Następnego
dnia Teodor długo leżał w łóżku, zanim w końcu zdobył się na odwagę, by wstać.
Przez kilka pięknych sekund tuż po otworzeniu oczu wydawało mu się, że to
wszystko tylko koszmarny sen, że wcale nie został odnaleziony przez
największych upierdliwców wszechczasów i że nadal będzie mógł prowadzić swoje
cudownie spokojne, prawie w stu procentach mugolskie życie. Kiedy dotarła do
niego okrutna prawda, z jego ust wydobył się cichy jęk rozpaczy. Schował się
więc pod kołdrą w ramach ucieczki przed rzeczywistością.
Chcąc nie
chcąc, w końcu wziął się w garść, umył się, ubrał i zszedł na dół na śniadanie.
W jadalni czekał na niego suto zastawiony stół, na widok którego sapnął z
irytacją.
– Brudku! –
zawołał, a skrzat wybiegł z kuchni z lśniącymi z podekscytowania oczami.
– Dzień dobry,
paniczu! – pisnął. – Jak się paniczowi spało?
– Bardzo
dobrze, Brudku, ale powiedz mi, co to ma
być? – Uszy skrzata jakby przyklapły. – Umawialiśmy się: nie marnujemy
jedzenia. Ja tego nie wszystkiego nie zjem sam, ty wzbraniasz się przed
spożywaniem posiłków ze mną, więc dlaczego nagle zerwałeś ze zwyczajem? Zaraz…
czy to porcelana mojej matki?
Brudek
przydreptał bliżej swojego pana i spojrzał na niego żałośnie.
– Brudek
myślał, że może panicz Teodor zechce zaprosić kogoś na śniadanie tak jak
wczoraj na obiad – powiedział cichutko. – Tak miło było, kiedy pan Zabini i pan
Malfoy odwiedzili naszą posiadłość!
Teodor potarł
dłonią czoło. Brudek był bardzo lojalnym sługą, przez co traktowano go z dużym
szacunkiem jak na skrzata domowego, ale często miewał wyskoki, które absolutnie
nie podobały się Nottowi. A ten czasem po prostu nie miał siły do walki z jego
nadgorliwością.
– Brudku, to
była jednorazowa sytuacja – wytłumaczył ze spokojem. – Nie licz na więcej gości
w tym domu. I nie patrz tak na mnie – dodał surowo, na co skrzat natychmiast
spuścił głowę. – Po śniadaniu wszystko, co zostanie, spakuj i zanieś do Munga,
dobrze? Tam będą wiedzieć, komu to przekazać.
– Oczywiście,
sir.
Dzień
zapowiadał się zdecydowanie lepiej niż poprzedni. Na niebie nie było ani jednej
chmurki, a przez otwarte na oścież okna wpływało do domu rześkie powietrze. I
nie tylko powietrze. Do jadalni wleciało coś dużego i pierzastego, co siadło na
wprost Teodora, który z zaskoczenia wylał na siebie kawę.
– Szlag…
Brudku! – Zerwał się z krzesła, klnąc siarczyście pod nosem. Ściągnął z siebie
bluzę i koszulkę. – Upierz je, proszę. Albo potraktuj jako uwolnienie. –
Brudek, przyzwyczajony do takich podstępów, zachichotał piskliwie. Teodor prychnął.
– W takim razie przynieś mi czyste ubranie. Tylko migiem, bo zaraz muszę wyjść
do pracy.
Brudek
podreptał spełnić polecenie, a Nott spojrzał z wściekłością na wielkooką sowę,
która przycupnęła między miseczką dżemu u a półmiskiem z parówkami.
– Zadowolona?
– warknął. Wyrwał jej z dzioba kopertę, na co zahukała z oburzeniem. – Zamknij
się.
Nott,
Zapomnijmy o wczorajszym wieczorze. Cieszę
się, że w ogóle wróciłeś do kraju i nie zamierzam więcej namawiać Cię do
powrotu również do magii. Nie bocz się na mnie i na Dracona, a postaraj się nas
zrozumieć. My uważamy się za jedność z czarodziejskim światem, który Ty
opuściłeś i do którego nie zamierzasz wrócić. Wstrząsnęło nami złamanie przez
Ciebie różdżki, stąd nasze karygodne zachowanie. Obiecuję, więcej nie będziemy
Ci się naprzykrzać.
W ramach przeprosin chcę zaprosić Cię do
mojego klubu na Pokątnej, znajduje się on na samym jej początku tuż przy
wyjściu z Dziurawego Kotła, na pewno trafisz. Chcę, abyś był dzisiaj moim
specjalnym gościem. Powiedz ochroniarzowi przy wejściu, jak się nazywasz, a bez
problemu Cię wpuści. Jest piątek, czas się trochę zabawić.
Nie przyjmuję odmowy!
B. Zabini
Teodor długo
wpatrywał się w treść wiadomości, marszcząc brwi.
Nie wierzył w
zwykłą chęć spędzenia wieczoru w dobrym towarzystwie, wierzył natomiast w
wyklucie się w główce dawnego Ślizgona jakiegoś ambitnego planu nawrócenia
czystokrwistego czarodzieja ze złej, niemagicznej ścieżki. Nie odpuściłby tak
szybko, zresztą, Malfoy pewnie też maczał w tym palce. Mieli całe godziny na
przedyskutowanie tej sytuacji i na pewno znaleźli jakiś niezawodny sposób na
zmianę poglądów Teodora.
W dodatku klub? Jaki znowu klub? Przed jego oczami
zamajaczyła brudna i głośna speluna, w której alkohol lał się strumieniami. Aż
skrzywił się z niesmakiem. Blaise i te jego śmieszne pomysły.
W końcu
postanowił przyjąć zaproszenie. Odbębni to, będzie z głowy, a on zyska argument
w razie gdyby któryś z tych węży jeszcze kiedyś chciał go do czegoś wciągnąć.
Przecież to tylko jego dawni koledzy, nie zagorzali wrogowie ostrzący za
plecami noże.
Nie, oni tylko
trzymają różdżki w pogotowiu, prychnął w myślach.
