Teodor czuł
się dziwnie, już odkąd znalazł się w Ministerstwie Magii. Nie chodziło o tłum
czarodziejów śpieszących w różne strony ani o papierowe samolociki latające nad
ich głowami, a o to charakterystyczne coś
w powietrzu… Magia, jeszcze silniejsza niż na Pokątnej. Tutaj przenikała
wszystko, od błyszczącej posadzki atrium poprzez wodę pluskającą w Fontannie
Magicznego Braterstwa aż po każdą żywą istotę. Potrzebował chwili, by
przyzwyczaić się do takiego otoczenia, po czym wziął głęboki wdech i ruszył w
stronę złotych wind.
Przypatrywał
się dyskretnie ludziom, których mijał. Nie wyglądali na zgnębionych psychicznie
czy podenerwowanych; większość miała skupione wyrazy twarzy, lecz z pewnością
nie malowała się na nich chęć ucieczki. To dobry znak. Teodor zwrócił także
uwagę na ubrania. Część urzędników wybrała tradycyjne szaty czarodziejów, a
reszta postawiła na mugolskie stroje. W duchu odetchnął z ulgą: założenie grafitowego
garnituru okazało się dobrą decyzją. Schludny wygląd Notta burzyły jedynie
odstające na wszystkie strony czarne kosmyki, ale z nimi w żaden sposób nie
potrafił sobie poradzić.
Departament
Przestrzegania Prawa mieścił się na drugim poziomie. Tworzył rozległą sieć
korytarzy i gdyby nie tabliczki na prawie każdym rogu, Teodor nie miałby szans
w trafieniu do gabinetu szefa. Poczekalnia wyglądała całkiem
przyjemnie. Stało w niej parę krzeseł, niewielki stolik, szafki z powysuwanymi
szufladami oraz duże, zasłane papierzyskami biurko, przy którym nikt nie
siedział. Teodor natychmiast skorzystał z nieobecności asystenta i zapukał do
drzwi. Rozległo się krótkie „Proszę!”, po którym szybko
wślizgnął się do gabinetu.
Wszedł do
pomieszczenia przestronnego, przytulnego i niezwykle jasnego. Nie spodziewał
się czegoś takiego wiele metrów pod ziemią, wśród zimnych ścian Ministerstwa
Magii. Oczekiwał raczej ciemnych kolorów, półmroku oraz ciężkich, drewnianych
mebli. Meble, owszem, były drewniane, lecz w niczym nie przypominały topornych
antyków ze sklepu pana Robinsona. Kolor ścian natychmiast skojarzył mu się z
kawą z mlekiem, wypastowany parkiet lśnił w promieniach letniego słońca
wpadającego przez duże okna. Panował tutaj niezwykły porządek i harmonia, jakby
wszystko było dokładnie na swoim miejscu. Za dużym biurkiem siedziała Hermiona,
która uniósłszy głowę znad notesu, aż wytrzeszczyła oczy.
Teodor
bezszelestnie zamknął za sobą drzwi.
– Dzień dobry,
panno Granger.
Hermiona
zatrzasnęła notes, nie spuszczając z niego wzroku.
– Co ty tu
robisz? – warknęła. – Dlaczego mój asystent nie poinformował mnie o twoim
przybyciu?
– Jaki
asystent? Ach, ten, który właśnie gdzieś sobie poszedł, tak?
Zacisnęła usta
w wąską linię.
– Więc co cię
do mnie sprowadza?
Teodor bez
słowa wyjął ze swojej teczki koszulkę z dokumentami i podał ją dziewczynie. Ta
obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem. Zerknęła na pierwszą stronę. Zamrugała
szybko.
– Życiorys? Po
co mi twój… – urwała, zrozumiawszy.
Założyła ręce na piersiach i rzuciła zjadliwie: – Syn marnotrawny powrócił.
– Pozwoli
pani, że usiądę? – Teodor zajął miejsce na krześle przed biurkiem. – Mam
nadzieję, że pani oferta jest nadal aktualna…
– Chyba sobie kpisz.
– Nie,
dlaczego? – spytał ze szczerym zdziwieniem. – Sama pani mówiła, że… zaraz,
zaraz… Jestem elokwentny, dokładny, umiem zachować wokół siebie ład i porządek…
Prawie się
uśmiechnął, kiedy dostrzegł złość malującą się na twarzy Hermiony. Dziewczyna
nachyliła się w jego stronę, a jej oczy ciskały gromy.
– Skończmy tę
szopkę – przerwała mu chłodno. – Naprawdę myślisz, że po tym, co wydarzyło się
w twoim domu, mam ochotę w ogóle na ciebie patrzeć?
– Tak właśnie
myślę, a właściwie… jestem tego pewny. Inaczej wyrzuciłabyś mnie stąd, zanim w
ogóle siadłbym na krześle.
– Nott, wyjdź.
– Rozmowa
rekrutacyjna jeszcze się nie skończyła. – Teodor przysunął się do biurka i
oparł na nim splecione dłonie. Kątem oka zerknął na pojemniczek na długopisy:
nawet one były poukładane kolorystycznie. – Rozpatrzyłem twoją propozycję i
jednak chcę dla ciebie pracować, Granger.
– Ale ja już
nie chcę, żebyś dla mnie pracował. Propozycja jest nieaktualna. Czy potrzebujesz dodatkowego przeliterowania?
– Po tym
bajzlu w poczekalni sądzę, że to ty czegoś potrzebujesz – prychnął Teodor. –
Konkretnie nowego asystenta.
Hermiona
zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem.
