by się spodziewał, że Blaise Zabini będzie zarządzał filią przedsiębiorstwa samego diabła?
Parsknęli śmiechem.
– Twoje słowa leją miód na moje serce.
– Zapisałeś to, Malfoy? Właśnie przyznał się do tego, że ma serce. Gdzie się podział ten pryszczaty dzieciak ogłaszający wszem i wobec, że woli nie mieć serca w zamian za obcowanie z płcią piękną Hogwartu?
– Przestał być pryszczatym dzieciakiem i zaczął obcować z płcią piękną Londynu.
Draco zaśmiał się znad swojej krwawej Mary, ale Teodor tylko zachichotał gardłowo. Przez dłuższą chwilę patrzył na Blaise’a zaciągającego się cygarem.
– Nic się nie zmieniłeś – powiedział w końcu z namysłem. – Ale może to nawet lepiej? Jakoś wolę myśleć o tobie jako o wiecznym kawalerze niż o podtatusiałym mężulku.
– Nott, zaraz ja cię uszkodzę – warknął Draco. – Czy wyglądam ci na podtatusiałego mężulka?
– To zależy od tego, jak szybko wyciągasz różdżkę. Dlaczego w ogóle zdecydowałeś się na otwarcie klubu? – spytał Zabiniego Teodor.
Ten wzruszył ramionami.
– Po ukończeniu Hogwartu nie potrafiłem dokonać wyboru, nadal nie wiedziałem, co chcę robić w życiu. Papierkowa robota w Ministerstwie? A może wysłuchiwanie pojękiwań w Mungu? Najgorsza była jednak świadomość, że tak czy siak bym komuś podlegał. Nie zniósłbym poleceń, rozkazów, usługiwania. Postanowiłem otworzyć własny biznes, najlepiej taki, żeby ludzie o nim mówili, żeby po czasie stał się znany. No i wpadłem na pomysł klubu. – Zaciągnął się, po czym ze świstem wypuścił dym z ust. – Nie było łatwo. Kosztowało mnie to wiele pracy i pieniędzy, ale szybko się wkręciłem, dokładnie wiedziałem, jak ma wyglądać Chimera, kogo ma przyciągać i czym ma zachęcać. Każdy doskonale wie, gdzie znajdzie tego typu lokal, jednak zazwyczaj trafia na plugawą dziurę z tanim winem oraz rozsypującymi się krzesłami. Ja zaplanowałem stworzenie czegoś ekskluzywnego, unikatowego, miejsca, w którym żaden czarodziej nie wstydziłby się pojawić. Więc gdzie, jeśli nie tu, na Pokątnej? Ta ulica tętni życiem! Głównie dzięki lokalizacji mamy tutaj stały ruch. Zainwestowana forsa szybko się zwróciła.
Teodor obserwował Zabiniego, gdy ten żywo opowiadał historię Chimery. Jego oczy błyszczały, nie dziko jak pod wpływem gniewu, a z radością, ekscytacją dziecka, które na Gwiazdkę dostało wymarzony prezent. Gestykulował przy tym gwałtownie, nadając swoim słowom barwność i nie pozwalając słuchaczom myśleć o czymś innym niż o jego perełce, jego skarbie, jego największym dziele.
– Oczywiście – ciągnął z goryczą w głosie – nie obyło się bez problemów.
Teodor uniósł brew.
– O?
Zabini zgasił cygaro w popielniczce.
– Ludzie nie chcieli, by na Pokątnej działał taki klub, bo za dużo tu dzieci. Na tę ulicę zagląda tyle samo dzieci co na inne! Wysyłali listy, przeszkadzali w pracach remontowych, niektórzy znaleźli nawet jakieś kruczki prawne, żeby uniemożliwić mi wykupienie całej tej kamienicy. Na szczęście mam zbyt dobrych prawników na takie głupie gierki. Zagrozili pozwem komu trzeba, odbyło się oficjalne otwarcie Chimery, na którym zawitał nawet były szef Departamentu Przestrzegania Prawa, John Barnett. Kiedyś bardzo dobrze znał moją matkę. – Uśmiechnął się znacząco. – Niedawno odszedł na emeryturę i nowa szefowa departamentu nie jest zbyt… przychylna. Już bacznie przygląda się Chimerze, ale może nie wymyśli żadnego przepisu, który mógłby przeszkodzić mi w otworzeniu kasyna.
Draco chrząknął, również gasząc cygaro.
– Zapewne.