Brudek
przyniósł mu świeże ubranie. Jeszcze przed wyjściem Teodor naskrobał szybką
odpowiedź, nie bawiąc się w mniej lub bardziej oficjalne formy ani w zbędne
rozpisywanie się.
Zabini,
Dziękuję za propozycję. Będę koło wpół do
dziewiątej.
T. N.
Sowa wyleciała
z jadalni, rozbryzgując wokół dżem. Patrzył za nią, dopóki nie zniknęła za
drzewami otaczającymi posiadłość. Choć w duchu obiecał sobie zachować
powściągliwość podczas spotkania z Blaise’em – i Malfoyem, bo nie sądził, by w
tym przedstawieniu występowali osobno – to przez owe przyrzeczenie przebijała
się chęć ucieczki, bo coś mu mówiło, że ten dzień szybko się nie skończy.
Teodor nie
mógł narzekać na brak zajęcia. W antykwariacie ruch praktycznie nie ustawał i
choć z oczywistych względów bardzo się z tego cieszył, to jednak przez ciągłą
pracę nawet nie zauważył, kiedy zegarek na jego nadgarstku wskazał osiemnastą i
czas było zamknąć sklep. Wrócił do domu, gdzie pospiesznie zjadł przygotowaną
przez Brudka kolację, przebrał się w coś bardziej odpowiedniego, po czym
jeszcze przed ósmą wyruszył w drogę do samego centrum Londynu. Dręczyło go
niemiłe przeczucie, jeszcze silniejsze niż rano, że nie wszystko pójdzie po
jego myśli. Był pewny, że Blaise czymś go zaskoczy, pytanie pozostawało tylko,
czym dokładnie?
Dziurawy
Kocioł nie zmienił się ani trochę, odkąd Nott ostatnim razem w nim zawitał. W
piątkowy wieczór pełny był rozmaitej klienteli, od goblinów począwszy, a na
wysuszonych, bluzgających na prawo i lewo odciętych główkach skończywszy. Za
barem dostrzegł bezzębnego barmana Toma, obsługującego najbliższych gości. Po
krótkich oględzinach przepchał się na tyły lokalu, gdzie już zgromadziło się
kilku czarodziejów zamierzających przedostać się na Pokątną. Teodor przemknął
się tuż za nimi.
Zaparło mu
dech. Poczuł magię unoszącą się w
powietrzu, to znajome drganie powietrza, to delikatnie ni to swędzenie, ni to
łaskotanie opuszków palców prawej dłoni, dłoni, w której kiedyś trzymał
różdżkę… Już dawno jego ciało i umysł nie doświadczyły czegoś podobnego.
Wystarczyło stanąć na brukowanym chodniku, rzucić okiem na kolorowe wystawy,
usłyszeć gwar rozmów, wesołe okrzyki sprzedawców kończących pracę, tu i ówdzie
formuły zaklęć, które powinny przecież wyparować z jego głowy, ale nie, on
wciąż je pamiętał…
Musiał wziąć
głęboki oddech, by odzyskać równowagę. Zamknął na chwilę oczy, nagle odczuwając
na sercu olbrzymi ciężar. Nie, nie myśl tak. Dobrze zrobiłeś, dobrze zrobiłeś,
że się od tego odciąłeś, że złamałeś tę cholerną różdżkę, to wszystko NIE JEST
CI POTRZEBNE…!
Nie spodziewał
się, że wycieczka na Pokątną tak nim wstrząśnie. Wtedy też postanowił, że to
już ostatni raz, że pójdzie do klubu Blaise’a i więcej nie postawi tutaj nogi.
Niespodziewanie
oczyma wyobraźni ujrzał niskiego, chudego chłopca – siebie – stojącego przed
stosem pudełek po różdżkach, z których żadna do niego nie pasowała. Ojciec
trzymał się z boku, milczący i groźny. Tyle że syn się go nie bał, już dawno
przestał odczuwać przed nim lęk, pan Ollivander zresztą również nie wyglądał na
przestraszonego. Był skupiony i uważny, kiedy podsuwał Teodorowi kolejne
różdżki, i skonsternowany, gdy żadna z nich nie chciała obrać sobie za nowego
właściciela tego smutnego młodzieńca.
Wreszcie jedna
z nich wraz z zetknięciem się ze skórą młodego Notta wyrzuciła ze swojego końca
płatki kwiatów. Ollivander wprawdzie uśmiechnął się promiennie do zaskoczonego
chłopca, ale Anthony jedynie prychnął.
– Chwasty –
wysyczał. – Tylko na to cię stać?
– Niedaleko
pada jabłko od jabłoni, ojcze.
Przez kolejny
tydzień z trudem mu się oddychało. Nigdy by nie podejrzewał, że poobijane żebra
mogą tak bardzo boleć.
Z tą ulicą
miał związane różne wspomnienia, te, których najchętniej pozbyłby się ze swej
pamięci, oraz takie, które za wszelką cenę pragnął przy sobie zatrzymać. Wciąż
pamiętał na przykład, jak przyszedł tu kiedyś z matką, na długo przed Hogwartem,
ale do domu i tak wrócił z sową, najpiękniejszą sową, jaką kiedykolwiek
widział. Miała srebrzyste piórka oraz żółto-zielone oczy. U Nottów spędziła
trzy miesiące – zakończenie jej żywota było karą wymierzoną Teodorowi za
narobienie Anthony’emu wstydu przy kolegach-śmierciożercach.
W końcu
otrząsnął się. Z nowym przypływem sił rozejrzał się w poszukiwaniu klubu
Blaise’a. Nie trwało to zbyt długo: natychmiast dostrzegł kolejkę przed
szklanymi drzwiami, nad którymi połyskiwał czerwony napis Szkarłatna Chimera. Wejścia pilnował potężny, łysy czarodziej w
czarnej szacie opinającej się na jego piersiach. Teodor z ociąganiem do niego
podszedł.
– Dobry
wieczór – przywitał się sucho, ignorując pogardliwie spojrzenia ludzi z
kolejki. Ochroniarz popatrzył na niego bez emocji. – Jestem gościem
właściciela, nazywam się Teodor Nott.