– I tak po
prostu zmieniłeś zdanie?
– Tak po
prostu – potwierdził. – Gruntownie ją przemyślałem. W dodatku odezwał się we
mnie moralny obowiązek pomocy biednym. Ulituję się nad tobą i zastąpię tego
nierozgarniętego chłopca.
– Merlinie,
Nott, naprawdę myślisz, że przyjmę cię tylko dlatego, że Jake ma bałagan na
biurku? – Jej głos przepełniało niedowierzanie, przez które Teodor zaczął
wątpić w powodzenie prowadzonego przedsięwzięcia. – Na to miejsce czatuje
mnóstwo innych kandydatów.
– A do którego
z nich przyszłaś osobiście ze swoją ofertą? – spytał łagodnie Teodor, ale nie
dała się zwieść.
– Nawet nie
wiesz, jak bardzo teraz tego żałuję – syknęła, mrużąc oczy. – Zachowałeś się
jak prostak, o twoim koledze nawet
nie będę wspominać.
Zdziwienie
spowodowane poznaniem tej bardziej kąśliwej strony Hermiony zostało zastąpione
irytacją.
– Boże,
naprawdę nadal wściekasz się o Zabiniego? Ja go nie zapraszałem! – zaprostestował
Teodor.
– Co tylko
potwierdza moje przypuszczenia co do jego braku dobrych manier oraz tego, że
pozwalasz mu wchodzić sobie na głowę.
– No nie,
Granger, zamierzasz wybierać mi znajomych?
– I jeszcze
Brudek! – dodała Hermiona, nie zwracając uwagi na coraz większą wściekłość
Teodora. – Niby z ciebie taki mugol, a zniewoliłeś biednego skrzata domowego!
– Rzeczywiście,
przepraszam, że go uwolniłem, a on przyczepił się mnie jak rzep psiego ogona.
Już ci tłumaczyłem, Granger – dałem mu rękawiczkę.
Myślałem, że sobie pójdzie, zresztą, i tak wyjechałem, więc nie chciałem, żeby
na mnie czekał. Wróciłem do posiadłości i zastałem go leżącego przed kominkiem,
tulącego tę rękawiczkę jak świętość. Ja niczego mu nie kazałem. Jeśli chcesz,
możesz go spytać, możesz zrobić wszystko, co uważasz za stosowne. – Wykonał
dłońmi nieokreślony gest. – Nie wierzę, że się przed tobą tłumaczę.
Hermiona nie
odpowiedziała. Wpatrywała się w niego z założonymi na piersiach rękami i
najwyraźniej analizowała obecną sytuację. Teodor milczał, odwzajemniając jej
spojrzenie z zawziętością godną myśliwego czyhającego na zwierzynę, co nie było
zresztą zbyt trudne: spoglądanie w ładne, duże, brązowe oczy nie należało do
nieprzyjemnych czynności.
Drgnął, kiedy
westchnęła. Wyraz jej twarzy nieco złagodniał.
– Nie zaczniesz
pracy od razu – powiedziała cicho. Teodor od razu się rozluźnił.
Wygrał.
– Nie śpieszy mi
się.
– Napiszesz do
mojej poprzedniej asystentki i grzecznie poprosisz o wszystkie wytyczne –
kontynuowała Hermiona tonem nauczycielki instruującej ucznia, który coś
przeskrobał i nie bardzo wie, co z tym zrobić.
– Masz jakieś
obiekcje co do moich dobrych manier? – obruszył się.
– Sam
odpowiedz sobie na to pytanie. Aha, no i najważniejsze: musisz uzupełnić swoje
braki z zakresu znajomości czarodziejskiego prawa. Inaczej nie masz tutaj
wstępu.
Teodor
spodziewał się tego, ale mimo to przywołał na twarz wyraz zaskoczenia.
– Czy ty nie
wspominałaś o tym, że będę mieć czas na naukę do owutemów?
– Cóż, Nott,
gdybyś wtedy rozważył moją ofertę… – Wzruszyła ramionami. – Nie zapominaj
zresztą o tym, że w gruncie rzeczy w ogóle nie powinnam brać pod uwagę twojej
kandydatury właśnie ze względu na brak owutemów.
– Zaraz,
zaraz, jak to było…? Nikt się nie dowie,
tak? Sama proponowałaś mi to jawne oszustwo, Granger.
Patrzył z
triumfem, jak milczy, szukając odpowiedzi.
– Chciałam ci
pomóc – rzekła o wiele ciszej niż poprzednio. – Przecież doskonale wiedziałam,
jak ciągnęło… jak ciągnie cię do magii. Myślałam, że to dla ciebie szansa. Och,
no i masz rację. Potrzebuję cię na tym stanowisku, Teodorze.
Sposób, w jaki
powiedziała „potrzebuję cię”, sprawił, że coś w nim drgnęło. Wypuścił powoli
powietrze z ust.
– Daj mi
tydzień – mruknął.
– Tydzień? –
powtórzyła Hermiona, unosząc brwi.
– No, półtora
– poprawił się Teodor po przeanalizowaniu swoich słów. – Do następnego poniedziałku
będę mieć wszystko w małym palcu.
– Nie zdążysz.
– Zakład?
– Nie
przyjmujemy hazardzistów – ucięła Hermiona, ale przysiągłby, że kąciki jej ust
drgnęły.
– O której mam
być w poniedziałek?
– O ósmej.
Bardzo chętnie… sprawdzę twoją wiedzę. – Jej oczy błysnęły. – Pozwól, że
dopiero wtedy przedstawię ci warunki umowy, jeśli okaże się, że takową
zawrzemy.