Blaise zmrużył oczy i już mu miał odpowiedzieć, ale wtedy rozległo się krótkie pukanie.
– Wejść! – zawołał. Do saloniku wkroczyła wysoka dziewczyna, ubrana i umalowana jak inne pracujące w Chimerze. Miała długie, opadające jej wdzięcznie na ramiona biało-złote włosy oraz najpiękniejszą twarz, jaką kiedykolwiek widział Teodor. Poczuł, że zasycha mu w ustach, zwłaszcza kiedy zatrzepotała długimi rzęsami. – W samą porę. Nott, to Jenna. Wila. W jednej ósmej, ale wila... Ona spędzi dzisiaj z tobą czas.
Teodor w sekundę wrócił na ziemię.
– Niech wyjdzie.
Blaise i Draco wytrzeszczyli oczy. On tymczasem patrzył zimno to na jednego, to na drugiego. Właśnie przypomniał sobie, co tak bardzo nie spodobało mu się tuż po wejściu do Chimery, a co zdążył chwilowo odsunąć na dalszy plan podczas powolnego sączenia whisky i palenia cygara.
– Specjalnie ją dla ciebie wybrałem…
– Na chwilę – przerwał Zabiniemu cierpliwie, gratulując sobie takiego opanowania w obecności wili. Jednym haustem opróżnił swoją szklankę. – Zaraz może tu wrócić.
Choć tak naprawdę nie zamierzał na to pozwolić.
Blaise po chwili wahania machnął ręką na Jennę, a ta wyszła z zakłopotaną miną. Popatrzył wyzywająco na Teodora, który nachylił się w jego stronę.
– Jesteś alfonsem, Zabini? – spytał z niedowierzaniem.
Blaise chwycił się za serce teatralnym gestem.
– No wiesz! – zawołał. – Po kim jak po kim, ale po tobie nie spodziewałem się takiego oskarżenia. Jestem ich opiekunem.
– Jasne, a ta dziwka to jedna z zagubionych owieczek?
– Cii, bo usłyszy.
– Właśnie dlatego chciałem, żeby wyszła. – Zerwał się z miejsca i zaczął chodzić w tę i z powrotem z rękami wbitymi w kieszenie spodni. – Zabini, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłeś Pokątnej swoim klubem? To najbardziej niewinne, najbardziej wyjątkowe miejsce na Ziemi, a ty splamiłeś je… rozpustą – niemal wypluł to słowo.
– Rozpustą? – powtórzył Draco ze zdziwieniem i również wstał. – Na Salazara, Nott, jesteśmy w średniowieczu czy niedawno wkroczyliśmy w XXI wiek? W dzisiejszych czasach chodzenie do takich miejsc to nic, czego powinno się wstydzić. Zresztą, Chimera to nie jest zwykły klub, co już zdążyłeś zauważyć. Kiedy wszedłem tutaj po raz pierwszy, od razu to poczułem. Ty też, przecież widzę.
Teodor nie odpowiedział, tylko patrzył na niego z napięciem. Oczywiście, że to poczuł. Czuł to cały czas. W tym klubie wyraźnie czuło się coś, coś wypełniającego powietrze, coś w muzyce, alkoholu, coś przesycającego każdą cząstkę martwej materii. To coś sprawiało, że Teodor absolutnie nie chciał stąd wychodzić, jednak myśl o tym, że mężczyźni przychodzą na Pokątną, by płacić kobietom za jedną z cielesnych przyjemności, wywoływała w nim obrzydzenie.
Malfoy uśmiechnął się.
– No właśnie… – powiedział cicho, prawie szeptem. – Chimera działa tak na wszystkich, którzy przestąpią jej próg. Gdy jesteś w niej, czas się zatrzymuje. Liczy się jedynie wspaniałe towarzystwo, iście ludzkie rozkosze i twoje dobre samopoczucie. Wcale nie chcesz nas opuszczać, co? A nie poznałeś jeszcze wszystkich dobrodziejstw Chimery… no i jej właściciela – dodał jakby z konieczności.
Zabini chrząknął, ale nie przerwał przyjacielowi.