Ochroniarz bez
słowa odsunął się, robiąc mu przejście. Teodor, nie uznawszy za stosowne
podziękować, wkroczył prosto w gęsty dym.
Spodziewał się
drapania w gardle i pieczenia oczu, lecz zamiast tego do jego nozdrzy dotarł
aromat kawy oraz ta charakterystyczna woń wypełniająca antykwariat pana
Robinsona, a na języku poczuł smak nikotyny. Dym otulił go, rozkosznie
rozgrzewając ciało jak po wejściu do wanny z ciepłą wodą. Rozluźniony i przede
wszystkim zaintrygowany tymi doznaniami, Teodor ruszył dalej. Jego oczom
ukazało się ciemne, acz zaskakująco przytulne wnętrze. Głośny i brudny? Nie.
Klub Blaise’a, z kominkami, w których wesoło trzaskał ogień, z kanapami,
fotelami oraz stolikami, przy których siedziało kulturalne, choć roześmiane
towarzystwo, z dochodzącą zewsząd miłą dla ucha muzyką i z tym czymś unoszącym
się w powietrzu, co sprowadziło dreszcz ekscytacji przechodzący po plecach
Teodora, był… ekskluzywny.
Niespodziewanie
do Notta podeszła wysoka, smukła dziewczyna, mogąca mieć najwyżej dwadzieścia
lat. Nawet gruba warstwa makijażu nie potrafiła zakryć dziecięcych jeszcze
rysów ładnej twarzy. Ubrana była w przylegającą do ciała, więcej odkrywającą
niż zakrywającą, czarną sukienkę z połyskującymi drobinkami.
– Witamy w
Chimerze – powiedziała melodyjnie. – Czy mogę wziąć pańskie okrycie?
Na okrycie
Teodora składała się jego najlepsza skórzana kurtka, którą oddał dość
niechętnie.
– Pan Zabini
zaraz do pana przyjdzie – dodała. – Może zechce pan poczekać na niego przy
barze?
Mrugnęła do
niego zalotnie, po czym odeszła, kołysząc biodrami. Teodor nie od razu skierował
się ku samemu końcowi pomieszczenia. Barman błysnął do niego olśniewająco
białymi zębami.
– Co podać?
– Ognistą z
lodem – odparł machinalnie Teodor, rozglądając się po klubie. Większość gości
stanowili mężczyźni, ubrani mniej lub bardziej gustownie. Niektórym
towarzyszyły kobiety, a kilka z nich wyglądało zupełnie jak ta od płaszczy –
ten sam wyrazisty makijaż, ten sam wyzywający ubiór. Paru gości przyszło
samotnie i również zajęło miejsce przy barze. Inni siedzieli w parach albo
całych grupach.
– Pierwszy raz
tutaj? – zagadnął barman, podając mu szklaneczkę z bursztynowym płynem.
– Ta – mruknął
Teodor. – Długo działacie?
– Od dwóch
lat. Jedyne takie miejsce w całej Anglii – znów błysnął zębami.
Teodor upił
łyk whisky, której smak powitał z prawdziwą radością. Poczuł na twarzy
uderzenie gorąca.
– Przecież
istnieją kluby tego typu.
– Ale nie
takie, proszę pana – barman zabrał się za polerowanie szklanki śnieżnobiałą
ścierką. – Pan Zabini dokładnie wiedział, co robi, rozpoczynając działalność
właśnie tutaj, na Pokątnej, w dodatku wybierając klientelę wśród wyższych
warstw naszego społeczeństwa.
To wyjaśniało
ochroniarza przed wejściem, który dokonywał selekcji ewentualnych gości.
– Nott!
Teodor
odwrócił się w poszukiwaniu źródła głosu. W jego stronę kroczył dumnie Blaise;
jego czarna koszula była rozpięta pod szyją, a usta rozciągały się w uśmiechu.
– Nawet nie
wiesz, jak się cieszę, że przyszedłeś.
Teodor uniósł brew.
– A miałem
inne wyjście?
Gospodarz
puścił to pytanie mimo uszu.
–
Zarezerwowałem dla nas salę. Chcę też, żebyś kogoś poznał, ale może to później…
Chodź.
Skinął na
barmana, po czym zaczął iść wzdłuż baru, potem schodkami do góry, aż znaleźli
się w długim, słabo oświetlonym korytarzu.
– Nie każdy
może pozwolić sobie na wynajęcie sali – poinformował Teodora. – Zazwyczaj to ja
wynajmuję je dla moich najważniejszych gości… albo robią to ci, którzy nie
wiedzą, na co wydawać galeony. Na górze są sypialnie. Planuję również uruchomić
kasyno, ale to duża inwestycja i będę musiał ją dobrze zaplanować.
Otworzył
ostatnie drzwi i przepuścił Teodora. Weszli do przestronnego saloniku. Na
podłodze leżały puszyste dywany, otwarty barek pełen był rozmaitych alkoholi,
stał tutaj też długi stół z kompletem krzeseł, a przed kominkiem skórzane
kanapy oraz fotele. Na jednym z nich siedział Draco, co oczywiście było nietrudne
do przewidzenia. Miał na sobie dżinsy i czarną koszulę, i Teodor nagle ucieszył
się, że postanowił założył białą koszulę. Przynajmniej nie identyfikował się z
tymi dwiema żmijami.
– Jesteś, Nott.
– Malfoy odłożył na stolik szklankę z jakimś krwistoczerwonym napojem. – A już myślałem,
że stchórzysz.
Teodor
wywrócił oczyma, po czym opadł na kanapę.
– Już ci
tłumaczyłem, Malfoy: to, że cię nie przeklnę, nie oznacza, że cię nie uszkodzę.
– Czego się
napijesz? – spytał Blaise, podchodząc do barku. – Ognistej? Czy może wolisz to
mugolskie gówno Dracona?
Blondyn
prychnął.