Teodor
uśmiechnął się.
– Oczywiście.
Hermiona
obeszła biurko, by odprowadzić go do drzwi. Gdy już dotykał klamki, zatrzymała
go.
– Właśnie!
Zapomniałabym. Lepiej załatw sobie w Departamencie Transportu Magicznego
pozwolenie na teleportację międzykrajową, oby jak najszybciej. Bardzo często
wyjeżdżam w delegacje, a teleportacja to jednak najlepszy środek transportu.
Teodor
parsknął kpiącym śmiechem.
– Myślałem, że
jeszcze nie zostałem przyjęty – zauważył.
– Zabini
powinien być zachwycony.
– Co?
Patrzyła mu
prosto w oczy przez parę sekund, zanim powiedziała:
– Do widzenia,
panie Nott.
Zawahał się.
– Do zobaczenia, panno Granger.
W poczekalni
spotkał Jake’a. Był młody, chyba nawet młodszy od niego, miał gwałtowne ruchy,
rozbiegane spojrzenie i ewidentnie nie radził sobie z górą papierów na biurku.
Kiedy Teodor go mijał, nawet nie podniósł głowy. Z chaosu wyrwał go głos
Hermiony.
– Jake? Mogę
cię na chwilę prosić do gabinetu?
Nott zerknął
przez ramię akurat w chwili, kiedy kobieta zamykała drzwi za swoim
pracownikiem. Zdążył dostrzec, jak wzniosła oczy do nieba w wyrazie absolutnego
zniechęcenia.
***
Teodor nie od
razu opuścił Ministerstwo. Zamiast udać się prosto do wyjścia, pojechał windą
na szóste piętro, gdzie znajdował się Departament Transportu Magicznego. Tym
razem również nie miał problemów z odnalezieniem się w labiryncie korytarzy
dzięki obecności tabliczek oraz oznaczeń. Przy okazji zauważył, że ten
departament jest znacznie mniejszy od Departamentu Przestrzegania Prawa, ale za
to zza niektórych drzwi dobiegały niepokojące odgłosy. W jedne z nich coś
ewidentnie łupnęło, gdy obok nich
przechodził.
W końcu
znalazł odpowiednie, te z tabliczką Teleportacja
międzykrajowa i międzykontynentalna. Zapukał krótko i nie czekając na
odpowiedź, wszedł dziarsko do środka.
– Cześć,
Malfoy!
Draco siedzący
przy biurku nie wyglądał na zachwyconego.
– Nott! –
syknął. – A gdybym rozmawiał ze swoim szefem?
– Z nim też
bym się przywitał. – Zerknął na puste miejsce przy biurku obok. – A gdzie twoja
koleżanka?
– Poszła po
kawę, zaraz wróci – warknął z irytacją. – Czego chcesz, Nott? Jestem w pracy.
– Ja też –
odparł Teodor, wzruszając ramionami. Przycupnął na skraju biurka
współpracowniczki Malfoya.
Draco odrzucił
długopis i spojrzał z niedowierzaniem na kolegę.
– Czyli jednak
dla niej pracujesz, tak? Od kiedy?
– Od
przyszłego poniedziałku. – Draco uniósł brew w wyrazie niezrozumienia. – Jeszcze nie podpisaliśmy umowy – wyjaśnił
Teodor – bo muszę ogarnąć czarodziejskie prawo. Gdy to zrobię, przyjmie mnie z
otwartymi ramionami.
Draco zacisnął
palce u nasady nosa i przymknął oczy.
– Będziesz
pracować dla szlamy. Morgano, dla szlamy.
Nie sądziłem, że tak nisko upadniesz.
– Jakby nie
patrzeć, ona stoi wyżej od ciebie w hierarchii – zauważył Teodor, biorąc do
ręki pudełko ze spinaczami.
– Ale ja nie
podcieram jej tyłka – odparował Draco.
– Ja też nie.
– A
przepraszam, o pracę na jakim stanowisku
się starasz?
– Spokojnie,
jeśli w umowie będzie coś o pomocy w toalecie albo o lataniu do sklepu po
podpaski, zbuntuję się.
– Och, jeszcze
cię o to nie poprosiła?
– Przestań,
Malfoy – fuknął na niego Teodor. Cenił Dracona za wiele rzeczy, między innymi
za chłodne myślenie w sytuacjach, które tego wymagały, ale chwilami miał ochotę
zetrzeć mu z twarzy ten drwiący uśmieszek. Albo chociaż rzucić w niego
spinaczami. – To nie ja złapałem ciepłą posadkę tylko dzięki znaczącemu nazwisku.
A przepraszam, od ilu lat już na niej
siedzisz?
–
Awansowałbym, gdyby nie to, że nie podoba mi się ciągłe opuszczanie kraju, bo
ktoś utknął w tunelu teleportacyjnym między Francją a Kanadą – żachnął się
Draco, przeczesując włosy dłonią.
– À propos teleportacji. Potrzebuję
pozwolenia na teleportację międzykrajową, ale właściwie mógłbyś mi załatwić też
tę drugą. Nie wiadomo, kiedy się przyda.
Blondyn znów
uniósł brew.
– Na twoim
miejscu nie liczyłbym na pomoc z mojej strony – rzekł wyniośle, unosząc nieco
podbródek do góry. Jakie to… arystokrackie.
– Nie
przesadzaj, Malfoy, bo pomyślę, że uszkodziłem twoją biedną, kruchą dumę –
zakpił Teodor.
– Uważaj, żeby
ciebie ktoś nie uszkodził, Nott.