– Chimera w żaden sposób nie plami Pokątnej. Ona jedynie… daje okazję do popełnienia grzechu, wyciąga w twoją stronę cały kosz zakazanych owoców, ale tylko od ciebie zależy, czy po nie sięgniesz. Jeden z nich uznałeś za zepsuty, jednak to nie oznacza, że pozostałe też musisz wyrzucić. Ja na przykład jestem wierny Astorii, ale nigdy nie mogę się oprzeć krwawej Mary. – Podszedł do barku i zaczął przygotowywać sobie kolejnego drinka. Wyglądał przy tym zupełnie jak alchemik, jak swoistego rodzaju Mistrz Eliksirów używający nieco innych składników. – Blaise składa propozycje, które można przyjąć lub odrzucić. Więc, proszę, nie mów więcej, że to Chimera jest zła, bo to ludzie są zgnici. Nie zapominaj, że gdyby nie oni, jej by nie było, a Blaise nie mógłby chodzić w tych swoich garniturach od Kleina czy Srajna.
Teodor automatycznie zerknął na Zabiniego, która akurat pokazywał bardzo niekulturalny gest plecom swojego przyjaciela. Napotkał wzrok Notta.
– Klein ma bardzo dobre garnitury – powiedział takim tonem, jakby to przesądzało całą sprawę. – A co do tej zniewieściałej…
– Zabini!
– …kreautury, to ma rację. Gdyby nie chcieli, to by tu nie przychodzili. Ja nie ciągnę nikogo na haku ani nie używam Imperiusa. To ich wybór. Więc nie praw mi tu kazań, Nott, i idź do Jenny, bo biedulka nie wie, o co ci chodzi.
Ochota na wytrącenie mu z ręki szklanki, chwycenie go za łeb i wyrżnięcie nim o gzyms kominka powoli uszła z Teodora. Przeczesał włosy dłonią. Uśmiechnął się. Drwiąco.
– Więc jednak chcieliście przekonać mnie do powrotu do magii – teraz to on zniżył głos do szeptu. Z satysfakcją zauważył, jak Blaise zacisnął szczękę, a Draco nagle przestał mieszać w szklance. – To naprawdę dziecinne. Myśleliście, że pokażecie mi, co tracę, trzymając się z dala od czarodziejskiego świata, a ja natychmiast porzucę dotychczasowe życie i prosto z Chimery pobiegnę do Ollivandera po nową różdżkę? Może jeszcze zaoferujesz mi kartę klubową, tak do kompletu?
– A chcesz?
– Zabini, cholera jasna! – krzyknął, tracąc cierpliwość. – Przez chwilę, krótką, idealną chwilę miałem was za inteligentnych, dorosłych ludzi, bo uwierzyłem, że rzeczywiście odpuściliście nawracanie mnie ze złej ścieżki. A tutaj błąd, proszę państwa, ponieważ po prostu jesteście głupi! Nie, Malfoy, milczysz – warknął na Dracona, który już zaczynał wydobywać z siebie monosylaby. – Przez Niebiański Opar może przejść tylko czarodziej i założę się, że to coś też czują tylko czarodzieje, prawda? Do tego cygara, whisky, wila-prostytutka. Demo magicznego świata czy co?
– Dobra, nie rozpędzaj się – burknął w końcu zirytowany Blaise. – Okej, niech będzie, chcieliśmy pokazać ci, jak miło można spędzić czas, jeśli tylko w odpowiedni sposób wykorzystujemy możliwości, jaki daje nam magia. – Uniósł ręce w obronnym geście. – Ale proszę, pomyśl o tym, Nott. Nie odrzucaj tego tak po prostu.
– Nie.
– Nott…
– Powiedziałem: nie. I, naprawdę, odpuśćcie sobie tę dziecinadę, bo to poniżej wszelkiej godności, waszej również.
Zapadło milczenie. Teodor, znów z rękami w kieszeniach, patrzył ze złością to na Dracona chłeptającego krwawą Mary przy barku, to na Blaise’a najwyraźniej rozważającego wszelkie pozostałe mu opcje. Wreszcie ten drugi wstał i uzupełnił szklanki lodem oraz ognistą whisky. Jedno z naczyń podał Nottowi.
– No dobrze – skapitulował. – Jeśli to rzeczywiście twoja ostateczna decyzja, to żyj sobie jak mugol. Tylko przemyśl to dobrze.
– Już przemyślałem.
Westchnął, pokonany.
– Więc chociaż napij się z nami, bo chyba tylko to nam pozostało.
Teodor zgodził się i następnego ranka bardzo tego żałował.
_______________
Tak na Dzień Kobiet. Efekt tygodniowego chorowania w domku. Empatia się rozkręca.