– Przypominam
ci, że to mugolskie gówno nadal robi furorę w twoim klubie. To krwawa Mary –
wytłumaczył Teodorowi. – Pokazała mi ją Astoria. Wódka, pieprz cayenne, sos
Worcestershire, tabasco, sok pomidorowy…
– Sok
pomidorowy to gówno. Podwójną ognistą, Blaise.
Zabini też
sobie nalał i wezwał wszystkich do toastu. Stanęli obok siebie ze szklankami w
dłoniach.
– Panowie –
zaczął uroczyście Zabini – za to spotkanie, by było pierwszym z wielu w tak
doborowym towarzystwie, i żeby Ministerstwo Magii delegowało do kontroli
Chimery tylko tak piękne urzędniczki jak w ostatni wtorek.
Kiedy wszyscy
trzej znaleźli sobie miejsca przed kominkiem, Blaise poczęstował każdego
cygarem.
– Kolejny
pomysł Dracona – powiedział, podając ogień Teodorowi. – To jedno mugolom trzeba
przyznać: znają się na używkach.
Przez minutę
czy dwie w saloniku panowała cisza zakłócana tylko odgłosami zaciągania się lub
wypuszczania dymu. Teodor rozsiadł się wygodniej i nagle stwierdził, że już
dawno nie czuł się tak zrelaksowany. Co więcej: wcale nie spieszyło mu się do
domu.
– I jak, Nott?
– rzucił w końcu Malfoy. – Jak ci się podoba Chimera?
Twarz Malfoya
lubiła przybierać ten dziwny, niemożliwy do podrobienia wyraz – mieszankę
drwiny, złośliwości oraz rozbawienia. Teodor odkrył to już przy pierwszym
spotkaniu z tym człowiekiem całe lata temu (to dziwne, uzmysłowił sobie, ale
liczba ta jest dwucyfrowa) i teraz,
widząc jego uśmieszek, powróciła do niego ta dziwna myśl.
– Nie jest
najgorzej – odrzekł. – Skóra, cygara, whisky, wymalowane panienki… Kto by się
spodziewał, że Blaise Zabini będzie zarządzał filią przedsiębiorstwa samego
diabła?
Parsknęli
śmiechem.
– Twoje słowa
leją miód na moje serce.
– Zapisałeś
to, Malfoy? Właśnie przyznał się do tego, że ma serce. Gdzie się podział ten
pryszczaty dzieciak ogłaszający wszem i wobec, że woli nie mieć serca w zamian
za obcowanie z płcią piękną Hogwartu?
– Przestał być
pryszczatym dzieciakiem i zaczął obcować z płcią piękną Londynu.
Draco zaśmiał
się znad swojej krwawej Mary, ale Teodor tylko zachichotał gardłowo. Przez
dłuższą chwilę patrzył na Blaise’a zaciągającego się cygarem.
– Nic się nie
zmieniłeś – powiedział w końcu z namysłem. – Ale może to nawet lepiej? Jakoś
wolę myśleć o tobie jako o wiecznym kawalerze niż o podtatusiałym mężulku.
– Nott, zaraz
ja cię uszkodzę – warknął Draco. – Czy wyglądam ci na podtatusiałego mężulka?
– To zależy od
tego, jak szybko wyciągasz różdżkę. Dlaczego w ogóle zdecydowałeś się na
otwarcie klubu? – spytał Zabiniego Teodor.
Ten wzruszył
ramionami.
– Po
ukończeniu Hogwartu nie potrafiłem dokonać wyboru, nadal nie wiedziałem, co
chcę robić w życiu. Papierkowa robota w Ministerstwie? A może wysłuchiwanie
pojękiwań w Mungu? Najgorsza była jednak świadomość, że tak czy siak bym komuś
podlegał. Nie zniósłbym poleceń, rozkazów, usługiwania. Postanowiłem otworzyć
własny biznes, najlepiej taki, żeby ludzie o nim mówili, żeby po czasie stał
się znany. No i wpadłem na pomysł klubu. – Zaciągnął się, po czym ze świstem
wypuścił dym z ust. – Nie było łatwo. Kosztowało mnie to wiele pracy i
pieniędzy, ale szybko się wkręciłem, dokładnie wiedziałem, jak ma wyglądać
Chimera, kogo ma przyciągać i czym ma zachęcać. Każdy doskonale wie, gdzie
znajdzie tego typu lokal, jednak zazwyczaj trafia na plugawą dziurę z tanim
winem oraz rozsypującymi się krzesłami. Ja zaplanowałem stworzenie czegoś
ekskluzywnego, unikatowego, miejsca,
w którym żaden czarodziej nie wstydziłby się pojawić. Więc gdzie, jeśli nie tu,
na Pokątnej? Ta ulica tętni życiem! Głównie dzięki lokalizacji mamy tutaj stały
ruch. Zainwestowana forsa szybko się zwróciła.
Teodor
obserwował Zabiniego, gdy ten żywo opowiadał historię Chimery. Jego oczy
błyszczały, nie dziko jak pod wpływem gniewu, a z radością, ekscytacją dziecka,
które na Gwiazdkę dostało wymarzony prezent. Gestykulował przy tym gwałtownie,
nadając swoim słowom barwność i nie pozwalając słuchaczom myśleć o czymś innym
niż o jego perełce, jego skarbie, jego największym dziele.
– Oczywiście –
ciągnął z goryczą w głosie – nie obyło się bez problemów.
Teodor uniósł
brew.
– O?
Zabini zgasił
cygaro w popielniczce.
– Ludzie nie
chcieli, by na Pokątnej działał taki klub, bo za dużo tu dzieci. Na tę ulicę
zagląda tyle samo dzieci co na inne! Wysyłali listy, przeszkadzali w pracach
remontowych, niektórzy znaleźli nawet jakieś kruczki prawne, żeby uniemożliwić
mi wykupienie całej tej kamienicy. Na szczęście mam zbyt dobrych prawników na
takie głupie gierki. Zagrozili pozwem komu trzeba, odbyło się oficjalne
otwarcie Chimery, na którym zawitał nawet były szef Departamentu Przestrzegania
Prawa, John Barnett. Kiedyś bardzo dobrze znał moją matkę. – Uśmiechnął się
znacząco. – Niedawno odszedł na emeryturę i nowa szefowa departamentu nie jest
zbyt… przychylna. Już bacznie przygląda się Chimerze, ale może nie wymyśli
żadnego przepisu, który mógłby przeszkodzić mi w otworzeniu kasyna.