Teodor odłożył
spinacze i ześlizgnął się z biurka. Wygładził rękawy marynarki, zapiął jej
guziki.
– To jak? –
zapytał. – Załatwisz mi to? Najlepiej jak najszybciej?
– A
przyjdziesz w piątek do Chimery?
– Malfoy, mam
półtora tygodnia, żeby ogarnąć czarodziejskie prawodawstwo przynajmniej w
stopniu zadawalającym.
– I co w
związku z tym? Daj spokój, Nott, nie jesteśmy w szkole, nikt nie da ci trolla,
jeśli nie odrobisz zadania domowego, a jeden wieczór z dala od książek cię nie
zbawi.
Teodor
powstrzymał się od wywrócenia oczyma. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów.
– Zastanowię
się. Ruszyło coś w sprawie kasyna?
– To ty
pracujesz dla Granger, powinieneś wiedzieć. Tutaj się nie pali – dodał, gdy
Teodor rozpoczął poszukiwania zapalniczki. Ten obdarzył go podejrzliwym
spojrzeniem.
– Tylko tutaj?
– W całym
ministerstwie.
– Szlag –
zaklął Teodor, już wyobrażając sobie te godziny postu przed i po przerwie na
lunch. Schował z powrotem papierosy. – A co do Granger, to jeszcze u niej nie pracuję. Na pewno ułatwią mi to te pozwolenia.
– Wiesz, że Zabini
cię zabije, kiedy się dowie?
– Nie zabił
mnie, kiedy spotkał ją w moim domu, więc to też powinien zaakceptować.
Wtedy drzwi
otworzyły się i do pomieszczenia weszła kobieta. Wysoka, smukła, rudowłosa, ale
nie płomiennoruda jak Weasleyowie; jej włosy przypominały kolorem miedź mieniącą
się złotymi refleksami. Miała twarz o ostrych, wyrazistych rysach, a usta
podkreślone karminową szminką. Spojrzała na Teodora spod długich rzęs i rzuciła
niskim głosem:
– Dzień dobry.
Czy w czymś mogę pomóc?
Teodor
odchrząknął.
– Dziękuję,
właściwie już wychodzę. – Odwrócił się do Malfoya i mruknął: – Liczę na
ciebie.
Wyszedł,
udając, że kompletnie nie czuje na sobie palącego wzroku rudowłosej piękności.
***
Starał się
zapamiętać przepisy dotyczące traktowania niepełnoletnich czarodziejów na
wypadek popełnienia przez nich przestępstwa na mugolach niezwiązanego z magią
(czarodzieje z rodzin niemagicznych mieli stanąć przed mugolskim sądem; ci
drudzy natomiast podlegali Departamentowi Przestrzegania Prawa), w czym pomagał
mu wielki kubek kawy, kiedy do salonu wleciała sowa, przecinając powietrze
olbrzymimi skrzydłami. Usiadła na notatkach Teodora i spojrzała na niego
niemalże wyzywająco swoimi żółtymi
ślepiami. Do nóżki miała przywiązaną opasłą kopertę – wielkość przesyłki wprost
proporcjonalna do rozmiarów gońca, pomyślał chłopak – w której znajdowały się
trzy listy. Dwa z nich uprawniały niejakiego Teodora Notta do podróży
międzykrajowych i międzykontynentalnych, a trzeci, napisany odręcznie, składał
się z zaledwie paru słów.
Stawiasz mi za to przynajmniej pięć kolejek.
Teodor
wywrócił oczyma, wziął łyk kawy i wrócił do nauki. Sowa Malfoya najwyraźniej
uznała, że nie ma tu więcej nic do roboty, bo chwilę później zerwała się do
odlotu, szarpiąc pazurami stosik kartek. Nott zaklął szpetnie pod nosem,
ogarnął spojrzeniem bałagan na stoliku i uznał, że najwyższy czas na przerwę.
Wyciągnął spod podręcznika transmutacji paczkę papierosów. Odpaliwszy jednego,
rozsiadł się wygodnie, i przymknął oczy.
Termin
egzaminów zbliżał się nieubłaganie, tak samo jak data spotkania z Granger. Dwie
wymagające maksymalnego skupienia kwestie splotły się ze sobą i nawarstwiły, co
skutkowało zmniejszeniem ilości snu, zwiększeniem poziomu stresu i potrojeniem
dziennej dawki kofeiny przyjmowanej przez Teodora. Egzaminy końcowe przechodził
tylko raz, w trzeciej klasie – jakoś tak się złożyło, że nigdy wcześniej ani
później egzaminy po prostu się nie odbywały; a to Dziedzic Slytherina otworzył
Komnatę Tajemnic, a to Czarny Pan powrócił, a to dyrektor umarł… – natomiast do
SUM-ów podszedł z ogromnym dystansem, jako że przewodziła mu myśl pozbycia się
raz na zawsze numerologii i wróżbiarstwa, więc nie bardzo znał się na tej
typowej szkolnej panice. Podejrzewał jednak, że gdyby podszedł do owutemów tak
jak Bóg przykazał, pewnie tak prezentowałaby się jego wątła psychika.
Czuł się tak,
jakby wrócił do szkoły, tylko sto razy gorzej. W Hogwarcie jego wiedza byłaby
na tyle świeża, że powtórka przed testami składałaby się tylko z odkurzenia
części wiadomości. Teraz wiele rzeczy musiał przyswoić na nowo. Nie spodziewał
się, że w ciągu tych lat jego umysł mógł wyrzucić aż tyle informacji, uznawszy
je za zbędne.