     E.

17 komentarzy:

  1. O matko. Nie podejrzewałam, że rozdział wstawisz tak szybko :D Ale jaki rozdział.... ;o Matko jedyna. Trzymajcie mnie. Nie podejrzewałam o coś takiego Blaise' a. Nie podejrzewałam cię o takie zamiary co do jego postaci. Ach, i znów chcieli namówić Teo do czarów. Ech, a on znów odmówił. Robi się coraz bardziej ciekawie i boję się co będzie dalej. Zastanawia mnie tylko jedno... Czy nową szefową Departamentu Przestrzegania Prawa jest Miona? Bo taki wniosek mi się nasunął po przeczytaniu tego gdzie piszesz o zmianie szefa tego departamentu ;o Jestem ciekawa co dalej wyniknie i jak potoczy się dalej akcja ;3
    Pozdrawiam ciepło i życzę weny kochana :)
    ~Tinsley

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział naprawdę dobry, rozbawił mnie, jeśli mowa o karcie kredytowej, świetny fragment. Twój Blaise mnie urzekł. Zresztą Teodor również, ale to oczywiste, w innym wypadku by mnie tu nie było. :)
    Nie było błędów, są akapity, jestem tekstem całkowicie oczarowana. Akcja nareszcie nabiera jakiegoś tempa, chociaż lubię czytać wstępy. I opisy/przemyślenia Teodora, są wciągające. Podoba mi się, w jaki sposób go kreujesz, bez przesady, ale ze smakiem.
    Nie lubię tylko, że Blaise i Draco są tacy ulegli, a Nott jakby był przywódcą całej trójki, tak delikatnie to widać, może nawet mi się wydaję. Ale... po co chcą go zmusić do magii? Przecież muszą mieć w tym jakiś cel. Mam nadzieję, że to wyjaśnisz. Albo może już wyjaśniłaś, a mnie to ominęło. Nie mam pojęcia.
    Wątek z klubem intrygujący. Czekam na kolejny! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Brudek podreptał spełnić polecenie, a Nott spojrzał z wściekłością na wielkooką sowę, która przycupnęła między miseczką dżemu u a półmiskiem z parówkami." - po dżemu masz takie samotne u, chyba przez przypadek Ci się nacisnęło.
    "U Nottów spędziła trzy miesiące – zakończenie jej żywota było karą wymierzoną Teodorowi za narobienie Anthony’emu wstydu przy kolegach-śmierciożercach." - ale z Anthony'ego jest - bardzo łagodnie mówiąc - drań.
    "– Od dwóch lat. Jedyne takie miejsce w całej Anglii – znów błysnął zębami." - Znów powinno być z dużej litery, nie widzę odniesienia do sposobu mówienia, więc no. i rzecz jasna kropka po Anglii.
    "– Ale nie takie, proszę pana – barman zabrał się za polerowanie szklanki śnieżnobiałą ścierką." - po pana kropka, a barman z dużej.