Draco
chrząknął, również gasząc cygaro.
– Zapewne.
Blaise zmrużył
oczy i już mu miał odpowiedzieć, ale wtedy rozległo się krótkie pukanie.
– Wejść! –
zawołał. Do saloniku wkroczyła wysoka dziewczyna, ubrana i umalowana jak inne
pracujące w Chimerze. Miała długie, opadające jej wdzięcznie na ramiona biało-złote
włosy oraz najpiękniejszą twarz, jaką kiedykolwiek widział Teodor. Poczuł, że
zasycha mu w ustach, zwłaszcza kiedy zatrzepotała długimi rzęsami. – W samą
porę. Nott, to Jenna. Wila. W jednej ósmej, ale wila... Ona spędzi dzisiaj z
tobą czas.
Teodor w
sekundę wrócił na ziemię.
– Niech wyjdzie.
Blaise i Draco
wytrzeszczyli oczy. On tymczasem patrzył zimno to na jednego, to na drugiego.
Właśnie przypomniał sobie, co tak bardzo nie spodobało mu się tuż po wejściu do
Chimery, a co zdążył chwilowo odsunąć na dalszy plan podczas powolnego sączenia
whisky i palenia cygara.
– Specjalnie
ją dla ciebie wybrałem…
– Na chwilę –
przerwał Zabiniemu cierpliwie, gratulując sobie takiego opanowania w obecności
wili. Jednym haustem opróżnił swoją szklankę. – Zaraz może tu wrócić.
Choć tak
naprawdę nie zamierzał na to pozwolić.
Blaise po
chwili wahania machnął ręką na Jennę, a ta wyszła z zakłopotaną miną. Popatrzył
wyzywająco na Teodora, który nachylił się w jego stronę.
– Jesteś alfonsem, Zabini? – spytał z
niedowierzaniem.
Blaise chwycił
się za serce teatralnym gestem.
– No wiesz! –
zawołał. – Po kim jak po kim, ale po tobie nie spodziewałem się takiego
oskarżenia. Jestem ich opiekunem.
– Jasne, a ta
dziwka to jedna z zagubionych owieczek?
– Cii, bo
usłyszy.
– Właśnie
dlatego chciałem, żeby wyszła. – Zerwał się z miejsca i zaczął chodzić w tę i z
powrotem z rękami wbitymi w kieszenie spodni. – Zabini, czy ty zdajesz sobie
sprawę z tego, co zrobiłeś Pokątnej swoim klubem? To najbardziej niewinne,
najbardziej wyjątkowe miejsce na Ziemi, a ty splamiłeś je… rozpustą – niemal
wypluł to słowo.
– Rozpustą? –
powtórzył Draco ze zdziwieniem i również wstał. – Na Salazara, Nott, jesteśmy w
średniowieczu czy niedawno wkroczyliśmy w XXI wiek? W dzisiejszych czasach
chodzenie do takich miejsc to nic, czego powinno się wstydzić. Zresztą, Chimera
to nie jest zwykły klub, co już zdążyłeś zauważyć. Kiedy wszedłem tutaj po raz
pierwszy, od razu to poczułem. Ty też, przecież widzę.
Teodor nie
odpowiedział, tylko patrzył na niego z napięciem. Oczywiście, że to poczuł. Czuł to cały czas. W tym klubie wyraźnie czuło się coś, coś wypełniającego powietrze, coś w muzyce, alkoholu, coś
przesycającego każdą cząstkę martwej materii. To coś sprawiało, że Teodor absolutnie nie chciał stąd wychodzić,
jednak myśl o tym, że mężczyźni przychodzą na Pokątną, by płacić kobietom za
jedną z cielesnych przyjemności, wywoływała w nim obrzydzenie.
Malfoy
uśmiechnął się.
– No właśnie…
– powiedział cicho, prawie szeptem. – Chimera działa tak na wszystkich, którzy
przestąpią jej próg. Gdy jesteś w niej, czas się zatrzymuje. Liczy się jedynie wspaniałe
towarzystwo, iście ludzkie rozkosze i twoje dobre samopoczucie. Wcale nie
chcesz nas opuszczać, co? A nie poznałeś jeszcze wszystkich dobrodziejstw
Chimery… no i jej właściciela – dodał jakby z konieczności.
Zabini
chrząknął, ale nie przerwał przyjacielowi.
– Chimera w
żaden sposób nie plami Pokątnej. Ona jedynie… daje okazję do popełnienia
grzechu, wyciąga w twoją stronę cały kosz zakazanych owoców, ale tylko od
ciebie zależy, czy po nie sięgniesz. Jeden z nich uznałeś za zepsuty, jednak to
nie oznacza, że pozostałe też musisz wyrzucić. Ja na przykład jestem wierny
Astorii, ale nigdy nie mogę się oprzeć krwawej Mary. – Podszedł do barku i
zaczął przygotowywać sobie kolejnego drinka. Wyglądał przy tym zupełnie jak
alchemik, jak swoistego rodzaju Mistrz Eliksirów używający nieco innych
składników. – Blaise składa propozycje, które można przyjąć lub odrzucić. Więc,
proszę, nie mów więcej, że to Chimera jest zła, bo to ludzie są zgnici. Nie
zapominaj, że gdyby nie oni, jej by nie było, a Blaise nie mógłby chodzić w
tych swoich garniturach od Kleina czy Srajna.
Teodor
automatycznie zerknął na Zabiniego, która akurat pokazywał bardzo niekulturalny
gest plecom swojego przyjaciela. Napotkał wzrok Notta.
– Klein ma
bardzo dobre garnitury – powiedział takim tonem, jakby to przesądzało całą
sprawę. – A co do tej zniewieściałej…
– Zabini!