Trudno. Musiał
udowodnić Granger, że to ona powinna być wdzięczna, a nie na odwrót.
Dokończył
papierosa, zapalił jeszcze jednego i wrócił do nauki.
***
Po raz ostatni
zawitał w antykwariacie pana Robinsona w piątek przed tym poniedziałkiem.
Przyszedł tuż
przed zamknięciem. Dzień był upalny i choć słońce powoli chyliło się ku
zachodowi, zdawało się ono nie planować odpuszczenia gorąca mieszkańcom Londynu
aż do zmierzchu. Mimo skwaru drzwi do sklepu były zamknięte – dla niektórych
przedmiotów podmuch ciepłego powietrza mógł okazać się zgubny. Teodor wszedł do
środka i prawie westchnął z ulgi, czując chłód na skórze.
Pan Robinson
uniósł głowę znad zeszytu, w którym Nott rozpoznał ten, gdzie podliczało się
utarg z całego dnia. Mężczyzna uśmiechnął się na widok przybysza.
– Teodor!
Myślałem, że już tutaj nie będziesz zaglądał. – Podszedł, by uścisnąć mu dłoń.
– Jedno nie
wyklucza drugiego, czyż nie? – Chłopak odegnał wciąż powracające wyrzuty
sumienia spowodowane zostawieniem pana Robinsona samego z antykwariatem. –
Oczywiście jeśli nadal chce mnie pan widzieć.
– Głupstwa
gadasz. Już ci mówiłem, że absolutnie, absolutnie
nie mam ci za złe znalezienia nowej, lepszej pracy. Gdybym miał do wyboru
wysokie stanowisko w urzędzie a pracę w tym kurzu, uciekałbym stąd, gdzie
pieprz rośnie.
Pan Robinson
poszedł zamknąć sklep od wewnątrz, żeby żaden zabłąkany klient nie przerwał im
rozmowy, a Teodor wziął się za robienie herbaty. Rozłożył na talerzykach po
ciastku czekoladowym, które ze sobą przyniósł, odnalazł ulubiony kubek
starszego pana oraz umył łyżeczki w małej umywaleczce. Poruszał się przy tym z
płynnością kogoś, kto znał to miejsce jak własną kieszeń. Wyjrzał zza drzwi i
omiótł smętnym spojrzeniem główną salę. Wiedział, że będzie mu tego brakować,
nawet jeśli nigdy wcześniej nie myślał o tym miejscu jako o czymś niezwykle
bliskim jego sercu.
Usiedli na
taboretach przy biurku, tak jak robili to wiele razy wcześniej. Teodor nie mógł
powstrzymać wzmagającego się poczucia winy, które było jeszcze potęgowane przez
wrażenie, że widzą się po raz ostatni.
Pan Robinson
zapytał, jak przeszła „rozmowa kwalifikacyjna” z nową pracodawczynią. Teodor z
chęcią zaprzestał przeklinania w myślach samego siebie i opowiedział o
przebiegu swojej misji. Ośmielił się nawet napomknąć, że pracę zaproponowała mu
dokładnie ta sama dziewczyna, która kiedyś wypadła z antykwariatu niczym
prawdziwa bogini gniewu. Robinson roześmiał się na to określenie.
– Pamiętam ją
– stwierdził. – Kotka, której ktoś nadepnął na ogon.
Lwica.
– Dokładnie
ta.
– Wspominałeś,
że to stara znajoma.
Teodor kiwnął
głową, upijając łyk herbaty.
– Znaliśmy się
w sumie od dziecka, chodziła ze mną do jednej klasy. Zawsze była taka…
zadziorna, co właściwie do tej pory się nie zmieniło – mruknął.
Pan Robinson
zachichotał, ale jego uśmiech prawie natychmiast zbladł. Teodor zerknął na jego
nietknięte ciastko i ledwo zaczętą herbatę, której stan uznał za prawdziwą
anomalię. Robinson uważał herbatę za najszlachetniejszy napój, należało więc
zacząć się niepokoić, jeśli rezygnował z szansy wypicia go.
– Proszę
wybaczyć śmiałość, ale czy wszystko u pana w porządku? – spytał ostrożnie
Teodor.
Mężczyzna
spojrzał na niego smutnymi, bladobrązowymi oczyma. Splótł dłonie na blacie
biurka; jego skóra była jasna i cienka, przypominała pergamin, który używano w
Hogwarcie.
– Z Sophie…
jest źle. Bardzo źle – powiedział cicho. Sophie była jego żoną, z którą w
zeszłym roku obchodzili pięćdziesiątą rocznicę ślubu. – Pamiętasz, jak kiedyś
na parę dni zostawiłem ci antykwariat pod opiekę? Sophie była wtedy w szpitalu
świętego Tomasza na badaniach. Musiałem z nią zostać. – Zawiesił głos, po czym
rzekł krótko: – Sophie umiera.
Teodor był tak
zaskoczony, że prawie upuścił swój kubek.
– Co? Przecież
pańska żona nigdy nie była na nic chora, sam pan mówił, że jest zdrowa jak
ryba! – zaoponował.
– Problem
starych ludzi, Teodorze, starych, którzy nie chcą się badać, bo uważają, że ich
już nic nie dotknie. – Robinson już nie patrzył w oczy swojemu rozmówcy, tylko
uciekał wzrokiem w stronę okna, za którym gasły ostatnie promienie słońca. –
Sophie ma raka. Wykryli u niej przerzuty do wątroby, ale… ale to są jedynie
przerzuty.
– A główne
ognisko?