    Tyle z formalności, a teraz opinia.
    Dzisiaj rano wzięłam przeczytałam wszyściutko, na szczęście nie było tego dużo, więc będę miała okazję na bieżąco obserwować rozwój opowiadania, co napawa mnie szczęściem.
    Sam pomysł bardzo mi się podoba, to odrzucenie magii jest naprawdę bardzo dobrym zabiegiem i wierzę, że dobrze to poprowadzisz. Z samym zamysłem spotkałam się w jednej miniaturce i Zabinim i OC.
    Prolog absolutnie mnie powalił, wojna zebrała paskudne żniwo, a śmierć przyjaciela, Matta, wstrząsneła nim (ja również liczę, że dowiemy się czegoś o Macie, bo nie ukrywam, że zainteresowały mnie jego relacje z Teodorem, proszę) i samo złamanie różdżki było takie... jej. Ciężko wyrazić to, co bym chciała powiedzieć. Dodatkowo Brudek... jest taki pocieszny, haha, uczte mu zrobił. Taki nadopiekuńczy. Właściwie trudno mi się do niego teraz odnieść, pewnie zrobię to za kilka rozdziałów, kiedy trochę więcej o nim przeczytam. Co do Draco i Blaise'a, to są tacy... arystokratyczni i pewni swoich przekonań, siebie, swojego postępowania. Sposób, w jaki próbują go przekonać do powrotu do magii jest... iście ślizgoński. Tak bym to ujęła. Prowadzą taką gierkę, znaczy prowadzili, zapraszając go do klubu, bo mieli w tym swój cel, o którym Nott raczej wiedział, domyślał się. W tym momencie wspomnę o nim. Nie ugiął się, przejrzał ich, w końcu musiał mieć świadomość tego, że będą próbować, spędził z nimi w końcu dużo czasu podczas nauki w Hogwarcie (bo nie wiem czy znali się wcześniej, w każdym razie nie wspominałaś o tym).
    Długość rozdziałów jest jak dla mnie idealna, chociaż jeśli będziesz mieć w planach pisać dłuższe, to przyjmę je z uśmiechem.
    Teodor żyjący mugolskim życie (pomiń, że zdanie jest jak masło maślane) zostało bardzo fajnie dopracowane i przemyślane.
    Prawdę mówiąc, pasuje mi, że Malfoy i Zabini są tacy upierdliwi i nie chcą jego sprzeciwu, chociaż niby mu ustępują. Liczę, że nadal pozostawisz ich takich, bo przyjemnie się czyta o takich wrzutach.
    Pomysł z klubem... widziałabym ich z takim pomysłem. Znaczy, Malfoya może niekoniecznie, ale Zabiniego... czemu nie?

    Na koniec dodam tylko, że kocham poprawność na blogach. Błędów nie ma, co mnie cieszy. Pal trzy, jak na opkach są drobne błedy, ale pali mnie, jak widze orty czy coś równie okropnego, a lubię fabułę. A tu dwa w jednym. c;

    Pozdrawiam ciepło,
    kaja.
    (tak dla rozpoznania - pisałam do Ciebie, taka dłuższa wiadomość, haha)

    OdpowiedzUsuń
  4. No, nadrobiłam wczoraj zaległości tutaj i teraz dopiero mam możliwość skomentowania, więc jeśli coś się nie będzie zgadzać, to przepraszam XDD
    Najpierw może słówko o szablonie - śliczny! uwielbiam minimalizm (co tu, na blogspocie jest rzadkie, niestety) no i ogólnie brak spamownika, działu z bohaterami, blablabla <3 Mała rzecz, a cieszy!
    Blog jest bardzo przyjemny, podoba mi się to zrezygnowanie z magii Teodora, ale domyślam się, że już długo tak nie pociągnie. Szczególnie po tym, co się z nim działo na Pokątnej.
    Jak ja nienawidzę Malfoya i Zabiniego. Nie ma takiej siły, przez którą bym ich chociaż tolerowała. Taka rzecz do której się mogę przyczepić (szczególnie z moją manią na punkcie nietolerowania Draczego), to to, że go opisałaś jako przystojnego, jeśli się nie mylę. Brrr. Nie mam pojęcia, czemu tak wszyscy myślą, że Dracze był przystojny! W książce był chudzielcem o szczurzej twarzy, HELOŁ. A Felton, szczerze powiedziawszy, też mi dupy nie urywa, heh.
    No ale dość mojego wywodu na temat Malfoya, bo już w życiu tyle się o nim napisałam, że chyba więcej niż o Syriuszku :o
    Nie wiem, o czym jeszcze mogę wspomnieć. Chyba o Brudku, bo go bardzo polubiłam - skrzat domowy, który ma własne zdanie, to jest coś!
    No, to czekam na dalszy rozwój wydarzeń, bo już bardzo polubiłam tego bloga. Nie lubię Hermiony, ale i tak jej wyczekuję, bo taki, hm, troskliwy, ale stanowczy Teodor (jaki właśnie był na Wyjątku) absolutnie do mnie przemawia. I mam nadzieję, że tu również taki będzie.
    Pozdrawiam! Zdrowiej szybko, bo wiem, co przechodzisz. Ja miałam dwie grypy pod rząd.