– …kreautury,
to ma rację. Gdyby nie chcieli, to by tu nie przychodzili. Ja nie ciągnę nikogo
na haku ani nie używam Imperiusa. To ich wybór. Więc nie praw mi tu kazań,
Nott, i idź do Jenny, bo biedulka nie wie, o co ci chodzi.
Ochota na
wytrącenie mu z ręki szklanki, chwycenie go za łeb i wyrżnięcie nim o gzyms
kominka powoli uszła z Teodora. Przeczesał włosy dłonią. Uśmiechnął się.
Drwiąco.
– Więc jednak
chcieliście przekonać mnie do powrotu do magii – teraz to on zniżył głos do
szeptu. Z satysfakcją zauważył, jak Blaise zacisnął szczękę, a Draco nagle
przestał mieszać w szklance. – To naprawdę dziecinne. Myśleliście, że pokażecie
mi, co tracę, trzymając się z dala od czarodziejskiego świata, a ja natychmiast
porzucę dotychczasowe życie i prosto z Chimery pobiegnę do Ollivandera po nową
różdżkę? Może jeszcze zaoferujesz mi kartę klubową, tak do kompletu?
– A chcesz?
– Zabini,
cholera jasna! – krzyknął, tracąc cierpliwość. – Przez chwilę, krótką, idealną
chwilę miałem was za inteligentnych, dorosłych ludzi, bo uwierzyłem, że
rzeczywiście odpuściliście nawracanie mnie ze złej ścieżki. A tutaj błąd,
proszę państwa, ponieważ po prostu jesteście głupi! Nie, Malfoy, milczysz –
warknął na Dracona, który już zaczynał wydobywać z siebie monosylaby. – Przez
Niebiański Opar może przejść tylko czarodziej i założę się, że to coś też czują tylko czarodzieje, prawda?
Do tego cygara, whisky, wila-prostytutka. Demo magicznego świata czy co?
– Dobra, nie
rozpędzaj się – burknął w końcu zirytowany Blaise. – Okej, niech będzie,
chcieliśmy pokazać ci, jak miło można spędzić czas, jeśli tylko w odpowiedni
sposób wykorzystujemy możliwości, jaki daje nam magia. – Uniósł ręce w obronnym
geście. – Ale proszę, pomyśl o tym, Nott. Nie odrzucaj tego tak po prostu.
– Nie.
– Nott…
–
Powiedziałem: nie. I, naprawdę, odpuśćcie sobie tę dziecinadę, bo to poniżej
wszelkiej godności, waszej również.
Zapadło
milczenie. Teodor, znów z rękami w kieszeniach, patrzył ze złością to na
Dracona chłeptającego krwawą Mary przy barku, to na Blaise’a najwyraźniej
rozważającego wszelkie pozostałe mu opcje. Wreszcie ten drugi wstał i uzupełnił
szklanki lodem oraz ognistą whisky. Jedno z naczyń podał Nottowi.
– No dobrze –
skapitulował. – Jeśli to rzeczywiście twoja ostateczna decyzja, to żyj sobie
jak mugol. Tylko przemyśl to dobrze.
– Już
przemyślałem.
Westchnął,
pokonany.
– Więc chociaż
napij się z nami, bo chyba tylko to nam pozostało.
Teodor zgodził
się i następnego ranka bardzo tego żałował.
_______________
Tak na Dzień
Kobiet. Efekt tygodniowego chorowania w domku. Empatia się rozkręca.
O matko. Nie podejrzewałam, że rozdział wstawisz tak szybko :D Ale jaki rozdział.... ;o Matko jedyna. Trzymajcie mnie. Nie podejrzewałam o coś takiego Blaise' a. Nie podejrzewałam cię o takie zamiary co do jego postaci. Ach, i znów chcieli namówić Teo do czarów. Ech, a on znów odmówił. Robi się coraz bardziej ciekawie i boję się co będzie dalej. Zastanawia mnie tylko jedno... Czy nową szefową Departamentu Przestrzegania Prawa jest Miona? Bo taki wniosek mi się nasunął po przeczytaniu tego gdzie piszesz o zmianie szefa tego departamentu ;o Jestem ciekawa co dalej wyniknie i jak potoczy się dalej akcja ;3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i życzę weny kochana :)
~Tinsley
Rozdział naprawdę dobry, rozbawił mnie, jeśli mowa o karcie kredytowej, świetny fragment. Twój Blaise mnie urzekł. Zresztą Teodor również, ale to oczywiste, w innym wypadku by mnie tu nie było. :)
OdpowiedzUsuńNie było błędów, są akapity, jestem tekstem całkowicie oczarowana. Akcja nareszcie nabiera jakiegoś tempa, chociaż lubię czytać wstępy. I opisy/przemyślenia Teodora, są wciągające. Podoba mi się, w jaki sposób go kreujesz, bez przesady, ale ze smakiem.
Nie lubię tylko, że Blaise i Draco są tacy ulegli, a Nott jakby był przywódcą całej trójki, tak delikatnie to widać, może nawet mi się wydaję. Ale... po co chcą go zmusić do magii? Przecież muszą mieć w tym jakiś cel. Mam nadzieję, że to wyjaśnisz. Albo może już wyjaśniłaś, a mnie to ominęło. Nie mam pojęcia.
Wątek z klubem intrygujący. Czekam na kolejny! :)
"Brudek podreptał spełnić polecenie, a Nott spojrzał z wściekłością na wielkooką sowę, która przycupnęła między miseczką dżemu u a półmiskiem z parówkami." - po dżemu masz takie samotne u, chyba przez przypadek Ci się nacisnęło.
OdpowiedzUsuń"U Nottów spędziła trzy miesiące – zakończenie jej żywota było karą wymierzoną Teodorowi za narobienie Anthony’emu wstydu przy kolegach-śmierciożercach." - ale z Anthony'ego jest - bardzo łagodnie mówiąc - drań.
"– Od dwóch lat. Jedyne takie miejsce w całej Anglii – znów błysnął zębami." - Znów powinno być z dużej litery, nie widzę odniesienia do sposobu mówienia, więc no. i rzecz jasna kropka po Anglii.