– Nie wiadomo,
a Sophie nie chce już się badać. – Łamał mu się głos. – Ona się poddała.
Przez chwilę
siedzieli w milczeniu, a Teodor po raz pierwszy od dawna nie potrafił zebrać
myśli. W końcu odchrząknął.
– Dlaczego nic
pan…
– A niby po co
miałbym? – przerwał mu gwałtownie Robinson. – Młodość nie może słuchać o
śmierci, bo zbyt wcześnie zrozumie, jakie kruche jest życie
Teodor z
trudem przełknął ślinę; miał sucho w ustach mimo wypicia prawie całego kubka
herbaty.
– Czy mogę coś
dla pana… dla pańskiej żony… zrobić?
– Dla mnie już
nic. A dla niej… Odwiedź ją. Nie dzisiaj, dzisiaj jest zbyt gorąco, ona bardzo
źle znosi upały, jednak kiedy się ochłodzi, myślę, że bardzo dobrze zrobiłaby
jej wizyta kogoś tak młodego i jednocześnie tak inteligentnego. Wiesz,
opowiadałem jej trochę o tobie. Zainteresowałeś ją, choć nigdy cię nie
widziała.
Nie wiedział,
co na to odpowiedzieć. W końcu wydusił z siebie:
– Jeśli
przydałbym się w jakiś sposób, proszę dać znać, a postaram się zrobić co w mojej
mocy. W każdej sprawie.
Pan Robinson uśmiechnął
się niemalże dobrodusznie i pociągnął łyk, teraz już na pewno zimnej, herbaty.
W jego oczach czaiła się świadomość przegranej.
_______________
Dziękuję
wspaniałej Konsultantce Medycznej (mojej Mamie), która pomogła mi w kwestii
Sophie. Dialog autentyczny:
– Kurczę, chcę
uśmiercić żonę ziomka z antykwariatu, tylko nie wiem jak. Pomożesz?
[po niezbędnym
opisie z mojej strony]
– Skoro
potrzebujesz dać jej tyle czasu, to wrzuć jej przerzuty do wątroby. Powinno
styknąć.
Najważniejsza
sprawa dotyczy fanpage’a założonego wprawdzie z myślą o Jednym Jedynym Wyjątku,
ale myślę, że czas najwyższy trochę go zmodyfikować. Zapraszam więc na
Twórczość wszelaką Empatii, gdzie będę publikować informacje związane ze swoimi
opowiadaniami, jak i dzielić się z Wami wszystkim, co przyjdzie mi do głowy –
strzeżcie się. I lajkujcie, jeżeli chcecie być na bieżąco.
To tyle.
Buziaki!
Jak dawno nie było rozdziału! Ogólnie u mnie na stronie bloggera bardzo rzadko się ostatnio cokolwiek pojawia, mam takie wrażenie, że już nie ma tego zapału, co kiedyś. Mam nadzieję, że się mylę.
OdpowiedzUsuńAle nie o tym tu chciałam mówić!
Bardzo przyjemny rozdział, cieszę się, że Teosiowi udało się przekonać Hermionę :D Choć w sumie tak miało być. I tak się cieszę.
Szkoda mi się zrobiło tego, że Teodor już nie będzie pracował w antykwariacie. Polubiłam to miejsce.
Jestem ciekawa postaci Sophie. A nuż Teodor będzie w stanie jej jakoś pomóc?
Błędów żadnych nie wyłapałam, leci like na twój fanpage.
Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na nowy rozdział i życzyć weny!
Wszystko przeczytane, przeanalizowane, czas wziąć się za komentarz. Specjalnie ruszyłam się po laptopa, więc radzę to docenić :D
OdpowiedzUsuńTo po prostu Teodor. I na tym mogłabym zakończyć,ale nie, nie, nic z tego.
Ale tak, Teodor to największy plus tego opowiadania. Mogłoby być o czymkolwiek, ale że jest Teodor, i to znowu kreowany przez Ciebie, to z chęcią wzięłam się za czytanie. Taki typ postaci, które po prostu lubię: charakterek, cięte riposty, niechęć (przynajmniej pozorna) do całego świata, ciągotki do klimatycznych miejsc, inteligencja i przebłyski ambicji (no, będę się uczyć!). Lubię ich nie tylko w książkach czy filmach (pomijając papierosy, sio!), ale to już inna historia :) Jednak w kontekście mojej oceny to dobrze, bo skoro mam w swoim otoczeniu takich Teodorków (ja też trochę tu pasuję :P), to jakoś łatwiej mi tę postać zrozumieć.
Teodor ma w sobie trochę sprzeczności, raz ma magii dosyć, raz bawi się różdżką. Ale on nigdy w zupełności od świata magii się nie odciął - sam mówił, że zagranicą też przebywał wśród czarodziejów. Choć oni różnili się od tych brytyjskich, i chyba o to właśnie chodziło. Ale nie mógł tułać się w nieskończoność - wrócił do Anglii, do domu (choć myślałam, że raczej wynajmie sobie mieszkanie, ale w sumie... skoro miał swoje, to czemu nie?), a że skrzat został, to go przecież nie wygoni. W antykwariacie było mu dobrze, ale w końcu jego ambicja i ciekawość wygrały. No po prostu, chłopak ciekawy świata i tyle. Ma talent do czarów i chce to rozwijać, choćby dla samego siebie. Ja tak to przynajmniej widzę.