    OdpowiedzUsuń
  5. directionerka1129 marca 2015 20:09

    Naprawdę super rozdział i świetne opowiadanie. Życze ci dużo weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lubie jak Draco jest sobą i taki jest u Ciebie.
    Podoba mi sie postać nietypowego skrzata domowego jakim jest Brudek. A Teo jest taki jakiego lubię. Inteligentny, ale dał sie podejść Zabiniemu. Jestem ciekawa co się wydarzyło później. Podejrzewam, że obudził się z "dziwką-willą", ale może mnie zaskoczysz? To się okaże.
    Pozdrawiam i mnóstwa weny Ci życzę.
    Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  7. "Ja tego nie wszystkiego nie zjem sam (...)." O jedno "nie" za dużo.

    "(...) będzie mógł prowadzić swoje cudownie spokojne, prawie w stu procentach mugolskie życie." Zgubiłaś przecinek przed "mugolskie".

    "krwawa Mary" Jest to nazwa własna, więc oba człony wielką literą.

    "– Nott, zaraz ja cię uszkodzę – warknął Draco. – Czy wyglądam ci na podtatusiałego mężulka?" Perełka. Chyba zapiszę sobie w pamiętniku. xD

    "Przez Niebiański Opar może przejść tylko czarodziej i założę się, że to coś też czują tylko czarodzieje, prawda? Do tego cygara, whisky, wila-prostytutka. Demo magicznego świata czy co?" Kolejny, który warto gdzieś zanotował. Koniecznie.

    "– Sok pomidorowy to gówno." Zgadzam się, nie lubię go. ;x

    cdn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomęczyłam cytatami, teraz trzeba zabrać się za to, co było dobrze (nie uszukujmy się, nie było tego tak mało).
      *poprawka do komentarza wyżej: zanotować zamiast zanotował*

      Bardzo podobają mi się bohaterowie, w szczególności Teodor (kto by pomyślał). Inteligente wypowiedzi, cięte riposty i własny, świeży, choć niecodzienny pogląd czystokrwistego na świat mugoli. Ale to, co najbardziej czyni go prawdziwą postacią to słabości, nie? Prawie uległ Jennie (i podejrzewam, że 'prawie' zmieniało się wraz z liczbą wypijanych szklanek ognistej). Malfoy i Zabini są tacy... ślizgońscy, a wysiłki, które podejmują, aby nawrócić Teo są po prostu zabawne. W kilku słowach: jest naprawdę na poziomie, mogę przyznać, że poprzeczkę postawiłaś dużo wyżej niż przy JJW (co akurat nie powinno dziwić, bo minęło sporo czasu).
      Napisałabym na końcówkę coś oryginalnego, ale nic nie przychodzi mi do głowy (ychym..) oprócz: "Weny!", więc pozostaje mi tylko to.
      Natchnienia do pisania takich cudów i zdrowia. :)
      Ell
      game-of-panem.blogspot.com

      Usuń
    2. Heh, to znowu ja. Odwołuję komentarz z drugiego cytatu, bo dopiero teraz zdałam sobie sprawę, iż to ja wprowadzam w błąd. Przepraszam. ;)

      Usuń
  8. O! Cieszę się, że wróciłaś z nowym opowiadaniem :D Nie mogę się doczekać kolejnych epizodów z życia Teo. Czy będzie w nim jakaś dziewczyna?