"– Ale nie takie, proszę pana – barman zabrał się za polerowanie szklanki śnieżnobiałą ścierką." - po pana kropka, a barman z dużej.
Tyle z formalności, a teraz opinia.
Dzisiaj rano wzięłam przeczytałam wszyściutko, na szczęście nie było tego dużo, więc będę miała okazję na bieżąco obserwować rozwój opowiadania, co napawa mnie szczęściem.
Sam pomysł bardzo mi się podoba, to odrzucenie magii jest naprawdę bardzo dobrym zabiegiem i wierzę, że dobrze to poprowadzisz. Z samym zamysłem spotkałam się w jednej miniaturce i Zabinim i OC.
Prolog absolutnie mnie powalił, wojna zebrała paskudne żniwo, a śmierć przyjaciela, Matta, wstrząsneła nim (ja również liczę, że dowiemy się czegoś o Macie, bo nie ukrywam, że zainteresowały mnie jego relacje z Teodorem, proszę) i samo złamanie różdżki było takie... jej. Ciężko wyrazić to, co bym chciała powiedzieć. Dodatkowo Brudek... jest taki pocieszny, haha, uczte mu zrobił. Taki nadopiekuńczy. Właściwie trudno mi się do niego teraz odnieść, pewnie zrobię to za kilka rozdziałów, kiedy trochę więcej o nim przeczytam. Co do Draco i Blaise'a, to są tacy... arystokratyczni i pewni swoich przekonań, siebie, swojego postępowania. Sposób, w jaki próbują go przekonać do powrotu do magii jest... iście ślizgoński. Tak bym to ujęła. Prowadzą taką gierkę, znaczy prowadzili, zapraszając go do klubu, bo mieli w tym swój cel, o którym Nott raczej wiedział, domyślał się. W tym momencie wspomnę o nim. Nie ugiął się, przejrzał ich, w końcu musiał mieć świadomość tego, że będą próbować, spędził z nimi w końcu dużo czasu podczas nauki w Hogwarcie (bo nie wiem czy znali się wcześniej, w każdym razie nie wspominałaś o tym).
Długość rozdziałów jest jak dla mnie idealna, chociaż jeśli będziesz mieć w planach pisać dłuższe, to przyjmę je z uśmiechem.
Teodor żyjący mugolskim życie (pomiń, że zdanie jest jak masło maślane) zostało bardzo fajnie dopracowane i przemyślane.
Prawdę mówiąc, pasuje mi, że Malfoy i Zabini są tacy upierdliwi i nie chcą jego sprzeciwu, chociaż niby mu ustępują. Liczę, że nadal pozostawisz ich takich, bo przyjemnie się czyta o takich wrzutach.
Pomysł z klubem... widziałabym ich z takim pomysłem. Znaczy, Malfoya może niekoniecznie, ale Zabiniego... czemu nie?
Na koniec dodam tylko, że kocham poprawność na blogach. Błędów nie ma, co mnie cieszy. Pal trzy, jak na opkach są drobne błedy, ale pali mnie, jak widze orty czy coś równie okropnego, a lubię fabułę. A tu dwa w jednym. c;
Pozdrawiam ciepło,
kaja.
(tak dla rozpoznania - pisałam do Ciebie, taka dłuższa wiadomość, haha)
No, nadrobiłam wczoraj zaległości tutaj i teraz dopiero mam możliwość skomentowania, więc jeśli coś się nie będzie zgadzać, to przepraszam XDD
OdpowiedzUsuńNajpierw może słówko o szablonie - śliczny! uwielbiam minimalizm (co tu, na blogspocie jest rzadkie, niestety) no i ogólnie brak spamownika, działu z bohaterami, blablabla <3 Mała rzecz, a cieszy!
Blog jest bardzo przyjemny, podoba mi się to zrezygnowanie z magii Teodora, ale domyślam się, że już długo tak nie pociągnie. Szczególnie po tym, co się z nim działo na Pokątnej.
Jak ja nienawidzę Malfoya i Zabiniego. Nie ma takiej siły, przez którą bym ich chociaż tolerowała. Taka rzecz do której się mogę przyczepić (szczególnie z moją manią na punkcie nietolerowania Draczego), to to, że go opisałaś jako przystojnego, jeśli się nie mylę. Brrr. Nie mam pojęcia, czemu tak wszyscy myślą, że Dracze był przystojny! W książce był chudzielcem o szczurzej twarzy, HELOŁ. A Felton, szczerze powiedziawszy, też mi dupy nie urywa, heh.
No ale dość mojego wywodu na temat Malfoya, bo już w życiu tyle się o nim napisałam, że chyba więcej niż o Syriuszku :o
Nie wiem, o czym jeszcze mogę wspomnieć. Chyba o Brudku, bo go bardzo polubiłam - skrzat domowy, który ma własne zdanie, to jest coś!
No, to czekam na dalszy rozwój wydarzeń, bo już bardzo polubiłam tego bloga. Nie lubię Hermiony, ale i tak jej wyczekuję, bo taki, hm, troskliwy, ale stanowczy Teodor (jaki właśnie był na Wyjątku) absolutnie do mnie przemawia. I mam nadzieję, że tu również taki będzie.
Pozdrawiam! Zdrowiej szybko, bo wiem, co przechodzisz. Ja miałam dwie grypy pod rząd.
Naprawdę super rozdział i świetne opowiadanie. Życze ci dużo weny i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńLubie jak Draco jest sobą i taki jest u Ciebie.
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie postać nietypowego skrzata domowego jakim jest Brudek. A Teo jest taki jakiego lubię. Inteligentny, ale dał sie podejść Zabiniemu. Jestem ciekawa co się wydarzyło później. Podejrzewam, że obudził się z "dziwką-willą", ale może mnie zaskoczysz? To się okaże.
Pozdrawiam i mnóstwa weny Ci życzę.
Pozdrowienia :)
"Ja tego nie wszystkiego nie zjem sam (...)." O jedno "nie" za dużo.