Czy jest hipokrytą? Może trochę, ale na pewno są tu więksi hipokryci. Chociażby Malfoyowie, którzy żyją jak czarodzieje, pracują w Ministerstwie (przynajmniej Draco), trują o tej swojej czystości krwi... ale przecież mugolskie drinki i auta są takim fajnym dodatkiem, prawda? Teodor jest ich przeciwieństwem - żyje i pracuje jak mugol, a to magia jest takim "dodatkiem" do jego życia.
Pogubił się tylko w jednej kwestii - towarzystwa. Choć tu mogę się wczuć w jego sytuację, bo ostatnio nagle ludzie sobie wymyślili, że nie jestem jakąś aspołeczną jednostką i zapraszają mnie gdzieś, wyciągają w miejsca, do których wcale nie chce mi się iść. Spotykam się czasem z ludźmi, których tak właściwie to nie lubię, albo nie umiem się z nimi dogadać, ale bez przesady - takiemu Malfoyowi czy Zabiniemu bym się nie dała. (Podejrzewam, że w Hogwarcie relacje między nimi a Nottem były takie jak w Wyjątku.) A Teodor momentami zachowuje się jak wzorowy kumpel - sam się nie umie zdecydować, czy trzymać z nimi, czy nie. Cieszy się jak dziecko, bo ktoś do niego zagadał?
UsuńO ile w Wyjątku kwestia Teomione była oczywista ("Przecież oni muszą być razem, oni do siebie tak pasują!"), to tutaj mam przeciwne zdanie. Hermiona od pierwszej chwili mi się tu nie podoba - och, tu pożyczy książki, tu będzie miła, tu znowu wali tymi ripostami, wymądrza się... Odbieram ją prawie tak, jak tę kujonkę, którą była na początku pierwszej klasy, co to zaraz pójdzie sama złapać trolla. Tylko, że dla koleżanek jest niezmiernie miła i słodka.
Relacja Teodor-Hermiona na chwilę obecną przypomina mi relację House-Cuddy. Tylko ja widzę podobieństwo? Razem studiowali, a potem pracowali w jednym szpitalu, a ona była jego szefową. I jeszcze ten cięty język.
O Harrym i Ginny słyszeć nie chcę, chyba, że gdzieś tylko coś wspomnisz. O dziwo, szczęśliwa młoda rodzina nie jest dobrym tematem na fanfic :P O Ronie też na razie nic nie było... wierzę w to, że nie "rozstali się z Hermioną, bo on ją bił albo zdradzał", bo ty chyba byś tak nisko nie upadła. Ale prędzej czy później chyba będziesz musiała wytłumaczyć, co z nim.
Styl masz świetny, dialogi cudowne, poza Teodorem są to największe plusy tego opowiadania. Fabułą - niestety, niestety, niestety - jestem póki co troszkę rozczarowana. Chętnie poczytałabym o tym, co Teodor przez te sześć lat robił, podróżować z nim po Europie, nie tylko w ramach retrospekcji. Sama miałam podobny pomysł (choć związany z kontynuacją tego, co kiedyś tworzyć zaczęłam, ale ogólnie motyw ten sam - Teodor po tym, jak bliska mu osoba spadła z Wieży Astronomicznej, chce uciec od ojca i całej reszty i błąka się po świecie), więc tu się chyba odzywa moja niespełniona ambicja.
Dobra, już w tej Anglii jest, przyjęłam to do wiadomości. I nawet mi się podobało, nie powiem, a podobałoby mi się bardziej, gdyby wywalić wszystkie sceny, gdzie Teodora nie ma. Serio. Lubię rozbudowane, wielowątkowe historie, ale to jest taki jeden jedyny wyjątek (hah :D), gdzie po prostu okroiłabym co nieco, lecz wiem, niektóre rzeczy trzeba dopowiedzieć. Tylko jakoś czytanie o tym, jak to Hermiona zrobiła karierę, jak to Draco urządził mieszkanie czy jak to tam się Harry'emu żyje frajdy mi nie sprawia. Bo to akurat się powtarza w większości fanfików post-wojennych: wszyscy pracują w Ministerstwie, Harry jest aurorem, bla, bla, bla. Tylko że tutaj jest to napisane w najlepszym stylu.
Nie wiem, jak to się dzieje, że ten antykwariat jest dla mnie bardziej magiczny niż departamenty Ministerstwa. Dobrze, że państwo Robinson jeszcze się pojawią. A jeśli chodzi o Chimerę, to spodziewam się zabawnych dla czytelnika spięć na linii Zabini-Granger. Może klub faktycznie nam dostarczy rozrywki :)
No nic, czekam, co będzie dalej. Weny życzę. I niech Teoś będzie z Tobą ;)
Hej!
OdpowiedzUsuńNie komentowałam wcześniejszych rozdziałów, ponieważ tak mnie wciągnęło, że nawet nie miałam czasu.
Przeczytałam wszystkie rozdziały i jestem pod wielkim wrażeniem twojego stylu pisania. Opowiadanie czyta się lekko i przyjemnie. Powiem szczerze, że pierwszy raz spotykam się z tematyką Teomione. Bardzo mi się spodobało i napewno będę tutaj częściej zaglądać. Czekam z niecierpliwością na nexta.
Pozdrawiam i życzę dużo weny! <3
R.Q.