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo podoba mi się Twoj pomysł na przedstawienie nam innego Teodora - takiego, który nie chce wrócić do magi, tylko żyć jak zwykły (mając skrzata to raczej nie możliwe ) mugol.
    Wcześniej czytałam Twój ,, Wyjątek" i szczerze powiem, że to opowiadanie podoba mi się ciut bardziej. Nie wiem co jest tego powodem, ale wiem, ze będę tu często zaglądała i pozostawała po sobie ślad.
    Gdybym była czarodziejką, to za nic w świecie nie chciałabym tracić magi, ale każdy ma swoje powody, każdy ma cos co go zmusza do podjęcia takich, a nie innych decyzji. W pewnym stopniu zrozumiałam ck Teodor czuł, gdy staną na Pokątnej. Od tak dawna nie czuł magi, wypierał sie, że kiedyś byla częścią jego życia - a teraz pochłania jego ciało, każdy mięsień i każDa komórkę jego ciała.
    Klub Blaise wydawał mi się bardo przyjemny, ale kiedy węzła ta willa, moje wysoce pozytywne uczucja zmalały. Sam gospodarz i Draco zachowali się niezbyt miło w stosunku do niego.
    ( już Kończę moj dziwny komentarz)
    Weny!
    Dla następnegonego
    Pozdrawiam, Anai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, byłoby trochę słabo, gdyby to opowiadanie nie było lepsze od Wyjątku - to by oznaczało, że się nie rozwijam xd Tak czy siak, bardzo się cieszę, że podoba Ci się Szczyt. Pięknie dziękuję za opinię i również pozdrawiam! :)

      Usuń
  10. Przez dwa tygodnie powstrzymywałam się od sprawdzenia Wyjątku, czy jest coś nowego.
    Nagle klikam i BACH! Już nie kontaktowałam.
    Wszystko wchłonęłam dosłownie w jednej chwili i pokuszę się o stwierdzenie, iż jeśli to jest to, co myślę, że myślę (nie jestem teraz zdolna do wysławiania się), to ma to szansę przebić nawet poprzednie dzieło.
    Nie będę okłamywać, to jest DEBEŚCIARSKIE!
    Obawiam się, że moja matulka załamie na de mną ręce, jak spostrzeże, że znów uzależniam się od odświeżania strony i urazów głowy ( tak tylko wspomnę: w ciągu czytania Wyjątku spadłam w sumie 13 razy z łóżka, na głowę, a jakże , oraz 2 razy z krzesła, również na głowę ).
    Weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny.........i jeszcze raz weny!!!!!
    Somni

    OdpowiedzUsuń
  11. Krótko, zwięźle, i na temat:
    Już nie mogę doczekać się rozdziału trzeciego! Malfoy i mugolskie trunki? Tego bym się nigdy nie spodziewała. :D Rozdział oczywiście genialny, lubię sposób w jaki piszesz, w jaki opisujesz przemyślenia Nott'a.
    Weny życzę!
    DarkLight :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Boski rozdział! Brudek nieco zirytował przychylnością, jaką darzy Malfoya i Zabiniego, ale i tak go lubię. :3 Teodor jest świetny! Taki odpowiedzialny, rozsądny i... niewinny? Nie no, to złe słowo. Ale wiadomo o co chodzi. :D Mam nadzieję, że nie dolali mu nic to tej Ognistej...? No cóż lecę czytać dalej, żeby się przekonać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. No no dobry pomysł z odcinającym się od magii teodorem. Lece czytać dalej:)
    Euforia

    OdpowiedzUsuń

Uprasza się także o niespamowanie. Fuj.

Razem?

Na nagłówku jest Emma Watson, texturę wzięłam od karevalo, a w porządkach pomogły mi instrukcje z Tajemniczego Ogrodu.
Szablon wykonałam sama. Uprasza się o niekopiowanie.