OdpowiedzUsuń"(...) będzie mógł prowadzić swoje cudownie spokojne, prawie w stu procentach mugolskie życie." Zgubiłaś przecinek przed "mugolskie".
"krwawa Mary" Jest to nazwa własna, więc oba człony wielką literą.
"– Nott, zaraz ja cię uszkodzę – warknął Draco. – Czy wyglądam ci na podtatusiałego mężulka?" Perełka. Chyba zapiszę sobie w pamiętniku. xD
"Przez Niebiański Opar może przejść tylko czarodziej i założę się, że to coś też czują tylko czarodzieje, prawda? Do tego cygara, whisky, wila-prostytutka. Demo magicznego świata czy co?" Kolejny, który warto gdzieś zanotował. Koniecznie.
"– Sok pomidorowy to gówno." Zgadzam się, nie lubię go. ;x
cdn.
Pomęczyłam cytatami, teraz trzeba zabrać się za to, co było dobrze (nie uszukujmy się, nie było tego tak mało).
Usuń*poprawka do komentarza wyżej: zanotować zamiast zanotował*
Bardzo podobają mi się bohaterowie, w szczególności Teodor (kto by pomyślał). Inteligente wypowiedzi, cięte riposty i własny, świeży, choć niecodzienny pogląd czystokrwistego na świat mugoli. Ale to, co najbardziej czyni go prawdziwą postacią to słabości, nie? Prawie uległ Jennie (i podejrzewam, że 'prawie' zmieniało się wraz z liczbą wypijanych szklanek ognistej). Malfoy i Zabini są tacy... ślizgońscy, a wysiłki, które podejmują, aby nawrócić Teo są po prostu zabawne. W kilku słowach: jest naprawdę na poziomie, mogę przyznać, że poprzeczkę postawiłaś dużo wyżej niż przy JJW (co akurat nie powinno dziwić, bo minęło sporo czasu).
Napisałabym na końcówkę coś oryginalnego, ale nic nie przychodzi mi do głowy (ychym..) oprócz: "Weny!", więc pozostaje mi tylko to.
Natchnienia do pisania takich cudów i zdrowia. :)
Ell
game-of-panem.blogspot.com
Heh, to znowu ja. Odwołuję komentarz z drugiego cytatu, bo dopiero teraz zdałam sobie sprawę, iż to ja wprowadzam w błąd. Przepraszam. ;)
UsuńO! Cieszę się, że wróciłaś z nowym opowiadaniem :D Nie mogę się doczekać kolejnych epizodów z życia Teo. Czy będzie w nim jakaś dziewczyna?
OdpowiedzUsuńOczywiście, nie jedna ;>
UsuńBardzo podoba mi się Twoj pomysł na przedstawienie nam innego Teodora - takiego, który nie chce wrócić do magi, tylko żyć jak zwykły (mając skrzata to raczej nie możliwe ) mugol.
OdpowiedzUsuńWcześniej czytałam Twój ,, Wyjątek" i szczerze powiem, że to opowiadanie podoba mi się ciut bardziej. Nie wiem co jest tego powodem, ale wiem, ze będę tu często zaglądała i pozostawała po sobie ślad.
Gdybym była czarodziejką, to za nic w świecie nie chciałabym tracić magi, ale każdy ma swoje powody, każdy ma cos co go zmusza do podjęcia takich, a nie innych decyzji. W pewnym stopniu zrozumiałam ck Teodor czuł, gdy staną na Pokątnej. Od tak dawna nie czuł magi, wypierał sie, że kiedyś byla częścią jego życia - a teraz pochłania jego ciało, każdy mięsień i każDa komórkę jego ciała.
Klub Blaise wydawał mi się bardo przyjemny, ale kiedy węzła ta willa, moje wysoce pozytywne uczucja zmalały. Sam gospodarz i Draco zachowali się niezbyt miło w stosunku do niego.
( już Kończę moj dziwny komentarz)
Weny!
Dla następnegonego
Pozdrawiam, Anai
Cóż, byłoby trochę słabo, gdyby to opowiadanie nie było lepsze od Wyjątku - to by oznaczało, że się nie rozwijam xd Tak czy siak, bardzo się cieszę, że podoba Ci się Szczyt. Pięknie dziękuję za opinię i również pozdrawiam! :)
UsuńPrzez dwa tygodnie powstrzymywałam się od sprawdzenia Wyjątku, czy jest coś nowego.
OdpowiedzUsuńNagle klikam i BACH! Już nie kontaktowałam.
Wszystko wchłonęłam dosłownie w jednej chwili i pokuszę się o stwierdzenie, iż jeśli to jest to, co myślę, że myślę (nie jestem teraz zdolna do wysławiania się), to ma to szansę przebić nawet poprzednie dzieło.
Nie będę okłamywać, to jest DEBEŚCIARSKIE!
Obawiam się, że moja matulka załamie na de mną ręce, jak spostrzeże, że znów uzależniam się od odświeżania strony i urazów głowy ( tak tylko wspomnę: w ciągu czytania Wyjątku spadłam w sumie 13 razy z łóżka, na głowę, a jakże , oraz 2 razy z krzesła, również na głowę ).
Weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny, weny.........i jeszcze raz weny!!!!!
Somni
Krótko, zwięźle, i na temat:
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się rozdziału trzeciego! Malfoy i mugolskie trunki? Tego bym się nigdy nie spodziewała. :D Rozdział oczywiście genialny, lubię sposób w jaki piszesz, w jaki opisujesz przemyślenia Nott'a.
Weny życzę!
DarkLight :)
Boski rozdział! Brudek nieco zirytował przychylnością, jaką darzy Malfoya i Zabiniego, ale i tak go lubię. :3 Teodor jest świetny! Taki odpowiedzialny, rozsądny i... niewinny? Nie no, to złe słowo. Ale wiadomo o co chodzi. :D Mam nadzieję, że nie dolali mu nic to tej Ognistej...? No cóż lecę czytać dalej, żeby się przekonać. ;)
OdpowiedzUsuńNo no dobry pomysł z odcinającym się od magii teodorem. Lece czytać dalej:)
OdpowiedzUsuńEuforia