Ach, jak ja się stęskniłam za Twoim stylem, Empatio nawet spbie nie wyobrażasz. Skoro piszesz w wieku 15/16 lat w taki sposób, to aż trudno sobie wyobrazić, jak będziesz pisała za kilka wiosen... T jest fenomenalne, czarujesz słowem, Twoi bohaterowie są z krwi i kości, dobór wyrazów, ich sens, a również to, co pomiędzy... Jest naprawdę fantastyczne. Draco mnie wkurza, nic dziwnego. Teodor podjął słuszną decyzję, choć teraz faktycznie musiał przysiąść żeby przekonać siebiel Hermionę i innych, że nadal jest czarodziejem i że trzeba się liczyć z jego wiedza i umiejętnośćiami xD Myślę, że zaliczy i interwiev (haha) i owutemy za pierwszym razem xD Mam ogromną nadzieję w każdym razie. Zapraszam do mnie na nowość zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisac. To było genialne? Dialogi mnie powalają na kolana, a nielubiana przeze mnie - od wyjścia 1-szego tomu Harry'ego Pottera - postac (hermiona) nagle zaczyna zyskiwać moją sympatię, mimo że jest bardzo kanoniczna. Nad Teo nie będę się spuszczać, ani nad Draco, bo ich kocham. Ciekawy wątek z Sophie. Czyźby miała do odegrania jakąś rolę? No i kimże jest ta miedzianowłosa kobieta? Przelotny trzecioplawiec, czy ktoś kto stanie się ważny?
OdpowiedzUsuńTyle pytań bez odpowiedzi.
Pozostaje czekać na kolejny rozdział.
Weny.
P.
Dawno Cię nie było, ale mam nadzieję, że, teraz, w wakacje będziesz dodawała posty częściej. :D
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, bardzo podobała mi się wymiana zdań między Teodorem, a Hermioną. Uwielbiam zdenerwowaną pannę Granger, wydaje się być wtedy bardziej drapieżna i nieprzystępna, ach. Co do Notta, również był świetny. Widać było, że miał dobry humor. Jest zdecydowanie bardziej intrygujący, kiedy próbuje żartować, jest sarkastyczny i cyniczny. +Nie mogę się doczekać, kiedy zostanie już tym asystentem.
Po drugie, rozmowa z Malfoyem również mi się podobała. Powtarzam to już któryś raz, ale Draco w twoim opowiadaniu jest niesamowity. Blaise'a też lubię, ale nie aż tak. :v
Swoją drogą, mimo że Teodor dużo już zapomniał, myślę że owutemy zda śpiewająco. W końcu zawsze był świetnym uczniem i nie potrzebował dużo czasu na powtórzenie materiału.
Kolejna sprawa - wizyta w antykwariacie pana Robinsona. Ten fragment także czytało się przyjemnie, ale wydaje mi się, że nie miało to wielkiego znaczenie dla reszty fabuły, więc tutaj raczej nie będę się rozpisywać.
Podsumowując, rozdział mi się podobał i czekam na następny. :D Jestem ciekawa, jak Nott poradzi sobie w roli asystenta.
silence-guides-our-minds.blogspot.com
Dawno Cię nie było, ale mam nadzieję, że, teraz, w wakacje będziesz dodawała posty częściej. :D
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, bardzo podobała mi się wymiana zdań między Teodorem, a Hermioną. Uwielbiam zdenerwowaną pannę Granger, wydaje się być wtedy bardziej drapieżna i nieprzystępna, ach. Co do Notta, również był świetny. Widać było, że miał dobry humor. Jest zdecydowanie bardziej intrygujący, kiedy próbuje żartować, jest sarkastyczny i cyniczny. +Nie mogę się doczekać, kiedy zostanie już tym asystentem.
Po drugie, rozmowa z Malfoyem również mi się podobała. Powtarzam to już któryś raz, ale Draco w twoim opowiadaniu jest niesamowity. Blaise'a też lubię, ale nie aż tak. :v
Swoją drogą, mimo że Teodor dużo już zapomniał, myślę że owutemy zda śpiewająco. W końcu zawsze był świetnym uczniem i nie potrzebował dużo czasu na powtórzenie materiału.
Kolejna sprawa - wizyta w antykwariacie pana Robinsona. Ten fragment także czytało się przyjemnie, ale wydaje mi się, że nie miało to wielkiego znaczenie dla reszty fabuły, więc tutaj raczej nie będę się rozpisywać.
Podsumowując, rozdział mi się podobał i czekam na następny. :D Jestem ciekawa, jak Nott poradzi sobie w roli asystenta.
silence-guides-our-minds.blogspot.com
Błędów nie przyuważyłam, chociaż zastanawiam się, czy (w momencie mówienia o sumach i owutemach) nie machnęłaś się z owutemami (był tekst, że gdyby należycie podszedł do owutemów, to jego psychika byłaby w podobnym stanie czy jakoś tak. A nie do sumów?).
OdpowiedzUsuńI jakoś krótko mi.Nie wiem, czy tylko mnie się wydaje, czy tak po prostu jest, ale mało tego tekstu. Mało wydarzeń chyba też. Będziesz rozciągać historię? :P
I mam też wrażenie, że nie szło Ci pisanie tego rozdziału tak lekko, jak normalnie.
Ale to tylko moje przypuszczenia.
Sama treść - Nott z Granger w urzędzie. Jak się pokłócą, to rozpieprzą całe Ministerstwo Magii, ale dobra! Ja chcę to zobaczyć.
To jest boskie, a ta rozmowa Hermiony i Teodora po prostu się uśmiałam. Życzę ci dużo weny i pomysłów na akcję. Pozdrawiam : )
OdpowiedzUsuńNo powiem Ci, że fajnie!
OdpowiedzUsuńTak jak przewidywałam Teodor będzie asystentem Hermiony.No,no będzie Ciekawie. No i albo mi się wydaje albo Teo chce otworzyć zamknięte drzwi w Tamtym Departamencie :)Wszystko wogole znakomicie!
Pozdrówka, Euforiatheone